Przygody z machefim.pdf

(3279 KB) Pobierz
Włodzimierz Wajnert
PRZYGODY Z MACHEFIM
Biblioteczka Kalejdoskopu Techniki
Redaguje zespół Redakcji Czasopism popularnotechnicznych dla Dzieci w składzie:
Hanna Tyszka, Barbara Waglewska, Włodzimierz Wajnert
Wydawnictwo Czasopism i Książek Technicznych
NOT-SIGMA, Warszawa 1987
Wydanie II rozszerzone
Opracowanie graficzne i techniczne: Włodzimierz Wajnert
Korektor: Marta Jeczeń
1233120577.003.png
Witam Was, moi drodzy. Pozwólcie, że się Wam przedstawię, jestem Machefi. Pytacie
skąd to dziwaczne nazwisko? To jasne. Składa się ono po prostu z pierwszych sylab
podstawowych dla techniki nauk: matematyki, chemii, fizyki...
Znajomość ich - wyznam - pomagała mi niejednokrotnie rozwiązywać wiele, pozornie
tajemniczych wydarzeń, na jakie natrafiałem na swojej pełnej przygód drodze.
Kim ja właściwie jestem? Zgadnijcie sami. Może detektywem, który chce opowiedzieć
Wam swoje niezwykłe przygody, dobrym duszkiem, może iluzjonistą, czarnoksiężnikiem
gotowym wyjawić tajemnice magicznych sztuczek? Ale na pewno jestem Waszym
przyjacielem rozmiłowanym w naukach ścisłych i za ich pomocą rozwiązującym różne
problemy. Moją obecność odczuwają wszyscy na każdym kroku. Pomagam ludziom, kryjąc
się w ich myślach.
Bardzo bym się cieszył, gdyby moje przygody i doświadczenia zainteresowały Was.
Byłoby to może z pożytkiem ze względu na wyjaśnienie Wam przy okazji pewnych, nie
zawsze być może zrozumiałych czy dostrzegalnych zjawisk fizycznych, zagadnień
chemicznych czy problemów matematycznych. Bo nie każdy sobie w pełni uświadamia, że
nauki te są nie tylko naukami teoretycznymi, lecz mają także zastosowanie praktyczne, mogą
być pomocne człowiekowi dosłownie na co dzień: w pracy, nauce, zabawie, sporcie,
wypoczynku.
A teraz, ponieważ wrodzona skromność nie pozwala mi słuchać opowiadań o moich
sukcesach, usuwam się w cień, a raczej sam staję się cieniem...
Cześć
1233120577.004.png
STARY WEHIKUŁ
G łośne prychanie zużytego silnika i gdakanie więzionego w klatkach ptactwa
obwieściły zbliżanie się do nia drogi rozklekotanej ciężarówki wiozącej drób. Już u podnóża
góry stało się oczywiste, że leciwy wehikuł nie pokona przeszkody.
I rzeczywiście, po przejechaniu kilkunastu metrów pojazd stanął i zaczął powoli cofać
się, stanął ponownie jakby szykując się do drugiej próby, znów ruszył, lecz po chwili
kaszlnął głośniej, umilkł i znieruchomiał.
Drzwi kabiny otworzyły się jednocześnie z obu stron wypuszczając grubego kierowcę i
jego rudowłosego pomocnika. Po wymianie kilku, nie nadających się do powtórzenia
wypowiedzi, obaj z rezygnacją usiedli w przydrożnym rowie.
- To wszystko przez nich - odezwał się kierowca pogroziwszy pięścią w przestrzeń -
mówiłem w kierownictwie, że najwyższa pora na generalny remont tego grata i teraz co...
silnik bez kompresji, mocy żadnej nie ma i tylko konia zaprzęgać.
- A nie dałoby się jeszcze raz, rozpędem...? - zapytał niepewnie Rudy.
- Rozpędem... - powtórzył ze złością kierowca - próbowaliśmy już rozpędem, i co?...
Tyle samo warta ta twoja rada ile - też twoja, przedwczorajsza propozycja nabycia w aptece
10 deka kompresji.
- Zebrało ci się na żarty - odparł Rudy - a tu trzeba naprawdę coś wymyśleć.
- No to leć do wsi po konie z postronkami, to najlepsza rada.
- Każ swemu rudzielcowi - odezwał się nagle nad uchem Grubego jakiś głos - wejść
między klatki i walić po nich kijem, tylko tak, aby narobić jak najwięcej hałasu i jak
najmniej szkody.
- Ktoś ty? - zapytał z niepokojem kierowca unosząc z pewnym trudem swój gruby tors.
A nie widząc nikogo koło siebie oprócz uśmiechniętego głupkowato pomocnika, pomyślał:
- Pewnie Ignac - spojrzał podejrzliwie na rudzielca - zaczyna swoje wygłupy
brzuchomówcze.
1233120577.005.png
- To nie Ignac - zadźwięczał mu znów przy samym uchu ów głos - to ja, Machefi, zrób
jak ci radzę, to najprostszy sposób na pokonanie tej góry.
- Jaki Machefi - spytał sam siebie w myśli - to jednak chyba Rudy popisuje się swoim
brzuchomówstwem.
Gruby znów niechętnie spojrzał na Ignaca.
- Bierz kij i wchodź między klatki - wrzasnął, dziwiąc się samemu sobie, że słucha
jakichś wewnętrznych głosów – rozumiesz?
- Nie...
- Ja też nie rozumiem, ale rób co każę. I wal po klatkach, lecz tak abyś ich do cna nie
rozbił.
Wskoczył do szoferki, a gdy usłyszał walenie i głośne piski przerażonego ptactwa
włączył silnik i ruszył. Samochód powoli, ale równo ciągnął pod górę przy
akompaniamencie bicia skrzydeł i wojowniczych okrzyków rudzielca, którego ogarnął
bojowy animusz. Podjechali szczęśliwie. Gruby zatrzymał wóz.
- Dość - zawołał - wyłaź i mów zaraz jakim sposobem podjechaliśmy!
- Nie wiem! - wymamrotał niepewnie Ignac.
- A ja wiem - z triumfem obwieścił kierowca. - Gdy waliłeś po klatkach, to co się działo
z ptakami?
- Machały skrzydłami podfruwając...
- Otóż właśnie, podfruwały, a jest ich tam 240 sztuk, czyli łącznie ważą prawie pół tony.
A fruwając nie obciążały samochodu, rozumiesz teraz?
- Tak..., ale sam to wymyśliłeś?
Gruby zawahał się.
- No, trochę mi tam w głowie fizyki i matematyki ze szkoły zostało - stwierdził w końcu
skromnie - ważne, ażeby zawsze umieć wykorzystać te wiadomości w praktyce.
Jeszcze ja, Machefi, dodam słowo od siebie. Cieszy mnie końcowy wniosek Grubego.
Nauka nie powinna być, jak to się mówi „sztuką dla sztuki”, lecz powinna dać się
wykorzystywać do praktycznych celów. I to dla ułatwienia, a nie dla utrudnienia
człowiekowi życia. Ale już znikam, bo czuję, że zaczynam za bardzo filozofować i nudzić.
1233120577.006.png
TAJEMNICZY SZYFR
W ięc twierdzi pan, że naczelny chemik, profesor Tkacz siedział w chwili napadu,
czyli wczoraj wieczorem, właśnie przy pańskim biurku? - spytał porucznik Marek asystenta
Clarka - skąd ta pewność?... pracuje tu wielu naukowców różnych narodowości.
- Profesor często pracował samotnie do późnego wieczora - odparł Clark - tak było i
wczoraj. Gdy wychodziłem z pracowni ostatni, podsunąłem swój taboret pod biurko. A teraz
proszę spojrzeć, taboret jest wysunięty i w dodatku, ażeby się nie kiwał, pod jedną z trzech
nóg podłożono zwitek papieru. Mógł to zrobić tylko profesor, bo oprócz niego nikt w
pracowni nie zostawał po godzinach pracy.
- Tak, to ciekawe - zauważył po chwili porucznik - bardzo mi przykro, ale będę musiał
pana zatrzymać do dalszego przesłuchania jako podejrzanego o udział w napadzie i
porwaniu profesora Tkacza.
- Co? jak?... pan chyba żartuje!...
- Nie, Clark, nie żartuję - odparł spokojnie porucznik - nie mam, co prawda, w tej chwili
ostatecznego dowodu pańskiej winy, ale sądzę, że taki się znajdzie.
Po wyprowadzeniu Clarka Marek obejrzał dokładnie pracownię. Stwierdził, że zamek w
drzwiach prowadzących do drugiego pomieszczenia, w którym stały dwa biurka, był
wyłamany. Na jednym z biurek leżał ołówek, scyzoryk i skrawek papieru z wypisanym
szeregiem liczb. Oto one:
Liczby napisane były ręką profesora, co porucznik stwierdził porównując je z posiadaną
próbką charakteru pisma naukowca. Marek usiadł i wpatrzył się w łańcuszek liczb.
Przypuszczał, że to jakiś szyfr i że poszczególne słowa oddzielone są kreskami. Liczby nie
mogły jednak oznaczać kolejnych liter alfabetu, bo tych jest tylko 33, a tu mamy takie
liczby jak 92 czy 74. Szczególnie zainteresowała go ostatnia grupa liczb, ze względu na swą
kolejność. Przymknął oczy i zaczął intensywnie myśleć.
1233120577.001.png 1233120577.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin