Biuletyn_nr_3642011_CPpP.pdf

(2723 KB) Pobierz
jesień 2011 | harbst 5772
Biuletyn Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie
nr 3(64)/2011
Cadyk pierze po pysku
chasydzkie cuda na Grzybowie
"Dzieci porwane"
czyli jak przeżyć w obcej skórze
1007030987.036.png 1007030987.037.png 1007030987.038.png
 
12
Biuletyn Jesień 2011
Twarde fakty
Cadyk pierze po pysku
chasydzkie cuda na Grzybowie
„Tandeta i sztampa” – podsumował
VIII Festiwal Singera czytelnik „Gazety
Wyborczej”. TVP transmitowała z placu
Grzybowskiego zamykające Festiwal
widowisko „Dwór Cadyka”. „Takie
przedsięwzięcia – pisała GW – utrwalają
najgorsze stereotypy: Żydzi to faceci
w długich chałatach, którzy tańczą
majufesa (żeby jeszcze majufesa!),
pogryzając czosnek”.
Zawierucha w brodatym społeczeństwie
W styczniu 1933 roku w gazecie uwagę przykuwał tytuł: Zdradzona
lista szpiegów. Popłoch i zgroza panują na dworach cadyków . Czytelni-
cy z zapartym tchem śledzili sprawę kradzieży „aktów politycznych”
z otwockiej ekspozytury cadyka kozienickiego. Jej sprawcą był Mord-
ka Cygenbok. Kiedy Cygenbok, sekretarz kozienickiego cadyka, po
czterech dniach nieobecności nie pojawił się przy szabesowym stole,
rozpoczęto poszukiwania. Podczas przetrząsania otwockiej willi ca-
dyka dokonano dramatycznego odkrycia: przepadło całe archiwum.
Wówczas okazało się, że cadyk został zdradzony. Cygenbok uciekł.
Przy okazji wyszło na jaw, że na dworach cadyków w dawnej Galicji
Zachodniej działał swoisty kontrwywiad, a uciekając, Cygenbok za-
brał ze sobą listę szpiegów pozostających na usługach cadyka kozie-
nickiego i rebe reb Altera z Góry Kalwarii. „Wskutek tego na tamtych
dworach odbywają się rugi polityczne i wszyscy ukryci zausznicy ca-
dyka Altera otrzymują dymisje”.
Wiadomo, że każda podróbka jest gorsza od oryginału. A o tym,
jak chasydzi z Grzybowa „tańczyli majufesa”, przedwojenni
mieszkańcy Warszawy wiedzieli akurat niemało. Polska prasa do
połowy lat trzydziestych obszernie informowała o życiu społecz-
ności żydowskiej. Wielokrotnie pisano o córce tego bądź innego
cadyka, która porzuciła wiarę ojców i przyjęła chrzest. W sensa-
cyjnym tonie utrzymane były relacje z dworów cadyków, a także
doniesienia o kulisach „dworskiej” polityki. Ciekawe, czy czytel-
nicy – Polacy – orientowali się w zależnościach między różnymi
dworami chasydzkimi tak dobrze, jak w powiązaniach rodzin-
nych koronowanych głów.
W efekcie doszło do trzech nadzwyczajnych zjazdów cadyków
z dawnej Kongresówki. Po sześciogodzinnej naradzie na jednym ze
zjazdów zadecydowano o wysłaniu pościgu za zbiegiem. Na czele po-
goni stanął dowódca kozienickiej „żandarmerii sobotniej” Icie Majer
Powidło, który udał się do Krakowa. Informacji oczekiwano także od
Izaaksona, szefa dworskiej „komórki wywiadowczej”. O współudział
w aferze Cygenboka podejrzewano cadyka Borucha Heidekorna
1007030987.001.png 1007030987.002.png 1007030987.003.png 1007030987.004.png 1007030987.005.png 1007030987.006.png 1007030987.007.png 1007030987.008.png 1007030987.009.png 1007030987.010.png 1007030987.011.png 1007030987.012.png 1007030987.013.png 1007030987.014.png 1007030987.015.png 1007030987.016.png 1007030987.017.png 1007030987.018.png 1007030987.019.png 1007030987.020.png 1007030987.021.png 1007030987.022.png 1007030987.023.png 1007030987.024.png 1007030987.025.png 1007030987.026.png
Biuletyn Jesień 2011 13
Minjan z ulicy Twardej
z Kiernozi, który „ulotnił się” z Warszawy. „Żandarmeria sobotnia”
aresztowała tylko jego bratanka, mieszkającego w stolicy, którego
„[...] przesłuchano w ciągu dwóch godzin. W czasie przesłuchania
rozbito mu okulary i dotkliwie poturbowano”. Podejrzeń wobec ca-
dyka z Kiernozi nabrano po skojarzeniu jego zniknięcia z faktem, że
Heidekorn od dawna podejmował nieudane próby arbitrażu pomię-
dzy dwiema zwaśnionymi stronami: dworami małopolskimi, na czele
z cadykiem z Bełza, a dworami z Polski centralnej – i zapewne chciał
się odegrać. Potem potwierdziła się ta wersja, gdyż Heidekorn stał się
klientem jednego z małopolskich dworów.
W tym samym czasie cadyk z Bobowej wysłał do cadyka „górskiego”
depeszę, będącą tak naprawdę listem dyplomatycznym. Przesyłał błogo-
sławieństwo wszystkim Żydom skupionym przy rabinach z dawnej Kon-
gresówki i – co najważniejsze – „[...] wyrazy najgłębszego współczucia
z powodu dokonania zuchwałej kradzieży” w rezydencji cadyka kozie-
nickiego. Żydowska Warszawa odczytała to jako sygnał, że akcję Cy-
genboka koordynowali bezpośrednio stronnicy... cadyka bobowskiego.
Możemy sobie wyobrazić, że „afera Cygenboka” była szeroko ko-
mentowana na Grzybowie, gdzie znajdowały się modlitewnie zwią-
zane z różnymi dynastiami chasydzkimi. Podczas I wojny światowej
wielu cadyków przeniosło się do Warszawy, lokalizując tu swoje
siedziby wraz z jeszywami i domami modlitwy. Od połowy XIX wie-
ku rezydował w Warszawie Icie Majer Alter, założyciel chasydzkiej
dynastii z Góry Kalwarii. Jego siedziba, u zbiegu ulic Twardej i Że-
laznej (Żelazna 57), stanowiła ośrodek ortodoksyjnego żydostwa;
oddalona od gwarnego i ludnego Grzybowa, niczym prawdziwa
twierdza strzegła tradycji.
Wkrótce znacznie wzrosły szeregi proletariatu żydowskiego, a modli-
tewnie przy ul. Twardej stały się miejscem agitacji partyjnej. W burz-
liwych latach 1904–1905 sławę zyskał pewien syjonistyczny retor,
który w sobotę między modlitwami poranną i dodatkową wygłaszał
płomienne mowy, wzywając Żydów do narodowego przebudzenia.
Jak wspominał Abraham Teitelbojm ( Warszewer hejf ), młodzież cha-
sydzka modląca się w innych sztiblach wykradała się podczas czy-
tania Tory, by „z bijącym sercem przyjąć do wiedzy płomienne we-
zwania do starego–nowego kraju, do wolnego, samodzielnego życia”.
Dostawało się za to od ojca w twarz i „szabat był nieudany”.
Wobec dekonspiracji informatorów wysłanych na dwory małopolskie
przez Abrahama Mordechaja Altera z Góry Kalwarii cadykowie i ra-
bini, przybyli na jego specjalne wezwanie do Warszawy, postanowili
rzucić klątwę na Cygenboka. „Klątwa zostanie rzucona przy czar-
nych świecach w bóżnicy w Otwocku. Na ponury ten obrzęd zjedzie
kilkudziesięciu duchownych żydowskich”. Świątobliwi Żydzi rozwa-
żali także zwrócenie się o pomoc do policji, gdyż „czyn Cygenboka
posiada wszelkie cechy kradzieży”.
„Aferę Cygenboka” rozpatrywać należy w szerszym kontekście. Otóż,
dwa obozy starły się w walce o „rząd dusz”. Po jednej stronie stała
Góra Kalwaria, reprezentantka Kongresówki, po drugiej zaś Bełz, za
którym opowiadała się dawna Galicja Zachodnia. Języczkiem uwagi
byli zwolennicy cadyka z Aleksandrowa [Łódzkiego], o których za-
biegały obie skonliktowane strony. Szczególnie ostro spierano się
o wpływy w gminach wyznaniowych. Jak pisał jeden z koresponden-
tów, w takich sporach „[...] klątwy rzucane są za klątwami. Przekleń-
stwa sypią się jak z rogu obitości”.
Na Grzybowie mieszkał też „król żelaza” Izajasz Prywes, który córkę
ożenił z wywodzącym się ze wspaniałej dynastii chasydzkiej pisarzem
J.J. Trunkiem. Ten opisywał „starożytną” atmosferę w modlitewni
chasydów aleksandrowskich przy ul. Twardej. Pod numerem 2 mie-
ściła się modlitewnia chasydów radzyńskich, którzy – jak wspomina
Teitlebojm – modlili się pod przewodnictwem reb Iciele. „Reb Icie-
le mieszkał nad sztiblem, na pierwszym piętrze. Największy pokój,
W 1932 roku strona ofensywna i bardziej agresywna, na czele z ca-
dykiem z Góry Kalwarii, chciała osłabić bełzkie wpływy w mało-
polskich gminach żydowskich, próbując opóźnić termin ogłoszenia
wyborów. Zakusy te spotkały się z protestem cadyka bełzkiego, któ-
ry zapowiedział, że będzie wraz ze swoimi stronnikami „okupować”
gminy, nie dopuszczając do zmian układu sił. Rozpoczęły się więc
pertraktacje. Do Warszawy przyjechał wysłannik dworu bełzkiego,
który spotkał się z rabinem i posłem na Sejm RP Icie Majerem Lewi-
nem, szwagrem cadyka z Góry Kalwarii. Ostatecznie bełzka „okupa-
cja” nie doszła do skutku, ponieważ przywódcy chasydzcy z dawnej
Kongresówki w zakulisowych rozmowach zyskali poparcie sanacyj-
nych sił politycznych. Za chasydami małopolskimi opowiadali się
głównie sanatorzy pochodzący ze Lwowa i poseł Zdzisław Stroński
(BBWR), który znalazł się w parlamencie dzięki głosom żydowskim.
Warszawa w tym starciu zwyciężyła.
Jakże jednak bolesnym ciosem dla Góry Kalwarii trzy lata później było
opuszczenie partii ortodoksów Agudat Israel przez brata „górskiego” ca-
dyka Mendla Altera z Pabianic. Założył on niezależną od Agudy organiza-
cję partyjną. Miała ona pozostawać pod wpływem Bełza, któremu udało
się zbudować konkurującą z Agudą partię „Machzykej Daas”. Za Pabiani-
cami poszli również cadycy z Parysowa, Piaseczna oraz... Aleksandrowa.
1007030987.027.png 1007030987.028.png 1007030987.029.png 1007030987.030.png
14
Biuletyn Jesień 2011
«salon», służył za babiniec, gdzie kobiety modliły się pod przewod-
nictwem samej rabinowej. Powyżej miejsca, gdzie stał pulpit, obok
aron ha-kodesz, w suicie wycięto czworokątny otwór do mieszkania
rabina, tak że było tam słychać modlitwę z dołu. I dokładnie ponad
miejscem, gdzie na dole modlił się rabin, na babińcu rabinowa prze-
wodziła modlitwom kobiet. W ten sposób męskie głosy mieszały się
z powtarzanymi przez kobiety modlitwami i z ich łkaniem”.
Pod numerem 4 mieściła się chasydzka modlitewnia Sardynerów.
Podczas I wojny światowej stała tam szafa, do której przez otwór
wrzucano pieczywo, komu co zostało. Między modlitwą popołudnio-
wą i wieczorną Icchak Dowid Margules z pomocnikami rozdzielał
zgromadzoną żywność wśród głodujących mieszkańców Grzybowa.
Margules utrzymywał się z wyrobu papierowych torebek, a że był
człowiekiem niegłupim, w jego mieszkaniu (Pańska 8) gromadzili się
rzemieślnicy, by wspólnie studiować.
Rabin Szymon Huberband, współpracownik Archiwum Ringelblu-
ma, wspomina jego działalność w getcie: „Margolis wystąpił ostatnio
z projektem, by każdy Żyd od każdego kupowanego kilograma odjął
10 groszy od białego chleba, 5 groszy od czarnego chleba, 25 groszy
od kilograma mięsa – i tak stale od wszystkich produktów; pieniądze
niech schowa w oddzielnej torebce i rozdziela wśród biedaków. W
każdy poniedziałek i czwartek”.
najpotężniejszymi dworami, spory przenosiły się również na teren
bóżnic. Podczas opisywanej wcześniej wizyty w Warszawie wysłanni-
ka Bełza (w związku z „aferą Cygrnboka”) przy ulicach Franciszkań-
skiej i Pawiej trzy razy dziennie, jak relacjonowały gazety, dochodzi-
ło do rękoczynów i wzajemnego zrywania kapot. Tym incydentom
sprzyjała lokalizacja obok siebie wielu domów modlitwy. Zaledwie
iskra wystarczała, aby ogólnie przyjęty porządek został zburzony tak-
że w przypadku spraw niepozostających w kręgu wielkiej „polityki”.
Z jakich powodów?
Najgorętsze kłótnie wybuchały wtedy, gdy ktoś zdradzał, tzn. stawał
się zwolennikiem innego niż dotychczas cadyka. Taka sytuacja za-
istniała w bóżnicy przy ul. Twardej 21, w której zbierali się zwolen-
nicy cadyka z Parysowa. Buntownikiem okazał się Izaak Goldman,
sędziwy nalewkowski kupiec galanteryjny, „szanowany w północnej
dzielnicy za pobożność i uczynność”. Był on stałym bywalcem bóż-
nicy przy Twardej. Gdy cadyk parysowski „wprowadził tam własne
rytuały, z odwracaniem twarzy na wschód, wąchaniem tymianku i bi-
ciem oklasków po przeczytaniu każdego psalmu”, Izaak Goldman
postanowił trzymać się starych przepisów, opracowanych przez ca-
dyka „górskiego”. Z tym wiązały się nieporozumienia: „Gdy trzeba
było wykręcić się ku wschodowi, Goldman zaczynał się kiwać. Gdy
należało bić oklaski, Goldman śpiewał Pieśń nad pieśniami . Wszystko
to tak zdenerwowało gabego (hebr., funkcjonariusz synagogi), że za-
bronił mu wstępu do bóżnicy. „Dla wszelkiej pewności ustawił przed
wejściem wartę, złożoną z ośmiu tęgich chasydów” – pisały gazety.
Kilka tygodni później „Goldman poczuł gwałtowną potrzebę modli-
twy”. I choć wiedział, czym mu to grozi, poszedł na ulicę Twardą.
„Przed bóżnicą wartownicy zbili go na kwaśne jabłko i wyrwali mu
brodę z korzeniami”.
Z tego powodu w Sądzie Grodzkim VI okręgu odbyła się sprawa o po-
turbowanie. Poruszano w jej trakcie problem swobody modlitwy oraz
poddano ocenie wartość brody pana Goldmana. Występujący w jego
imieniu mecenas Perel zaznaczył, że „[...] na widok takiej brody, jaką
do niedawna miał Goldman, sam Bóg uśmiecha się w niebie. Broda
taka – to skarb, zwłaszcza jeżeli jest dziewicza.
– Cóż to znaczy dziewicza broda? – zagadnął zdumiony sędzia.
– To jest taka – objaśnił adwokat – której nie tknęły nożyce”.
Po krótkim namyśle sąd orzekł, że stróże bóżnicy, jako wykonaw-
cy rozkazu gabego, nie ponoszą odpowiedzialności. Mecenas Perel
oznajmił, iż sprawę skieruje do apelacji.
Dziewicza broda
Chasydzi pozostawali z dala od świata wielkiej polityki swoich cady-
ków. Sympatię, uwielbienie i wierność ich naukom wyrażali między
innymi poprzez regularne odwiedzanie domów modlitwy. W miej-
scach tych nie tylko odprawiano modły, lecz także spotykano się,
żeby podyskutować na aktualne tematy, przekazać sobie najnowsze
informacje lub załatwić interesy. Gdy nasilała się rywalizacja między
Cztery miesiące po tym incydencie kupiec galanteryjny znowu po-
wrócił na stronice gazet. Mimo że ogół nieprzychylnie odnosił się
do „odszczepieńca”, pokorny Goldman nadał chadzał do parysow-
skiej bóżnicy. Czara goryczy przelała się, kiedy Goldman w rocznicę
śmierci swego ojca odprawiał nabożeństwo i nie został przywołany
do czytania z Tory, co uznał za wielką obelgę. Wtedy wezwał cadyka
parysowskiego na dysputę rabiniczną. Ten jednak nie podjął rękawi-
cy, twierdząc, że anioł zabronił wdawać się w spory z plebejuszem. W
czasie najbliższych świąt „[...] gabe rzucił na Goldmana tzw. «afer»,
czyli wyobcowanie z grupy modlących, a gdy przyszedł mimo to jesz-
cze raz do bóżnicy, rzucił na niego drugi raz «afer», wzmocniony
postanowieniem niewpuszczania więcej starca do domu modlitwy”.
Dalej czytamy: „W najbliższą sobotę Goldman zastał drzwi do bóż-
nicy zamknięte, a gdy próbował wejść, czterech krępych chasydów
rzuciło się nań i czynnie znieważyło. Wtedy Goldman, nie zwracając
1007030987.031.png 1007030987.032.png 1007030987.033.png
Biuletyn Jesień 2011 15
Targ na placu Grzybowskim. Lata 90. XIX wieku.
się już więcej do żadnych cadyków ani rabinów, skorzystał z drogi
prawa i zaskarżył czterech brodatych drabów do Sądu Grodzkiego –
o pobicie, samowolę i obelgi. Oskarżonych zwolniono od kary, uzna-
jąc, że odpowiedzieli oni samowolą na samowolę”.
Ostatecznie cała sprawa, z pozoru dość błaha, przekształciła się
w debatę na temat wolności praktykowania religii w wybranej bóżni-
cy i znalazła inał na sali sądowej.
chrześcijańska, zamieszkała w tem uzdrowisku, nie mogła zrozumieć,
co się stało. Dopiero miejscowi izraelici wytłumaczyli powód śpiewów.
Jak się okazało, na kuracji w Otwocku przebywa cadyk z Radzymina,
rabin Guterman, zamieszkały stale w Warszawie przy ul. Pawiej 16. Ca-
dyk jest ciężko chory i lekarze nie mają nadziei utrzymać go przy życiu.
Gdy wiadomość o tem rozeszła się w Radzyminie, postanowiono na
wczoraj zorganizować wielki zjazd do Otwocka wszystkich zwolenni-
ków cadyka. Od samego rana pociągami, autobusami i wozami przy-
było do Otwocka kilka tysięcy ortodoksów. Wybrano delegację, która
udała się do mieszkania chorego cadyka, reszta zaś rozłożyła się obo-
zem w miejscowych lasach i, na intencję zdrowia rabina, przez cały
dzień śpiewała psalmy”.
Jak widzimy, organy państwa często były angażowane w wewnętrzne
chasydzkie spory i rozgrywki. Prasa donosiła na przykład o zuchwa-
łej kradzieży, jakiej dokonano w otwockiej wilii cadyka kozienickiego.
Złodziej przybył na świętowanie Rosz haSzana w przebraniu bogoboj-
nego Żyda i podczas tańca skradł cadykowi 800 złotych. Nic zatem
dziwnego, że na wielkich uroczystościach, jakie organizowali mężowie
świątobliwi, sprawę ewentualnego zakłócania porządku rozwiązywano
w ten sposób, że ładu i spokoju strzegli chasydzi w mundurach wojsko-
wych „podług tradycji praktykowanej u cadyków w Parysowie”. Poma-
gali im polscy policjanci, co oburzało niektórych chrześcijan.
Szał konwulsyjny ogarnął wielbicieli cadyka
Otwock przeżywał prawdziwe oblężenie, kiedy z Warszawy chasydzi
przyjeżdżali na święta do swoich cadyków. Reporter tak relacjonował
wydarzenia w otwockiej willi cadyka kozienickiego, Arona Jechie-
la Hofsteina, gdy na żydowskie „Zielone Świątki” zjechały do niego
„tłumy fanatycznych Żydów”.
„Trudno na razie ustalić, co działo się na dziedzińcu willi cadyka. Jak
o tem pisaliśmy w swoim czasie, rebe jest wizjonerem, wpada często
w ekstazę, tarza się po murawie, tańczy i wydaje nieartykułowane
okrzyki. Prawdopodobnie zaszło coś takiego i wczoraj, gdyż około
30 osób z tłumu uległo szokowi nerwowemu. Starzy, brodaci kupcy
zaczęli skakać na wysokość pół metra i wyżej. Zaczęli ikać kozły
po ziemi i tańczyć. O godzinie 2-giej po południu pobrnęli drogą
z Otwocka do Wiązowny.
Na przestrzeni pięciu kilometrów działy się sceny godne zarejestrowa-
nia na taśmie dźwiękowej Paramountu. Ogarnięci szałem chasydzi tań-
czyli nie gorzej od derwiszów tureckich. Tuż za nimi podążał tysięcz-
ny tłum, który rósł w miarę posuwania się po szosie. Koło Wiązowny
Pienia hebrajskie za zdrowie cadyka
W Otwocku w okresie międzywojennym mieszkało na stałe kilku ca-
dyków, kilkunastu innych rezydowało tu czasowo. Modna była zaba-
wa „w brodę”, która polegała na tym, żeby pociągnąć za brodę orto-
doksyjnego Żyda. Najwyżej punktowano brodę siwą, następnie rudą
i czarną. Zabawa była ryzykowna, gdyż brodatych Żydów strzegła
„żandarmeria sobotnia” lub chasydzkie wojsko. Żydzi, którzy stanowili
cel dla polskich huncwotów, byli przecież cadykami. Społeczność lo-
kalna miała jednak niewielkie wyobrażenie o tym, jak znamienite oso-
by wybrały na miejsce zamieszkania Otwock. Można to wywniosko-
wać z notatki prasowej: „Przez cały dzień wczorajszy w lesie otwockim
rozlegały się żałosne pienia psalmów Dawidowych. Nieliczna ludność
1007030987.034.png 1007030987.035.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin