Bulyczow Kir - Czy mogę rozmawiać z Niną.TXT

(22 KB) Pobierz
Autor: Kir Bułyczow
Tytul: Czy mogę rozmawiać z Ninš?

(Możno poprosit' Ninu?)

Z "NF" 11/97

   - Czy mogę rozmawiać z Ninš?
   - To ja, Nina.
   - Tak? Dlaczego masz taki dziwny głos?
   - Dziwny głos?
   - Nie twój. Cienki. Jeste czym zmartwiona?
   - Nie wiem.
   - Może nie powinienem dzwonić?
   - A kto mówi?
   - Od kiedy przestała mnie poznawać?
   - Kogo poznawać?
   Głos był młodszy od Niny o dwadziecia lat. A w 
rzeczywistoci głos Niny był od niej młodszy o pięć lat. 
Jeli się kogo nie zna, to po głosie trudno odgadnšć jego 
wiek. Głosy często starzejš się wczeniej niż ich 
właciciele. Albo długo pozostajš młode.
   - No dobrze - powiedziałem. - Słuchaj, dzwonię do ciebie 
poniekšd w pewnej sprawie.
   - Pan chyba pomylił numer - powiedziała Nina. - Ja pana 
nie znam.
   - To ja, Wadim, Wadik, Wadim Nikołajewicz! Co się z tobš 
dzieje?
   - No włanie! - Nina westchnęła, jakby żal jej było 
kończyć rozmowę. - Nie znam żadnego Wadika i Wadima 
Nikołajewicza.
   Odczekałem chwilę, zanim wykręciłem ten numer jeszcze 
raz. Zdaje się, że po prostu dodzwaniałem się gdzie indziej. 
Moje palce nie chciały dzwonić do Niny. I wykręciły inny 
numer. A dlaczego nie chciały?
   Odszukałem na stole paczkę kubańskich papierosów. Mocnych 
jak cygara. Robiš je pewnie z obrzynków cygar. A jakš ja 
mogę mieć sprawę do Niny albo poniekšd sprawę? Żadnej. Po 
prostu chciałem się dowiedzieć, czy jest w domu. A jeli jej 
nie ma, to też niczego nie zmienia. Może być na przykład u 
mamy. Albo w teatrze. Wieki całe nie była w teatrze.
   Zadzwoniłem do Niny.
   - Nina? - zapytałem.
   - Nie, Wadimie Nikołajewiczu - odpowiedziała Nina. - 
Znowu się pan pomylił. Jaki numer pan wykręca?
   - 149-40-89.
   - A mój to Arbat. Jeden - trzydzieci dwa - pięć trzy.
   - Oczywicie - powiedziałem. - Arbat to cztery?
   - Arbat to G.
   - No cóż - powiedziałem. - Przepraszam, Nino.
   - Proszę - powiedziała Nina. - I tak nic nie robię.
   - Postaram się więcej do pani nie dzwonić - powiedziałem. 
- Gdzie się zaklinowało i dodzwaniam się do pani. Telefon 
le działa.
   - Tak - zgodziła się ze mnš Nina.
   Odłożyłem słuchawkę.
   Trzeba poczekać. Albo wykręcić setkę. Zegarynka. Co się 
tam połšczy w zaplštanych liniach na centrali. I dodzwonię 
się. "Dwudziesta zero zero" - powiedziała kobieta w 
zegarynce. Nagle pomylałem, że jeżeli jej głos nagrali 
dawno, dziesięć lat temu, to ona wykręca "setkę", gdy jej 
nudno, gdy jest sama w domu i słucha swojego młodego głosu. 
A może ona umarła. Wtedy jej syn albo człowiek, który jš 
kochał, wykręca "setkę" i słucha jej głosu.
   Zadzwoniłem do Niny.
   - Tak, słucham - powiedziała Nina młodym głosem. - To 
znowu pan, Wadimie Nikołajewiczu?
   - Tak - powiedziałem. - Najwidoczniej nasze telefony 
połšczyły się na amen. Tylko niech się pani nie gniewa, 
niech pani nie myli, że jš żartuję. Bardzo uważnie 
wykręcałem numer.
   - Oczywicie, oczywicie - powiedziała szybko Nina. - 
Nawet przez chwilę tak nie pomylałam. Bardzo się panu 
spieszy Wadimie Nikołajewiczu?
   - Nie - powiedziałem.
   - Ma pan ważnš sprawę do Niny?
   - Nie, po prostu chciałem się dowiedzieć, czy jest w 
domu.
   - Stęsknił się pan?
   - Jakby to pani powiedzieć...
   - Rozumiem, jest pan zazdrosny - powiedziała Nina.
   - Pani jest zabawna - powiedziałem. - Ile pani ma lat?
   - Trzynacie. A pan?
   - Czterdzieci kilka. Jest między nami grubany mur z 
cegieł.
   - I każda cegla to jeden miesišc, prawda?
   - Nawet jeden dzień może być cegłš.
   - Tak - westchnęła Nina. - Wtedy to naprawdę gruby mur. O 
czym pan teraz myli?
   - Trudno powiedzieć. W tej chwili o niczym. Przecież 
rozmawiam z paniš.
   - A gdyby miał pan trzynacie lat albo nawet piętnacie, 
moglibymy się poznać - powiedziała Nina. - To by było 
bardzo mieszne. Powiedziałabym: "Niech pan przyjedzie jutro 
wieczorem pod pomnik Puszkina. Będę na pana czekać punkt 
siódma". I bymy się nie rozpoznali. Gdzie się pan spotyka z 
Ninš?
   - Jak kiedy.
   - I pod  Puszkinem?
   - Niezupełnie. Jako tak wyszło, że spotykalimy się pod 
"Rosjš".
   - Gdzie?
   - Pod kinem "Rosja".
   - Nie znam.
   - No, na Puszkińskiej.
   - I tak nie wiem. Pan pewnie żatruje. Dobrze znam plac 
Puszkina.
   - Nieważne - powiedziałem.
   - Dlaczego?
   - To było dawno.
   - Kiedy?
   Dziewczynka nie chciała odkładać słuchawki. Z jakiego 
powodu z uporem cišgnęła rozmowę.
   - Jest pani sama w domu? - zapytałem.
   - Tak. Mama jest na wieczornej zmianie. Pracuje jako
pielęgniarka w szpitalu. Zostanie na noc. Mogłaby wrócić 
jeszcze dzisiaj, ale zostawiła w domu przepustkę.
   - Aha - zgodziłem się. - Dobrze, kład się spać, 
dziewczynko. Jutro idziesz do szkoły.
   - Powiedział pan to jak do dziecka.
   - Nie, co ty, rozmawiam z tobš jak z dorosłš.
   - Dziękuję. Tylko sam niech się pan kładzie o siódmej. Do 
widzenia. I niech pan więcej nie dzwoni do tej swojej Niny. 
Bo znowu się pan do mnie dodzwoni. I obudzi mnie, małš 
dziewczynkę.
   Odłożyłem słuchawkę. Potem włšczyłem telewizor i 
dowiedziałem się, że pojazd księżycowy przeszedł odcinek 337 
metrów. Pojazd księżycowy pracował, a ja się obijałem. 
Postanowiłem, że ostatni raz zadzwonię do Niny po 
jedenastej. Całš godzinę zajmowałem się głupstwami. 
Zdecydowałem, że jeli jeszcze raz trafię na dziewczynkę, to 
od razu odłożę słuchawkę.
   - Wiedziałam, że pan jeszcze raz zadzwoni - powiedziała 
Nina, gdy odebrała telefon. - Tylko niech pan nie odkłada 
słuchawki. Strasznie się nudzę, słowo honoru. I nie mam co 
czytać i za wczenie na spanie.
   - No dobrze - powiedziałem. - Rozmawiajmy. Dlaczego pani 
jeszcze nie pi? Już póno.
   - Dopiero ósma - powiedziała Nina.
   - Póni się pani zegarek - powiedziałem. - Już prawie 
dwunasta.
   Nina rozemiała się. Miała ładny, miękki miech.
   - Strasznie chce się pan mnie pozbyć - powiedziała. - 
Teraz padziernik, dlatego zrobiło się już ciemno i wydaje 
się panu, że to noc.
   - Teraz pani żartuje? - zapytałem.
   - Nie, ja nie żartuję. Nie tylko zegarek, ale i kalendarz 
panu kłamie.
   - Dlaczego kłamie?
   - Zaraz mi pan powie, że u pana jest nie padziernik, 
tylko luty.
   - Nie, grudzień - powiedziałem. I z jakiego powodu sam 
sobie nie uwierzyłem, spojrzałem na gazetę leżšcš obok, na 
kanapie. Dwudziesty trzeci grudnia - było napisane pod 
nagłówkiem.
   Pomilczelimy trochę, miałem nadzieję, że ona zaraz powie 
"Do widzenia". Ale ona nagle zapytała:
   - Jadł pan kolację?
   - Nie pamiętam - powiedziałem szczerze.
   - To znaczy, że nie jest pan głodny.
   - Nie, nie jestem.
   - A ja jestem głodna.
   - W domu nie ma nic do jedzenia?
   - Nic! - powiedziała Nina. - Pusto jak wymiótł. 
miesznie, co?
   - Nawet nie wiem, jak pani pomóc - powiedziałem. - 
Pieniędzy też nie ma?
   - Sš, ale bardzo mało. I wszystko jest już zamknięte. A 
poza tym co by można kupić?
   - No tak - zgodziłem się. - Wszystko już zamknięte. Chce 
pani, to zajrzę do lodówki, zobaczę, co mam?
   - Ma pan lodówkę?
   - Starš - powiedziałem. - "Siewier". Zna pani takš?
   - Nie - powiedziała Nina. - A jeli pan co znajdzie, to 
co potem?
   - Potem? Złapię taksówkę i podwiozę pani. A pani zejdzie 
na podwórko i wemie.
   - A daleko pan mieszka? Bo ja na Siwcewom Wrażku, 15/25.
   - A ja na Mosfilmowskiej. Przy Lenińskich Górach. Za 
uniwersytetem.
   - Znowu nie wiem. Ale to nieważne. Dobrze pan to 
wymylił, dziękuję panu. A co pan ma w lodówce? Ja tylko tak 
pytam, niech pan sobie nie myli.
   - Żebym to ja pamiętał - powiedziałem. - Zaraz przeniosę 
telefon do kuchni i zobaczymy.
   Przeszedłem do kuchni, a sznur od telefonu cišgnšł się za 
mnš jak żmija.
   - No więc - powiedziałem - otwieram lodówkę.
   - Może pan nosić telefon ze sobš? Nigdy o takim nie 
słyszałam.
   - Oczywicie, że mogę. A pani telefon gdzie stoi?
   - W przedpokoju. Wisi na cianie. No i co ma pan w 
lodówce?
   - To znaczy, tak... co my tu mamy w tej torebce? Jajka, 
nic ciekawego.
   - Jajka?
   - Aha, kurze. O, chce pani, przyniosę kurę? Nie, to 
francuska, mrożona. Zanim jš pani ugotuje, zgłodnieje pani 
na dobre. I mama wróci z pracy. Wezmę lepiej kiełbasę. Albo 
nie, znalazłem marokańskie sardynki, szećdziesišt kopiejek 
za puszkę. Mam do nich pół słoika majonezu. Słyszy pani?
   - Tak - powiedziała Nina cichutko. - Dlaczego pan tak 
żartuje? Najpierw chciałam się rozemiać, ale potem zrobiło 
mi się smutno.
   - A to dlaczego? Naprawdę pani tak zgłodniała?
   - Nie, pan wie.
   - Co wiem?
   - Wie pan - powiedziała Nina. Przez chwilę milczała, 
potem dodała: - No i dobrze! Niech mi pan powie, ma pan 
czerwony kawior?
   - Nie, ale za to mam filety z pałtusa.
   - Nie trzeba, wystarczy - powiedziała Nina twardo. - 
Zmieńmy temat. Już wszystko zrozumiałam.
   - Co zrozumiała?
   - Że pan też jest głodny. A co pan widzi z okna?
   - Z okna? Domy, fabrykę lalek. Akurat wpół do dwunastej. 
Koniec zmiany. Sporo dziewczšt wychodzi z portierni. Poza 
tym widzę jeszcze "Mosfilm". I straż pożarnš. I kolej. O, 
włanie jedzie pocišg.
   - I widzi pan to wszystko?
   - No tak, pocišg jedzie daleko. Widać tylko łańcuszek 
ogników, okien!
   - No i kłamie pan!
   - Nie należy tak rozmawiać ze starszymi - powiedziałem. - 
Nie mogę kłamać. Mogę się mylić. A więc gdzie się pomyliłem?
   - Pomylił się pan mówišc, że widzi pan pocišg. Nie można 
go zobaczyć.
   - A co on niewidzialny, czy co?
   - Widzialny, tylko okna nie mogš się wiecić. No i w 
ogóle, pan nie wyglšdał przez okno.
   - Dlaczego? Stoję przy samym oknie.
   - A pali się u pana w kuchni wiatło?
   - Oczywicie. Przecież po ciemku nie zaglšdałbym do 
lodówki. Sp...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin