Koło czasu Tom 6.doc

(7415 KB) Pobierz
Władca Chaosu

 

Robert Jordan

Władca Chaosu

Cykl: Koło Czasu Tom 6

Zawiera Triumf chaosu (tom: 6.1) Czarna wieża (tom: 6.2)

 

Przełożyła Katarzyna Karłowska

Tytuł oryginału: Lord of Chaos

Wydanie oryginalne 1994

Wydanie polskie 1998

 

Spis treści:

Prolog - Pierwsza wiadomość.              4

Rozdział 1. Lew na Wzgórzu.              99

Rozdział 2. Przybysz.              119

Rozdział 3. Oczy kobiety.              137

Rozdział 4. Poczucie humoru.              157

Rozdział 5. Inny taniec.              181

Rozdział 6. Wątki utkane z cienia.              219

Rozdział 7. Kwestia myśli.              247

Rozdział 8. Zbiera się na burzę.              284

Rozdział 9. Plany.              314

Rozdział 10. Porzekadło z Ziem Granicznych.              339

Rozdział 11. Lekcje i nauczyciele.              364

Rozdział 12. Pytania i odpowiedzi.              382

Rozdział 13. Pod kurzem.              408

Rozdział 14. Sny i koszmary.              432

Rozdział 15. Góra piasku.              452

Rozdział 16. Nakazy Koła.              477

Rozdział 17. Koło żywota.              495

Rozdział 18. Smak samotności.              514

Rozdział 19. Kwestie toh.              539

Rozdział 20. Ze stedding.              556

Rozdział 21. Do Shadar Logoth.              573

Rozdział 22. Na południe.              590

Rozdział 23. Pojąć przesłanie.              609

Rozdział 24. Poselstwo.              616

Rozdział 25. Jakby piorun i deszcz.              631

Rozdział 26. Linie pokrewieństwa.              655

Rozdział 27. Dary.              672

Rozdział 28. Listy.              701

Rozdział 29. Ogień i duch.              726

Rozdział 30. Uzdrowić ponownie.              741

Rozdział 31. Czerwony wosk.              771

Rozdział 32. Pośpieszne wezwanie.              789

Rozdział 33. Umocnić odwagę.              806

Rozdział 34. Podróż do Salidaru.              824

Rozdział 35. W Komnacie Zasiadających.              834

Rozdział 36. Amyrlin zostaje wyniesiona.              846

Rozdział 37. Kiedy zaczyna się bitwa.              863

Rozdział 38. Nagły chłód.              880

Rozdział 39. Możliwości.              895

Rozdział 40. Niespodziewany śmiech.              912

Rozdział 41. Pogróżka.              927

Rozdział 42. Czarna Wieża.              949

Rozdział 43. „Różana Korona”.              963

Rozdział 44. Kolor zaufania.              973

Rozdział 45. Gorzka myśl.              990

Rozdział 46. Za Bramą.              1005

Rozdział 47. „Pątniczka”.              1029

Rozdział 48. Wsparcie w nożu.              1047

Rozdział 49. Zwierciadło mgieł.              1061

Rozdział 50. Ciernie.              1090

Rozdział 51. Uprowadzenie.              1110

Rozdział 52. Sploty Mocy.              1118

Rozdział 53. Święto Świateł.              1140

Rozdział 54. Przesłanie.              1162

Rozdział 55. Studnie Dumai.              1187

Epilog - Odpowiedź.              1212

Glosariusz.              1217

 

Dla Betsy

 

 

 

 

Śpiewają lwy, góra skrzydeł dostaje.

Księżyc o poranku, słońce nocą wstaje.

Ślepa matka, głuchy ojciec i zakuty łeb,

Niechaj Władca Chaosu zapanuje wnet.

 

Fragment dziecięcej wyliczanki

zasłyszanej w Wielkim Aravalonie,

Czwarty Wiek

 

 

Prolog - Pierwsza wiadomość.

Demandred wyszedł na czarne zbocza Shayol Ghul; brama, otwór w materii rzeczywistości, zamigotała i przestała istnieć. Niebo nad jego głową zasnuwały spiętrzone szare chmury - odwrócony ocean z falami barwy popiołu które ospale kłębiły się wokół ukrytego wśród nich szczytu góry. Przez pustą dolinę rozpościerającą się u stóp wzniesień pomykały dziwaczne błyski spranych błękitów i czerwieni, nie rozpraszając wszelako mętnych ciemności, które spowijały ich źródło. Smugi błyskawic mknęły nie w dół, a w górę, w stronę chmur, przy akompaniamencie wolno przetaczających się grzmotów. Z lejów w zboczu, rozrzuconych w rozmaitych odległościach, jednych małych jak ludzka dłoń, innych tak wielkich, że wchłonęłyby dziesięciu ludzi, dobywały się kłęby pary i dymu.

Natychmiast uwolnił Jedyną Moc i wraz ze słodyczą odeszło charakterystyczne spotęgowanie wrażliwości zmysłów, od którego wszystko stawało się bardziej wyraziste, czystsze. Bez saidina czuł czczość, ale tutaj tylko dureń zdradziłby bodaj gotowość do przenoszenia. I tylko dureń zresztą pragnąłby w tym miejscu przyglądać się czemukolwiek dokładniej, zgłębiać istotę rzeczy, odczuwać.

Kiedyś, w czasach zwanych obecnie Wiekiem Legend, w tym miejscu znajdowała się sielankowa wyspa, oblana zewsząd wodami chłodnego morza. Miłośnicy wiejskich krajobrazów uwielbiali tu przyjeżdżać. Teraz, mimo unoszących się wokół kłębów pary, panował dojmujący ziąb; Damodred nie poczuł go - nie pozwolił sobie na to - jednak instynkt nakazał mu otulić się szczelniej podbitą futrem jedwabną pelisą. Ślad jego oddechu znaczyły w powietrzu pierzaste obłoczki, ale wątłe, przezroczyste, szybko pozbywały się zawartej w nich wilgoci. Mimo iż w odległości kilkuset lig stąd, na północy, świat przemieniał się w lity lód, w Thakan'dar, nieodmiennie ściśniętym w okowach zimy, królowała susza jak na pustyni.

Woda wszakże tu była, czy raczej podobna do niej ciecz atramentowej barwy, która ściekała cienką strużką w dół skalistego zbocza, mijając po drodze zbudowaną z ciosanych kamieni, krytą szarym dachem kuźnię. Z jej wnętrza dobywał się brzęk młotów, każdemu uderzeniu towarzyszyła łuna białego światła, która rozświetlała zmętniałe szyby okien. Pod ścianą kuźni przycupnęła kobieta w łachmanach, kupka nieszczęścia tuląca w ramionach niemowlę, w jej spódnicach zaś kryła buzię dziewczynka o przerażająco cienkich nóżkach i rączkach. Bez wątpienia byli to jeńcy pojmani podczas rajdu na Ziemie Graniczne. Ale tylko garstka, Myrddraale zapewne zgrzytały zębami ze złości. Ostrza ich mieczy zawodziły po jakimś czasie i wymagały wymiany, niezależnie od ograniczeń, jakim poddane zostały wyprawy na Ziemie Graniczne.

Z budynku wyszedł jeden z kowali, ociężała, człekokształtna postać, jakby wyciosana z materii samej góry. Kowale tak naprawdę nie zaliczali się do żywych istot - zagnani na dalszą odległość od Shayol Ghul zamieniali się w kamień albo pył. Nie byli też zresztą kowalami z prawdziwego zdarzenia, gdyż nie wytwarzali nic prócz mieczy. Ten obiema rękami trzymał długie szczypce, a w nich ostrze, już zahartowane, białe niczym śnieg oświetlony srebrem księżyca. Następnie zanurzył połyskliwy metal w czarnych wodach strumienia, bardzo ostrożnie, każde bowiem, nawet najmniejsze zetknięcie z płynącą w nim cieczą mogło pozbawić go choćby resztek podobieństwa do żywej istoty. Wyciągnięty metal stał się czarny jak śmierć. Ale nie był to jeszcze koniec całego procesu. Kowal poczłapał z powrotem do wnętrza kuźni i nagle rozległ się stamtąd donośny, rozpaczliwy krzyk mężczyzny.

- Nie! Nie! Nie...! - W tym momencie krzyk przeszedł w przeraźliwy wrzask, który nikł stopniowo, nie tracąc jednocześnie na intensywności, jakby krzyczący został porwany w jakąś niewyobrażalną dal. I dopiero wówczas ostrze było gotowe.

Z kuźni wyłonił się następny kowal - może był to zresztą ten sam - i poderwał siedzącą pod ścianą kobietę z przytulonymi do niej dziećmi na nogi. Wszyscy troje zaczęli płakać; niemowlę zostało wyrwane z objęć kobiety i wciśnięte w ramiona dziewczynki. Kobieta nareszcie zdobyła się na śladowy chociaż opór. Łkając, kopała jak oszalała nogami, drapała paznokciami powłokę ciała kowala. Kamień zwróciłby tyleż samo uwagi. Krzyki kobiety ucichły, kiedy zawleczono ją do wnętrza kuźni. Po chwili na nowo rozległ się brzęk młotów, całkiem zagłuszając szloch dzieci.

Jedno ostrze już wykute, jedno w robocie i dwa jeszcze do wykonania. Demandred nigdy przedtem nie widział, by mniej niż pięćdziesięciu jeńców czekało na swoją kolej, by złożyć ofiarę Wielkiemu Władcy Ciemności. Myrddraale naprawdę musiały zgrzytać zębami ze złości na tak lichy wynik polowania.

- Zostałeś zawezwany przez Wielkiego Władcę, a ośmielasz się mitrężyć czas? - Brzmienie tego głosu przypominało chrzęst przegniłej skóry.

Demandred obrócił się powoli - Półczłowiek, a ośmiela się przemawiać takim tonem? - ale słowa reprymendy zamarły mu w ustach. Nie przez ten bezoki wyraz ciastowatej twarzy; spojrzenie Myrddraala wywoływało strach u każdego, on jednak dawno wyplenił z siebie wszelkie resztki trwogi. Chodziło raczej o sylwetkę obleczonego w czerń stwora. Myrddraale, wszystkie tak podobne do siebie, jakby je odlano z jednej formy, stanowiły zniekształconą imitację ludzi, dorównując wzrostem najwyższym spośród nich. A tymczasem ten był wyższy przeszło o głowę.

- Zaprowadzę cię do Wielkiego Władcy - powiedział. - Jestem Shaidar Haran. - Odwrócił się i zaczął wspinać w górę zbocza, robił to tak zwinnie, że przywodził na myśl wijącego się z gracją węża. Atramentowej barwy płaszcz zwisał nienaturalnie nieruchomo, bez jednej fałdy.

Demandred zawahał się, zanim ruszył jego śladem. Półludzie zawsze brali swe imiona z narzecza Trolloków, na którym ludzie wyłamywali sobie język. „Shaidar Haran” natomiast pochodziło z ludzkiej odmiany języka, zwanej obecnie Dawną Mową; tłumaczyło się jako „Ręka Ciemności”. Kolejna niespodzianka, a Demandred nie lubił niespodzianek, zwłaszcza w Shayol Ghul.

Wejście do wnętrza góry wyglądało tak samo jak inne rozsiane w zboczu leje, z tą różnicą, że nie dobywały się zeń para ani dym. Przejście było dostatecznie szerokie, by pomieścić dwóch mężczyzn idących pierś w pierś, a jednak Myrddraal nadal szedł przodem. Droga prawie natychmiast zaczęła opadać w dół, przekształcając się w tunel o ścianach tak gładkich, jakby wyłożono je ceramicznymi płytkami. Chłód ustępował, wypierany przez żar, który potęgował się, w miarę jak Demandred, wbijając wzrok w szerokie barki Shaidara Harana, postępował naprzód; schodzili coraz niżej. Czuł narastający żar, ale postanowił nie okazywać tego. Tunel wypełniało bijące od kamienia blade światło, jaśniejsze niźli ten wiekuisty zmierzch, który panował na zewnątrz. Ze sklepienia wystawały poszarpane kolce, niczym kamienne szczęki gotowe w każdej chwili się zewrzeć, kły Wielkiego Władcy, które mogły rozedrzeć na strzępy niewiernego bądź zdrajcę. Choć nie prawdziwe, ale równie skuteczne.

Nagle coś dotarło do jego świadomości. Za każdym razem, kiedy odbywał tę wyprawę, kolce ocierały się o czubek jego głowy. A teraz nawet od głowy Myrddraala dzieliła je odległość dwóch dłoni, może nawet większa. Zdziwił się. Nie faktem, że zmieniła się wysokość tunelu - dziwniejsze rzeczy były w tym miejscu na porządku dziennym - lecz tą dodatkową przestrzenią łaskawie ofiarowaną Półczłowiekowi. Wielki Władca udzielał napomnień nie tylko ludziom ale również Myrddraalom. To wyższe sklepienie było więc wskazówką godną zapamiętania.

Tunel znienacka zmienił się w szeroki występ, z którego roztaczał się widok na jezioro stopionego kamienia, czerwieni skłębionej z czernią, gdzie po powierzchni tańczyły płomienie wysokości człowieka, tańczyły, umierały i na nowo powstawały. Nie było tam dachu, tylko wielki otwór na przestrzał całej góry, ziejący ku niebu, które nie było niebem Thakan'dar. W porównaniu z nim niebo Thakan'dar wyglądało normalnie, z jego dzikimi strzępiastymi chmurami mknącymi tak chyżo, jakby napędzały je najszybsze wiatry świata. To miejsce ludzie nazwali Szczeliną Zagłady, mało kto jednak wiedział, jak trafna to była nazwa.

Demandred tyle już razy odwiedzał to miejsce - pierwszą wizytę złożył przed ponad trzema tysiącami lat - a mimo to wciąż czuł przepełniającą go grozę. Tutaj zdawało mu się czuć niemalże namacalną bliskość Szybu, otworu wybitego, jakże dawno już temu, do tego miejsca, w którym od momentu Stworzenia więziono Wielkiego Władcę. Tutaj nurzał się we wrażeniu obecności Wielkiego Władcy. Tak naprawdę, to miejsce wcale nie znajdowało się bliżej Szybu niźli jakiekolwiek inne na świecie, niemniej jednak był on tu znacznie lepiej wyczuwalny, a to za sprawą rozluźnienia Wzoru.

Demandred omal się nie uśmiechnął, miał na to ochotę jak nigdy dotąd w życiu. Jakimiż to głupcami są ci, którzy sprzeciwiają się Wielkiemu Władcy! To prawda, Szyb jest nadal zablokowany, znacznie jednak luźniej niż wtedy, gdy Demandred przebudził się z długiego snu i wyrwał na wolność z własnego, tamże umieszczonego więzienia. Zablokowany, a mimo to coraz szerszy. Wciąż jeszcze nie tak, jak wtedy, gdy wraz ze swymi towarzyszami został doń zapędzony pod koniec Wojny o Moc; jednak od czasu przebudzenia, przy każdej kolejnej wizycie stawał się wyraźnie bardziej przestronny. Już niedługo blok przestanie istnieć i Wielki Władca Ciemności na powrót zagarnie świat. Już niedługo nastanie Dzień Powrotu. A wtedy on przejmie władzę nad światem i będzie ją sprawował po wsze czasy. Pod Wielkim Władcą Ciemności, ma się rozumieć. I oczywiście razem z innymi Wybranymi, przynajmniej tymi, którzy pozostaną przy życiu.

- Możesz już odejść, Półczłowieku. - Nie chciał, by ten stwór zauważył narastającą w nim ekstazę. Ekstazę i ból.

Shaidar Haran nie drgnął nawet.

Demandred otworzył usta... i wtedy pod jego czaszką eksplodował głos.

- DEMANDREDZIE!

Nazywać to głosem, to jak określić górę mianem kamyczka. Omal nie starł na proch myśli tłukących się po głowie, samej jaźni; przepełnił go uniesieniem. Demandred osunął się bezwładnie na kolana. Myrddraal stał i obserwował go obojętnie. Głos wypełniający najgłębsze zakamarki jestestwa Demandreda sprawiał, że tylko niewielką cząstką swej istoty w ogóle uświadamiał sobie obecność tamtego.

- DEMANDREDZIE. CO SŁYCHAĆ NA TYM ŚWIECIE?

Nigdy nie zdawał sobie do końca sprawy, ile Wielki Władca wie o rzeczach świata. Ignorancją zaskakiwał go w równym stopniu, co przenikliwością. Nie miał jednak wątpliwości, o czym Wielki Władca chce usłyszeć teraz.

- Rahvin zginął, Wielki Władco. Wczoraj. - Ból. Euforia często szybko przeradzała się w ból. Dostał skurczy w nogach i rękach. Pocił się już. - Lanfear zniknęła bez śladu, podobnie Asmodean. A Graendal twierdzi, że Moghedien nie stawiła się na umówione spotkanie. To wszystko stało się wczoraj, Wielki Władco. Nie wierzę w zbiegi okoliczności.

- LICZBA WYBRANYCH ZMNIEJSZA SIĘ, DEMANDREDZIE. SŁABI ODPADAJĄ. TEN, KTO MNIE ZDRADZI, UMRZE ŚMIERCIĄ OSTATECZNĄ. ASMODEAN SPACZONY PRZEZ WŁASNĄ SŁABOŚĆ. RAHVIN ZABITY PRZEZ WŁASNĄ PYCHĘ. SŁUŻYŁ JAK NALEŻY, ALE NAWET JA NIE MOGŁEM GO URATOWAĆ PRZED OGNIEM STOSU. NAWET JA NIE MOGĘ OPUŚCIĆ CZASU.

Przez chwilę straszliwy gniew przepełniał ten wszechwładny głos, gniew, a także... czy mogła to być rozpacz? Trwało to jednak tylko krótką chwilę.

- SPRAWCĄ TEGO WSZYSTKIEGO JEST MÓJ ODWIECZNY WRÓG, TEN, KTÓRY ZWIE SIĘ SMOKIEM. CZY UWOLNISZ OGIEŃ STOSU W MOIM IMIENIU, DEMANDREDZIE?

Demandred zawahał się. Po skroni spływała mu strużka potu, zdawała się tak toczyć już od godziny. Podczas Wojny o Moc był taki rok, kiedy obie strony do woli wykorzystywały ogień stosu. Obie przekonały się na własnej skórze, jakie są konsekwencje. Bez żadnej ugody czy zawieszenia broni nigdy nie doszło do żadnego zawieszenia broni, podobnie jak nikomu nigdy nie darowano życia - obie strony najzwyczajniej przestały go stosować. Tamtego roku od ognia stosu wyginęły całe miasta, z Wzoru wypaliły się setki tysięcy wątków; mało co, a sama rzeczywistość byłaby się spruła, świat i wszechświat omal nie wyparowały niczym mgła. Gdyby znowu doszło do uwolnienia ognia stosu, a nuż zabrakłoby świata, którym przecież miał władać?

Jeszcze jedna rzecz dotknęła go boleśnie. Wielki Władca wiedział już, że Rahvin zginął. Najwyraźniej również lepiej zdawał sobie sprawę z kolei losów Asmodeana.

- Jak rozkażesz, Wielki Władco, tak się też i stanie. Jego mięśniami targały drgawki, ale mówił głosem pewnym i niewzruszonym. Od zetknięcia z rozpalonym kamiennym podłożem kolana miał już pokryte pęcherzami, ale jego ciało równie dobrze mogło teraz należeć do jakiejś innej osoby.

- OKAŻ ZATEM POSŁUSZEŃSTWO.

- Wielki Władco, Smoka da się zniszczyć. - Martwy człowiek nie mógł władać ogniem stosu i może wówczas Wielki Władca nie będzie już widział takiej potrzeby. - On niczego nie wie, jest słaby, rozprasza swą uwagę, kierując ją jednocześnie na kilkanaście spraw. Rahvin był próżnym głupcem. Ja...

- CZY CHCIAŁBYŚ ZOSTAĆ NAE'BLIS?

Demandred poczuł, jak drętwieje mu język. Nae'blis. Ten, który stanie zaledwie stopień niżej u tronu Wielkiego Władcy i będzie rozkazywał innym.

- Chcę ci tylko służyć, Wielki Władco, jak tylko mogę. - Nae'blis.

- SŁUCHAJ ZATEM I SŁUŻ. USŁYSZ, KTO UMRZE, A KTO BĘDZIE ŻYŁ.

Demandred krzyknął przeraźliwie, gdy brzmienie słów runęło na niego niczym lawina. Zalał się łzami radości.

Myrddraal przyglądał mu się, żadnym ruchem nie zdradzając swych myśli.

 

* * *

 

- Przestańcie się wiercić! - Nynaeve gniewnym ruchem przerzuciła warkocz na plecy. - Nic z tego nie wyjdzie, jeśli nie skończycie z tymi podrygami. Zupełnie jak dzieci, kiedy coś je swędzi.

Żadna z kobiet siedzących po drugiej stronie rozchybotanego stołu nie wyglądała na starszą, mimo iż miały po dwadzieścia z okładem więcej lat niż ona, i żadna wcale się nie wierciła, jednak przez ten upał Nynaeve zaczynała już wychodzić z siebie. W tej niewielkiej, pozbawionej okien izbie niemal brakowało już powietrza. Ona cała ociekała potem, a tymczasem te dwie były świeże, jakby w pomieszczeniu panował miły chłód. Leane, ubrana w suknię z Arad Doman, uszytą z o wiele za cienkiego, niebieskiego jedwabiu, nieznacznie wzruszyła ramionami; wysoka kobieta o miedzianej karnacji najwyraźniej dysponowała nieskończonymi zapasami cierpliwości. Natomiast Siuan, o jasnej cerze i krzepkiej budowie, chyba całkiem była jej pozbawiona.

Siuan mruknęła coś niewyraźnie i z irytacją poprawiła fałdy sukni; przeważnie nosiła się dość pospolicie, tego ranka wszakże przywdziała cienki żółty len z taireniańskim haftem przy dekolcie, któremu niewiele brakowało do miana zbyt głębokiego. Niebieskie oczy były zimne jak woda w bardzo, bardzo głębokiej studni. To znaczy, porównanie to byłoby trafne, gdyby ta pogoda nie oszalała. Suknie Amyrlin mogła zmieniać, ale nie potrafiłaby tego zrobić z wyrazem oczu.

- Tak czy siak, nic z tego nie wyjdzie - warknęła. Nie zmieniła też stylu wyrażania się. - Nie łata się kadłuba, jeśli spłonęła cała łódź. Dlatego jest to strata czasu, no ale skoro już obiecałam, to w takim razie weźmy się do rzeczy. Leane i mnie czeka jeszcze robota.

Obie kierowały siatkami szpiegowskimi, pracującymi dla Aes Sedai zgromadzonych tu, w Salidarze, zawiadując poczynaniami agentów, którzy nadsyłali raporty, donoszące o faktach, a także i plotkach z całego świata.

Żeby odzyskać panowanie nad sobą, Nynaeve zaczęła wygładzać spódnice. Suknię miała ze zwykłej białej wełny, z siedmioma barwnymi paskami przy rąbku, oznaczającymi poszczególne Ajah. Suknia Przyjętej. Trudno jej było sobie wyobrazić, co innego mogłoby ją mocniej zezłościć. O wiele bardziej wolałaby ten zielony jedwab, który musiała schować na dnie skrzyni. Była wprawdzie gotowa przyznać, przed sobą przynajmniej, że nabyła upodobania do pięknych strojów, ale tę suknię wybrałaby wyłącznie dla wygody - była cienka i lekka - a wcale nie dlatego, że zieleń należała do ulubionych kolorów Lana. Wcale nie. Jałowe marzenia najgorszego rodzaju. Przyjęta, która włożyłaby coś innego prócz bieli ozdobionej różnokolorowymi paskami, rychło dowiedziałaby się, że bardzo, ale to bardzo dużo brakuje jej jes...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin