Popławska Halina - Klawikord i róża.pdf
(
1256 KB
)
Pobierz
HALINA POPŁAWSKA
KLAWIKORD i RÓŻA
WARSZAWA ISKRY • 1969
Matce mojej
Wandzie Wiśniewskiej
Część I
Sama nie wiem, dlaczego zaczęłam nagle myśleć o mojej francuskiej
pra pra, a może prapraprababce. Nie ja jedna w Polsce mam w sobie
kropelkę galijskiej krwi. Nie darmo przecież przelatywały nad naszym
krajem napoleońskie orły, nie darmo spadały na Polskę chmary
pomniejszego ptactwa z gatunku guwernerów i garderobianych oraz
innej biedoty, skrzętnie zdziobującej okruchy ze stołów magnaterii
czy bogatego mieszczaństwa. Nic właściwie nie wiem o tej
mojej„pramyszy", znam tylko jej imię, Valentine.
W latach trzydziestych ubiegłego wieku należało ono do
najmodniejszych dzięki pani George Sand, która rozsławiła je w całej
niemal Europie, ochrzciwszy nim bohaterkę romansu pod tym samym
tytułem.
Jak gdyby na potwierdzenie słuszności przysłowia, że „Nihil novi sub
sole", imię to w naszych czasach przeżywa swój renesans sławy w
związku z pierwszą kobietą, jaka odważyła się oderwać od Ziemi. I
nie wiadomo, co jeszcze potrafi uczynić posiadaczka tego imienia i
czego dokona, gdyż nie zadowoli się już chyba bierną rolą, jaką jej
może znowu narzucić fantazja pisarza czy poety.
Mnie także, przypuszczalnie na pamiątkę owej „protoplastki",
nazwano Walentyną, w zdrobnieniu Walą, a ludzie, którzy nigdy nie
widzieli Francuzki inaczej niż w kinie, unoszą się nad oryginalnością
mojej urody, utrzymując, że ze mnie „wykapana paryżanka".
O mojej zeszłowiecznej imienniczce najwięcej wiedział wuj Tomasz,
żywa kronika rodzinna, ale wuj Tomasz zmarł przed dziesięciu laty, a
gdy mi czasem opowiadał dawne dzieje, słuchałam jednym uchem,
zajęta dniem dzisiejszym i o wiele bardziej obchodzącą mnie
rzeczywistością.
Wuj Tomasz gniewał się i rozpoczynał nudne kazanie, że „za moich
czasów młodzież była inna", ale młodzież zawsze jest inna, a starsi ze
swym gderaniem zawsze będą nieznośni.
Mimo wszystko dałabym teraz wiele za rozmowę z wujem,
tak mnie coś korci, żeby poznać dzieje tej dziewczyny, związanej
zemną tym, co się potocznie nazywa „węzłami krwi". Chciałabym
wiedzieć wszystko, a nie znam nawet nazwiska Valentine, która
kiedyś jako uboga guwernantka wylądowała w jakimś polskim,
wielkopańskim dworze.
Czy była sierotą, czy też zostawiła we Francji rodzinę? Oto nurtujące
mnie pytania. Może mam gdzieś w dalekim Paryżu czy w cichym,
prowincjonalnym miasteczku krewniaków, nieświadomych swych
związków z Polską? Nigdy nie otrzymam na to odpowiedzi.
Tak czy inaczej Valentine raptem opanowała wszystkie moje myśli,
można nawet powiedzieć, że opętała mnie. Wyobrażam sobie jej
wygląd, suknie...
Przypominam ryciny Gavarniego z tejże właśnie epoki,
przedstawiające delikatne kobietki w krynoliniastych spódnicach,
cienkie jak osy, o spadzistych ramionach i drobniutkiej nóżce, z
kokiem na czubku głowy i lokami przy uszach.
Guwernantka. Ileż musiała znieść upokorzeń z racji swej niskiej
kondycji, ile przełknąć goryczy! A jaka była odważna, wypuszczając
się sama w nieznane, do obcego kraju. I została w Polsce. Nie ona
jedna. To samo uczynił pan Mikołaj Chopin, francuski guwerner, o
którym nic by nie wiedziano, gdyby nie był później ojcem wielkiego
Fryderyka.
Wuj Tomasz wspominał o małżeństwie Valentine z Polakiem. Miała
to być niesłychanie romantyczna historia, ale romantyczne historie nie
były w modzie u moich rówieśników, więc i ten szczegół, jakże
istotny, uszedł mojej uwadze. A szkoda, niepowetowana szkoda. Dziś
szczerze tego żałuję. Zresztą ulegam przypuszczalnie nastrojowi
chwili. Czuję się chora i rozbita, a Cyryl nie przyjedzie. Dzwonił do
Stefana, że wypadło mu coś bardzo ważnego... Noga boli gorzej niż
wczoraj i nie wiadomo, czy uda mi się zasnąć. Więc co mi pozostaje?
Muszę myśleć.Są chwile, gdy mam dość absorbującej mą wyobraźnię
postaci. Staram się czytać, słucham radia, oglądam telewizję, ale
Valentine stała się już obsesją i niełatwo wyzwolić się spod jej uroku.
Gdyż jest urocza, co do tego nie mam cienia wątpliwości.
A wszystkiemu winien Cyryl. Jechaliśmy wtedy do Jabłonny z
niedozwoloną szybkością, asfalt był mokry, wpadliśmy w poślizg, no i
zarzuciło nas na drzewo. Uderzenie było tak silne, że pękła rama...
Cyryl cudem jakimś wyszedł bez szwanku, jeśli nie liczyć paru
zadrapań, aleja spędziłam miesiąc w szpitalu.
Ostatniego dnia zjawiła się Gienia i stwierdziła rzeczowo, że nie mogę
wracać na Świętokrzyską, gdzie oprócz psa nie ma nikogo, kto by
zaopiekował się chorą, wobec czego okres rekonwalescencji
powinnam spędzić u niej. I zabrała mnie do Białołęki.
Cyryl przyjeżdża prawie codziennie. Wpada na chwilę lub zostaje na
parę godzin. Siada przy moim łóżku, gładzi Aresa, mówi coś albo nic
nie mówi. Gienia patrzy na nas z troską, ale Gienia zawsze musi się
kimś martwić i o kogoś troszczyć, taką już ma naturę.
A ja, gdy zostaję sama, zaczynam znowu myśleć. Naturalnie o
Valentine. I przypominam sobie Paryż, i to wszystko, co widziałam
podczas krótkiego pobytu we Francji w ubiegłym roku, z okazji
wystawy moich pasteli w Galerie Lambert.
Gdy wyzdrowieję, zrobię jej portret, taki „zeszło-wieczny". Będzie na
nim piękna, jasnowłosa, z tym nikłym odcieniem popielatego złota, o
wielkich, błękitnych oczach i regularnych rysach. Taka uroda dziś
niemodna, nie spotyka się jej u żadnej modelki z jakiegokolwiek
ilustrowanego magazynu, z tych, co to narzucają kanony piękna,
każąc zachwycać się takim, a nie innym typem kobiecej urody.
Zrobiłam nawet, leżąc, mały szkic główki i całej postaci, a Cyryl
ujrzawszy to zawołał: „Wiesz, to doskonały projekt kostiumu do mego
filmu. Całkiem niezła byłaby z ciebie scenografka. Czy to coś z
Landelle'a?" Tak, to chyba było w Musée Carnavalet... Najpewniej
tam. Tyle wrażeń nagromadziłam wówczas w ciągu paru tygodni...
Nic dziwnego, że wszystko mi się miesza... Gdzieś w kącie portret
takiej właśnie dziewczyny, nie pamiętam czyj, w każdym razie nie
Landelle'a, może jakiegoś nieznanego artysty, ale mający w sobie
coś...
Ten portret długo za mną chodził...
Więc moja Valentine jest piękna. Piękna i dobra. To nie awanturnica,
usiłująca za wszelką cenę wkręcić się do obcego domu, by siać tam
„niezgodę i zgorszenie", nie żadna„donna fatale", dla której uśmiechu
mężczyźni tracili głowy, opuszczali rodziny i ginęli w pojedynkach.
Ja ubieram ją we wszystkie możliwe cnoty i przymioty, równie dziś
nudne jak ten typ urody, obdarzam szlachetnością i rozumem,
skromnością i złotym sercem. Niech będzie najlepsza, jaka tylko
może być, i godna wszystkiego, co jej przyniosło życie.
Plik z chomika:
piotrzachu69
Inne pliki z tego folderu:
Jabłoński Witold - Tajemnica Baronessy.pdf
(601 KB)
David Baldacci - Kolor prawdy(1).pdf
(1827 KB)
David Baldacci - cykl Amos Decker t1 - W pułapce pamięci.pdf
(3270 KB)
Baldacci David - Pierwsza dama.pdf
(2115 KB)
Baldacci David - Sotto Pressione.pdf
(1253 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 08.07.2024
Pliki dostępne do 19.01.2025
Pliki dostępne do 21.01.2024
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki 2 #
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin