Krentz Jayne Ann - Jedyna okazja.pdf

(964 KB) Pobierz
1157586527.001.png
Jayne Ann Krentz
Jedyna taka okazja
Rozdział 1
N icodemus Lightfoot doceniał, w pewnym sensie, małe miasteczka i ludzi, którzy w nich mieszkali.
Nie odczuwał wobec nich jakiegoś szczególnego rozczulenia ani nie wierzył w to, że małe
amerykańskie miasteczka są najbardziej patriotyczne. Nawet specjalnie nie przepadał za małymi
miasteczkami, zwłaszcza w lecie. Panowała w nich senna, upalna atmosfera.
Każdy dzieciak, który skończył właśnie miejscową średnią szkołę, marzył o tym, aby jak najszybciej
wynieść się ze swego miasteczka, i Nick doskonale to rozumiał.
Obawiał się, że instynktowne wyczucie małych miasteczek, takich jak Holloway w stanie
Waszyngton, wiązało się z jego pochodzeniem. Zaledwie jedno pokolenie dzieliło go od takich zajęć
jak wypasanie bydła czy jeżdżenie na traktorze. Nick to akceptował. Nie miał z tego powodu żadnych
problemów.
I to mu dawało przewagę nad resztą rodziny. Pozostali członkowie rodzin Lightfootów i Castletonów
wciąż usiłowali zapomnieć, jak bardzo byli związani z takimi miasteczkami jak Holloway we
wschodniej części stanu Waszyngton.
Nick łyknął trochę piwa i usadowił się wygodniej. Opierał się o pień starej jabłoni, zajmującej
niemal całą przestrzeń przed białym drewnianym domkiem. Trawa przed domem miała kolor
brązowy. W sierpniu wyschnie zupełnie.
Nick siedział w cieniu jabłoni od blisko godziny. Piwo było cieple, uliczka przed domem - pusta.
Nick się nudził, co rzadko mu się zdarzało.
Słysząc z daleka jakiś hałas odwrócił się i zobaczył dwóch chłopców na zniszczonych deskorolkach.
Za nimi biegły dwa wierne psy z wywieszonymi jęzorkami. Chłopcy nic sobie nie robili z
czerwcowego upału. Nick spoglądał za nimi, dopóki nie zniknęli za rogiem, po czym dokończył
piwo.
Żaden z sąsiadów nie wyszedł, aby spytać Nicka, co tu robi, pod jabłonią, choć sam widział, jak w
kilku oknach po drugiej stronie ulicy, poruszyły się firanki. Wcześniej dwóch nastolatków
przyglądało się błyszczącymi oczyma jego porsche. Jeden z nich odważył się spytać Nicka, czy to
jego samochód. Nick rzucił im kluczyki, żeby mogli usiąść z przodu i chwilę pomarzyć.
Odeszli niechętnie, kiedy kobieta z kręconymi włosami zawołała ich do domu. Na tym się skończyły
towarzyskie kontakty Nicka z sąsiadami panny Philadelphii Fox.
Zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna kiedykolwiek wróci do siebie, kiedy uporczywy jęk silnika
małego samochodu kazał mu spojrzeć na ulicę. Czerwony samochodzik wielkości owada wyskoczył
zza rogu i wycelował w jedyne wolne miejsce przy krawężniku. Z nieomylnym instynktem małego,
dręczącego owada, wyczuwającego nagą skórę czerwony samochodzik zakręcił koło zniszczonej
ciężarówki i wjechał przodem na miejsce za porsche.
Zafascynowany Nick przyglądał się kobiecie kierującej samochodem. Najwyraźniej zdała sobie
sprawę, że nie będzie w stanie wcisnąć się w bardzo ograniczoną przestrzeń pod takim kątem.
Samochód zajęczał wściekle, szarpnął w przód i w tył kilkoma krótkimi, konwulsyjnymi ruchami i
zrezygnował z ataku.
Nick wstrzymał oddech, gdy stojący w poprzek pojazd wymanewrował z powrotem na środek jezdni
i niechętnie podjechał równoległe do porsche, tak żeby odpowiednio zaparkować. Porsche pozostał
nietknięty, choć Nick miał wrażenie, iż stało się tak wbrew woli kierowcy.
Domyślił się, że za kierownicą czerwonego owada siedzi Philadelphia Fox. Obserwował, jak
wyłącza silnik i wysiada z samochodu z dwiema torbami zakupów, tak wielkimi, iż całkowicie ją
zasłaniały.
Nickowi zdawało się, że ma przed sobą uosobienie skondensowanej, niespokojnej energii. Ruchy
kobiety były szybkie, ostre, impulsywne. Nick zrozumiał, że oto widzi kobietę, która nigdy nie czeka,
aż rzeczy spełnią się same, w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób, tylko je po prostu
popycha. A więc to była jego przepustka do domu. Nie wiedział, czy się cieszyć, czy martwić.
Od trzech lat przebywał na wygnaniu i jeszcze nie był pewien, co myśleć o Philadelphii Fox, lecz
jeśli rozegrałby tę partię właściwie, będzie ją mógł wykorzystać do swoich celów. W gruncie rzeczy
nie miał wielkiego wyboru. Phila Fox albo nic. Nie miał innych możliwości, a czas uciekał.
Oczywiście nadal pozostawało kwestią otwartą, czy naprawdę chciał wrócić do domu. Wmawiał
sobie, że jeszcze nie podjął decyzji, choć w głębi duszy wiedział, że klamka zapadła. Nie siedziałby,
znudzony i spocony, w Holloway, w stanie Waszyngton, gdyby nie był pewien, czego chce.
Nick uśmiechnął się pod nosem patrząc, jak Philadelphia usiłuje sobie poradzić z zakupami i z
kluczami. Z tej odległości nie wyglądała na kobietę na tyle potężną lub na tyle piękną, żeby
spowodować wybuch w obu rodzinach. To tylko dowodziło, że dynamit można zapakować w
malinowe dżinsy i w koszulę w zielono-czarne wzory.
Fox. Pasowała do swego nazwiska. Było w niej coś z lisicy, coś sprytnego i zarazem delikatnego.
Wielkie oczy w trójkątnej twarzy miały lekko uniesione w górę kąciki. Była szczupła i niezbyt
wysoka, miała jakieś sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, małe, wysoko osadzone piersi i cienką
talię. Brązowe, gładkie, lśniące włosy sięgające brody. Nick wiedział, że ma dwadzieścia sześć lat i
nie jest mężatką. I że była mocno związana z Crissie Masters.
Przypomniał sobie wczorajszy telefon od Eleanor Castleton.
- Ona jest problemem, Nick. Potwornym problemem.
- Tak, zdaję sobie sprawę. Na szczęście to nie jest mój problem.
- To nieprawda i dobrze o tym wiesz, mój drogi. Ona jest poważnym zagrożeniem dla rodziny, do
której i ty należysz. Mimo tego, co się zdarzyło trzy lata temu. Jestem pewna, że w głębi duszy sam to
czujesz.
- Posłuchaj, Eleanor, nic mnie nie obchodzi los rodziny.
- Nie wierzę ci, mój drogi. Jesteś Lightfootem. Nigdy nie porzuciłbyś swego dziedzictwa w obliczu
niebezpieczeństwa. Pojedź do niej, Nick. Porozmawiaj z nią. Ktoś musi się nią zająć.
- Wyślij Darrena. On ma tyle wdzięku i uroku.
- Zarówno Darren, jak i Hilary usiłowali się z nią porozumieć. Nie chciała z nimi rozmawiać.
Zwleka, szukając sposobu, aby wykorzystać sytuację. Czegóż można się spodziewać po kimś z jej
środowiska? Jest kolejną awanturnicą, tak jak ta Masters, która się tu wkręciła jesienią. Wszystko
zaczęło się od tej okropnej ulicznicy. Gdyby nie ona...
- Dlaczego sądzisz, że ta druga... ulicznica zechce ze mną rozmawiać?
- Znajdziesz jakiś sposób, mój drogi. - Eleanor Castleton przemawiała z niezachwianą pewnością.
- O to jestem spokojna. Wierzę w ciebie. I należysz do rodziny, mój drogi. Po prostu musisz coś
zrobić z tą Philadelphią Fox.
- Zastanowię się, Eleanor.
- Wiedziałam, że nas nie zawiedziesz. W końcu rodzina to rodzina, prawda?
Ku swemu żalowi Nick przekonał się, że Eleanor ma rację. W końcu rodzina jest rodziną. I oto
siedział pod jabłonią i rozważał, co zrobi z tą intrygantką i awanturnicą.
Philadelphia Fox przeszła chodnikiem tuż obok niego w stronę frontowych drzwi małego białego
domku. Pchnęła ruchome, ażurowe drzwiczki, przytrzymała je czubkiem buta i wetknęła klucz w
zamek. Torby z zakupami zadrżały niepokojąco. Nick wstał powoli i ruszył za nią, zdejmując po
drodze okulary i pocierając grzbiet nosa.
Klucz nie dawał się przekręcić. Torby się chwiały. Ażurowe drzwiczki wymknęły się spod stopy i
Nick usłyszał ciche przekleństwo. Pokiwał w duchu głową i włożył okulary, kiedy potwierdziły się
jego przypuszczenia, iż panna Fox zawsze działa szybko, czyli nie zawsze sensownie. Jak raz
podejmie decyzję, rusza do celu najkrótszą drogą.
Pochopna, brawurowa i namiętna. Nick pomyślał, że nie codziennie zdarza mu się spotkać na swej
drodze pochopną, brawurową i namiętną intrygantkę i awanturnicę. Zastanowiła go nagle kwestia,
czy mała Fox także w łóżku działa z prędkością stu kilometrów na godzinę.
Skrzywił się na tę frywolność, nie pasującą do interesów. Poza tym Philadelphia Fox nie była w jego
typie. Tak mu się przynajmniej zdawało. Z drugiej strony nie powinien właściwie robić sobie
wyrzutów. Ostatecznie nigdy jeszcze nie kochał się z kobietą z prędkością stu kilometrów na godzinę.
To mogło być ekscytujące. Choć może wynikało również z faktu, że już od bardzo dawna nie kochał
się z żadną kobietą.
Stanął tuż za Philą i spytał grzecznie:
- Czy mógłbym pani pomóc z tymi torbami?
Spodziewał się, że ją zaskoczy. Nie spodziewał się, że usłyszy okrzyk przerażenia i zobaczy w
wielkich oczach ogromny strach. Udało mu się złapać jedną z toreb, tymczasem druga upadła na
schodki – wysypał się z niej bochenek chleba, puszka tuńczyka i pęczek marchewki.
- Kim pan jest, u diabła?
- Nazywam się Nicodemus Lightfoot.
Z oczu dziewczyny zniknął strach, zastąpiony najpierw dziwną ulgą, a potem niesmakiem. Obrzuciła
ponurym wzrokiem rozrzucone zakupy, a potem podniosła głowę i spojrzała na niego zmrużonymi
oczyma.
- A więc jest pan Lightfootem? Ciekawa byłam, jak oni wyglądają. Niech mi pan powie, czy
Castletonowie są przystojniejsi? Chyba tak, skoro Crissie była taka śliczna.
Phila ukucnęła i zaczęła zbierać zakupy.
- Castletonowie mają wdzięk i urodę. Lightfootowie rozum. To doskonałe połączenie.
Nick podniósł puszkę tuńczyka i sięgnął do klucza. Lekko nim poruszył i po chwili drzwi się
otworzyły.
- Zabawne - stwierdziła Philadelphia Fox podnosząc się i patrząc ponuro na otwarte drzwi. - Tak
właśnie mówiłyśmy o sobie z Crissie. Ona miała urodę, a ja - rozum. To też miała być doskonała
spółka, ale nie wyszło. Przypuszczam, że chciałby pan wejść do środka i wziąć mnie w krzyżowy
ogień pytań, co?
Nick spoglądał zamyślony na kolorowe, pełne roślin wnętrze małego domku. Na gładkich,
drewnianych podłogach leżały czerwono-czarne dywaniki, a ściany pomalowane były na
jaskrawożółty kolor. Kanapa była tak samo czerwona jak samochód przed domem.
Wszystkie te żywe kolory tworzyły miłą i przyjazną mieszaninę. Najwyraźniej gust panny Fox w
dziedzinie architektury wnętrz nie odbiegał od jej gustu w strojach. Nick znów się uśmiechnął.
- Owszem - powiedział. - Bardzo bym chciał wejść do środka i porozmawiać z panią.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin