Nawrot Jacek - A w Patafii nie bardzo.pdf

(931 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
831561556.001.png
Rozdział pierwszy, w którym od razu poznajemy postać
najdzielniejszego bohatera książki oraz obydwa jego
nazwiska: prawdziwe i fałszywe
Pan Arkadiusz K. Fuś siedział na ławce w parku i ostrzył ołówek.
Ostrzył i strugał. Strugał i ostrzył. Wiórków koło ławki przybywało.
Z ołówka został mały kuśtyczek; pan Arkadiusz K. Fuś wrzucił go
do kosza i sięgnął do kieszeni marynarki po drugi, całkiem nowy.
Ten też zastrugał do końca.
Strugał właśnie czwarty ołówek, kiedy podszedł policjant.
— Zanieczyszczamy środowisko, zanieczyszczamy, tak? Do-
kumenty poproszę. Arkadiusz K. Fuś, poeta... pięknie. Poeta i taki
nieuświadomiony, kto by pomyślał? Pięćdziesiąt pęcaków man-
datu pan płaci. Mam nadzieję, że pan to zaraz sprzątnie. I niech się
pan zastanowi nad swoim postępowaniem. Proszę, pana doku-
menty.
Zasalutował i poszedł.
Pan Fuś rozejrzał się dookoła, park był pusty. Pokręcił guzikiem
od spodni dwa razy w prawo i raz w lewo, z guzika odskoczyła
maleńka pokryweczka. Pan Arkadiusz wydłubał z wnętrza zwitek
cieniutkiej bibułki i odczytał jeszcze raz:
„BRR 27. Tu tu, pi, ay 13 U.U. Bu III".
Bez klucza szyfrowego wiedział doskonale, co to znaczy:
„Do Wywiadowcy Specjalnego Trzeciego Wydziału, kapitana
Aramisa Frumenta. Stawić się 13 minut po podwieczorku w Cen-
trali u Szefa Generalnego".
5
Bardzo niewielu pracowników wywiadu widziało samego Wiel-
kiego Szefa na własne oczy. A ci, którzy widzieli, nie mówili nic.
Wiadomo było tylko, że kiedy z bramy gmachu wysuwa się
cichutko i miękko czarna limuzyna z zasłoniętymi firankami, to
właśnie On gdzieś wyjeżdża w niezwykle ważnych sprawach,
które oprócz niego zna może dwóch, a może trzech ludzi.
Kapitan Aramis Frument rozejrzał się jeszcze raz, wyjął z kieszeni
nie dostrugany do końca czwarty ołówek, nachylił się nad koszem
i dokończył roboty. Potem z kamienną twarzą, spokojnym i zde-
cydowanym krokiem, ruszył w stronę Alei Repetentów, gdzie była
Główna Centrala.
Rozdział drugi, który mówi mimochodem, jak pokutują
nieodpowiedzialni docenci, brutalni kaprale i lekko-
myślny agent QQ 82
Szef Generalny skończył podwieczorek, otwarł okno i wysypał
okruszynki na parapet, dla wróbli. Potem wyjął z kieszeni grzebyk,
przyczesał dwie kępki siwych włosków, które miał nad uszami
poniżej łysiny, i podszedł do ogromnego biurka.
Na biurku było siedem mikrofonów, pięć małych ekraników
telewizyjnych, cztery zwykłe telefony, kilka dziwnych urządzeń
z klawiszami i rząd guzików do naciskania w różnych kolorach.
Nikt nie wiedział, że znacznie więcej takich guzików jest pod
spodem biurka.
Poza tym na biurku stał jeszcze mały kaktusik w doniczce i zdję-
cie pieska z długimi uszami.
Szef Generalny nacisnął jeden z guzików. Coś zachrypiało
i biurko powiedziało przez nos:
— Ob. Ciach z raportami.
— Doskonale. Proszę wpuścić — powiedział Szef Generalny
i podciągnął spodnie. Stale mu zjeżdżały z okrągłego brzuszka,
a szelek nie nosił.
Kawałek ściany rozsunął się z cichym brzęczeniem i w gabi-
necie stanął ob. Ciach. Miał kamienny wyraz twarzy i lekkiego
zeza.
6
Był to człowiek tak tajemniczy, że nikt nie znał nawet jego
stopnia ani funkcji. Wiadomo było tylko, że często widuje Gene-
ralnego Szefa i że jest mu bardzo potrzebny. A poza tym, jeśli
ob. Ciach wzywał na rozmowę kogokolwiek z pracowników
Centrali, nie oznaczało to niczego dobrego. Nawet, jeżeli wezwany
był pułkownikiem.
— Masz coś ciekawego?
— Raczej nie. Wszystko działa bez zarzutu. Były drobne kom-
plikacje z agentem QQ 82, musiałem go zmienić.
— Tak? Co to było?
— Miał się dyskretnie zaopiekować ambasadorówną, żeby nie
wpadła w złe towarzystwo i nie narobiła tatusiowi kłopotu. Tym-
czasem opiekował się niedyskretnie, potem się zakochał, potem
się upił z rozpaczy i wołał: „Pani nie wie, kto ja jestem !" Moi
ludzie zastali go w hallu Supercontinentalu wleczonego pod
pachy do taksówki przez ambasadorównę. Dosyć silna dziew-
czyna, QQ 82 waży 90 kilo.
— Co z nim zrobiłeś?
— Zdegradowałem do QQ 155, zawiesiłem w służbie, posła-
łem na reedukację.
— Gdzie?
— Do zapylania kwiatów śliwek. W Instytucie Śliwkologii
nieodpowiedzialni docenci wytruli środkami chemicznymi wszy-
stkie pszczoły, muchy i inne takie skowyrki, nie ma kto zapylać.
Kieruję tam przeważnie do pracy policjantów, którzy brutalnie
nadużyli swoich uprawnień, i podoficerów, którym udowodniono
nieludzkie traktowanie rekrutów. Każdy z nich ma pędzelek,
chodzą i zapylają śliwki. Z pręcików ten pyłek pędzelkiem, na
słupek. W każdym kwiatku. A docenci noszą drabinki.
— Psycholog z ciebie...
— Tak jest, panie generale.
— Masz jakieś dodatkowe wiadomości o BRR 27?
— Frument? Tak. Kiedy dostał wezwanie, zestrugał cztery
ołówki. Zapłacił mandat, bo naśmiecił koło ławki.
— Ajajaj... Taki zdolny wywiadowca... Taki bystry, energiczny
i zdawałoby się — żelazne nerwy...
— Panie generale, on struga, jak się zdenerwuje, to fakt. Ale
7
tylko wtedy, kiedy wie, że się może odprężyć. Nigdy się nie zda-
rzyło, żeby zaczął strugać w środku akcji. Jest jak dotąd nieza-
wodny.
— Taak... — szef popatrzył na zegarek. — Już czternaście
minut po podwieczorku. Więc dobrze, wezwij go. Aha, czekaj,
byłbym zapomniał: czy ja dziś jestem w Centrali?
— Nie ma pana, panie generale. Wyjechał pan dwie godziny
temu czarną limuzyną w nieznanym kierunku.
— A to dobrze, to dobrze. To nadaj kierowcy radioszyfrogram,
żeby nie wracał wcześniej niż jutro koło południa. I przygotuj dla
mnie rower, najlepiej ten odrapany zielony składak. On ma bardzo
wygodne siodełko.
— Tak jest.
— No to już. Wołaj tego naszego kapitana.
Rozdział trzeci, w którym możemy zetknąć się z poezją
oraz podsłuchać, mimo fioletowych lampek nad drzwia-
mi, na czym polega tajemnica choroby patafijskiej
Aramis Frument wszedł do gabinetu i natychmiast swoim by-
strym wzrokiem zauważył kilka rzeczy:
Gabinet wyglądał odpowiednio wspaniale i tajemniczo, tak jak
trzeba. Natomiast Szef Generalny był nieobecny, za biurkiem nie
siedział żaden obwieszony orderami generał o zimnej i nieprze-
niknionej twarzy, tylko przy oknie stał niewielki, łysy staruszek
w opadających spodniach i przyglądał się wróblom bijącym się
o okruszki.
„A ten skąd się tu wziął? Chyba nie sekretarz? Szef Generalny
na pewno ma jakiegoś poważniejszego sekretarza — pomyślał
kapitan. — Czy ja wiem, czy się takiemu meldować?"
Staruszek odwrócił się od okna i uśmiechnął się życzliwie.
— Wywiadowca do spraw specjalnych BRR 27 — powiedział
kapitan. — Mam stawić się przed Szefem Generalnym.
— Doskonale, kapitanie, doskonale—ucieszył się staru-
szek. — To niechże pan siada. Zaraz się czegoś napijemy.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin