Wasylewski Stanisła - ŻYCIE POLSKIE W XIX WIEKU - 600 stron - wydawnictwo poularne.doc

(1962 KB) Pobierz

 

Wasylewski Stanisław

ŻYCIE POLSKIE

W XIX WIEKU

Opracował, przedmową i przypisami opatrzył ZBIGNIEW JABŁOŃSKI

 

 

Od Autora

 

Myślałem o takiej książce od lat. Bobrując w dokumentach i pamiętni­kach, przebiegałem pod kątem życia obyczajowego rozliczne, odległe od siebie dziedziny historii politycznej, polonistyki, historii sztuki, krajoznaw­stwa. Ciekawiły mnie sprawy zazwyczaj nie interesujące naukowców naszych. Historia kultury obyczajowej traktowana jest u nas z lekcewa­żeniem, spychana na ostatni plan, niegodna zainteresowań szanującego się badacza dziejów. Nie ma swych adeptów i znawców, tym mniej metody­ków. Miewaliśmy i mamy dziś znakomitych mniej i więcej syntetyków naszej kultury — brak nam fachowych znawców realiów  jej obyczaju. Pod tym względem zasługujemy zaiste na miano Francuzów Północy.

Ambicją moją było zawsze gromadzenie takich kamyczków-realiów składających obraz całości potocznego życia. Ważne, uroczyste wydarzenia starałem się naświetlić chociażby anegdotą, która w moich opowiadaniach była ważniejsza niż dokument z pieczęciami.

Obfite trudności nastręczał autorowi olbrzymi zakres tematu: Życie polskie w XIX wieku. Jakże elastyczny i dalekosiężny! Ogarnąć wypada okiem ogrom zjawisk kulturalnych, społecznych, potocznych, zajrzeć do polityki, szkolnictwa i prasy, przewertować literaturę piękną, odwiedzić sa­lony i chałupy, hrabiny i babiny, szulernie, fabryki, dyliżanse, lokomo- tywy, zapytać o zdanie architektów, poetów, kompozytorów — i co kto chce i co kto nie cfice.

Jeśli powiodło się autorowi naznaczyć choć w przybliżeniu granice te­matu, zestawić hasła najważniejsze, wskazać ludzi czołowych w dobrym czy złym sensie — to mu wystarczy. Zdaje on sobie sprawę, że o wyczer­paniu, pogłębieniu i definitywnym ujęciu zagadnień nie mogło być mowy. Pięciu ludzi trzeba by, nie jednego dyletanta, który, jak zawsze, dbał i tu przede wszystkim o czyteinika, łatwe ujęcie, o zainteresowanie go powabem opowiadania z oczywistą szkodą dla myślowego pogłębiania, cier­pliwej analizy i krytyki.

I jeszcze jedno. Łatwiej było Władysławowi Łozińskiemu, czy Janowi Stanisławowi Bystroniowi ujmować życie polskie w dawnych wiekach, skoro toczyło się ono utartą, mało zmienną koleiną, obejmując jedynie warstwy rządzące, które je tworzyły i nadawały kierunek. Trudniej bez porównania pochwycić w paragrafy i hasełka żywot potoczny stulecia po nich następującego. Stulecia, które było buntem i eksplozją nieustanną, a we wszystkich dziedzinach życia „potrząsało nowości kwiatem”, na każ­dym polu sprowadzając nowe zjawiska, nawyki, występki, wynalazki. A jeszcze życie narodu wyrzuconego z mapy świata, nie dopuszczonego do stołu obrad, zmuszonego żyć i pracować w podziemiu, w sekrecie.

Wiedząc, że nie sprosta zadaniu sensu stricto, starał się autor naświe­tlić każde z zagadnień jakimś szczególikiem nowym, czy cytatem dotych­czas często nie zauważonym lub zapomnianym, a zdobył sporą ich garść dzięki wieloletnim poszukiwaniom. Miał w Poznaniu całe teki zapisków, „fiszek”, rycin, dotyczących tego tematu. Uważając, że w epoce radia, kina i niecierpliwego tempa życia należy użyć minimum słów przy maksimum ilustracji, gromadził nie tylko notatki z lektury, lecz i grafikę dotyczącą. Starczyłoby materiału na cztery tomy w Wegnerowskich Cudach Polski.

Cały zasób (wraz z ośmiotysięczną biblioteką) diabli wzięli. Początek dało gestapo, przetrząsając mieszkanie autora nazajutrz chyba po wkro­czeniu Niemców do Poznania, rujnacji dokończyli rodacy, paląc w piecu rękopisami, rozwlekając skwapliwie na handel bezcenne książki. Odbu­dowa po wojnie była więc tylko w drobnej cząstce możliwa. Zacząłem ją we Lwowie, korzystając z zasobów Ossolineum, kończyć wypadło na Opolszczyźnie, z dala od bibliotek i większych wypożyczalni. Stąd ułam­kowy, nie wystarczający stan wielu, przewielu ustępów.

W wykładzie, przeznaczonym dla szerszych sfer czytelniczych, nie po­czuwa się autor do odstraszającego je obowiązku podawania tzw. literatury przedmiotu. Szkoda byłoby papieru na wykazy tytułów źródeł, jak i — co ważniejsze — na powoływanie się na autorów innych, nieraz dosłownie przytaczanych, bez podania źródła. Zdarza się to powoływanie chyba wy­jątkowo.

Wolałem użyczyć miejsca innej, pożyteczniejszej, jak sądzę, rubryce. Jest nią kalendarz zdarzeń. Chronologiczne zestawienie faktów przeróżnych w obrębie lat 1800—1880, niewspółmiernych, często wprost zdawałoby się błahych. Spis dokonań, zamierzeń, czynów, nie tylko ma­rzeń o czynie. Ze szczególnym uwzględnieniem zdarzeń w skali świato­wej — większej, mniejszej, lub zgoła malutkiej. Maszerujące w ordynku, rok za rokiem, miesiąc za miesiącem, ba, dzień za dniem — o ile to było

konieczne lub możliwe — fakty, po prostu defilada dokonań i klęsk, zdo­byczy i strat: a tu założenie ważnego przedsiębiorstwa lub oświetlenia ulic po raz pierwszy, a tam ważne urodziny lub odejście, geneza ważnego dzieła sztuki czy przemysłu, bitwa wygrana-przegrana — już samym zaskakują­cym, nieoczekiwanym sąsiedztwem mnie samego uczyły i zadziwiały, więc tuszę: zaciekawią też łaskawego czytelnika.

To już nie jest zwyczajny kalendarz. Bo te wszystkie daty, wieści o klęskach-zwycięstwach, te pochlebne czy kąśliwe ujęcia łączą się. I wszystko jedno, kto je wyraża, dokument urzędowy czy anegdota błaha, syk nienawiści lub zachwyt często kredytowany — spływają one w opo­wieść o nieznużonym wysiłku wszystkich warstw i klas, o mocy i chęci trwania.

 

Stanisław Wasylewski

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

JESZCZE POLSKA NIE UMARŁA

 

 

Pokolenie wychowane i wzrosłe na drożdżach filozofii racjonalistycz­nej wieku oświecenia, jeśli nawet miało dużo ochoty na przyjęcie nowinek wieku romantyzmu, natrafiało na trudności zupełnie zasadniczej natury. Na przeszkodzie stawał tłum nowych pojęć, określeń, stanowiących trudny do zgryzienia orzech.

Nie tak dawno, przed 50 zaledwie laty, dokonała się była jedna rewo­lucja, istny przewrót w tej dziedzinie. Na gruzach cudackiej, zmakaronizo- wanej do cna ciemnoty saskiej — wykwitnął jasny i młodzieńczy, oświe­cony język, o tylu nowo brzmiących terminach i wyrażeniach, że brat sarmata z początku ani w ząb nie rozumiał, co mówi doń wyfraczony herold nowych idei w peruce, ba, nawet nie zawsze pojmował, co pisze książę biskup Ignacy Krasicki! Wychowanków szkół jezuickich, tresowanych w kunsztownym słownictwie baroku, raziła jasna celność i prostota osiem- nastowiecza. I ledwie to wszystko weszło jako tako w obieg potoczny, ledwie zaczęło kostnieć w konwenans, komunał, truizm — przyszła nowa inwazja, najazd zgoła innych a równie obcych nowinek; krążyć poczynają w prasie, w wierszach i rozmowach powiedzonka zupełnie już nieokrze­sane, urągające jasności. Nawet wysoce ukształceni ludzie, chluby nauki polskiej, nie wahają się protestować przeciw: „płodom spodlonego niewia- domością umysłu”, przeciw „wywietrzałym dubom prostactwa” (Jan Śnia­decki).

A tymczasem te ,,duby smalone” zamiast zanikać, obejmują coraz szer­sze kręgi zwolenników wśród młodzieży. Już nie tylko poeci; szermują nowym językiem politycy, mówcy, akademicy na salach wykładowych uni­wersytetów, spiskowcy i członkowie tajnych związków, podchorążowie i aktorzy na teatrach pana Osińskiego 1.

Język młodych jest mowy „mocnych wzruszeń i gwałtownych namięt­ności”, gardzi on przedwczorajszą „skarlałą i bozkrwistą” gromadą pojęć, którym brak czucia i uczucia, pojęć tak wyj;>łowiałych, że nie są zdolne do budzenia silniejszych wrażeń. Młodość, tężyznę, przyszłość znaleźć można tylko w nowym obozie.

Krok za krokiem ustępować musi i poddawać się salonowa, perfumo­wana mowa ludzi „rozsądnych, umiejących miarkować mowę i ruchy swoje” wraz z ich pseudoklasyczną literaturą. Już sam dźwięk nowych wyrażeń budzi dreszcze rozkoszne w słuchaczach. Już sama budowa zdań i ich szyk emocjonuje.

Jakież to pojęcia, jakie skojarzenia?

Człowiek obdarzony mocnym uczuciem — użala się szukający złotego środka Kazimierz Brodziński — tylko w gwałtownych żądaniach znaleźć może swój żywioł!

              Wy, młodzi, jesteście ludźmi ognistej wyobraźni, namiętnego charak­teru!

              Tak, po trzykroć tak — odpowiadają mu romantycy młodzi, tęskniący przede wszystkim do znalezienia odpowiedniego ujścia dla swych namięt­ności.

I oto mamy pierwsze modne wyrażenie, nie schodzące z ust młodego pokolenia. Oni wszystko czynią „namiętnie”: fajki palą namiętnie, tańczą walca namiętnie, czytają poezje Mickiewicza namiętnie. Tego samego Mickiewicza, w którym „lada słówko obojętne obudzało wzruszenie na­miętne”. I daremnie stary, oświeconego stempla estetyk Stanisław Kostka Potocki ostrzega, że należy zachować spokój w namiętności, bo rozluź­niona staje się kazicielką ideału. My młodzi raczej wolimy iść za lordem Byronem, którego poezja jest „najdzielniejszym obrazem namiętności wieku XIX”. To prawda, że „namiętność” niszczy równowagę spokoju we­wnętrznego człowieka i nabiera stopniowo naczelnej władzy nad wolą człowieka. Niech niszczy! Gardzimy wszelką równowagą czy umiarkowa­niem w ruchach, mowie, uczynkach. Żądamy swobody w życiu — iw tea­trze. „Publiczność — woła młodziutki Józef Korzeniowski w r. 1823 — szuka mocnych wzruszeń, gwałtownych namiętności, których teatr angiel­ski i niemiecki tak obficie dostarcza”.

Pragniemy żyć na co dzień w stanie ciągłej podniety, w kręgu imagi- nacji, postępować według natchnienia. Cóż to jest imaginacja? — Jest to „moc umysłu naszego, którą widzimy rzeczy nieprzytomnie” — objaśnia człowiek starej daty z przekąsem. Kajający się spiskowiec Wiktor Helt- man2 oskarża przed sędzią śledczym swą imaginację, która od r. 1819 ukazywała mu śmiało dążenia wyzwoleńcze innych narodów, wzywając do ich naśladowania. Jako wyrażenie znalazła sympatię do czasu, gdy Alojzy Feliński3 zastąpił ją wyobraźnią, która przyjęła się powszechnie.

Ludzie starego stylu nier.awiri:j^. pr,\ WU poi;:! Win­centy Krasiński4 pisze w r. 1830 o              i s!-■              : :i p. ;vklcta u.ia- pinacja u ni*.«'o jest bardziej zwariv>w;>:m v.U \< \ u ..... .., Pisze mi, że pracuje, wolałbym wuuka nad u- w- siku> jrgo drukowane potomstwo!”

Pragniemy działać, pisać : mścić się w natchnieniu. ,,C.dv chcę malo­wać — woła Mickiewicz — za cóż mysi: i natchnienia wycl. z wyra­zów jak zza krat więzienia?” 4 Ten sam Mickiewicz, który wyzna później: „Wiedzcie, że dla poety jedna tylko droga, w sercu ¿zukae natchnienia i dążyć do Boga” ®. — Słowacki zaś postawi u końca swej drogi tak;* ultra- romantyczną tezę ekonomiczną:

Ani rola, ni handel, ni prac rozdzielenie Nie jest źródłem bogactwa kraju,

Lecz — Natchnienie.7

Jest jeszcze kilka ulubionych hasełek-komunalow. które kołuj;) w ję­zyku zagorzalców romantyzmu. Dawniej mógł człowiek zagorzeć od swędu pieca*, słońca gorącego — dziś gorzeje od egzaltacji, imaginarji. <xl szału narodowości i z rozkoszą popada w zawrót głowy. Pogardza lud/ini umiaru i zgody: Ustąpcie się, ludzie zgody, pędzi zapaleniec młody!

Każda choć najdrobniejsza o kraju przemowa

W oczach żar mu odradza i lica płomieni.

Tworzy wnioski z słów błahych, dało tworzy z cieni.

Przewrotna, zawichrzona. bezzasadna ulowa —

Jednym słowem, ludzie zgody,

Zapaleniec jest to młody.*

Znamy doskonale jedno hasło sztandarowe, aż nadto boleśnie znamy je. Wszak stanie się wywieszką ideową dla całego stulecia, opłacane nie raz i nie dziesięć razy straszliwym haraczem: rozumni szałem — nie zdołamy jednak nigdy pojąć, jak wielki ładunek uczuciowy tkwił już w samym brzmieniu wyrazu. Szał rozpalał w wyobraźni młodych jakąś zwario­waną ekstazę. W przededniu krwawego sierpnia 18319 jeden z inicjatorów tej rewolty, czerwony kapłan ks. Pułaski10, wołał z kazalnicy w kościele Karmelitów: „Młodzież szałem walkę zaczęła, szał zatem powinien ją był dalej posuwać, bo dalsza wojna jest rozwiązaniem pierwszej myśli!” Mło­dzi przyjmą z dumą, gdy opozycja zaliczy ich do szkoły „szalonych”, bo stanęli w jednym szeregu z Balzakiem i panią George Sand 11 i pragną też zrewoltować umysły.

I jeszcze jedno hasło w potężnym ujęciu weszło w skład zasad wiary narodowej. Opowiada Liszt: „...siedzieliśmy w trójkę z Chopinem i jedną

z wybitnych dam Paryża... Zwjócib; <.<; !■> rn: ;ti -/.a / zapytaniem, jak nazwać dziwno uczucie zawarta w jogo kompozycjach, jakby popioły nie­znane, zamknięte we wspaniałych urnach z aiabastru. Wzruszony Chopin odpowiedział, że- mógłby 1.o określić tylko ojczystym języku. Bo żaden inny naród nie posiada wyrażenia równoznacznego polskiemu: żal...” Wyraz dziwny, o tak różnym znaczeniu i dziwniejszej jeszcze filozofii. Zastoso­wany do wypadków W/M r. wyraża całą pokorę rezygnacji, poddającej się wyrokom Opatrzności... Ale zawiera też ferment urazy, wymówki, bunt, pragnienie zemsty, głuchą groźbę, drzemiącą na dnie serca w ocze­kiwaniu odwetu. „Polski żal” — to najlepsze, zdaniem Liszta, ujęcie w słowa muzyki Chopina.

Nowa frazeologia przenika szybko w obieg życia potocznego. Nie zawsze wszystkim zrozumiała, często obca, odstręczająca, budzi dreszcze emocji jak każda nowa moda. Język Ballad i Dziadów przyjmuje się bez trud­ności. Gorzej jest z prozą pi zedpowstaniową Mochnackiego i gazeciarzy bojów romantycznych. Naszpikowana mnóstwem terminów, załapanych z Sehellinga czy Tiecka l:1, nie zyska nigdy popularności. Za to tajemna gwara spiskowców, lub zachwycająca, obrazowa terminologia wolno- mularzy!

Na tych pożywkach urasta pokolenie ludzi pierwszej połowy stulecia, z tą hordą nowych brzmień, skojarzeń i znaczeń walczyć będą zaciekle „ludzie zgody”, przerażeni słownictwem na równi z wynalazkami kawiarni czy fajki, litografii czy fortepianu, na równi z Odą do młodości czy Sonetami krymskimi, które, ich zdaniem, dopiero na język polski prze­tłumaczyć trzeba, aby stały się zrozumiałe dla wszystkich!

Na czoło nowych haseł wysunęły się dwa inne jeszcze nowe określenia, które wkrótce ogarnęły całą zbiorowość polską, ujmując istotę jej dążeń przez cale stulecie. Właściwie nie były to hasła nowe, życie im dał wiek oświecenia, lecz dopiero romantyzm nasycił je nowym, nieznanym dresz­czem, tak, że już samo brzmienie ich starczyło za program. W chwili gdy ginąca stara Rzeczpospolita stanęła w obliczu nieuchronnego upadku, zja­wiło się grono patriotów, pracujących, by zachować i utrwalić jej niepod­ległość — pełnego dźwięku nabrały te oba hasła dopiero w nowym stu­leciu.

Możemy z całą dokładnością wskazać dzień i okoliczności urodzin hasła: niepodległość. Użyto po raz pierwszy tego wyrażenia w protokole General- ności Barskiej; do słów tych nawiązała Konstytucja 3 maja, rozpoczynająca się od stwierdzenia, że „każdy naród wolny jest i niepodległy”. Wkrótce potem Tadeusz Kościuszko w rocie przysięgi kosynierów, na pieczęciach, na czaprakach i obwieszczeniach głosić się będzie trójhasłem: Wolność — Całość — Niepodległość. Od tej pory naród wpisze te wyrazy święte jako drogowskaz postępowania w swym sercu.

Drugi*- /a\Solun:e . .- ,sv tego k;/e'A ;"(:<• '«• ’A - i niego, by              z p

w piei 'a -./*•;

Polaka.

Je'-.li jaku-, to 1« <hv.i \ii /1 ii

l'od, i g* Mj/.iĆ (.■; /' < ;'A              i V.

)i rzeństwa.

a.,, ‘•i - !<•

'■) ■ '! i:!r:i',

- / V 1: l              •. 'A

> 11,1

* "              (Kifjntv >

tv

W IKK I \I<Y ; I , K ; k              4

W Stuleciu XIX Czlov. il k pokonał r-j,.uh, •

,              ;              AI.KJJ

strzen. J eraz dopi' ro              wiad.•»i,.              '

, , , • . , .’!( j,,. , |||/|M7^.

jego eksploatację na wi*/i«ca ■■kćl>,              '

W tym czasie, kiedy p<*ichoj ;,zov.-.it uó»-* >•-!< ... ni i

J                            J t              ¡,a iVlWcdei.              11,1

Zachodzie krążyć pierwsze pod**! koiu              u na ,lłI(lwh

się pierwsze parostatki, w fabrykach lka.ki.-h mav/vnv pH/,,«.- ,mri, Zaczęła się era stali i ognia, epoka be^-rmo^-j p.ar^,,*, ,vł.,wieku. pi«.- moc fabrycznej cywilizacji. ZiodzMy się p»-i ru, |iV              i strajki.

Trzeci i czwarty dzies: ' k XIX -lui-ua              pr/.-i«.nui

w życiu nowoczesnym, to chwila gdy zmieni. się ..t»iy, wi.-kumi trwający porządek. Kolejno zachodzi szereg prz*rc,jan i pr/.              zarówno w •>!..

sunkach międzyludzkich, jak i w todzu-nnym -byc-zaju jednostki. Nu* tylko duchowa — również materialna twarz r/e.vywivtoM i ./ybko m<. /mieni« Od Kongresu Wiedeńskiego po Wiosnę Ludów dokonały Mę pr/« miany. na które dawniej wieki całe składać mv musiały.

Z położeniem pierwszych szyn kolt i zelazny eh. /. ntwar« letn fabryk i młynów parowych, zaczęła się era me<han;?a<ji zy< ia. Wygląd duchowy i fizyczny człowieka zmieniał się W oczach r.ieomai. Z ¡stoły pęd/.yrj puste życie na parkietach salonów przef>oczwar<.zał się w nowoe/esni-go czło­wieka pracy. I musiał dostrzec obok siebie ¡słotę, o której .sinieniu w ogóle mógł dotąd nie wied/ioć. nie myśleć i nie kłopotać się nią: robot­nika.

Człowiek XIX wieku musiał zakasać rękawy do ogromu pracy, jaka go czekała. Zrozumiał, że n;e będzie ir.ogł nadal istnieć jako pasożyt, jako truteń i wieszak bezużyteczny na kolorowe fatałachy. Przywdziać musiał bluzę robotniczą idących nowych czadów.

Nie wszyscy jednak wodzowie romantyzmu patrzyli iia to wszystko bez zastrze>żeń. I to za<-trzezeń podstawowych, z głębi przekonania płynących.

Czy zbiorowość ludzka w dzisiejszym stanie upadku moralnego zasłu­żyła w ogóle, by dostąpić błogosławieństwa wynalazKu kolei żt-iazm;j bez żadnej ze swej strony ofiary?

Czy godzi się w ogóle pożywać owoc. lej nowej, bezdusznej cywilizacji materialnej, bez zadośćuczynieni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin