KLEJNOT W WIEŻY Po krótkim pobycie w rodzinnej Cymmerii Conan wraca na stepy do kozaków. Kiedy młody energiczny król Turanu Yezdigert rozbija jego wyjęte spod prawa bandy, Conan zacišga się jako najemnik w Iranistanie, po czym wędruje na wschód do Gór Himeliańskich i legendarnej Vendhii. Po powrocie na Zachód zwiedza widmowe miasto żyjšcych zmarłych i walczy u boku króla czarnego cesarstwa leżšcego na pustyni, na południe od Stygii. Po wypadkach opowiedzianych w ,,Bębnach Tombalku trzydziestopięcioletni wówczas Conan udaje się do innych czarnych królestw. Tutaj, znany od dawna jako Amra - Lew, dociera na wybrzeże, które swego czasu pustoszył wraz z Belit. Ale obecnie na Czarnym Wybrzeżu Belit jest jedynie spłowiałym wspomnieniem. Pewnego dnia na morzu pojawił się statek. Należał on do piratów z Wysp Barachańskich, którzy słyszeli wiele o Conanie i z radociš powitali jego miecz i dowiadczenie. Ta historia opowiada o jednej z licznych przygód, jakie z nimi przeżył. 1. MIERĆ NA WIETRZE Pierwsza łód wylšdowała na żółtej plaży tuż przed zachodem słońca, gdy na zachodnim nieboskłonie szalała szkarłatna pożoga. Szalupa dotarła do płycizny i załoga, walczšc z przybrzeżnymi falami, wycišgnęła jš na plażę, by nie zabrał jej przypływ. Załoga - przeszło dwudziestu łotrzyków spod ciemnej gwiazdy, była zbieraninš ze wszystkich stron wiata, ale głównie z Agros. Stšd przeważali przysadzici mężczyni o bršzowych lub kasztanowatych włosach. Kilku było Zingarańczykami o ziemistej cerze i czarnych jak smoła lokach. Dwóch smagłych i muskularnych, o kędzierzawych, granatowoczarnych brodach pochodziło z Shem. Wszyscy mieli na sobie szorstkie kaftany przepasane szkarłatnymi szarfami, za którymi tkwiły kordelasy, szable bšd tasaki. Towarzyszył im jeden Stygijczyk. Był to chudy, ciemnoskóry mężczyzna o cienkich wargach, czarnych oczach i wygolonej głowie, ubrany w krótkš tunikę i sandały. Mena - czarodziej mimo swej powierzchownoci był Stygijczykiem jedynie ze strony matki, którš często odwiedzał w Khemi pewien wędrowny, shemicki handlarz. Na rozkaz kapitana załoga wcišgnęła łód jeszcze dalej, na sam skraj dżungli. Drzewa, które rosły tuż za liniš przypływu, wyglšdały jak palisada. Rozkazy wydawał nie Zingarańczyk ani Argosańczyk, ale Cymmerianin z mronych i mglistych gór Północy. Miał na sobie tunikę z miękkiej skóry, lune, jedwabne szarawary, kordelas na biodrze i sztylet zatknięty za szkarłatnš szarfę. Był wyższy o dwie głowy od najwyższego ze swych podwładnych. Lazurowe wody małej zatoki przecięła druga łód, pchana rytmicznymi, równymi pocišgnięciami wioseł. Za niš na tle purpurowego nieba rysowała się sylwetka stojšcej na kotwicy karraki o smukłym kadłubie, zwanej Jastrzšb. Gdy druga szalupa dobiła do brzegu, załoga wycišgnęła jš na plażę i przeniosła do zaroli, w których ukryto pierwszš łód. Dowódca drugiej grupy stanšł obok Conana i patrzył, jak jego ludzie zakrywajš łodzie palmowymi lićmi. Nowo przybyły był typowym Zingarańczykiem, szczupłym i wytwornym, o bladej karnacji i orlim nosie, który podkrelał jego wyniosłe zachowanie. Był to Gonzago, kapitan Jastrzębia, pirat cieszšcy się pełnym lęku podziwem barachanskich rabusiów. Od kilku miesięcy Conan był jego drugim oficerem. - Zbierz ludzi i chod ze mnš - nakazał. Cymmerianin skinšł głowš i odwrócił się, by zwołać załogę, ale czarodziej dotknšł jego ramienia i powstrzymał go. - Czego? - zapytał opryskliwie Conan. Nie podobała mu się smagła, przebiegła twarz Stygijczyka. Nigdy nie przepadał za ludmi parajšcymi się magiš. - mierć - wyszeptał mag. - Czuję mierć na wietrze Wiatr niesie zapowied mierci - Zamilcz, głupcze, bo wystraszysz mi ludzi! - warknšł Conan. Wiedział, że barachańscy piraci to niesforna i przesšdna zgraja. Raz jeszcze pożałował, że kapitan Gonzago nie posłuchał jego rady i zabrał na tę wyprawę stygijskiego magika. Ale tutaj rzšdził nie on, lecz Gonzago. - Co cię zatrzymuje? - szczeknšł kapitan, zbliżajšc się do nich. - Za godzinę zrobi się ciemno, a żeby dotrzeć do wieży, musimy przebyć tę przeklętš dżunglę. Liczy się każda chwila, więc rusz ludzi. Conan powtórzył szeptem ostrzeżenie czarodzieja i Zingarańczyk spojrzał bacznie na Menę. - Nie możesz mówić janiej, człowieku? - wycedził. - Jaka mierć? Czyja? Jakiego rodzaju? Mena bezradnie potrzšsnšł głowš. W jego oczach błyszczał strach. - Nie potrafię powiedzieć. Ale żałuję, że przybyłem z wami na tę złowrogš wyspę. Mistrz Siptah jest księciem wród magów, a jego czary sš o wiele potężniejsze od moich. Gonzago splunšł i wymamrotał przekleństwo. Conan wstał z rękami założonymi na potężnej piersi i czujnie rozglšdał się po okolicy. Ale żółta plaża, błękitne morze i pocięte czerwonymi smugami niebo wyglšdały niewinnie i zwyczajnie. Jedynie ponury, złowieszczy las i jego ruchliwe cienie budziły pewien niepokój. W dżungli mogli się czaić bezlitoni tubylcy, dzikie bestie lub jadowite gady i pajški. Lecz takie niebezpieczeństwa były częciš zwykłego ryzyka, jakie niesie z sobš pirackie rzemiosło. Jak na razie pogoda dopisywała, a nikt nie dostrzegł ani żywego ducha. Conan z dowiadczenia wiedział, że na tak małych wysepkach z reguły nie ma dużych drapieżników. A jednak czarnoksiężnik wyczuł mierć Conan wiedział, że czarnoksiężnicy dostrzegajš rzeczy, jakich nie potrafiš wykryć zwyczajni ludzie. 2. CZARNOKSIĘSKI KLEJNOT Nim noc zgasiła wiatło dnia swš mrocznš kurtynš, piraci zdołali wedrzeć się daleko w głšb wyspy. Dwaj ludzie z obnażonymi ostrzami wyprzedzali pozostałych i wycinali drogę w bujnej rolinnoci. Gdy jedna para zmęczyła się, zastępowała jš następna i w ten sposób wędrówka przebiegała bez chwili przerwy. Szlak nie okazał się ani trudny, ani niebezpieczny. Nie zaszło również nic, co wypełniłoby przepowiednię Meny. Nie napotkano stworzeń bardziej gronych od stadka dzikich wiń, kilku papug pysznišcych się jaskrawymi piórami, czy ospałego węża, zwiniętego pod drzewem, który uciekł, słyszšc hałaliwe nadejcie piratów. Marsz był tak łatwy, że Conana ogarnęło przeczucie zasadzki. W chłodnym powietrzu wyczuwał niewidzialne zło i teraz, tak jak Mena, żałował, że zgodził się uczestniczyć w tej wyprawie. Wieża, która wreszcie pojawiła się w zasięgu wzroku, od niepamiętnych czasów wznosiła się na wschodnim cyplu małej, bezimiennej wyspy u wybrzeży Stygii, na południe od Czarnego Khemi. Mówiono, że wysepkę zamieszkuje stygijski czarnoksiężnik, Siptah, oraz liczne niesamowite stworzenia z innych wymiarów i starożytnych wiatów, które mag wezwał mocš swych zaklęć. Piraci z Archipelagu Barachańskiego szeptali, że czarnoksiężnik posiada bajeczny skarb, zebrany przez lata od ludzi, którzy szukali rady i nadnaturalnej pomocy. Ale Gonzago zdecydował zaatakować wieżę wcale nie z powodu tego skarbu. Legendy mówiły, że stygijski mag przed wieloma laty znalazł w głębi pustynnego grobowca tajemniczy klejnot. Mówiono, że jest to olbrzymi, połyskujšcy kryształ, na powierzchni którego wycięte sš runy w języku nie znanym nikomu z żyjšcych. Moc tego klejnotu miała być ogromna i wielce tajemnicza. Plotka kršżšca wród kupców i żeglarzy z portów Shem, Argos i Zingary głosiła, że dzięki czarom uwięzionym w tym kamieniu Siptah może rzšdzić duchami powietrza, ziemi, ognia i wody oraz licznymi demonami podziemnego wiata. Ci z morskich podróżników, którzy kupili sobie przychylnoć Siptaha, żeglowali od tej pory spokojnie i bezpiecznie. Nie stawał im na przeszkodzie żaden sztorm czy burza, nie spotykała cisza ani też nie padali łupem potworów zamieszkujšcych oceaniczne głębie. Kupcy z nadmorskich miast oddaliby fortunę, by posišć ten kamień, majšc go bowiem w rękach mogliby cieszyć się bezpieczeństwem bez rujnowania się na haracz żšdany przez czarnoksiężnika. Nie musieliby też obawiać się zemsty Siptaha. Skoro bowiem, jak mówiono, samo dotknięcie zaczarowanego kryształu wystarczyło, by rozkazywać demonom, pozbawiony klejnotu mag nie mógłby nic zrobić jego nowym włacicielom. Niektórzy szeptali również, że Siptah ze Stygii nie żyje. Minęło bowiem wiele miesięcy od chwili, gdy kupcy z nadmorskich miast otrzymali ostatnie wezwanie do złożenia daniny, a jeszcze dłużej czarnoksiężnik nie odpowiadał na ich petycje. Prawdę mówišc, gdyby Siptah żył, musiałby być niewiarygodnie wiekowym człowiekiem, ale czarnoksiężnicy dzięki swej sztuce mogli oszukać mierć i żyć o wiele dłużej od zwyczajnych ludzi. Konsorcjum kupców, pragnšcych unieszkodliwić chciwego Stygijczyka i przywłaszczyć sobie jego władzę nad wiatrem i falami, porozumiało się z Gonzagiem - jednym z bardziej miałych kapitanów barachańskich piratów. Miał on popłynšć na wyspę i gdyby Siptah był martwy, zabrać klejnot. Kupcy bali się, że jeli kamień wpadnie w ręce innego czarnoksiężnika, to może on okazać się o wiele bardziej zachłanny od Siptaha. Plan kupców poruszył czułš strunę w sercu odważnego i chciwego Gonzagi. Pirat zapragnšł zdobyć słynny klejnot, nawet gdyby musiał wydrzeć go z ršk złowrogiego czarnoksiężnika. Wiedział, że morscy kupcy zapłaciliby mu zań szczodrze, ale każdy inny czarnoksiężnik, żšdny władzy Siptaha, wynagrodziłby go daleko bardziej hojnie. Jednak Gonzago nie był głupcem. Wiedział, że czarnoksiężnicy sš niebezpieczni, a ich wrogowie rzadko żyjš na tyle długo, by móc nacieszyć się skarbami wykradzionymi adeptom sztuk tajemnych. 3. KREW NA PIASKU Kapitan piratów spotkał Menę w tawernie na nabrzeżu Messancji. Chytra myl rozpaliła wówczas wyobranię Gonzagi. Cóż lepiej zwalczy magię niż magia? Z miejsca kupił usługi czarownika i kazał swoim podwładnym przygotować Jastrzębia do podróży na samotnš...
amok10