Przetrwac rozstanie - Christine Blaszkowska.pdf

(1637 KB) Pobierz
iepły nadmorski piasek przelatuje mi między
palcami. Jest taki miękki i sypie się jak cukier. Do
tego ten kojący szum morza. Wspaniale odpręża
i usypia moje ciało. Najchętniej pospałabym sobie na tej
plaży. Takie leniuchowanie chodzi za mną już od dłuższego
czasu. Na razie jednak to marzenie ściętej głowy. Mam
dwoje dzieci i wiem, że jeszcze potrwa, zanim dorosną.
Potrwa… minimum parę lat.
Dziesięcioletni Adrian i dwuletni Maciej są bardzo
żwawymi chłopcami. Uwielbiają się bawić. Mają sto
pomysłów na minutę i co chwilę wymyślają coś nowego.
Potrzebują nieustannej opieki dorosłego. Teraz obawiam się
o nich trochę, ponieważ woda w morzu jest taka…
zdradziecka i niebezpieczna. Boli mnie już szyja od tego
ciągłego kręcenia głową i rozglądania się za nimi. Słońce tak
przyjemnie grzeje. „Może zdrzemnę się parę minut?” – myślę
z nadzieją. „Poleżę tylko chwileczkę”.
– Adrian, uważaj na Maćka! – wołam. – Bawcie się ładnie
niedaleko mnie. Może zbudujcie zamek z piasku? –
podsuwam pomysł.
C
Przykrywam głowę koszulką Macieja i wyciągam się na
kocu. Czuję na skórze przyjemne ciepło promieni
słonecznych i łagodny wiatr znad wody. Co za rozkosz!
Wsłuchuję się w plusk fal i krzyk krążących mew, w ustach
mam słony smak morskiego powietrza.
Robi mi się tak błogo, że nawet nie wiem, kiedy
przysypiam.
– Mamo, mamo! Maciej gdzieś poszedł! – krzyczy starszy
syn, szarpiąc mnie za rękę.
Całkiem obudzona, natychmiast zerwałam się na równe
nogi.
– Jak to gdzieś sobie poszedł?! Co ty opowiadasz?! Miałeś
na niego uważać! – wrzasnęłam przestraszona. – Ile ja
spałam, dziesięć minut? Na pewno nie więcej!
„Może wszedł do wody, aby poskakać i – jak oni to mówią
– powalczyć z falami? Mogła go jedna z nich przewrócić
i wciągnąć na głębinę! Nie, nie mogę dopuścić do siebie
takich czarnych myśli. Chyba zaraz oszaleję!”
Starałam się uspokoić, a jednocześnie cały czas
rozglądałam się po okolicy.
Na horyzoncie łódki migały kolorowymi żaglami.
W wodzie przy brzegu chlapało się kilkoro dzieci. Parę
metrów dalej widać było jakieś pływające głowy.
„Nie, nie wierzę, żeby wszedł do tego zimnego
spienionego morza. Ale kto wie, co mogło zaświtać w małej
łepetynie?!”
– Idź w tę stronę i dokładnie się rozglądaj. – Pokazałam
ręką w kierunku mola, zwracając się do Adriana. – Ja pójdę
w stronę portu. Wołaj go głośno! – dodałam.
„Jak ja mogłam usnąć?!” – robiłam sobie wyrzuty.
„Syneczku, gdzie ty jesteś?…”
– Maciej! Maciej! – krzyknęłam, oczekując naiwnie, że się
odezwie.
Jak na złość dzisiaj nad wodą jak w mrowisku – tylu
plażowiczów. Dzieci prawie wszystkie podobne do mojego
synka.
– Przepraszam, nie widziała pani małego chłopca
z kręconymi blond włosami? – pytam z nadzieją w głosie. –
A może pani widziała? – zaczepiam wszystkich po kolei. –
Maciej! Maciej! – głośno wołam.
Wydawało mi się, że z tej rozpaczy serce zaraz wyskoczy
mi z piersi. Czuję, że ogarnia mnie coraz większa panika.
„Mógł wyruszyć brzegiem w poszukiwaniu muszelek” –
przeszło mi przez myśl.
Oddaliłam się od naszego koca już spory kawałek. Tu jest
mało ludzi, chyba najlepiej wrócić i poprosić ratowników
o pomoc. A może Adrian go znalazł?
Chwytając się tej myśli jak tonący brzytwy, szybko
zawróciłam i pobiegłam w stronę naszego grajdołka.
Minęłam opaloną starszą panią, która trzymała na ręku
małe dziecko. Szła w tym samym kierunku co ja.
– To jest mój Maciej! – ryknęłam prawie jak lwica,
rzucając się ku nim.
O nic nie pytając, zabrałam malca kobiecie z rąk.
Pocałowałam go serdecznie i przytuliłam mocno do siebie.
– Dziękuję pani bardzo – powiedziałam, czując
Zgłoś jeśli naruszono regulamin