Avery Gillan - ECHO DAWNYCH LAT - ŻYCIE CODZIENNE W WIKTORIAŃSKIEJ ANGLI.rtf

(771 KB) Pobierz

Avery Gillan

ECHO DAWNYCH LAT

Wspomnienia z młodości w okresie regencji i panowania królowej Wiktorii

 

Kiedy miałam około ośmiu lat, zrobiłam dla matki na dzień jej urodzin laurkę, którą ofiarowałam wraz z tradycyjnym bukie­cikiem fiołków za trzy pensy. Na laurce wykaligrafowałam dość złowieszczą sentencję: „Czas jak potok, co wiecznie płynie, z ńurtem unosi wszystkich synów”. Śpiewaliśmy to w szkole zawsze 11 listopada dla uczczenia rocznicy zawieszenia broni w 1918 roku. Była to moja ulubiona pieśń, a słowa jej wydawały mi się nie tylko wzruszające, lecz także bardzo stosowne na dzień urodzin.

Po dziś dzień uważam, że są wzruszające, ale z wiekiem dowie­działam się, co ludzie spodziewają się — i czego się nie spodzie­wają — przeczytać w laurce urodzinowej. Przez całe życie szukałam sposobu, żeby wyrazić myśl — bardzo zresztą zwyczajną — że czas i historia składają się z przeżyć i doświadczeń milionów ludzi, którzy kiedyś tak intensywnie żyli, a potem zniknęli nie zostawia­jąc nawet zmarszczki na wodzie. Gdy po raz pierwszy byłam w (Mordzie i miałam przejść przez dziedziniec uniwersytecki, niemal paraliżowała mnie pamięć o tych niezliczonych młodych ludziach, których stopy deptały te same kamienie, a którzy wtedy wcale nie zdawali sobie sprawy, że się kiedyś zestarzeją.

Próbując coś z tych uczuć wyrazić, zebrałam wspomnienia osiemnastu osób, które dzieciństwo lub młodość przeżywały w dzie­więtnastym wieku. Żadna z tych osób nie odegrała ważnej roli w historii, a chociaż kilka z nich w swoim czasie zyskało pewną skromną sławę, wątpię, czy dzisiaj ktoś prócz specjalistów pa­mięta ich nazwiska. Jednakże ich młodzieńcze wspomnienia pozwalają nam dostrzec w obrazie epoki barwy, których nie mogą przekazać uogólnione opisy historyków; dowiadujemy się, jak żyło dziecko straszone Napoleonem i groźbą francuskiej napaści na Anglię, jak żyli biedacy w głodowych latach czterdziestych dziewiętnastego wieku, jakie wrażenie zrobił pierwszy pociąg przejeżdżający przez prowincjonalne miasteczko.

Miałam oczywiście do wyboru wiele bardzo różnorodnych ma­teriałów; w wieku dziewiętnastym zaczęto interesować się prze­życiami dzieci, które we wcześniejszych czasach zbywano w bio­grafiach kilku suchymi danymi w pierwszym akapicie. Starałam się wybrać pamiętniki reprezentujące możliwie jak najszerszą gamę środowisk i zarazem takie, by zestawione razem ukazywały ogrom zmian, jakie dokonały się w Anglii, gdy z ociężałego sen­nego zlepka prowincji, znanego Mary Howitt z lat dzieciństwa, przeobrażała się w kraj dynamicznej cywilizacji, jakim była w 1887 roku.

Oczywiście, korzystając z takich źródeł jak autobiografie i pamiętniki, musiałam zachować ostrożność. Najczęściej pisane są w sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt lat po wydarzeniach. Trzeba liczyć się ze zniekształceniami obrazu, widzianego z takiej perspek­tywy, z komentarzami formułowanymi przez dorosłą już osobę, z interpolacjami zaciemniającymi niekiedy rzeczywisty przebieg wypadków. W miarę możności uwalniałam tekst od takich do­datków wybierając epizody najbardziej znamienne dla epoki. Za taki uznałam we wspomnieniach Aleksandra Sommerville’a opis zabaw dzieci w latach dwudziestych dziewiętnastego wieku: chłopcy w jego szkole nie bawili się w cowboyów ani w Indian, ani w zbójów i żandarmów, lecz w fanatycznych radykałów i żoł­nierzy. Równie wymowny jest opis małego uciekiniera z przytuł­ku : Charles Shaw widział w migotliwym blasku świec tego wychu­dzonego chłopca, którego wystające żebra dygotały ze strachu przed okrutną karą.

Musiałam dodawać pewne wyjaśnienia i streszczać rozwlekłe relacje. Styl rozpowszechniony w epoce wiktoriańskiej razi smak współczesny zbytnią obfitością słów, a im mniej wykształcony był autor, tym hojniej nimi szafował. Toteż pucybut opisujący rozbicie statku wyraża się tak, jakby był pedantycznym nauczy­cielem. a nie małym chłopcem; John Shipp, który mając trzynaście lat został żołnierzem, szpikuje swoje wspomnienia kwiecistymi poetycznymi frazesami i przytacza nieprzekonujące sztuczne dialogi. Dlatego nie mogłam tych dwóch autorów cytować tak obszernie, jak by z innych względów zasługiwali.

Książka taka, jaką zamierzyłam, wymagała jakiejś ramy, i posłużyłam się w tym sensie pracami Mary i Williama Howittów. Były to w swoim czasie postacie cieszące się pewną skromną sławą literacką, lecz dzisiaj pomimo opasłych tomów dzieł, ja­kie zostały po nich, prawie zapomniane, Howittowie zawsze byli lepszymi obserwatorami i kronikarzami niż twórcami powieści,

toteż pełną garścią czerpałam materiały z ich wspomnień nie tylko o własnym dzieciństwie, lecz również o dzieciństwie innych osób. Tak się szczęśliwie dla moich zamiarów złożyło, że życie Mary obejmuje dwa złote jubileusze: Jerzego III w 1809 roku i królowej Wiktorii w 1887 — a więc niemal cały okres, który mnie interesował. Nieco przedłużyłam go z obu końców, aby włączyć początki kariery wojskowej Johna Shippa, który został żołnierzem jeszcze przed przyjściem Mary Howitt na świat, a także relację chórzysty o pogrzebie królowej Wiktorii. (Relacja ta uroczo waha się pomiędzy wzniosłymi pochwałami cnót zmarłej monarchini a uciechą z dziesięciu szylingów, które organista dał chłopcom z chóru na cukierki).

Nie mniej starań niż tekstowi poświęciłam ilustracjom wybie­rając je w miarę możności z książek wydanych w interesującej nas epoce. Kto nigdy nie szukał do swojej pracy odpowiednich ilustracji (w tym miejscu muszę z wdzięcznością wspomnieć Mary Petter, która dwadzieścia lat temu nauczyła mnie; jak się to robi), ten nie wyobraża sobie, ile radości sprawia wyszperanie obrazka najdoskonalej dostosowanego do opisanego w książce epizodu. Syn lorda namiestnika Irlandii sportretowany w stroju pazia należy właśnie do takich moich szczęśliwych odkryć. Natra­fiłam na ten portrecik w Illustrated London News z 1868 roku, właśnie wtedy, gdy już przepisałam fragment wspomnień tego młodzieńca, który wyrażał radość nie tyle z kostiumu, ile ze szpady należącej do stroju pazia. Prócz takich historycznych ilustracji wyszukałam też odpowiednie obrazki w ówczesnych książkach dla dzieci." W związku z tym serdecznie dziękuję pannie Joyce Whalley z biblioteki Muzeum Wiktorii i Alberta za niezwykle wspaniałomyślną pomoc i za udostępnienie mi notatek przygoto­wanych przez nią do własnej książki.

Znaczną część ilustracji sfotografowałam w oxfordzkiej Bod- leian Library: u dyrekcji tej biblioteki i u jej życzliwego, uprzejme­go, cierpliwego personelu, gotowego zawsze usuwać z mej drogi wszelkie formalne przeszkody, zaciągnęłam dług wdzięczności, którego nigdy nie zdołam spłacić. Szczególnie wiele pomocy do­znałam od pracowników magazynów i kolekcji Johna Johnsona. Wątpię, czy jakakolwiek inna biblioteka na świecie mogłaby rów­nać się z Bodleian Library pod tym względem, toteż jestem szczerze wdzięczna, że dane mi było tam pracować

Oxford 1973

Prolog

CAŁE STULECIE

„Kiedy nazajutrz rano wyjeżdżałyśmy z Leicester, we wszyst­kich kościołach bito w dzwony, tu i ówdzie na gmachach publicz­nych i wieżach kościelnych trzepotały flagi, ulicami ciągnęły pochody i ruch wrzał w całym mieście.

              Co się stało? — pytałyśmy.

Matka wytłumaczyła nam, że to są uroczystości z okazji jubi­leuszu, bo właśnie upłynęło pięćdziesiąt lat panowania króla Jerzego III*.”

Mary Botham miała dziesięć lat, gdy 24 października 1809 roku matka odwiozła ją i jej siostrę z małego miasteczka Uttoxe- ter w hrabstwie Stafford do kwakierskięj szkoły z internatem w Surrey. Podróż odbywały karetą pocztową; duży nowy kufer z czarnej skóry umocowano na zewnątrz pojazdu, a mniejsze bagaże

musiały pomieścić się w środku. Odległość między Staffordshire a Surrey zdawała się olbrzymia w ówczesnej Anglii, gdzie jeszcze nie było kolei, toteż dziewczynki nie miały tej pociechy, że na każde święta będą mogły wracać do domu; dalsze podróże dyli­żansem, toczącym się powoli i ciężko po wyboistych gościńcach, kosztowały drogo. Nawet bogaci ludzie nie pozwalali sobie na taki wydatek bez pilnej potrzeby.

Zdumienie Mary i jej pytanie: „Co się stało” świadczy, jak odgrodzeni od świata żyli mieszkańcy prowincji w owych dawnych czasach, skoro dziesięcioletnie dziecko nie wiedziało o przygoto­waniach do jubileuszu.

Mary miała dożyć do następnej podobnej uroczystości, do złotego jubileuszu królowej Wiktorii, który Anglia święciła w czerwcu 1887 roku. Mary wtedy mieszkała w Niemczech i była starą kobietą, od wielu już lat wdową. Mały, ciasny świat środko­wej Anglii, z którego pochodzili zarówno ona, jak jej mąż i przod­kowie obojga, rozpadł się, rozpraszając rodzinę po całej kuli ziemskiej. Mary i jej mąż, William Howitt, spędzili ostatnie

dziesięciolecie swego życia na wędrówkach po Szwajcaru, Nie­mczech i Włoszech. Najstarszy ich syn osiedlił się w Australii, drugi zmarł w Nowej Zelandii. Jeden z braci Williama także wyemigrował do Australii, a młodsza siostra Mary już wiele lat wcześniej odpłynęła do Ameryki.

Mary zmarła w 1888 roku, przeżywszy prawie dziewięćdziesiąt lat. W tych latach Anglia zmieniała się szybciej niż kiedykol­wiek. Toteż okres jej życia obejmuje nie tylko cztery panowania* i dwa złote jubileusze, lecz dwie epoki: przed wprowadzeniem kolei żelaznych i po tym przełomowym zdarzeniu; kraj podzie­lony na drobne małe prowincje, zachowujące od wieków nie zmieniony prawie styl życia, przeobraził się w nowoczesną Anglię, która stała się „fabryką świata”* i której ludność w przeważa­jącej części skupiała się w miastach.

Mary i jej mąż William Howitt pochodzili ze środowiska kwa- krów. Rodzina jej ojca od kilku pokoleń mieszkała w Stafford­shire, a Howittowie —• w Derbyshire, w oddalonym zaledwie

0              kilkanaście mil Heanor. Zanim Mary i William poznali się, byli już obydwoje zdecydowani poświęcić się pracy literackiej. Spędzili życie przy biurkach przędąc słowa. Mary pisała wiersze, opowiastki dla dzieci i opowiadania o dawnym życiu prowincjo­nalnym; zajmowała się też przekładami i wszelkimi literackimi pracami, jakie jej się nawinęły.

William, bardziej niż żona uparty i gwałtowny, rzucił się w wir walki o różne ideały, między innymi także polityczne; interesował się też spirytyzmem i pisał o kolejnych przedmiotach swego entuzjazmu. Ale on także głęboko i wiernie kochał strony rodzinne

1              najlepiej udawały mu się sceny rodzajowe i obyczajowe z życia prowincji.

Howittowie nigdy, nawet za życia, nie zdobyli wysokiej rangi w literaturze, ale szczerze uwielbiali błyszczące na ówczesnym firmamencie gwiazdy. Byli świadkami wschodu i zmierzchu niejednej z nich. Za ich pamięci umarło trzech królów Anglii, politycy obejmowali władzę i tracili ją, obalano kolejne rządy. W latach ich dzieciństwa godność premiera piastował Pitt*, Amerykanie zaledwie przed kilku laty ogłosili swoją Konstytucję*, Napoleon zagrażał całej Europie. W latach ich starości Francja nie była już od dawna wrogiem Anglii*, Ameryka zaś dźwigała się po krwawej wojnie domowej.*

Zmieniały się też mody w literaturze. Bohaterem ich młodości był Byron*. Kiedy w 1824 roku umarł, zdawało im się, że słonce zgasło; wraz z setkami innych obywateli defilowali zasmuceni

przed jego trumną w Nottingham, gdzie orszak żałobny zatrzy­mał się na noc w drodze do grobu w kościele w Hucknall Tor- kard.

„Dotknęliśmy jego trumny. Ogarnęło mnie w tym momencie dziwne uniesienie. Nie mogłam uwierzyć, że w tej trumnie na­prawdę leży ten niepospolity człowiek. Był to raczej sen niż rzeczy­wiste przeżycie.”

A Walter Scott*! Widzieli go własnymi oczyma w 1822 roku w Melrose. Jedli śniadanie, gdy wbiegł kelner wołając:

              Jeżeli państwo chcą zobaczyć Sir Waltera Scotta, proszę, jest tutaj! — Rzuciliśmy się ku oknu i zobaczyliśmy tego ge­niusza Północy. Czytał spokojnie gazetę czekając na zmianę koni.”

W dziesięć lat później Mary napisała do siostry:

„Czy opłakujesz zgon Sir Waltera Scotta? Nigdy żaden czło­wiek nie uczynił tak wiele jak on dla szczęścia swoich rodaków.”

Po odejściu Byrona i Scotta pozostał im Wordsworth*. Wiado­mość o jego śmierci w 1850 przyjęli:

, jak uroczyste podzwonne albo jak zachód słońca kryjącego się za górami”.

Teraz bohaterami literackimi Howittów stali się pisarze młodsi od nich. Dickens, Thackeray i Browning* urodzili się, gdy Ma­ry była dzieckiem, a William młodzieńcem.

Pierwsze lata ich małżeństwa przypadły na niespokojny okres po upadku Napoleona*, gdy zdawało się, że Anglia chwieje się nad przepaścią rewolucji.

„Były to doprawdy smutne czasy — napisała Maiy. — Ubo­dzy cierpieli okrutnie. Rolnicy w południowych hrabstwach harowali jak niewolnicy za sześć pensów dziennie i gasła dla nich ostatnia iskierka niezależności, gdy musieli korzystać z dobro­czynności parafialnej. Nic dziwnego, że wśród tych biednych chłopów szerzył się duch buntu.”

Postrachem tych lat byli radykałowie*. Nie wiedziano dokład­nie, jacy są i co mogą zrobić, jeśli wpadną w gniew, ale rodzice straszyli nimi dzieci tak, jak Mary i jej siostrę w swoim czasie straszono Napoleonem i Francuzami*. W 1831 roku William i Mary mieszkali w Nottingham, gdzie życie gospodarcze mocno ucierpiało wskutek burzliwych zdarzeń na kontynencie. Gnę­bieni niedostatkami ludzie całą nadzieję pokładali w ustawie

o              reformie systemu wyborczego* rozpatrywanej wówczas przez parlament. Myśleli, że dzięki reformie będą mogli zgłosić na fo­rum publicznym swoje krzywdy i zdobędą chleb dla głodują­cych dzieci. Howittowie mając dom w śródmieściu słyszeli z bliska gniewny pomruk tłumów pończoszników i koronkarzy, a ich mała córeczka Anna Mary drżała ze strachu.

Gdy Izba Lordów odrzuciła projekt ustawy o reformie, wzbu­rzony tłum podpalił w Nottingham zamek należący do księcia Newcastle, który zasiadał w Izbie Lordów i głosował przeciw reformie. William z dachu swego domu widział najpierw gęstą ciżbę na dużym placu targowym, „morze czarnych głów”, po­tem ogień ogarniający zamek i „czarne postacie niby demony tańczące wśród płomieni w pokojach na piętrze, podczas gdy z dołu wzbijały się okropne szatańskie wrzaski”.

Zamieszki w Nottingham zostawiły po sobie gorzki posmak. Wielu uczestników rozruchów zawisło publicznie na szubieni­cach w pobliżu domu Howittów. Innych ukarano deportacją. William przyłączył się do radykałów i wygłaszał gwałtowne prze­mówienia. oskarżając Kościół i panujący ustrój, ale zmiękł, gdy na tron wstąpiła młodziutka Wiktoria. Stało się to w roku 1837. William miał wtedy czterdzieści cztery lata, mógłby więc być ojcem królowej, a gdy ją zobaczył w lśniących atłasach i w ca­łym majestacie jadącą na koronacyjną ucztę, wydała mu się uro­cza.

W latach czterdziestych znowu wybuchły zamieszki. Lud szem­rał groźnie, wzburzony wysokimi cenami żywności i rozczarowa­ny. że ustawa o reformie, w końcu 1832 roku uchwalona, nie na­pełniła pustych żołądków i nie dała biedakom praw wyborczych. Teraz głośno było o czartystach*. Oni z kolei stali się straszakiem, przed którym drżano. I stycznia 1840 roku wprowadzono jedno- pensowe znaczki pocztowe, ale na kopercie wysłanej do Howit­tów | Liverpoolu nieznana ręka nabazgrała taki slogan:

„Dobra rzecz znaczek, ale lepszy byłby tani chleb”.

W Irlandii panował głód. ziemniaki gniły na zagonach, ulice Liverpoolu roiły się od głodnych Irlandczyków, trawionych

gorączką i obdartych. Masowo emigrowali do Ameryki, zawożąc tam swoją gorączkę.

Hewittowie mieli też rodzinne zmartwienia. Mary pożegnała młodszą siostrę, Emmę, która z mężem i dziećmi odpiłynęła do Ameryki i której nigdy już więcej nie miała zobaczyć. Drugi pod względem wieku syn Howittów umarł na gruźlicę, której ognisko umiejscowiło się w kolanie. Lekarze chcieli amputować chłopcu nogę. ale rodzice nie zgodzili się. pamiętając, że brat Mary umarł po takiej operacji. '(Ówczesna chirurgia nie znała narkozy ani antyseptyki). Upadła redagowana przez Williama gazeta The Peoples Journal, walcząca o „ogólną poprawę bytu klas pracujących”. Emma umarła w dalekim Cincinnati, a w kil­ka miesięcy później Mary pochowała-jej i swoją matkę.

Wreszcie jednak ciemne lata czterdzieste przeminęły, a nad Howittami i nad Anglią znów zaświeciło słońce.

„Pewnego pięknego niedzielnego poranka — zapisała Mary u swojej autobiografii — wiosną 1851 roku schodząc ze wzgórza w Hampstead. skąd mieliśmy widok na całe miasto, zobaczyliśmy w oddali coś niezwykłego, jak gdyby ogromny roziskrzony bry­lant. istną »górę światłości«. To był znak rozpoznawczy pierw­szej wielkiej wystawy* w Hyde Parku, nowy rys nie tylko pięknej panoramy Londynu, ale także historii świata. Spotkaliśmy ja­kiegoś londyńczyka niższego stanu, zapewne dążącego na Hamp­stead Heath. William powiedział do niego:

              Obejrzyj się, człowieku, i zobacz, jak Kryształowy Pałac* błyszczy z daleka.

Usłuchał rady i wykrzyknął:

I Och. dziękuję, panie! Co to za cudo! — I stał zapatrzony, póki oddalając się nie straciliśmy go wreszcie z oczu.”

Mary była bardzo przejęta wystawą.

„Pamiętaj, że taki zjazd ludzi ze wszystkich stron świata ni­gdy jeszcze się nie zdarzył” — pisała do swej siostry Anny, sta­rając się przekonać ją o wyjątkowości tej okazji. Opisywała panujący podówczas w Londynie zgiełk, wozy naładowane to- wararrfi ciągnące na teren wystawy, ulice zatłoczone, pełne oszo­łomionych cudzoziemców w dziwnych, egzotycznych strojach.

Ale ta nowa era pomyślności wkrótce znów została zakłócona. Po niespełna czterdziestu latach pokoju Anglia w 185? u>ku przygotowywała się do wojny z Rosją*, mając dawnego wroga.

Francję, za sprzymierzeńca. Na błoniach w Surrey wśród tłumu widzów Mary. obserwowała z daleka w sierpniowym słońcu manewry wojsk, piechotę w barwnych mundurach ćwiczącą marsza i strzelanie do pozorowanego przeciwnika. Wydarzenia następnej srogiej rosyjskiej zimy 1854—1855 musiały nadać temu zapamiętanemu obrazowi szczególnie wstrząsającą wy­mowę.

William przebywał wtedy w Australii. Odkryto tam właśnie pokłady złota/ a William, znużony pracą literacką, mimo sześciu krzyżyków na grzbiecie postanowił spróbować innego życia. Zabrał ze sobą dwóch synów, dwudziestodwu- i piętnastoletnie­go, obu uszczęśliwionych perspektywą przygód. Odpłynęli na jednym z nowych parowców śrubowych. William po dwóch la­tach wrócił. Zamiast złota znalazł materiały do dwóch książek, tym razem o Australii, ale starszy syn pozostał i osiedlił się w au­stralijskiej kolonii. William znów zabrał się do pisania, którego Mary nigdy .nie przerwała. Teraz jednak interesowała go głównie przeszłość i smutek przemijania. Radość z powodu kolei, ko­palń węgla i możliwości, jakie dawała ujarzmiona siła pary, nieco przygasła. Żałował znikającej stopniowo dawnej sielskiej Anglii. Z domu stojącego wśród wzgórz na północ od Londynu Howittowie, wedle świadectwa Williama, widzieli, jak:

„zachłanny Londyn podpełza coraz bliżej. Potwór z wypalo­nej cegły zbliża się szybko do stóp uroczych wzgórz, sięga da­leko na wschód i zachód, nadciąga niby groźna armia, żeby niszczyć je i tratować. Jak okiem sięgnąć wszędzie widać już pierwsze szeregi tego zastępu domów nadciągające w pochodzie niepowstrzymanym jak czas, nieubłaganym jak śmierć; ze wszy­stkich stron za nimi płynie fala ludzka niosąc z sobą cegły i za­prawę murarską.”

Anglia traciła w ich oczach uroki, a za granicą życie było tańsze. W 1870 roku Howittowie z najmłodszą córką wyjechali do Szwajcarii, aby już nigdy do ojczyzny nie powrócić. W Szwaj­carii wpadli w wir gorączkowych dyskusji o toczącej się właśnie wojnie francusko-pruskiej*. W Zurychu szalano z radości, gdy nadeszła wieść o kapitulacji i ucieczce francuskiego cesarza Napoleona III do Anglii. William kipiał z gniewu na Prusaków — kimże są ci bezczelni barbarzyńcy, którzy pustoszą rozległe dziedziny Europy? — i na nikczemną niewolniczą postawę in­nych państw, które, jak Anglia, stoją na uboczu i nie próbują

się temu przeciwstawić. Mając blisko osiemdziesiąt lat, lecz go­rący wciąż temperament, napisał ostatnią swoją książkę oskar­żając napastników i biernych świadków. Wojna skończyła się, Howittowie mogli bez przeszkód pojechać do Rzymu. Tam również panowało silne napięcie: wojska Wiktora Emanue­la* zajęły państwo papieskie, a papież stał się więźniem Waty­kanu*.

W 1871 roku, gdy król pruski Wilhelm 1 ogłosił się cesarzem zjednoczonych Niemiec, William i Mary święcili swoje złote wesele. Urządzili piknik poza murami Rzymu i wspominali dzień swego ślubu w Uttoxeter.

„Pięćdziesiąt lat temu William i ja w otoczeniu najbliższych poszliśmy do zboru, a wszyscy mieszkańcy małego miasteczka Uttoxeter przyglądali się nam ciekawie. Kilkoro przyjaciół za­siadło z nami do obiadu, wykwintniejszego niż zwykle (jeśli mnie pamięć nie myli, wynajęto specjalnie kucharza z gospody Pod Białym Jeleniem). Potem my, nowożeńcy, i młodzież wybra­liśmy się przez ogród na przechadzkę. Zdążyliśmy wrócić przed deszczem, a na herbatę zebrało się więcej gości — znajomi, któ­rych nie zaproszono na obiad. Niebo rozpogodziło się i oglą­daliśmy piękny zachód słońca. Pamiętam, jak po deszczu słońce świeciło znów wspaniale i nieraz myślałam, że tak też bywało w ciągu całego naszego życia, może więc spełnią się dla nas te słowa: »wieczorem światło zajaśnieje«”.

William umarł w 1879 roku tego samego dnia i o tej samej godzinie, co jego brat Francis w Heanor, wspólnym ich mieście rodzinnym. Mary, ochłonąwszy po pierwszyip wstrząsie, zaczęła wtedy z pomocą siostry, Anny, gromadzić materiały do swej autobiografii. Anna znalazła stary portfelik i przechowane w nim pukle włosów.

„...Twoje włosy takie lśniące i śliczne, i piękne loki kochanego Charlesa i Emmy; znalazłam też skrawki jedwabiu z Twojej ślubnej sukni, jasnopopielatej, a także, wyobraź sobie, kawałki szałwiowozielonej, jak ją nazywałyśmy, popeliny, z której uszyte były nasze najlepsze syknie w 1818 roku, te, które włożyłyśmy, żeby jak najładniej wyglądać, tego dnia, gdy kochany William pierwszy raz miał przyjechać do Uttoxeter... Ale, nie, po na­myśle przypomniałam sobie, że ubrałyśmy się w te suknie naj­bardziej twarzowe, jak nam się zdawiito, dopiero, z okazji jego

drugiej wizyty, bo uznałyśmy, że jest bardzo miły i warto dla niego się wystroić.”

Mary wiele wtedy myślała o więzi z przeszłością.

„Godne uwagi są daty rodzinne. Nasz pradziadek Wood, posiadacz patentu*, urodził się w 1671 roku; Karol II królował do 1685, a więc pradziad nasz przeżył czternaście lat pod pano­waniem tego monarchy. Nasz dziadek Charles Wood urodził się w 1702 roku, a nasza matka przyszła na świat w 1764; ty i ja. żyjące dzisiaj, w 1879 roku, sięgamy, że tak powiem, na od­ległość dwustu siedmiu lat wstecz i za pośrednictwem dwóch (lub, licząc pradziada, trzech) pokoleń połączone jesteśmy z cza­sami Karola II*. Wydaje mi się to bardzo znamienne. Ze strony ojca dwa pokolenia tylko dzielą nas od powstania Szkotów*; może pamiętasz, że brat naszego dziadka, James Botham, opo­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin