117 - Od zmroku do zmroku.pdf

(1365 KB) Pobierz
Ewa wzywa 07... nr.117 Od zmroku do zmroku - Tadeusz Żołnierowicz
1
959584114.001.png
Ewa wzywa 07... nr.117 Od zmroku do zmroku - Tadeusz Żołnierowicz
2
959584114.002.png
Ewa wzywa 07... nr.117 Od zmroku do zmroku - Tadeusz Żołnierowicz
ROZDZIAŁ 1
Mrok już się przetarł, ale słońca jeszcze nie było. Tylko blask szarzejącego nieba
przeświecał przez firanki. Otworzył oczy wprost na to światło. Już się
przyzwyczaił do bezsennych świtów. Nie tak jak niegdyś, kiedy matka musiała go
ściągać gwałtem z łóżka. Z kuchni zapachniało kawą — jak dawniej. .Nareszcie
słońce... Okno umieszczone niziutko, o pól metra mul chodnikiem. Na drugiej
stronie ulicy tkwił tylko mały koślawy płotek, za nim zaś rachityczna jabłoń,
kilka suchych już krzewów malin i małe kolorowe, liście porzeczek.
Złowił uchem szelest fartucha. Matka właśnie zdjęła kawę z piecyka.
— Śniadanie.
Zwlókł się z pościeli niechętnie. Kawa pachniała w całym mieszkaniu. Dotknął
łapczywie ustami kubka, płyn był gorący, sparzył się.
—Podmuchaj.
Przypomniał sobie, że mówiła tak zawsze. Odkąd pamięta.
— Co dziś robisz?
Wzruszył ramionami. Nie wiedział. Pójdzie rozejrzeć się za robotą. Spojrzała na
niego podejrzliwie. Mówił to już od kilkunastu dni, od chwili kiedy zapukał do
jej drzwi po blisko dwóch latach nieobecności... Niestety, o dobrą robotę nic jest
łatwo, a na byle jaka nie poleci. W końcu ma za sobą szkolę, wyuczył się fachu i
nikt mu nie wciśnie do ręki łopaty...
Westchnęła. Żeby żył jego ojciec... Nie była kobietą sentymentalną, wiedziała
jednak swoje — syn musi czuć na sobie męską rękę.
Dopijał kawę. zjadł dwie pajdy chleba, trzecią odsunął. Nie był głodny. Wstał,
włożył marynarkę, ściągnął pasek na spodniach.
Bez słowa odniosła naczynia do kuchni. Nie spóźnij się na obiad...
Nie spóźni się, dlaczego ma się spóźnić. Pójdzie do znajomka, który mu obiecał
zajęcie, a potem wróci. Za dwie — trzy godziny. Nie dłużej.
Ulica była jeszcze pusta. Wcześnie. Minął przecznice jedną, drugą, potem placyk.
Spojrzał, na siedzących na ławce dwóch emerytów,
Jakiś dzieciak strzelił piłką. Wysoko. Potoczyła się ciężko pod jego nogi. Kopnął.
trafiła w ławkę i rykoszetem uderzyła w drzewo tuż przy emerytach.
Łobuz!
Nawet się nie odwrócił. Wypoczywają sobie. Nie mają trosk. A on?
Skręcił w uliczkę i zaraz znalazł się pod kioskiem z piwem. Otaczał go już
wianuszek mężczyzn. Nie było jeszcze ósmej. Musieli się spieszyć. Przed
niektórymi stały po dwie — trzy butelki. Dopcha! się pod okienko.
— Ile?
Poprosił o jedno. Wyszedł z tłoku, oparł się o ścianę kiosku, popatrzył leniwie w
słońce. Grzało coraz mocniej.
3
Ewa wzywa 07... nr.117 Od zmroku do zmroku - Tadeusz Żołnierowicz
— Odstaw pan tę butelk ę.
Odwrócił się. To nie do niego. O trzy kroki dalej stał siwy mężczyzna i trzymał
otwór butelki przy ustach ośmiolatka.
— Chce mu się pić.
Malec energicznie potrząsnął głową.
— Odstaw pan. To nie napój dla brzdąca. Ojciec nasrożył się.
— Pana interes? Dopijał pośpiesznie piwo... Był zły, trzęsły mu się ręce. Jakiś
dziewiętnastolatek odstawiając trzecią z kolei pustą butelkę pokiwał mu na
odchodne głową.
— Jaki ojciec, taki syn...
Chciał się roześmiać. Dziwaczne grono pedagogów. Ktoś z tylu klepnął go po
ramieniu. Odwrócił się leniwie.
— Czego?
— Mirek?
— Tolek?
Nic widzieli się od lat.
— Co robisz?
Wskazał ręką na butelkę.
—W ogóle, co robisz?
Wzruszył ramionami. A co ma robić? Żyje. Z dnia na dzień. Nic tak dobrze, ale i
niezbyt ile.
Nic bardzo chciał wtajemniczać kompana ze szkolnej ławy w swoje położenie.
Jakoś się ma...
— Skoczymy na jednego?
Trochę się skrzywił. Nie śmierdział groszem. Ale pójdzie.
— Nie bój się, ja płacę — Tolek zupełnie się nie zmienił. Pyszałek lubiący się
pokazać.
Knajpa była za rogiem. Pusta jeszcze o tej porze, jeśli nie liczyć starszego pana
siedzącego w kącie, który zalewał chyba robaka.
Usiedli przy oknie. Musieli jednak trochę poczekać na kelnerkę. Przyszła
wreszcie.
— Co podać?
— Jasna.
— Piwa nie prowadzimy.
— Jasną wódkę. Dwie pięćdziesiątki — zaśmiał się z własnego żartu Tolek.
. — Dwa śledzie.
— Nie ma.
— Ogórek.
—Wyszedł.
— Na długo? Nie zrozumiała.
— Może być ryba w galarecie, zimny schab albo kanapki.
4
Ewa wzywa 07... nr.117 Od zmroku do zmroku - Tadeusz Żołnierowicz
Przystali na dwie kanapki. Wypili przyniesiony alkohol.
— Jeszcze?
Mirek potrząsnął przecząco głową. Wystarczy.
—Nie bój się, ja płacę.
Po następnym kieliszku poczuli się raźniej. Tolek szturchnął kolegę łokciem w
bok i wskazał wzrokiem starszego pana.
— Widzisz go?
Odpowiedział, że widzi, ale co z tego?
— Żona go opuściła.
Nie zainteresowała go ta informacja.
— Frajerze. Na zawsze. Jest wdowcem. Wczoraj pochował żonę. Teraz pije. Ze
zgryzoty. Jest w ciężkiej żałobie...
Wytoczyli się zza stolika.
— Uszanowanie. Poznaje mnie pan? Tolek.
Wyciągnięta ręka zawisła w powietrzu. Wdowiec spojrzał na niego mętnie.
Musiał już dużo wypić.
— A to mój kolega, Mirek — nie dawał za wygraną Tolek — mo żemy się
przysiąść?
Stary bezwładnym ruchem ręki zaprosił ich do stolika.
— Wypijemy?
Propozycja wyszła od Tplka, ale wódkę zamówił wdowiec. Trzy pięćdziesiątki. I
jeszcze raz po trzy. Stary już prawie nie pił. jego dolna warga zwisała smętnie.
— Idziemy — dźwignął się ciężko z krzesła.
— Dokąd?
Zrobił znowu ruch ręką.
— Do pana?
Skinął głową. Rozczulił się nagle. Chwiał się na nogach. Jest sam. Nie ma już
nikogo. Sam. Żona odeszła. Pochował ją wczoraj, taka była, taka była... Żona.
Przeżyli ze sobą ponad trzydzieści lat. Czy to rozumieją?
Okazali gotowość zrozumienia. Tym bardziej że wdowiec sięgnął do kieszeni.
Oni są jego gośćmi. Wyjął portfel, zaszeleścił banknotami. Miał ich spory plik.
Mirek złowił wzrokiem przeciągle spojrzenie Tolka. Widać było, że miał wielką
chęć na te pieniądze.
— A ty nie? - powiedział szeptem, jakby odgadując, myśli kolegi.
Machnął w odpowiedzi ręką. Może i tak. ale przecież za parę papierków starego
dziadygi nie pójdzie znów kiblować. Na kilku długich lat., Wzdrygnął się na
samo wspomnienie tych czterech ścian i zakratowanego nieba. Splunął za siebie
zabobonnie.
Wdowiec już trzasnął drzwiami. Jego kieszeń kryła obły kształt butelki. Smugi
słońca prześwietlały kipiące od zieleni drzewa.
— Jest pan sam? — zapytał Tolek wdowca. Ten kiwnął głową.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin