Bernhardt William - Najwyższa sprawiedliwość.pdf

(1493 KB) Pobierz
Bernard William
Najwyższa sprawiedliwość
975630013.001.png
Prolog
Nigdy nie wyglądała piękniej niż teraz - zupełnie naga i na zawsze nieruchoma.
Nie może oderwać od niej oczu, nie może rozstać się z widokiem jej czekolado-
wobrązowej skóry, wysoko osadzonych kości policzkowych, gładkiego aksamitu szyi.
Wzrokiem bada nieskazitelne ciało, jaśniejące w świetle dwunastu ustawionych
wokół świec. Jest arcydziełem bez skazy; wydaje mu się, że odtąd będzie jego arcy-
dziełem.
„Nie promieniuje już młodością, jak niegdyś". Nie, nie powinna mu przychodzić
do głowy taka myśl. Jednak nie może wymazać z pamięci natrętnego obrazu dziew-
czyny, która kiedyś ożywiała to ciało - młodej, rumianej, niewinnej. Czas to okrutny
pan; nie zatrzymuje tajemnic przemijania dla siebie. Jednak nieodmiennie podziwia jej
piękno. Zmarszczki podkreślają raczej jej dumny wdzięk niż wiek. Z pewnością doj-
rzałość jest równie cenna jak niewinność, albo nawet bardziej. A może po prostu roz-
rzewnia go myśl, że jakkolwiek by temu zaprzeczał, ta kobieta nie jest mu obojętna.
Ma zamknięte oczy, lecz nadal pozostaje tak atrakcyjna, że trudno oderwać od
niej wzrok. Czyż to nie Szekspir powiedział, że oczy są zwierciadłem duszy? To one,
bardziej niż cokolwiek innego, decydują o uroku kobiety. A jednak, mimo że jej oczy
przykrywają powieki jest wciąż piękna. Dla takiej twarzy, dla tej twarzy niekoniecznie
tysiąc statków wypłynęło w morze, ale na pewno na swój sposób popychała mężczyzn
do czynów może nawet bardziej niezwykłych i niebezpiecznych.
Zastanawia się, czy wypadałoby zrobić jej zdjęcie. Postanawia sięgnąć po polaro-
id - to on jest panem chwili, sędzią, który ocenia, co jest w dobrym, a co w złym gu-
ście. Naciska na migawkę. Błysk na sekundę sprawia, że pokój wygląda jak rentge-
nowskie zdjęcie tego, co istniało przed chwilą. Aparat wulgarnie wypluwa kwadratową
fotografię.
Patrzy na zegarek. Czeka minutę, aż zdj ecie się wywoła. Znów spogląda na leżą-
cą przed nim kobietę. Zachowuje się jak niesforny psiak, który zna jedynie drogę do
domu. Niezmiernie podobają mu się jej włosy - krótkie z tyłu i po bokach, a dłuższe i
bujne z przodu. Równo przycięta grzywka zsunęła się kokieteryjnie na bok. Piękno
otacza jej twarz nimbem tajemniczości. Im dłużej na nią patrzy, tym bardziej jest prze-
konany, że słowo „tajemnicza" stanowi najkrótszy, a zarazem najtrafniejszy opis jej
ciała, jej nieuchwytnego wdzięku...
Fotografia jest już gotowa, jednak trudno mu na nią patrzeć. W żadnym razie nie
oddaje piękna kobiety. Płomienie świec rozświetlające półmrok pomieszczenia spra-
wiają, że na ziarnistym zdjęciu wszystko ma zielonkawożółty odcień. Odrzuca fotogra-
fię. W niczym mu ona nie pomoże. Będzie musiał polegać na własnej pamięci.
Zbliża się do leżącej szybko, lecz bezgłośnie, jakby się bał przerwać jej błogi sen.
Jest taka piękna!
Gdy się nad nią pochyla, czuje nagły przypływ energii. Przeszywa go podniecają-
cy dreszcz.
Czy wolno mi jej dotknąć? - zastanawia się. To ostatnia szansa; nie może jej nie
wykorzystać.
Z wolna opuszcza rękę. Palcami wodzi po zmarszczkach na jej twarzy, po zmy-
słowo zaokrąglonej dolnej wardze, dumnie zarysowanej szyi. Tak jak dawniej, czuje
podniecenie; powracają dawne uczucia - może nigdy go nie opuściły... Dłoń schodzi
coraz niżej, muskając obojczyk, przesuwając się po ramionach, kreśląc linię w zagłę-
bieniu pomiędzy piersiami. Nie może się powstrzymać; nachyla się, przyciska do nich
usta i składa słodki, chłodny pocałunek - przynajmniej tak go zapamięta. Żebra odro-
binę napinają skórę, pod niemal nie istniejącą talią lekko zaokrąglają się biodra. Boże,
jak bardzo chciałby przytulić ją do siebie, rzucić się na nią, wędrować ustami po jej
plecach, wcisnąć nogę pomiędzy nogi, poczuć miękkość ud.
Nie potrafi sobie z tym poradzić - nie tylko z tęsknotą, ale także ze smutkiem, z
depresją. Jak do tego doszło? Tworzyli wspólnie wspaniałą muzykę i nie są to wcale
puste słowa. Ale przeszłość nie wróci. Wszystko przeminęło. Wszystko oprócz ciała
oświetlonego drżącymi płomykami.
Po raz ostatni zatrzymuje wzrok na jej twarzy. Wygląda tak, jakby sam ją wy-
rzeźbił w kamieniu, próbując zatrzymać na zawsze. Brakuje tylko uśmiechu... Zaraź-
liwego, wibrującego uśmiechu. Za każdym razem, gdy go widział, robiło mu się cie-
plej na sercu.
Tak... Zdaje sobie sprawę, że uśmiech jest bardzo ważny. Musi go dodać.
Niemal nie myśląc, nachyla się i mocno przyciska usta do jej warg. Całuje ją za
wszystkie czasy, całuj e tak, jakby nie było jutra, które zresztą dla niej już nie nadej-
dzie. Mój aniele, myśli, obejmując ją z całej siły. Teraz idź już do nieba. Tam, gdzie
twoje miejsce. Jeszcze j eden pocałunek, tym razem złożony na policzku... Odrywa się
od niej.
Przez chwilę stoi nad ciałem, a potem rytualnie zdmuchuje świeczki, jedną za
drugą. Pokój tonie w ciemnościach. Czas przystąpić do dzieła. Czeka go wiele pracy.
Przykłada palce do ust i przesyła w jej kierunku pocałunek.
- Dobranoc, mój aniele - mówi na głos, choć wie, że go nie słyszy. - Tak bardzo
cię kocham. Zawsze cię kochałem. Strasznie żałuj ę, że to ja cię zabiłem.
Niestety tak musiało być...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin