Carroll Lewis - ALA W KRAINIE CZARÓW - stare tłumaczenia.rtf

(282 KB) Pobierz
LEWIS CARROLL

LEWIS CARROLL

ALA W KRAINIE CZARÓW

Wolny przekład z angielskiego MARJI MORAWSKIEJ

 

 

 

Wszyscy my w złote popołudnie Razem płyniemy sobie wolno;

Lecz drobnych ramion nikła siła Popychać wiosła jest niezdolną.

Próżno nas małe pragną rączki Kierować w podróż tę dokolnąt

O, sroga trójkol W skwar upalny,

Kiedy usypia wkrąg natura,

Wymagać bajkil Ledwie dysząc,

Jakże poruszać ciężar pióra?

Lecz wobec trzech krzykliwych głosów, Cóż jeden lichy głos mój wskóra?

Toż Prima rozkaz mi wydaje:

“Zaczynaj śpiewać swoją nutę!"

Secunda zasię grzeczniej mówi:

“Tu brednią wszystko jest osnutel“ Tertia przerywa znów mą powieść Raz — ach, nie więcej — na minutę.

Ale milczenie wnet przeważa W światach fantazji snami ludnych — Dziecko jak we śnie się przemyka Pośród nieznanych zwidzeń cudnych — Gawędzi i. zwierzem albo ptakiem Pół wierząc w prawdę rzeczy złudnych.

A kiedy baśń omdlewa czasem I gasną barwy zjaw bajecznych —

Pragnie fantazja osłabiona Do źródeł wrócić swych słonecznych.

“Ciąg dalszy później!“ — “Już jest później“ Słyszysz dźwięk głosów trzech serdecznych.

Powoli tak o ziemi cudów Urosła bajka czarująca —

Młot—rzekłbyś—kuł ją krok za krokiem,

Aż ci dobiegła wreszcie końca.

Do domu płyńmy, drogie dzieci,

Bo już jest bliski zachód słońca.

Alicjo, przyjm tę baśń dziecinną —

I złóż rączkami ją miękkiemi Tam, gdzie się sny dziecięce wiją Pamiątek wstęgi tajemnemi,

Jako pielgrzyma zeschły wieniec W dalekiej gdzieś zerwany ziemi.

NORA KRÓLICZA.

Dzień jest upalny. Na ławce obok siostry, zlekka oparta o jej ramię, siedzi Ala. Myśli, czemby się zająć, lecz oczki jej się kleją, morzy ją sen. Po chwili zagląda do książki, czytanej przez siostrę. Nic w niej jednak nie znajduje zabawnego — ani jednego obrazka, ani jednej wesołej rozmowy. Znie­chęcona przymyka oczy i mruczy do siebie: “Na- co komu mogą przydać się takie nudne książki“.

Nagle przychodzi jej na myśl, że z przyjemno­ścią splotłaby piękny wianuszek ze stokrotek, gdy­by je miała pod ręką, ale kwiatki rosną na łące. Trzeba iść no nie, schylać się wiele razy, aby je uzbierać. Nie., to praca zbyt męcząca. Więc...

Wtem z poza iawki, ocierając się prawie o su­kienkę dziewczynki, wybiegł biały królik z czerwo- nemi oczkami. Ubrany był w piękną kolorową ka­mizelkę i dokądś śpieszył.

Ala nie zwróciła na zwierzątko najmniejszej uwagi, tak, jakby nie widziała kamizelki i nie sły­szała słów królika, wyszeptanych cichym, zdyszanym głosem:

              Księżno, Księżno!... co stanie się ze mną, gdy się spóźnię?

Po chwili królik zatrzymał się, wyjął z kieszon­ki zegarek, spojrzał na godzinę i popędził co tchu.

Dziewczynka drgnęła. Dopiero w tej chwili zrozumiała, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Wszak nigdy dotąd nie spotkała tak pięknie przystrojonego królika, posiadającego zegarek. Poskoczyła i w sza­lonym biegu popędziła za nim.

Spieszy, goni — napróżno. Biały królik dopadł żywopłotu i zniknął wśród wysokiej trawy. Za chwilę Ala znalazła się tuż nad ciemnym otworem. Nie namyślając się ani chwili, wpadła weń. Było to wejście do wąskiego, długiego korytarza. Wdali śpieszył biały królik.

Chce go dogonić, pędzi więc co tchu. Nagle korytarz się skończył, i przed dziewczynką roz­warła się ciemna przepaść. Nie zdążyła utrzymać równowagi i oto z nadzwyczajną szybkością poczęła spadać. Spojrzała wdół. Mrok. Ogarnął ją lęk, czy za chwilę nie przytrafi się jej jakie nieszczęście. •

Narazie nic złego się nie stało. Dziewczynka nabiera otuchy i coraz spokojniej przygląda się wszystkiemu, co ją otacza. Zauważyła wkrótce, że ściany studni, którą spada, nie są puste. Wisiały na nich mapy i różnokolorowe obrazki. Przymocowane gwoździami szafki były pełne książek. Na półkach umieszczono różne naczynia i drobiazgi.

Na jednej z półek stał duży, gliniany dzban z napisem: “Pomarańczowa marmolada“. Za­chciało jej się jeść, więc schwyciła naczynie. Nie­stety—było puste. Rozgniewana Ala chciała je cisnąć do studni. Powstrzymała się jednak, gdyż przyszło jej na myśl, że musi być jakieś dno. Na tem dnie może być jakieś stworzenie, i rzucony dzban może je okaleczyć.

Spadając, wstawiła dzban do jednej z szafek. Podróż podziemna trwa. Ala mija szczęśliwie wszel­kie przeszkody i zaczyna zachwycać się swoją zręcznością.

              Świetnie się wprawię!—woła pełna radości.— Bez najmniejszego guza będę zlatywać z najwyż­szych schodów... będę gimnastyczką. Tatuś, mamu­sia będą mię podziwiać, chłopcy zżółkną z zazdrości!

W tej chwili przypomniała sobie różne uwagi starszych, ich przestrogi i surowe nagany. Ochło­nęła z zachwytu.

              Nic im nie powiem—postanowiła.—Gdybym nawet miała spaść z dachu, słówka nikomu nie pisnę.

Kto znał Alę, wiedział dobrze, że i taki wypa­dek mógł się zdarzyć.

Dziewczynka niczem nie może się zająć. Spa­danie nie pozwala na to. Mogłaby się nudzić, ale na szczęście lubi rozmyślać. Myśli głośno:

              Ciekawam, ile to już mil przeleciałam. Za­pewne bardzo dużo. Chyba ze cztery tysiące... i to

kwadratowych. Środek ziemi pewnie już niedaleko... Tylko jaka to może być długość i szerokość tego wszystkiego?

Nie miała ona najmniejszego pojęcia, co to jest długość geograficzna lub też szerokość, lecz lubiła używać wyszukanych wyrazów. Miała ich zapas spory dzięki książkom, przysłuchiwaniu się rozmo­wom starszych, oraz temu, iż chętnie siadywała przy rodzeństwie podczas ich lekcyj.

Z jakąż przyjemnością Ala chwali się zwykle swemi wiadomościami, jakżeż pragnie być podziwia­na. Chętnie też gawędzi z każdym, kto chociaż chwilkę czasu jej poświęci. Obecnie, niestety, nie ma koło siebie nikogo. W ostateczności więc roz­mawia sama ze sobą.

Po chwili milczenia mruczy: — Ciekawam, czy trafię do środka ziemi? Może to jest boczna dro­ga?.. W każdym razie wypadnę z drugiej strony i trafię pomiędzy ludzi chodzących do góry noga­mi... “antypatyków“, zdaje się.

Tu Ala się stropiła i ucieszyła bardzo, że nikt jej nie słyszy. Była pewna, że użyła niewłaściwe­go wyrazu.

              Ciekawam tylko, dokąd trafię. Trzeba się będzie dowiedzieć... Podejdę do pierwszej spotka­nej pani i zapytam: “Przepraszam, proszę mi po­wiedzieć, czy to Australja, czy też Nowa Zelandja!“

Dziewczynka chciałaby się przytem pięknie ukłonić, tymczasem wszystko w niej leci w szalo­nym pędzie, ręka, noga... nic utrzymać nie może... Niema co myśleć o dygnięciu. Niezgrabność ta tro­chę ją zawstydza.

              Ciekawam, czyby kto inny to potrafił! — woła ' i przestaje się martwić. — Więc dowiem się, dokąd wypadnę z tej dziury — rozmyśla głośno w dalszym ciągu. — Czy jednak dobrze zrobię, że pytać się będę... może mię wezmą za nieuka... po­szukam lepiej napisów, na pewno będą.

Podróż ciągle trwa. Ala spada niżej i niżej. Milczenie wkrótce ją nuży, i znów wraca do gło­śnego rozmyślania.

              Co też moja kicia kochana porabia? Na pewno tęskni za mną. Dina najdroższa!... któż jej mleka na spodek naleje? Będzie mnie szukała. Gdy- byż była tu ze mną... Mleka jej dać nie mogę... Myszy nie widzę... możeby umarła z głodu? Muszą tu być jednak nietoperze. Mogłabyś, Dino, złapać sobie jednego. Tylko... tylko czy koty jedzą nieto­perze?

Ala jest śpiąca, ruch ją kołysze i coraz więcej oszołamia, odbiera jej przytomność. Bezwiednie zu­pełnie powtarza raz po raz pytanie: “Czy koty je­dzą nietoperze? Czy koty jedzą nietoperze?" Cza­sami znów: “Czy nietoperze jedzą koty?“

Nikogo obok niej niema. Nikt jej na pytanie nie odpowie. Czyż nie wszystko jedno, o co pyta?

Oczęta dziewczynki coraz więcej się kleją, pra­wie usypia i zdaje jej się w półśnie, że spaceruje pod rękę z Diną i pyta ją z powagą: “Powiedz mi, Dino, szczerą prawdę, czyś nigdy nie jadła nieto­perza?“

Nagle coś się stało. Ala się budzi, przeciera oczy... Widzi pod sobą kupę chróstu i zeschłych liści. Spogląda wgórę... Ciemno... Patrzy przed sie­bie... Znów wąski korytarz, a wdali biegnie biały kró­lik. Zrozumiała, że nie ma ani chwili czasu do stracenia.

Zerwała się. Pędzi co sił... słyszy jeszcze, jak biały królik szepce: “Nieszczęsna moja dola, czyż zdążę się przyodziać?“ Wtem niknie za załamem ściany... Za chwilę oślepiający blask zmusza Alę do przymknięcia powiek. Gdy spojrzała, królika już nie było widać. Przed nią wąski, długi przedsionek. Sze­reg lamp pali się u stropu, po bokach mnóstwo drzwi. Chce otworzyć którekolwiek z nich. Darem­nie... Wszystkie są zamknięte na klucz.

              Czyż ja się kiedy stąd wydostanę? — woła w rozpaczy.

Nagle, tuż prawie przed sobą, widzi stół z gru­bego szkła na trzech nogach. Na stole leży mały złoty kluczyk. Bierze go, obchodzi dodoła wszystkie drzwi, próbuje je otworzyć. Napróżno. Kluczyk za mały, a może zamki zbyt duże.

Spogląda raz jeszcze uważnie dokoła i wzrok jej zatrzymuje się na niziutko zawieszonej kotarze. Podbiega, odchyla ją i znajduje drzwiczki maleńkie, około piętnastu cali wysokie. Wkłada klucz do zam­ka, przekręca, drzwiczki się otwierają. Wiodły one do korytarzyka nie większego jak mysia norka.

Ala uklękła, spojrzała i zobaczyła mały skra­wek prześlicznego ogrodu. Barwne kwiaty rosły na kwietnikach, szemrały wodotryski, dając przyjemny chłód. Wzdłuż pięknych alej rosły rozłożyste drze­wa... To wszystko zachwyciło dziewczynkę, i za wszelką cenę postanowiła dostać się do ogrodu. Narazie było to niemożebne. Głowa jej nie mieściła się w odrzwia.

              Gdybym nawet głowę przesunęła, cóżbym zrobiła z ramionami?—woła zniechęcona.—Dlaczegóż człowiek nie może skręcać się i rozkręcać tak, jak luneta? Dlaczegóż nie mogę stać się teraz małą, później znów dużą, gdybym zechciała? Możebym mogła, sposobu tylko nie znam. Nie wiem, jak zacząć.

Ale przeżyła tego dnia tyle nadzwyczajności, że nie przypuszczała, aby były niemożliwe rzeczy na świecie. Wszystko jest możliwe, tylko należy wiedzieć o sposobach.

Zrozumiała wreszcie, że klęczy napróżno. Wsta­ła i zaczęła szukać naokoło, czy nie znajdzie czegoś, coby jej pomogło zmniejszyć się. Wróciła do stołu

aby zobaczyć, czy nie leży na nim inny klucz, lub też podręcznik, wykładający zasady skręcania i roz­kręcania.

I rzeczywiście, na stole znalazła małą buteleczkę. Nie było jej przedtem, tego była pewna. Na bute­leczce umieszczony był napis, wykaligrafowany du- żemi, wyraźnemi literami: Wypij mię.

“Wypij mię“—napisać łatwo, spełnić polecenie trudniej. Ala jest rozważna i nie chce nic czynić bez namysłu. Doskonale przypomina sobie w tej chwili wszystkie bajeczki o niegrzecznych, nieposłu­sznych dzieciach i o karach, jakie na nie spadły za popełnione przewinienia.

Zdaje jej się, że słyszy wyraźnie: “Nie chwytaj ognia, bo się sparzysz“. “Nie baw się nożem, bo się skaleczysz'. “Nie zbliżaj się do stawu, gdyż wpadniesz do wody“ i t. d. i t. d. Długim szeregiem stają jej w pamięci przestrogi, a pomiędzy niemi ta jedna, narazie najważniejsza: “Nie pij z buteleczek, na których jest napis trucizna, bo zachorujesz, możesz nawet umrzeć".

* — Zachorować, kiedy mamy niema! Za nici — woła Ala i pilnie przygląda się buteleczce, czy nie znajdzie na niej ostrzeżenia? Nie było go.

Uspokojona spróbowała napoju. Był dobry. Ileż to on smacznych rzeczy przypominał: tort wiśnio­wy, krem waniljowy, pieczonego indyka, doskonałe jabłka... Jednym haustem wypiła resztę.

*

* *

              Ależ ja się skręcam — woła Ala — naprawdę się skręcam, zupełnie jak luneta!

Miała rację. Kurczyła się, zwężała. Bardzo pręd­ko zmniejszyła się do dziesięciu cali wysokości. Przestrach ją ogarnął na samą myśl o tem, że w dal­szym ciągu może się jeszcze zmniejszać.

              A jeżeli się stanie ze mną to samo, co ze świecą—rozważa. — Pali się, pali, coraz jest krótsza, wreszcie niema jej wcale... Powinien zostać się pło­mień... Co też dzieje się z płomieniem, gdy świeca się wypali? — pyta się w myśli dziewczynka, lecz odpowiedzi na to w swej główce nie znajduje. Wy­palonego płomienia nigdy nie widziała.

              Głupi przykład wybrałaś! — zawołała wresz­cie i zwróciła baczniejszą uwagę na siebie. Zauwa­żyła też, że już się nie zmniejsza. Lęk ustąpił, a na jego miejsce zjawiła się radość. Wszak nic już nie stoi na przeszkodzie, aby się mogła dostać do za­czarowanego ogrodu! Nagle przypomniała sobie, że drzwiczki zamknęła, kluczyk zaś pozostawiła na sto­le. Podbiega, chce go schwycić. Niestety, zapomniała

o              tem, że stała się taka maleńka. Kluczyk leży wy­soko, widzi go doskonale, lecz dostać się do niego nie może. Próbuje wdrapać się po nodze stołowej. To jej się nie udaje. Za każdym razem ześlizguje

się po gładkiem szkle. Zmęczyła się, rozżaliła, siadła na podłodze i zaczęła płakać.

              Czy nie dosyć tego mazgajstwa! — karci się po chwili surowo—nic łzy nie pomogą.

Ala daje sobie doskonałą radę. Nieraz już to czyniła w swem życiu, bardzo lubiła zawsze wygła­szać mądre przestrogi. Coprawda, nigdy się do nich nie stosowała. Szczególniej nie lubiła w sobie wszyst­kiego, co nieszlachetne. Wtedy karciła się suro­wo. Był nawet taki wypadek w jej życiu, że sama siebie wytargała za ucho za oszukaństwa podczas gry w krokieta. Mogło ją tłumaczyć to, że nikt nie był pokrzywdzony. Grała wtedy sama ze sobą. Lecz Ala w każdym przypadku pilnie przestrzegała zasad uczciwości.

Bywało czasami i tak, że występowała w dwu osobach, które niezawsze żyły ze sobą w zgodzie, przeciwnie: kłóciły się ze sobą bardzo, dokuczały sobie w gniewie... Dobre to było przy grze lub podczas zabawy. Lecz teraz?...

              Tu już muszę być zawsze tylko jedna — zdecydowała dziewczynka — tu powinnam zawsze być rozsądna, dwie na pewnoby coś zbroiły.

Płacząca Ala narazie przycicha a ta druga, rozsądna, chwilami nawet zaradna, zaczyna myśleć nad tem, czy by nie można znaleźć jakiego środka na wyratowanie się z biedy, spogląda naokół i szuka czegoś, coby jej pomogło dostać się do kluczyka.

Nagle widzi pod stołem małe, szklane pudełecz­ko a w niem ciastko. Na przysmaku pomarańczową marmoladą wypisane są słowa: Zjedz mią.

              Zjem je — decyduje się prędko Ala. — Jeżeli się powiększę, łatwo mi będzie dostać się do kluczyka. A jeżeli jeszcze się zmniejszę, to może uda mi się prześlizgnąć pode drzwiami i w każdym razie znajdę się w ogrodzie. Reszta nic mię nie obchodzi.

Ugryzła kawałek ciastka. Wtem ogarnął ją lęk, czy czasami nie stanie jej się co złego. Przestała jeść, położyła sobie rękę na głowie i pilnie uważa na to, co się z nią dzieje. Nic nie zauważyła.

              Najzwyczajniejsze ciastko!—woła zawiedziona.

Pod ziemią przywykła już do raptownych zmian

i nudne zdawało jej się to wszystko, co przypomi­nało codzienne życie. Nie namyślając się dłużej, zjadła całe ciastko.

Ala w krainie czarów.

2

JEZIORO LEZ.

—■ Strasznie dziwne! Najdziwaczniejsze z tego, co być może i jest...—Ala mówi pośpiesznie, bez sensu. — Teraz jestem najzupełniej wydłużona... Chyba żadna luneta nigdy taka długa nie była. No­gi! jak się macie?—woła nagle, bo oto, gdy patrzy na swe stopy, zdają jej się niezmiernie odległe. Ka­wał drogi przejść trzeba, zanim się do nich zbliży.— Oh! moje biedne nóżki — użala się nad niemi. — Kto was teraz obuje? Kto pończochy na was na­ciągnie? Jestem pewna, że dostać się do was nie będę mogła... Czyż z takiej odległości możliwa jest opieka nad wami? Nie! Musicie same dawać sobie radę... Chociaż...—rozmyśla głośno w dalszym cią­gu — powinnam być dla nich dobra, nuż przesta­ną dbać o mnie i nie zechcą donieść mię tam, do- kądbym chciała dojść. Już wiem, co zrobię. Na każdą gwiazdkę podaruję im nową parę bucików...

I zaczęła rozmyślać nad tem, jak najlepiej bę­dzie wykonać ten projekt. Po chwili rozradowana wykrzyknęła.

              Doskonała myśl! będę je im posyłać przez posłańca. Będzie z tem trochę kłopotu, ale też

i śmiechu wiele, i rozmaitości dużo. Każda noga otrzyma paczkę do siebie zaadresowaną. Naprzykład: W-na prawa noga Ali Dywan koło kominka blisko galeryjki

(od kochającej Ali).

              Znowuż brednie plotę—strofuje się dziew­czynka — znów przebrałam miarę — woła z gnie­wem.

Nagle uderza o coś głową. Spojrzała wgórę. Tuż nad nią zawisł sufit. Dostatecznie zatem wy­rosła, aby się mogła dostać do kluczyka. Miała dziewięć stóp wysokości. Jeden krok wystarczył, aby znalazła się tuż przy stole. Pochwyciła klu­czyk, stąpiła znów krok jeden i była przy drzwicz­kach, prowadzących do zaczarowanego ogrodu. Otworzyła je, lecz nie mogło być mowy o przedo- * staniu się przez nie. By móc zajrzeć do środka, musiała się położyć na podłodze i jedno oko przy­tknąć do drzwiczek. Zrozumiała biedaczka, że te­raz mniej jeszcze było możliwe dostanie się do ogrodu.

              Wszystko nanic! — zawołała, usiadła i za­częła płakać.

Rozsądna Ala próbowała uspokoić płaczącą Alę.

              Nie płacz, daj spokój, taka duża dziew­czynka powinna umieć panować nad sobą. Proszę cię, ucisz się w tej chwili.

Płacząca Ala nie mogła jednak powstrzymać się od łez. Płynęły ich potoki całe i wkrótce utworzyły małe jeziorko. Miało ono około czterech cali głębokości i zatopiło więcej, aniżeli połowę przedsionka.

              Niespodziewanie, gdzieś daleko, dał się słyszeć szmer lekkich kroków. Ala w jednej chwili prze­stała płakać, otarła łzy i wytężyła wzrok, aby zoba­czyć, kto nadchodzi. Za chwilę wbiegł do przed­sionka biały królik... Wspaniale ubrany, z parą ma­łych, białych skórkowych rękawiczek w jednej ręce,, z dużym wachlarzem w drugiej, zbliżał się pośpiesz­nie. Biegnąc, szeptał żałosnym głosem:

              Księżno, oh, księżno, czy nie staniesz się opryskliwa, gdy tak długo czekać będziesz na mnie?

Ala tak bardzo czuła się osamotniona i opu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin