Antologia_Z piekla_04_Pocalunki z piekla.rtf

(1956 KB) Pobierz
Cast Kristin Pocałunki z piekła 1

 

Kristin Cast,

Kelley Armstrong,

Alyson Noel,

Richelle Mead,

Francesca Lia Bloc

 

POCAŁUNKI Z PIEKŁA


SPIS TREŚCI

 

Powyżej

Przywróć mnie do życia

Blask słońca

Polowanie

Lilith


Cristin Cast

POWYŻEJ

 

 

Ziemia.

Ona siedzi w jej brzuchu, połknięta przez glebę, opuszczona obolała złamana.

W części świata, której nikt nie chce; w grobie pełnym stworzeń, które żywią się odpadami. Jest korzeniem drzewa, tkwiącym Poniżej: dusi się, aż ją skręca, by się wyrwać na wolność. Szepty tych, którzy są wokół, mówią: jesteś bezpieczna w ciepłych objęciach Poniżej.

A ona jest kozłem ofiarnym tego bezpieczeństwa. Wciąż zastraszana, atakowana, dręczona.

Bez powietrza. Bez światła. Bez zachwytu, radości, miłości, ochrony. Znikąd. Domu jeszcze cię nie znalazła. Ale Powyżej...

Ta myśl łaskocze serce i sprawia, że jej ciemna skóra topnieje, lepka i ciepła. Jej marzenia na jawie pełne są obrazów szczęścia Powyżej.

Powyżej mogłaby żyć.

Powyżej byłaby bezpieczna.

Wszędzie jest lepiej niż Poniżej.

Ze swojego miejsca Poniżej patrzy w górę. Jej włosy koloru opadłych liści w porze suchej spływają na jej plecy okryte futrem. Mięśnie jej szyi sztywnieją od marzeń. Szczelina w pustej ziemi bucha żarem zachodzącego słońca. Jest na tyle długa i szeroka, że doskonale widać przez nią błękit Powyżej i można przez nią patrzeć na Innych.

Czeka, czy któryś się nie ukaże.

Drży z niecierpliwości, podniecenia, jej ciało chłepcze płytkie, bezgłośne oddechy. Gdyby wyciągnęła rękę, jej palce mogłyby zrobić akuku na podłożu Powyżej.

Tam! Inny! Idzie do swojego schronienia, do domu w koronach drzew, w gasnącym słońcu Powyżej.

Słodki zapach wcieka przez pęknięcia jej kokonu. Rozbija strach.

Oni, Inni, są wysocy i wiotcy. Ich ciała, ledwie przysłonięte skórami ich zdobyczy, są ciemne jak mokra ziemia. Ona pasuje do nich. Do Innych. Ona też ma ciemną skórę. Nie jasną i świecącą gwiezdnym blaskiem, jak skóra tych Poniżej; tych, których wielkie źrenice wysysają światło z niczego.

Ona jest wyjątkowa, piękna, dzielna.

A jej inność jest nasieniem wrogości.

Dotyka, widzi, słyszy, czuje, smakuje, pragnie... inaczej.

Samotna w ciemnicy przodków, którzy od zawsze wzrastali Poniżej. Od zawsze wzrastali w strachu przed światłem i przed Innymi z Powyżej, którzy są silni i śmiertelnie groźni, i żyją dzięki tej sile.

Przez szesnaście lat wchłaniała w siebie strach i nienawiść, ostrzeżenia przed zabójczymi Innymi, którzy grasują Powyżej, chwytają tych z Poniżej i wysysają ich kości. Ich puste skóry, gnijące i drgające, zostawiają na stertach, z otwartymi oczami, by mogły patrzeć na muchy, które żywią nimi własne rodziny.

A mimo to wciąż zachwyca ją przestrzeń, która jest Powyżej.

Siedzi, patrzy, czeka i marzy o ucieczce z Poniżej, o ucieczce od oprawców, którzy pożerają jej duszę jak pędraki. O nowym życiu, imieniu, rodzinie, domu. Marzy, by dotknąć ciepła słońca i pić kojące promienie księżyca.

By kochać i być wolną.

Kochać i być kochaną. Kochać i być pomszczoną.

Hej, dziewczyno. - Obrzydły głos ciśnięty w nią. Dziesięć pajęczych palców mokrych od żrącej śliny sięgnęło w górę, zaczęło szarpać jej luźną sukienkę, przemykać w górę i w dół po jej gołych nogach. - Złaź tu na dół, do nas. Mamy dla ciebie fajne zabawki. - Ten, który przemówił, oblizał ostrze noża, a inni zaczęli strzelać pasami i wygrażać jej pięściami.

Męski śmiech przedarł się do jej uszu, wywrócił żołądek. Żółć wzburzyła się; zaraz chluśnie przez zęby i pokryje jej ciało wymiocinami. Zaczęła się kiwać w przód i w tył, w milczeniu powtarzając zaklęcie ochronne, coraz mniej skuteczne. Dziesięć palców wciąż dotyka.

Nic mi nie będzie. Żołądek wciąż się wywraca.

Nic mi nie będzie. Ciała wciąż jej zagrażają... Nic mi nie będzie... szydzą z niej... Nic mi nie będzie...

czekają.

Chcieli ją ukarać za inność. Dla zabawy. Nic mianie będzie.

Powyżej.

Powyżej.

Powyżej.

- Nie chcesz zobaczyć, co tu na ciebie czeka? Liz. Trzask. Łup. Nie, idźcie sobie, idźcie sobie.

- Dobrze mi tu na górze.

- Oj, no chodź. Będzie wesoło. Liz. Trzask. Łup. Pomocy! Idźcie sobie! Niech mi ktoś pomoże!

- Nie, dziękuję. Nie mam ochoty.

- Uuuu, chłopaki! Czy nie jest urocza? Taka dobrze wychowana. Więcej pająków wgryzło się w jej nogi, przepełniając ją jadem. Ciężka próba dla żołądka.

- Rheena! - Jej rodzona matka przerwała tę udrękę. - O, witajcie, chłopcy. Nie powinniście się szykować? - Rheena otworzyła zaciśnięte powieki, jej żołądek się rozluźnił. - No już, pozamykać gęby i sio mi stąd. - Cisnęli w stronę dziewczyny parę przekleństw, parę śmiechów, i zniknęli. Na razie.

- Uch. Musisz przestać odciągać ich od obowiązków. Dziwka.

Jedną ręką ściągnęła Rheenę z jej grzędy marzeń; dziewczyna spadła w błoto pod szczeliną.

- Już prawie pora na polowanie. Musimy ich przygotować do wyjścia. Powyżej. - Matka wyciągnęła pałającą blaskiem rękę w kierunku nieba, krzywiąc się ze strachu i obrzydzenia; ostatnie słowo wypowiedziała szeptem. Jej błękitne oczy strzelały na boki, świadome zamieszania panującego wokół. Myśliwi zbierali narzędzia do zadawania śmierci. Rheena nie mogła przebić wzrokiem ciemności, która ich pochłaniała. - Chodź, dziewczyno. Obetrzyj się, wiecznie jesteś uświniona. Nie mam pojęcia, dlaczego ciągle siedzisz tam, blisko słońca, i ryzykujesz, że zobaczą cię Inni. - I znów szept. Jakby wypowiadanie ich imienia mogło naznaczyć tych Poniżej, wystawić ich na śmierć. Rheena uśmiechnęła się w duchu, mając nadzieję, że tak będzie. - To ohydne, Rheeno. Odrażające. - Ruszyła za pomstują matką, przemykając między bladymi ciałami, które człapały obok, ciężkie i milczące od niepokoju, aż do wyjścia z jaskini.

- Ehm, przepraszam? Syczące westchnienie wyszło z ust matki, gdy odwróciła się w stronę Rheeny.

- Co znowu?

- Mogę iść Powyżej z mężczyznami? Ten jeden raz?

- Co za głupia dziewucha.

Rheena musiała stanąć przed wejściem do ich schronienia; zapraszano ją do środka tylko wtedy, kiedy ojciec mógł znieść jej widok. Patrzyła niespokojnie, jak pałające postacie uwijają się, wchodząc i wychodząc z dziur ich osady przypominającej ul. Nie zostawiajcie mnie samej. Tutaj. Z nimi.

- Naprawdę musimy to przerabiać każdego cholernego miesiąca? - huknął jej rodzony ojciec w ich norze. Jego znajome słowa było słychać przez wejście nory, za którym czekała Rheena. Wiecznie czekała.

- Kobiety nie chodzą Powyżej, a już na pewno nie na polowanie. To męska robota. Część bycia mężczyzną. Dlaczego ta dziewucha ciągle musi o to pytać? Powinna wiedzieć, że moja odpowiedź będzie zawsze ta sama. Nie! - Umilkł, ale jak wszyscy mężczyźni z Poniżej, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin