Michal Chmielewski - Zrobilbym cos zlego.pdf

(734 KB) Pobierz
Zrobiłbym coś złego
Michał Chmielewski
Copyright © Michał Chmielewski 2014
Autor okładki: Jacek Pałka
SPIS TREŚCI
MACGUYVER CZY DRUŻYNA A?
KIEROWCA MINOTAUR
MAŁOMIASTECZKOWA MAŁPIARNIA
UPS!
NIE ZROBISZ TEGO
KOCI DRYFT
ZŁOTE MYŚLI
CZARODZIEJKA Z KSIĘŻYCA
I’M A FIRESTARTER!
TAJEMNICA TAJEMNICY
TO JUŻ NIE JEST ŚMIESZNE
CZEGO NIE WIEDZIELIŚMY
ZROBIŁEM COŚ ZŁEGO
SPRAWY POSZŁY ZA DALEKO
PAPIEROS W MAŁPIM GAJU
PIERWSZY WRZEŚNIA
PRZESZŁOŚĆ NA DRUGIM MIEJSCU
OSTATNIE STARCIE
SZKODA, ŻE TAK SIĘ STAŁO
BOHATEROWIE POWIEŚCI – GRAFIKA
MACGUYVER CZY DRUŻYNA A?
1.
MIAŁEM DWANAŚCIE LAT, gdy strzeliłem do swojego przyjaciela.
Gdy to się stało, a w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby pomóc,
zacząłem obwiniać Szczepana. Zazwyczaj wina leżała po jego stronie.
Tym razem jednak to byłem ja.
2.
TO BYŁO NAJGORĘTSZE LATO, jakie do tej pory przeżyłem.
Tak, chyba od tego mogę zacząć.
Lato tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku.
Wraz ze Szczepanem szukaliśmy butelek w jego piwnicy. Było
ciemno i brudno. W padających przez małe, kwadratowe okienka
promieniach słońca latała galaktyka kurzu.
Szczepan Rykunowski był najgrubszym typem w naszej paczce,
o czym staraliśmy się mu przypominać przy każdej okazji, gdy tylko
denerwował któregoś z nas.
Teraz był przekonany, że gdzieś tutaj, w tym piwniczym syfie,
pomiędzy gratami, wala się kilkanaście butelek po piwie EB. Chciał je
sprzedać w osiedlowym spożywczaku, czterdzieści groszy za każdą.
– Muszą tu gdzieś być, widziałem kiedyś – powiedział, podnosząc
kawał szmaty. Śmierdziała kocimi szczynami.
Nie byłem w humorze, więc milczałem. Byłem wściekły, że dałem
się namówić na te idiotyczne poszukiwania. Butelki po piwie, jasne,
chyba niewidzialne.
Podniosłem gruby, foliowy rulon.
– Ej, Rykun, co to jest? – spytałem. Nigdy nie lubił, gdy mówiliśmy
na niego Rykun, ale teraz mi to dyndało.
Chwilę trwało zanim dotarło do mnie, co trzymam.
– Nie wiem. Namiot chyba.
– Trzymasz tu namiot i zamiast go rozstawić szukamy butelek,
których tu nie ma?
– Zapomniałem, że go mam. Pewnie jest podarty w kilku miejscach,
ale powinien być dobry.
– To co, rozkładamy dzisiaj?
Nie potrzebował zachęty. Wróciliśmy do domu, by zmyć z siebie syf
z piwnicy.
W radiu zapowiadali przelotne burze w nocy, więc nie byłem
pewien, czy rodzice pozwolą mi nocować poza domem, ale nie sięgałem
myślami tak daleko. Byłem podekscytowany; chciałem go rozstawić
zaraz, teraz, już!
Wyszliśmy na dwór. Było jeszcze przed południem, a słońce już
parzyło. Minęła chwila zanim nasze oczy przyzwyczaiły się do jasności.
Mieszkaliśmy niedaleko morza w niewielkim miasteczku o nazwie
Baskin Zachodnie. Nasze osiedle było dla nas całą planetą.
Kilkadziesiąt domków jednorodzinnych, w dużej części jeszcze w stanie
surowym, bez dachów i szyb. Minęliśmy kilka z nich, dzierżąc dzielnie
namiot. Wspólnie ustaliliśmy, że ogród za domem Roberta Woźniaka
będzie idealnym miejscem na obóz.
Zapukaliśmy do jego drzwi.
Otworzył zaspany rudzielec z rozwichrzonymi włosami. Miał na
sobie tylko gacie.
– Co jest? – spytał, ziewając. W wakacje dla większości dzieciaków
każda godzina przed południem to środek nocy.
Oprzytomniał, gdy pokazaliśmy mu znalezisko. Wpuścił nas na
ogródek, a sam poszedł doprowadzić się do stanu użyteczności.
3.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin