Cragg Dan & Sherman David - Starfist 01 Pierwsi w boju.docx

(389 KB) Pobierz

David Sherman

Dan Cragg

 

Pierwsi w boju

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

-              Wz. Jeden? - zapytał gunny Charlie Bass. Posłał technikowi Terminal Dynamics ciężkie spojrzenie.

-              Jest pan pewien, że zdołamy złapać naszych bandytów, używając Wz. Jeden? - Machnął ręką w stronę leżącego na stole czarnego pudełka.

-              Wz. Jeden, jak pan to nazywa, sierżancie, to Uniwersalny Pozycjonator Odbiorczo-Nadawczy Wzór Jeden - odpowiedział protekcjonalnym tonem Daryl George. Bass nie miał wątpliwości, że reprezentant firmy opisywał działanie swojej zabawki zebranym wokół stołu podoficerom tylko dlatego, że uważał ich za zbyt ograniczonych, by mogli cokolwiek zrozumieć bez jego wyjaśnień.

-              Gdzie przeprowadzono testy polowe? - zapytał gunny Bass. Sierżant major Tanglefoot posłał mu groźne spojrzenie.

-              Cieszę się, że pan o to spytał - odpowiedział George w stronę zebranych sierżantów 31 OPUF. Wygładził swój cieniutki wąsik grubym palcem. - Macie panowie prawo wiedzieć wszystko co konieczne na temat testowania sprzętu, od którego może zależeć życie wasze i waszych ludzi. Testy końcowe UPON - przeliterował z namaszczeniem - przeprowadzono na Aberdeen. Na wszystkich etapach testów zebrał najwyższe oceny. - George uśmiechnął się szeroko, jakby oznajmił właśnie, że wygrał na loterii.

-              Aberdeen... czyli poligon. Innymi słowy, mówi nam pan, że Wz. Jeden nie brał jeszcze udziału w akcji. - Bass starannie unikał spoglądania na sierżanta majora.

-              Jak już mówiłem, sierżancie - George wyprostował się na całą długość swojego puszystego ciała i agresywnie wysunął szczękę w stronę pytającego - wszystkie etapy testów zaliczył z najwyższymi ocenami.

Bass zacisnął szczęki z powodu nieustannego nazywania go „sierżantem", jakby był jakimś cholernym podoficerem Armii. Nie był w Armii, był Gunnym Korpusu Marines Konfederacji.

-              Są jeszcze jakieś pytania? - wtrącił się sierżant major Tangle-foot. I znów odezwał się Bass.

-              Sierżancie majorze, wie pan równie dobrze jak ja i każdy podoficer w tym pokoju, że istnieje olbrzymia różnica między kontrolowanymi testami a testami w warunkach bojowych. Bierzemy udział w operacji bojowej. Nie ma tu miejsca na testowanie niesprawdzonego sprzętu.

-              Wszystko, co mamy w Korpusie, musiało kiedyś zostać po raz pierwszy przetestowane w warunkach bojowych - odpowiedział Tanglefoot. W jego głosie było słychać, że zaczyna mieć tego dość. -To pierwszy raz dla UPON.

Bass skrzywił się.

-              Tak jest, sierżancie majorze. - Przełknął, zdając sobie sprawę, że spór z Tanglefootem to stąpanie po bardzo cienkim lodzie. - Po prostu myślę, że nie powinniśmy używać Wz. Jeden bez zabierania ze sobą nadajników radiowych i lokalizatorów, o których wiemy, że działają. Na wypadek, gdyby to nawaliło.

Tanglefoot odpowiedział mu tonem nie znoszącym dalszego sprzeciwu.

-              Dowództwo poleciło oddać wszystkie nadajniki plutonów i kompanii, lokalizatory geopozycyjne i komputery naprowadzające. Każda kompania i pluton otrzymają zamiast nich UPONy. To jedno urządzenie zamiast trzech. Zbrojmistrze, oddacie stary sprzęt i osobiście wydacie nowy. Sierżanci kompanii dopilnują wykonania rozkazu. To wszystko. Wykonać.

Dwudziestu starszych podoficerów jednostek operacyjnych 31. Oddziału Pierwszego Uderzenia Floty podniosło się z miejsc i zaczęło opuszczać pomieszczenie.

Charlie Bass wiedział, kiedy odpuścić. To była właśnie jedna z takich sytuacji. Niestety Daryl George nie wiedział, kiedy przestać.

-              Nie martwcie się, sierżancie - odezwał się do Bassa - Osobiście gwarantuję, że UPON Wzór Jeden spełni wszystkie wymagania.

Bass odwrócił się i posłał George'owi płomienne spojrzenie.

-              A ja osobiście gwarantuję, że jeśli stracimy choć jednego człowieka z powodu jakiejś wady tego czegoś, pan osobiście za to zapłaci.

-              Bass, dość! - warknął sierżant major Tanglefoot. - Dajcie spokój tym bzdurom, Gunny.

-              Tak jest, sierżancie majorze. Przepraszam, sir. - Posłał George'owi spojrzenie, z którego jasno wynikało, że bynajmniej nie żałuje. Potem wyszedł z pomieszczenia za sierżantem szefem swojej kompanii.

-              Uważaj, Bass - szepnął sierżant szef.

„Bandyci" ścigani przez Marines na Fiesta de Santiago wydawali się znikać w górach z jeszcze większą łatwością niż wśród mieszkańców nizinnych miast. Do popołudnia trzeciego dnia po tym, jak Marines wysiedli ze swoich Smoków, by ruszyć przez teren zbyt nierówny dla szturmowych poduszkowców, poza okazjonalnymi śladami stóp wciąż nie widzieli swojej zwierzyny.

-              Gdzie jesteśmy według Wz. Jeden? - zapytał Bass starszego szeregowego LeFarge'a, ich łącznościowca, gdy jednostka Brawo zatrzymała się, by zaplanować następny krok.

-              Moja pozycja - odezwał się LeFarge do czarnego pudełka. UPON był długi na trzydzieści centymetrów, szeroki na dwadzieścia i gruby na pięć. Jedna z powierzchni rozjarzyła się, prezentując ekran, który zamigał po poleceniu LeFarge'a, po czym wyświetlił zestaw współrzędnych i schematyczną mapę z zaznaczoną pozycją.

-              Jakieś wieści od Starego? - zapytał Bass, wykreślając współrzędne z UPON na papierowej mapie.

W połowie drugiego dnia marszu dowódca kompanii podzielił jednostkę na dwie grupy. Wraz z sierżantem szefem wziął dwa plutony oraz pół plutonu wsparcia i oddalił się jednym ze szlaków, podczas gdy jego zastępca i Bass ruszyli drugim szlakiem z pozostałym plutonem i drugą połową plutonu wsparcia. Teraz utracili łączność.

-              Nic od 0830 - odpowiedział LeFarge. Rozejrzał się po otaczających ich upstrzonych głazami i zalesionych zboczach, po czym niedbałym gestem starł z czoła strużkę potu. Było prawie czterdzieści stopni w cieniu. - To pewnie góry blokują transmisje.

Bass potrząsnął głową. Znajdowali się w paskudnym miejscu. Teren świetnie nadawał się na pułapkę.

-              To rzekomo ma być łączność z satelitami sznura pereł, nie w zasięgu wzroku. W górze zawsze jest jakiś satelita. - Użył kompasu do wyznaczenia azymutu względem trzech charakterystycznych punktów orientacyjnych wokół wąskiego wąwozu o stromych ścianach, w którym się znajdowali, po czym zaznaczył wyliczoną przez siebie pozycję na kartce i spisał współrzędne. Staromodna nawigacja lądowa na bazie kompasu i mapy wciąż się sprawdzała.

-              Pogadaj z łącznościowcem trzeciego plutonu i dowiedz się, czy dostał takie same odczyty jak ty.

LeFarge zaczął mamrotać do mikrofonu swojego hełmu, porozumiewając się z łącznościowcem trzeciego plutonu, który znajdował się sto metrów za nimi.

