Price Nancy - Sypiając z wrogiem.pdf

(1746 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Price Nancy
Sypiając z wrogiem
Sara Burney osiedliła się w obcym małym miasteczku. Zmieniła
nazwisko i wygląd. Odmieniła życie. A wszystko po to, by uciec
od najbardziej niebezpiecznego człowieka, jakiego kiedykolwiek
spotkała - własnego męża. Wszystko rozpoczęła od nowa.
Znalazła nową miłość, szczęście. Pozostał tylko strach.
Człowiek, który kiedyś był jej mężem, jest opętany pragnieniem
zemsty. Kochał ją tak bardzo, że woli ją zabić, niż pozwolić
odejść...
1
Zanim Martin Burney utracił żonę, jeszcze w przeddzień patrzał, jak od
niego odchodzi, jak wiatr znad Atlantyku unosi końce jej długich włosów.
Zamknęły się za nią drzwi salonu piękności, odbijając słoneczny blask.
Oczy Martina Burneya były brązowe i zimne jak fusy z kawy.
Gdy odjeżdżał, wiatr znad oceanu szeleścił papierowym szyldem na
witrynie zakładu: PANOWIE MILE WIDZIANI. Sara powiedziała do
recepcjonistki: „Sara Burney" i rozejrzała się po nowym gabinecie — nie
było go tu jeszcze zeszłego lata.
INAIZDIW ELIM EIWONAP głosił szyld salonu, odczytany z wnętrza
na wspak, zielona podłoga zakładu usiana była ścinkami włosów.
Fryzjerka o imieniu Carmen wypisanym na identyfikatorze poprowadziła
Sarę do umywalek.
— Przydałaby się płukanka — rzekła Carmen, okrywając ramiona Sary
plastikową narzutką.
Sara usadowiła się wygodnie w fotelu i zaczerpnęła głębokiego oddechu.
Mogła tu spędzić półtorej godziny.
Woda spływała jej za uszami i dalej do rury, sycząc jak fale na piasku.
Zamknęła oczy.
— Ożywia kolor — powiedziała Carmen. Wmasowala szampon i dobrze
przyjrzała się kobiecie,
która miała ciemne kręgi pod oczami; dżinsy i koszula
z długimi rękawami nie nadawały się na letni dzień. Na wierzchu jednej
ręki widniał szkarłatny siniec.
Kobieta w średnim "wieku, siedząca w fotelu obok, zaśmiała się i rzekła
do fryzjerki, myjącej jej głowę:
— Czytała pani o tej kobiecie w jednym z tych miasteczek na Południu,
gdzie wszyscy nawzajem się podglądają dwadzieścia pięć godzin na
dobę?
Fryzjerka chrząknęła. Carmen masowała głowę Sary.
— Pani tu na wakacje, popływać i tak dalej?
— Boję się wody — wyznała Sara. Mimo szyldu szeleszczącego na
wietrze, w salonie piękności nie było mężczyzn. Sarę otaczały kobiety i
woń perfum. — Wynajmujemy domek na Sand Hook do soboty.
— Zbudowali tam ładną nową przystań — ciągnęła Carmen. — Macie
łódkę?
— Nie. Pływać łódką też się boję.
— Poważnie? — Carmen przestała masować. — Przyjechała pani nad
morze i boi się pani wody?
— Nic na to nie poradzę odparła Sara.
— Ma pani dzieci?
— Nie.
— Trzeba Uważać, żeby nie przestraszyć dzieci — zauważyła Carmen.
Sara ponownie zamknęła oczy. — To niedobrze, tak się bać.
Fryzjerka zaczęła spłukiwać włosy Sary. Woda tryskała gwałtownie i
Sara nic nie odpowiedziała.
— Przynajmniej może się pani ładnie opalić — rzekła Carmen.
Sara miała łzy w kącikach oczu.
— Próbowała pani wchodzić codziennie do wody chociaż na trochę?
Sara odparła, że owszem, próbowała.
Carmen wycisnęła wodę z włosów Sary i owinęła jej głowę ręcznikiem.
Wycierając, przyciskała ją do siebie i Sara, oddychając ciepłą,
opiekuńczą ciemnością ręcznika, starała się nie rozpłakać,
— Teraz proszę się tu przesiąść.
Sara usiadta i spojrzała na siebie w lustrze: bezkształtne usta i włosy jak
mokre blond wodorosty. Nadała swym ustom zwykły kształt i zamrugała
parę razy.
Kobieta w średnim wieku zdjęła już z głowy ręcznik i usadowiła się w
fotelu obok Sary.
— W gazecie pisali, że ta kobieta zamieszkała w małym miasteczku na
Południu. — Przybliżyła twarz do lustra, — Wyglądam jak utopiony
szczur. — Przyjrzała się dokładniej. — Jak utopiony szczur. — Rząd
kobiet w salonie piękności wpatrywał się w swe odbicia z powagą na
twarzach, jakby poświęcanie czasu i pieniędzy na zewnętrzną stronę
czaszek było czymś koniecznym i naturalnym, a nawet zwyczajnym. —
Ta kobieta z gazety jest sekretarką, rozwódką i ma dwoje dzieci. Pilnuje
swoich interesów, wiecie? Została członkinią tego kościoła, bo chciała,
żeby dzieci miały kolegów. No i rzecz jasna miała miłego przyjaciela.
— Ojca dla dzieci — podsunęła fryzjerka.
— No pewnie. A jak go inaczej zdobyć? — rzekła kobieta.
Carmen nakręcała na wałki długie włosy Sary.
— Pierwszy raz w Manhasset?
— Przyjeżdżamy tu już trzeci rok — odparła Sara.
— A skąd pani jest?
— Z Montrose, spod Bostonu.
Wałki zaczęły tworzyć obramowanie z różowych kiełbasek wokół twarzy
Sary: pustych oczu i zaciśniętych ust.
— Brooke, mogę pożyczyć kilka różowych wałków? — zawołała
Carmen i po nie poszła.
— I zobaczyli jego samochód na jej podjeździe — czy to nie grzech? Jego
samochód na jej podjeździe? — spytała kobieta w średnim wieku.
Sara wyjrzała na ulicę, gdzie, bez celu, swobodnie, spacerowali ludzie,
oglądali witryny, plotkowali na rogu.
— I wyobraźcie sobie, przyłapali tego jej przyjaciela, który przyznał się
do tego, jak to oni nazwali, „cudzołóstwa", tak że ona musiałaby stanąć
przed całą kongregacją
i wyznać, co zrobiła, pokajać się i prosić ich o przebaczenie i diabli
wiedzą co tam jeszcze. I, wiecie, wysłała list z rezygnacją z członkostwa
tego kościoła, tak by nie musieli czuć się odpowiedzialni za to, jakimi
sposobami stara się znaleźć dzieciakom ojca.
Carmen kończyła nawijanie włosów Sary na różowe kiełbaski.
— Ja nie za często kąpię się w oceanie — za zimno — oznajmiła. —
Brooke, o ta tutaj, latem pływa co dzień. Boże kochany.
— Guzik, starszyzna kościelna powiedziała tej sekretarce, że muszą ją
wykopać. No i zebrali całą kongregację, mniej więcej pół miasta, i
powiedzieli wszystkim, co narobiła i że nikt nie powinien się do niej
odzywać ani nic. I ona się wściekła. Poszła do adwokata i oskarżyła
kościół i dwóch z rady starszych, że naruszyli jej sferę prywatności.
— Coś podobnego — powiedziała fryzjerka. Carmen nakryła siatką
lokówki Sary.
— I wyobraźcie sobie — sekre tarka dostanie ten kościół na własność!
Cmentarz, parking i całą resztę.
Carmen poprowadziła Sarę pod suszarkę i dała jej magazyn kobiecy.
— Tu jest przełącznik. Proszę przekręcić, jeśli zrobi się za gorąco.
Ciepłe, szumiące powietrze otoczyło Sarę. Ilustrowany magazyn
otworzył się na ogłoszeniu — reklama przedstawiała kobietę o
niebieskich powiekach i odętych wargach.
Strumień powietrza w suszarce, minuta po minucie, owijał Sarę miękką
zasłoną. Zamknęła oczy i chwilę drzemała w tej przytulnej pieczarze
dźwięku. Lecz czas szybko upływał. Włosy wysychały, nie mogła tego
powstrzymać. Drgnęła gwałtownie i jej wzrok padł na parę kochanków,
całujących się namiętnie na ilustracji w kobiecym piśmie. Akapit pod
rysunkiem zaczynał się od słów: „Jego usta spadły na jej wargi i zatopiły
się w nich. Był on równie zdecydowany przełamać jej opór, jak ona, by go
utrzymać, Popchnął ją do tyłu, całą siłą dając jej odczuć przemożną
potrzebę twardego męskiego ciała."
Zgłoś jeśli naruszono regulamin