IWONA MEJZA
WYSZEDŁ Z DOMU I NIE WRÓCIŁ
W maju dwa tysiące siódmego roku kamieniarz odsunął lastrykową płytę zakrywającą rodzinny grobowiec. Szykował się nam generalny remont. „Pani popatrzy” – powiedział do mnie, a ja, nie zastanawiając się długo, podeszłam do krawędzi, przechyliłam się i zajrzałam do środka. Zobaczyłam nadszarpnięte czasem i wilgocią wieko dębowej trumny, w której pochowaliśmy dziadka Józefa, dostrzegłam także to, co pozostało z dziadka, i to, co mną wstrząsnęło najbardziej – skórzane chełmkowskie sandały, dziadka ulubione. Leżały sobie w pobliżu wieka trumny, jakby czas ich nie dotknął i od śmierci dziadka nie minęło szesnaście lat. Nadal mam je przed oczami.
Książkę dedykuję dziadkowi Józefowi, który na zawsze pozostanie żywy w mojej pamięci, oraz wujkowi Marianowi – nadal wydaje mi się, że słyszę, jak zamyka drzwi samochodu i, jak zawsze niespodziewanie, puka do drzwi.
Pamięć jest nieśmiertelna.
Komenda Powiatowa Policji w Oświęcimiu mieściła się w niewielkim, szarym gmachu, zbudowanym w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Nierzucający się w oczy budynek usytuowany został przy wąskiej, bocznej uliczce. Jeżeli ktoś nie wiedział, gdzie to jest, nie sprawdził na mapie, nie dopytał po drodze, to miał trudności z jej znalezieniem. Niejednemu już zdążyły poplątać się okoliczne uliczki i zamiast do komendy trafiał do sklepu z artykułami spożywczymi, przedszkola, szkoły albo apteki. Dzięki takiemu usytuowaniu ...
magdapetersen