Bass wstał, żeby pokazać dowódcy grupy Brawo swoje wyliczenia na podstawie kompasu oraz współrzędne podane przez UPON. Według urządzenia znajdowali się w dolinie sąsiadującej z tą, którą Bass określił na podstawie obliczeń.

-              Jak bardzo jesteś tego pewien? - zapytał porucznik Procescu.

Bass wskazał punkty orientacyjne, których użył do wyznaczenia położenia. Dolina, w której mieli się znajdować według UPON, nie miała podobnego ukształtowania terenu.

-              Gunny - odezwał się LeFarge - trzeci pluton dostał prawie takie samo położenie jak ja.

-              Zdołamy wrócić do domu? - zapytał Procescu. Bass kiwnął głową.

-              Używając kompasu i mapy, jeśli nic innego nie zadziała.

-              Gdzie powinniśmy być?

-              Ścigać Pancho - odpowiedział Bass, wzruszając ramionami. Może któryś z bandytów ściganych przez Marines miał na imię

Pancho, a może nie. Nie miało to znaczenia. Za każdym razem, gdy Marines ruszali przeciwko partyzantom, określanym jako bandyci, nadawali im imię „Pancho".

-              W takim razie jeśli nie ma problemu z odnalezieniem drogi do domu - oświadczył Procescu - to gońmy Pancho. - Zwrócił się do LeFarge'a. - A ty próbuj wywołać Starego.

-              Jeśli będziemy potrzebowali wsparcia powietrznego, a eskadra lotnicza spróbuje nas namierzyć na podstawie współrzędnych podanych przez Wz. Jeden, to możemy równie dobrze ich nie wzywać -mruknął Bass, zakładając plecak i sprawdzając broń.

-              Zbierać się! - zawołał do drużyny poprzedzającej grupę dowodzenia Bravo i podniósł prawą rękę, pozwalając opaść rękawowi kameleona, po czym zasygnalizował „wstawać i ruszać". Odpoczywający, prawie niewidoczni Marines drużyny na szpicy wstali i ruszyli w górę wąskim dnem parowu. Na chwilę zamigotali, gdy ich kameleony zaczęły dostosowywać się do otoczenia. Wędrujących ludzi można było dość łatwo wypatrzyć - ich kameleonowe stroje nigdy bowiem do końca nie dopasowywały się do otoczenia, a jedynie zmieniały kolory, by upodobnić się do otaczających ich skał i ziemi. Za to ukryci w cieniu na zboczach skrzydłowi byli praktycznie niewidzialni, chyba że obserwator wypatrzyłby ich odsłonięte twarze, dłonie czy szyje w niedopiętych bluzach.

-              Ścigamy około dwudziestu Pancho - rzucił Procescu do Bas-sa - a jest nas czterdziestu sześciu.

Kiedy ich złapiemy, nie będziemy potrzebowali wsparcia powietrznego.

Kwadrans po tym, jak Bass dokonał kontroli położenia, wzmocniony pluton grupy Brawo dotarł do miejsca, gdzie niedawny wstrząs zrzucił na dno doliny wiele potężnych głazów i wywrócił większość drzew rosnących na stromych zboczach. Ptaki sprowadzone z Ziemi oraz miejscowe ćwierkały i śpiewały, polując na owady brzęczące w sennym powietrzu. Nagie zbocza wydawały się puste i można było odnieść wrażenie, że aż do osiągnięcia kolejnego zalesionego obszaru, odległego o pół kilometra, jedyny problem Marines to groźba skręcenia nogi na nierównym podłożu.

Drużyna na szpicy i drużyna wsparcia przechodziły właśnie przez otwarty teren, a grupa dowodzenia Brawo znalazła się na jego skraju, gdy rozległ się krzyk zwiadowcy osłaniającego oddział z lewej.

-              Pancho! - Krzyk został zagłuszony ozonowym trzaskiem jego broni, która częściowo odparowała odsłonięty but bandyty. Dwóch Marines na lewym zboczu natychmiast otwarło ogień, a trzask ich broni, jeszcze głośniejszy huk pękającej od trafienia skały i skwierczenie odparowywanego ciała niemal stłumiły wrzask bandytów zranionych stopionymi odpryskami kamieni.

-              Kryć się! - ryknął Bass, rzucając się za pobliski głaz. Z całego stoku doliny rozległy się rozproszone trzaski broni przeciwników. Marines na dnie niecki próbowali odpowiedzieć ogniem zza osłon, podczas gdy drużyna wsparcia rozstawiała swoją broń, ale tarcze siłowe chroniące ich przed bronią energetyczną bandytów w żaden sposób nie osłaniały przed stopionymi odpryskami skał rzucanymi w powietrze przez trafiające w nie kule plazmy. Marines złapani w strefę ostrzału mogli tylko kulić się za głazami, kryjąc się przed trzeszczącymi pociskami i tryskającą magmą.

Procescu szybko ocenił sytuację i spokojnie wydał rozkazy przez komunikator.

-              Trójka, bierz resztę drugiej drużyny i działko na to zbocze, pomożesz flance. Swojego sierżanta i dwie drużyny wsparcia wyślij do zwiadowców ze skrzydła na drugim zboczu, niech ich przycisną ogniem.

Reszta drużyny wsparcia i jej dowódca do mnie.

Bass przestawił przełącznik pozwalający mu słuchać wszystkiego, co działo się w sieci łączności do poziomu dowódcy sekcji ogniowej. Usłyszał, jak dowódca trzeciego plutonu wydaje rozkazy, a sierżant zbiera resztę drużyny wsparcia, dowódcę drużyny, dowódcę drużyny wsparcia oraz dowódców sekcji ogniowych, poganiając ich. Dowódcy sekcji ogniowej i wsparcia, przygwożdżeni na otwartym terenie, zgłosili, że nie mają żadnych ofiar.

Bass włączył następnie gogle podczerwieni, żeby przeskanować zbocze, z którego strzelano. Widząc zaledwie parę tuzinów śladów cieplnych wielkości człowieka, zadał sobie pytanie, co się tu dzieje.

Bandytów musiało być więcej. Nie zastawiliby pułapki, gdyby nie mieli przewagi liczebnej nad Marines.

Nagle strzały z lewego zbocza przybrały na sile, gdy porucznik Kruzhilov wraz z posiłkami dotarli na flankę i wzmocnili trzech Marines strzelających stamtąd do bandytów. Bass słyszał przez sieć dowodzenia, jak dowódca plutonu spokojnie wydaje rozkazy koordynujące ogień tych dziesięciu Marines. W ciągu paru sekund chaotyczne strzały do losowych celów zastąpiły skoordynowane strumienie plazmy, topiące szeroką połać zbocza w odległości dwudziestu metrów od ich pozycji.

Trzecia sekcja wsparcia dotarła do Procescu i dowódca grupy Brawo przyłączył się do postępującej burzy ognia.

Czterdzieści metrów przed szeregiem Marines, na flance, poderwał się z wrzaskiem bandyta. Brakowało mu jednej ręki, w udzie miał wypaloną dziurę, a na wpół stopiona skała zapaliła jego mundur. Jeden z Marines na otwartej przestrzeni podniósł się ze swojej kryjówki i zdjął go czystym strzałem. Pozostali bandyci zaczęli uciekać.

Przynajmniej nie mają tarcz, pomyślał Bass.

- Wstrzymać ogień, wstrzymać ogień! - rozkazał Procescu. -Trójka, idźcie sprawdzić to zbocze, upewnijcie się, że jest czyste. Obejrzyjcie ciała, może kogoś da się przepytać.

Bass zmarszczył brwi. Nie mógł uwierzyć, by tak mała grupa zastawiła pułapkę na wzmocniony pluton Marines.

Obrócił się, by przeskanować przeciwległe zbocze. Dzięki goglom przekonał się, że na całej jego długości pełno jest czerwonych plam... To tam kryła się główna pułapka! Bandyci nie przewidzieli, że Marines będą mieć zwiadowców na zboczach, i pułapka została przedwcześnie odkryta. Napastnicy po lewej stronie mieli uniemożliwić Marines wycofanie się po złapaniu ich na otwartym terenie przez większy oddział na prawym zboczu.

Na prawo od Bassa linia czerwonych plam przedzierających się przez drzewa była coraz bliżej obsadzonego przez bandytów zbocza, a tymczasem unieruchomieni na dnie doliny Marines zaczynali podnosić się z ziemi.

-              Wszyscy padnij ! - krzyknął na kanale ogólnym. - Są na prawym zboczu. Trójka Brawo, zatrzymaj się. Użyj gogli. - Puls Bassa nabrał dzikiego tempa. Po sekundzie usłyszał jęk sierżanta Chwaya:

-              Jezu Mohamecie - a potem jego polecenie skierowania działek szturmowych na prawe zbocze.

Kilku Marines na otwartym terenie zerwało się i ruszyło biegiem w stronę kępy drzew, w której kryła się grupa dowodzenia. Główne siły bandytów otwarły ogień i kule plazmy otoczyły dwóch biegnących. Gdy tarcza jednego z nich została przeładowana, po prostu wyparował w błysku ognia, a zaraz potem padł drugi, spalony na węgiel. Pozostali Marines musieli znowu się ukryć, zanim dobiegli do linii drzew. Do kryjówki Bassa dotarł smród palonego ciała.

Chway polecił dwóm sekcjom wsparcia włączyć się do akcji. W ciągu paru sekund ich broń zaczęła wyrzucać kule energii mogące stopić nawet metr ferrobetonu. Trzech zwiadowców z flanki dodało do tego lżejszy, ale bardziej skoordynowany ogień.

Procescu rozkazał towarzyszącej mu sekcji wsparcia wypalić dalszy kraniec zbocza; Kruzhil i jego ludzie mieli przyłączyć się do ostrzału prowadzonego przez sekcję wsparcia. Działko na lewym zboczu zaczęło pluć kulami plazmy, które leciały tak gęsto, że zdawały się tworzyć prawie ciągły strumień.

Bandyci bynajmniej nie siedzieli bezczynnie, czekając, aż Marines zaleją ogniem oba końce ich pułapki. Około setki z nich skupiło swój ogień na Chwayu, jego działkach szybkostrzelnych i trzech zwiadowcach, natomiast dwa plutony zaczęły odpowiadać ogniem działku Kruzhilowa i Marines na lewej flance. Pozostali bandyci pilnowali Marines przyciśniętych do ziemi na otwartym terenie, wykluczając ich z walki. Chwilowo tylko grupa dowodzenia była nietknięta. Bandyci nie widzieli Marines dzięki ich kameleonom, a brak gogli na podczerwień uniemożliwiał im zauważenie sygnatur cieplnych. Dostrzegli jednak żarzące się lufy przegrzanej broni i to na nich zaczęli skupiać swój ogień. Krzyk na prawej flance umilkł gwałtownie, gdy na jednym z Marines skupił się ogień kilku stanowisk broni. Inny nie miał nawet czasu na krzyk, gdy siedem blasterów przepaliło jego tarczę i zmieniło go w dym.

Bass widział przez termowizyjne gogle, jak pierwsze pięćdziesiąt metrów zbocza po prawej jarzy się litą ścianą ognia, którym zalali je Marines Chwaya, zanim przeszli dalej. Nie mogło tam być nikogo żywego. Niestety następni bandyci rozciągnęli się na kolejnych trzystu metrach dzielących ich od połaci żużla tworzonej na drugim końcu ich linii przez ogień Marines na lewym skrzydle. Sądząc po osłabieniu ognia z lewej, ludzie Kruzhilowa również ponieśli straty.

-              Bass, do mnie! - rozległ się w jego hełmie głos Procescu. -Tych drani jest zbyt wielu stwierdzporucznik, gdy Bass do niego dotarł. - Potrzebujemy pomocy, i to już. Weź LeFarge'a i znajdźcie jakieś miejsce, gdzie będzie można się wspiąć. Zobacz, czy zdołacie kogoś wywołać. - Obejrzał się na planowaną strefę śmierci pułapki. - Pomogłoby, gdybym zdołał ściągnąć tamtych ludzi do siebie.

-              Dobry pomysł - zgodził się Bass. - Proszę spróbować ściągać ich po jednym. Odwrócił się do LeFarge'a.

-              Chodźmy.

Natężenie ognia ze strony Marines na skrzydle gwałtownie spadło, gdy jeden z żołnierzy obsługujących działko został spalony, a obsługiwana przez niego broń umilkła.

Bass pamiętał, że jakieś 150 metrów wcześniej skalną ścianę przecinało rumowisko, które nie było tak strome jak zbocza wąwozu. Jeśli nie okaże się zbyt luźne, może zdołają wraz z LeFargem wspiąć się dość wysoko, by skontaktować się z resztą kompanii korzystając z łączności bezpośredniego zasięgu.

Rumowisko nie było zbyt luźne, by uniemożliwić wspinaczkę, ale urywało się pod kamienną ścianą, której nie mieli szans pokonać. Jednak pięćdziesiąt metrów w lewo klif przechodził w rozpadlinę lub łagodniejsze zbocze - z miejsca, w którym stali, Bass nie potrafił tego stwierdzić.

-              Dasz radę tam dojść?

-              Żaden problem, Gunny. - I LeFarge wprowadził słowa w czyn, ruszając w poprzek stromego zbocza.

Płytko osadzone korzenie krzewów okazały się dostatecznie mocne, by utrzymać wędrujących po nich i czepiających się gałęzi dwóch ludzi. Pokonali zbocze zaledwie w kilka minut i natrafili na rozpadlinę wznoszącą się łagodnie przez kolejne sto metrów. Wspięli się w górę, dysząc ciężko z wysiłku.

-              Zobacz, czy zdołasz kogoś wywołać - polecił Bass. Opuszczając pluton, wyłączył ogólny kanał, żeby skupić się na szukaniu drogi w górę zbocza. Teraz z powrotem włączył radio, podczas gdy LeFarge uruchomił UPON i zaczął do niego przemawiać. Gruba warstwa skał wytłumiała sygnały radiowe na tyle, że uniemożliwiała wyraźną łączność, ale mimo wszystko Bass zorientował się, że dwóch lub trzech Marines zginęło i że tylko kilku ludzi zatrzymanych na otwartym terenie zdołało wrócić pod osłonę i włączyć się do walki. Pozostali, łącznie z sekcją wsparcia, wciąż pozostawali unieruchomieni na otwartym terenie, niezdolni przyłączyć się do strzelaniny. Zaklął pod nosem, tłumiąc narastającą złość i frustrację.

-              Mam batalion! - wykrzyknął LeFarge.

Bass potrząsnął głową. Dowództwo batalionu było ponad sto kilometrów stąd. Dlaczego mogli skontaktować się z nimi, a nie byli w stanie połączyć się z dowódcą kompanii, znajdującym się za sąsiednim grzbietem czy dwoma?

-              Daj mi ich.

LeFarge powiedział coś do UPON i podał mu urządzenie.

-              Czerwony Dach, tu Fioletowy Wędrowiec Brawo Pięć - przemówił Bass, podając wywołanie batalionu oraz przedstawiając się jako starszy podoficer z grupy oderwanej od kompanii I. - Nasza pozycja to... - wyrzucił z siebie współrzędne mapy - w kontakcie z ponad dwustu bandytami. Bandyci mają kameleony i blastery. Ponosimy ciężkie straty. Potrzebujemy wsparcia z powietrza. Odbiór.

-              Fioletowy Wędrowiec Brawo Pięć, twój UPON podaje inną pozycję. PIERWSI W BOJU 15

-              Czerwony Dach, UPON nie działa poprawnie. Obserwacja potwierdza położenie. Odbiór.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin