Tusk boi się Niesioła.pdf

(60 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Czy Tusk boi się Niesiołowskiego?
Gadający Grzyb, 27 maj, 2012 - 18:16 Donald Tusk Ewa Stankiewicz furiat Kraj Niesioł PO
polityka renata rudecka-kalinowska Stefan Niesiołowski Szalony Kapelusznik trauma
Im bliżej Niesioła, tym Tusk mniej skory staje się do połajanek. Pytanie, dlaczego?
I. Im bliżej Niesioła...
Tyle było tekstów w reżimowych mediodajniach analizujących psychikę Kaczyńskiego czy
Macierewicza, że tym razem to ja sobie popsychologizuję. Popsychologizuję mianowicie o
Donaldzie Tusku i meandrach jego relacji ze Stefanem „won” Niesiołowskim. Skoro oni
mogą bredzić o strasznych oczach Macierewicza i fobiach Kaczyńskiego, nieodmiennie
dochodząc do wniosku, że obaj, jeden w drugiego, to psychopaci, to chyba i ja mogę. Bo
przecież mogę, prawda?
Wg mnie, wielce charakterystyczna dla tychże relacji jest postawa Donalda Tuska wobec
napaści Szalonego Stefana na Ewę Stankiewicz. Początkowo - na odległość, za
pośrednictwem mediów - zalecał Niesiołowi, by ten panią Stankiewicz przeprosił. Dopytany
przez dziennikarzy uzupełnił, iż nie przeprowadził ze swym partyjnym podwładnym żadnej
rozmowy, gdyż nie jest od „rozmów wychowawczych”, czy jakoś tak. To pierwszy istotny
sygnał.
Na Zjeździe Krajowym PO, w obecności Niesioła, Tusk śpiewał już inaczej: mówił o
Niesiołowskim jako o „naszym bohaterze”, który „potrafił prezentować odwagę, twardość
charakteru i niezłomność wtedy, (...) kiedy to naprawdę kosztowało bardzo wiele”. Przez salę
zostało to odebrane jednoznacznie jako poparcie zachowania „Szalonego Kapelusznika”
polskiej polityki, jak określa tę postać Piotr Zaremba. Mało tego: Tusk, przypomnijmy –
przewodniczący Platformy i premier rządu RP – po uczniacku tłumaczył się ze swojego
apelu, wyjaśniając, iż miał jedynie na myśli, że „zdolność wybaczania, to znaczy
nieodpowiadanie agresją na agresję, trzymanie nerwów na wodzy, to jest m.in. źródło siły
PO”. Groteskowe i żałosne.
Obrazu absurdu dopełniło „wsłuchanie się” premiera w „głos elektoratu”, polegające na
przytoczeniu przezeń „listu” „kobiety głosującej na Platformę”, która napisała, iż „Dzień w
którym zażądałeś od legendy polskiej opozycji profesora Stefana Niesiołowskiego
przeproszenia znieważającej go i łamiącej prawo pisowskiej propagandystki, autorki
socrealistycznych pisowskich produkcyjniaków - może być dniem, w którym Twoi wyborcy
odwrócą się od Ciebie Donaldzie.” Jak się szybko okazało, ową „wyborczynią” jest Renata
Rudecka-Kalinowska, działaczka PO i znana z Salonu24 blogerka, która ładunkiem
histerycznego, antypisowskiego zacietrzewienia przebija nawet persony pokroju Waldemara
Kuczyńskiego. Zresztą, „eR-eR-Ka” jest postacią wobec Niesiołowskiego komplementarną i
swymi predyspozycjami psychologicznymi znakomicie kopniętego entomologa uzupełnia –
taki Niesioł polskiej blogosfery w spódnicy, można powiedzieć. No, ale to na marginesie.
W każdym razie, istotne jest, że im bliżej Niesioła, tym Tusk mniej skory staje się do
połajanek. Pytanie, dlaczego?
II. W obliczu furiata
Że Niesioł jest dla PO użyteczny i szczuje się go jak Palikota, gdy trzeba odwrócić uwagę
gawiedzi i „przykryć” jakieś platformerskie blamaże lub afery, to jedno. Jednak, moim
zdaniem, Tusk Niesiołowskiego się zwyczajnie boi. W sumie, nie dziwię się. Każdy normalny
człowiek zachowuje się ostrożniej w obecności tak ewidentnego furiata, żeby go przypadkiem
nie rozjuszyć i nie sprowokować wybuchu. Jeszcze zacznie pluć albo rzuci się z pięściami... a
pamiętać należy, iż furiaci gdy wpadną w szał, mają nadludzką siłę. Istni berserkerzy. W
zakładach psychiatrycznych trzeba kilku rosłych pielęgniarzy, żeby takiego obezwładnić,
zapakować w kaftan i zaaplikować zastrzyk. Z tych samych przyczyn tzw. „prawicowi”
dziennikarze w „Loży prasowej” łagodzą ton polemiki w obecności Piotra Stasińskiego z
„Wyborczej”, a i tak przynajmniej raz – dwa razy na program, Stasiński uruchamia swój
nieprzytomny ryk, gdy któryś z dyskutantów ośmiela się mieć inne zdanie.
III. Robak traumy
Podobnie z Tuskiem – działa tu prosty instynkt samozachowawczy. Jednak nie tylko, należy
bowiem pamiętać, iż Tusk nosi w sobie traumę – wspomnienie surowego ojca - który, jak
można się domyślać, miał ciężką rękę. Sam Tusk kiedyś wyznał, iż poczuł „coś w rodzaju
ulgi”, kiedy jego ojciec umarł. Myślę, że Tusk zwyczajnie boi się bicia i agresji, wywołuje to
u niego uczucie stłamszenia. Ta trauma z dzieciństwa odłożyła się w nim na dobre, co widać
w sytuacjach stresowych, kryzysowych. Odreagowuje to, rzecz jasna, własną agresją, którą
nie raz dane było odczuć najbliższemu otoczeniu. Słynne są jego napady - gdy coś idzie nie
po myśli, wpada w szał, ciska się po gabinecie i rzuca „maciami” niczym, nie przymierzając,
Hitler na wieść o kolejnych klęskach Wehrmachtu.
W książce Reszki i Majewskiego „Daleko od miłości” znajdują się opisy jak Tusk długo,
całymi tygodniami, waha się przed podjęciem jakiejś kluczowej decyzji. To znamionuje brak
pewności siebie, który tylko z trudem daje się maskować psycho-treningami fundowanymi
mu przez Ostachowicza. Zresztą, kilka razy nerwy puściły mu też na wizji, gdy tylko znalazł
się w jakiejś niekomfortowej sytuacji – wystarczyło, by dziennikarz zadał mu nieprzyjemne
pytanie.
Bezwzględny gracz polityczny? Owszem, ale tchórzem podszyty. Tusk potrafi być okrutny aż
do sadyzmu, w wymiarze wykraczającym poza polityczną konieczność. Nie można wręcz
oprzeć się wrażeniu, iż w ten sposób dowartościowuje się we własnych oczach i zagłusza
wewnętrznego robaka. Strach na twarzach współpracowników daje mu poczucie panowania
nad sytuacją i pozwala utrwalić image twardego faceta. Pamiętajmy jednak, że te jego słynne
„wilcze oczy” są tak naprawdę oczyma zastraszonego chłopca, który w Tusku ciągle siedzi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin