W poszukiwaniu Jedi - Anderson Kevin J.pdf

(1189 KB) Pobierz
1035911889.002.png
Kevin J. Anderson
W poszukiwaniu Jedi
(Jedi Serach)
Przełożył: Andrzej Syrzycki
1035911889.003.png
Rozdział 1
Jedna z czarnych dziur w sąsiedztwie planety Kessel wyciągała po „Tysiącletniego Sokoła”
macki grawitacji, by zwabić go chociaż trochę bliżej. Nawet mimo cętkowanej mgiełki
nadprzestrzeni Han Solo widział ogromną deformację przestworzy, podobną do nieregularnego
wodnego wiru starającego się wessać jego statek w nieskończoną pustkę.
– Hej, Chewie! – zawołał. – Czy nie sądzisz, że lecimy za blisko? – Popatrzył na ekran
nawigacyjnego komputera „Sokoła”. Bardzo żałował, że nie obrał kursu wiodącego
w bezpieczniejszej odległości od Otchłani. – Myślisz, że to jeszcze jedna wyprawa przemytnicza?
Tym razem nie mamy niczego do ukrycia.
Chewie, siedzący obok, spojrzał na niego, wyraźnie rozczarowany, i mruknął coś, co miało
oznaczać przeprosiny. Równocześnie wykonał zamaszysty gest włochatą ręką, poruszając nieco
zatęchłe powietrze sterowni statku.
– Ta-a, tym razem to wyprawa oficjalna – oświadczył Han. – Koniec z chowaniem się po kątach.
Postaraj się zachowywać jak dyplomata, dobrze?
Chewbacca w odpowiedzi burknął coś sceptycznie, a potem odwrócił się i spojrzał na ekrany
nawigacyjne „Sokoła”.
Han poczuł przelotne ukłucie bólu, gdy pomyślał, że oto powraca do dobrze znanego miejsca.
Przypomniał sobie czasy, kiedy przemycał transporty przyprawy i wymykał się pościgom
imperialnych statków patrolowych. Wtedy jego życie było jeszcze lekkie i przyjemne.
W czasie jednej z tamtych szalonych wypraw on i Chewbacca prawie zdarli spodnią płytę
ochronną „Sokoła”, kiedy podczas jakiegoś skrótu zbliżyli się do gromady czarnych dziur Otchłani
bardziej niż ktokolwiek inny przed nimi. Rozsądni nawigatorzy starali się omijać te strony,
i wybierali dłuższe szlaki wiodące z daleka od czarnych dziur, ale duża prędkość „Sokoła”
pozwoliła mu wtedy przelecieć bezpiecznie na drugą stronę, dzięki czemu długość drogi na Kessel
nie przekroczyła dwunastu parseków. Mimo to tamta wyprawa i tak zakończyła się katastrofą. Han
musiał wyrzucić w przestrzeń cały ładunek przyprawy, zanim pozwolił imperialnym urzędnikom
wejść na pokład statku.
Tym razem leciał na Kessel w zupełnie innym charakterze. Żona Hana, Leia, ustanowiła go
oficjalnym reprezentantem Nowej Republiki; miał więc pełnić tam funkcję kogoś w rodzaju
ambasadora, chociaż tytuł ten miał znaczenie cokolwiek symboliczne.
Jednak i symboliczne tytuły miały swoje zalety. Han i Chewbacca nie musieli uciekać przed
ścigającymi ich imperialnymi patrolowcami, przemykać się pod sieciami planetarnych systemów
ostrzegawczych czy korzystać z tajnych skrytek pod płytami pokładu statku. Han Solo znajdował się
w niecodziennej, krępującej go sytuacji osoby cieszącej się poważaniem. Nie można było tego
wyrazić innym słowem.
1035911889.004.png
Najnowsze obowiązki Hana nie były jednak tylko dziwacznymi kłopotami. Jego żoną była
księżniczka Leia – któż mógłby sobie to wyobrazić? – która urodziła mu troje dzieci.
Han odchylił się w fotelu pilota i zaplótł palce dłoni z tyłu głowy, a potem pozwolił, żeby na jego
twarzy zagościł tęskny uśmiech. Widywał dzieci tak często, jak mógł, odwiedzając je w strzeżonym,
odosobnionym miejscu na planecie, której nazwa nie figurowała na żadnych gwiezdnych mapach.
Bliźnięta powinny znaleźć się na Coruscant w ciągu najbliższego tygodnia. Trzeci mały brzdąc,
Anakin, nie przestawał zdumiewać Hana, który często łaskotał go pod żebrami, obserwując, jak na
twarzy dziecka pojawia się uśmiech.
Han Solo statecznym ojcem? Leia dawno temu oświadczyła, że lubi „statecznych mężczyzn” –
a Han był na najlepszej, drodze, żeby zmienić się w kogoś takiego.
Nagle spostrzegł, że Chewbacca przygląda mu się kątem oka. Usiadł prosto i skupił uwagę na
wskazaniach przyrządów i czujników statku.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał. – Czy nie czas wychodzić z tego skoku?
Chewie burknął twierdząco, a potem włochatą ręką uchwycił rękojeść dźwigni napędu
nadprzestrzennego. Przez chwilę obserwował cyfry przeskakujące na kontrolnym pulpicie
i w odpowiedniej chwili pociągnął dźwignię ku sobie, dzięki czemu statek powrócił do normalnej
przestrzeni międzygwiezdnej. Rozmazane wielobarwne smugi świateł gwiazd, widzianych
w nadprzestrzeni, przemieniły się w pojedyncze ogniki z rykiem, który Han bardziej odczuł niż
usłyszał, i po chwili otaczała ich znów dobrze znana świetlna mozaika.
Za rufą statku pozostał widok Otchłani przypominający krzykliwe malowidło dzięki chmurom
zjonizowanego gazu wpadającego do gardzieli wielu czarnych dziur. Prosto przed dziobem „Sokoła”
było widać niebieskobiały blask słońca Kessel. Kiedy statek obrócił się, żeby zrównać się
z ekliptyką, oczom lecących ukazała się sama planeta. Przypominała nieduży ziemniak, za którym
ciągnęły się wstęgi uciekającej atmosfery. Wokół Kessel krążył duży księżyc, na którym znajdowała
się kiedyś baza żołnierzy imperialnych.
– Jesteśmy na miejscu, Chewie – odezwał się Han. – Teraz pozwól, że ja zajmę się sterami.
Planeta wyglądała jak senny koszmar. Poruszała się po orbicie zbyt ciasnej, żeby mogła utrzymać
własną atmosferę. Olbrzymie zakłady przetwórcze nieustannie kruszyły nagie skały, uwalniając z nich
tlen i dwutlenek węgla, dzięki czemu, żyjący tam ludzie mogli chodzić ze zwykłymi maskami
tlenowymi, a nie w skomplikowanych kosmicznych kombinezonach. Duża część wzbogaconej w ten
sposób atmosfery uciekała jednak w przestworza, ciągnąc się za małą planetą niczym warkocz
gigantycznej komety.
Chewbacca wydał nosowy pomruk, co zazwyczaj oznaczało jakąś uwagę. Han kiwnął głową na
znak, że się zgadza.
– Ta-a, z tej wysokości jest naprawdę wspaniała. Jaka szkoda, że z bliska wygląda zupełnie
inaczej. Jakoś nigdy nie polubiłem tego miejsca.
Kessel zaliczała się do najważniejszych planet produkujących przyprawę. Dzięki temu była
miejscem, którym interesowali się niemal wszyscy przemytnicy, ale także siedzibą jednego
z najcięższych więzień w całej galaktyce. Imperium kontrolowało całą produkcję przyprawy – rzecz
jasna, jeżeli nie liczyć tego, co przemytnikom udawało się wykraść mimo czujności imperialnych
strażników. Po upadku Imperatora całą władzę nad planetą przejęli przemytnicy i więźniowie
przebywający wówczas w imperialnym zakładzie karnym. W czasach wielkiego admirała Thrawna
i odrodzonego Imperium nowi władcy planety nie dawali znaku życia, starając się siedzieć jak myszy
1035911889.005.png
pod miotłą i nie odpowiadając na wezwania o pomoc czy ratunek.
Nagle z gardła Chewiego wydobył się basowy pomruk. Han westchnął i pokręcił głową.
– Posłuchaj, chłopie, ja też nie jestem zachwycony tym, że muszę tu wracać. Ale wszystko
wygląda teraz inaczej niż kiedyś, a nas uznano za najlepszych do tej pracy.
Koniec wojny domowej i ponowne umocnienie się Nowej Republiki na Coruscant, mimo że
niewielkie, rozproszone floty statków imperialnych wciąż walczyły ze sobą, było najlepszym czasem
do rozpoczęcia negocjacji. Lepiej będzie przeciągnąć ich na naszą stronę niż pozwolić, by sprzedali
swoje usługi komuś przypadkowemu – pomyślał Han. – Choć zapewne i tak kiedyś to zrobią. Mara
Jade, będąca teraz reprezentantką wszystkich zjednoczonych przemytników, dawna nemezis Luke,
próbowała nawiązać kontakt z władcami planety, lecz została odprawiona z kwitkiem.
„Tysiącletni Sokół” zbliżał się do Kessel. By uwzględnić ruch obrotowy planety, Han włączał co
jakiś czas silniki rufowe. Przygotowywał się do wejścia na orbitę. Na ekranach skanerów sterowni
obserwował pozycję swojego statku.
– Już prawie jesteśmy na miejscu – oświadczył.
Chewie burknął coś i wskazał na ekrany. Han popatrzył uważniej i dostrzegł obok planety jakieś
jasne plamki wyłaniające się z otaczających ją chmur atmosfery.
– Widzę je – powiedział. – To chyba jakieś małe statki. Za daleko, żeby je rozpoznać. –
Zlekceważył niespokojne warknięcie Chewiego. – No dobrze, po prostu powiemy im, kim jesteśmy.
Nie martw się. Jak myślisz, dlaczego Leia robiła tyle szumu o to, żeby wyposażyć nasz statek we
wszystkie niezbędne dyplomatyczne sygnały identyfikacyjne i tak dalej?
Włączył sygnał namiarowy Nowej Republiki, który w basicu i kilku innych językach
automatycznie identyfikował jego statek. Ku swojemu zdumieniu stwierdził jednak, że wszystkie
statki widoczne na ekranach jak na rozkaz raptownie przyspieszyły i zmieniły kurs, by skierować się
ku „Sokołowi”.
– Hej! – zawołał, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie uruchomił kanału łączności
fonicznej. Chewie warknął. Han szybko wcisnął przełącznik. – Tu mówi Han Solo z pokładu
„Tysiącletniego Sokoła”. Lecimy w misji dyplomatycznej. – Przez jego głowę przelatywało setki
myśli, kiedy starał się znaleźć słowa, jakich użyłby prawdziwy dyplomata. – Hmm... Proszę
powiedzieć, co chcecie zrobić.
Dwie najbliższe jednostki zbliżały się bardzo szybko i po chwili Han mógł dostrzec na niebie
jasne punkty, które wkrótce nabrały realnych kształtów.
– Myślę, Chewie, że powinniśmy włączyć wszystkie osłony – powiedział. – Mam przeczucie, że
mogą być potrzebne.
Kiedy Chewie uruchomił generatory ochronnych pól siłowych, Han ponownie włączył przycisk
uruchamiający radiostację, ale potem popatrzył przez dziobowy iluminator. Dwie nadlatujące
jednostki, które w czasie lotu oddaliły się od siebie, zbliżały się niewiarygodnie szybko. Na widok
ich rozłożonych kanciastych paneli baterii słonecznych i centralnie umieszczonej kabiny pilota Han
poczuł, jak krew w jego żyłach zamienia się w lodowatą wodę.
Myśliwce typu TIE.
– Chewie, chodź tutaj – rozkazał. – Ja idę zająć się działkiem.
Zanim Wookie miał czas odpowiedzieć, Han wspiął się po drabince do wieżyczki działka.
Uchwycił się oparcia fotela artylerzysty i spróbował ocenić wpływ nieznanego pola grawitacyjnego.
Myśliwce typu TIE rozpoczęły atak od strony obu skrzydeł, nadlatując od góry i od dołu „Sokoła”
1035911889.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin