Seweryn Bukara
PAMIĘTNIK
Od lat kilku już ciągłe od was, kochaia synowie, żądania odbierając, abym napisał pamiętniki moje, zawsze wymawiałem się od tego, z pobudek następujących. Naprzód, iż, podług mnie, ten tylko powinien zajmować się tego rodzaju opisami, kto, czyli sam bezpośrednio, czy też wpływając do czynności znakomitych w kraju ludzi, dał się zaszczytnie poznać i dokonywał rzeczy wartych pamięci. Powtóre: iż doszedłszy już późnego wieku, nie dałem sobie nigdy pracy notowania okoliczności i spraw, których świadkiem byłem, lub do których wpływałem. Trudno więc przychodzi pozbierać w myśli kilkadziesiąt-letnie fakta. Lecz tłumaczenia moje nie zdołały zaspokoić was. i mocno upieracie się i naglicie na mnie o te nieszczęśliwe pamiętniki. — To mi właśnie przypomniało, com wyczytał w opisie jakiegoś podróżującego: że w Chinach ludzie, którzy szukają wsparcia pieniężnego, mają zawsze w kieszeni instrumencik dęty — rodzaj piszczałek, który wrzaskliwy i przerażający głos wydaje. Postrzegłszy więc w swojćj drodze człowieka, którego powierzchowność obiecuje im zyskowną, dona- tywę, zbliżają, się do niego, idą za nim krok w krok i dmą w swój instrumencik tak silnie i tak długo, że rad nie rad, dla spokojności swojej, obdarzyć ich musi. Pomimo tego jednak, oświadczyłem ci, kochany synu, w czasie ostatnich nawiedzili twoich, że ani myślę nic takiego pisać, coby formę pamiętników miało i że jedno, co dogadzając żądaniom waszym i kilku osób, przez usta wasze domagających się, uczynić mogę, jest, że w sposobie objaśnień odpowiem na zapytania, jakie będzie się zdawało zrobić mi, jeżeli to się komu na co przyda. Napisałeś mi więc kilka punktów, na które tu odpowiadam.
I. Dom rodziców moich.
W dziecinnym prawie wieku, bo tylko rozpocząłem dziesiąty rok życia, ojciec mój, wyjednawszy sobie u króla Stanisława Augusta umieszczenie dwóch synów w szkole rycerskiej, w roku 1783 odwiózł mnie i brata mego starszego Józefa do Warszawy. Tak młodo wiec opuszczając dom rodzicielski na lat kilka, mało mogę szczegółów zająć pamięcią. Wszakże ile przypominam sobie, dom rodziców moich był jednym z tych, w których gościnność największa panowała — przymiot właściwy wszystkim prawie rodzinom polskim. — Osobiste znaczenie ojca, dar szczególny obojga rodziców w przyjmowaniu gości i ugaszczaniu ich, sprawiały ciągły napływ onych. Dziwić się nieraz musiałem rozmyślając później, gdzie i jak się to wszystko mieściło w szczupłym domu, jaki rodzice moi zastali kupiwszy Januszpol; gdyż nowe mieszkanie, urządzone do wygodnego przyjęcia gości, dopiero w lat kilka, po wyjeździe moim do Warszawy, sta-
J. I. Krastetcskiego, Bibljoteka. V. 1
nęło. Słyszałem tylko: iż kiedy ojciec, bawiąc w Warszawie dla interesów, napisał raz z tego miejsca do mojej matki, z zawiadomieniem, aby się przygotowała na przyjęcie gości z Korony, jako to: marszałka w. litewskiego Gurowskiego z żoną, Ksawerego Działyń- skiego z żoną, i jeszcze kilku osób, którzy oświadczyli się z chęcią zjechania na dzień święta mojej matki (na św. Konstancją), musiała aż kazać wyjąć ścianę jednę wewnętrzną, aby zrobić salę do zastawienia stołu na kilkadziesiąt osób. Mimo to wszystko jednak bawiono się ochoczo i huczuo przez dni kilka. Bo też wr owych czasach, nie tyle wyrafinowane były maniery i zabawy. Kuchnia wyborna, wina takież, kapela jak wówczas zwano, a dziś orkiestra, przy uprzejmości gospodarstwa, wystarczały dla uprzyjemnienia pobytu gościom.
Miał u)ój ojciec komisarza; bo oprócz klucza Ja- nuszpolskiego, trzymając jeszcze wsie przez posessją w Smielańszczyźnie, i mając pod Żytomierzem wioskę Krosznę, a sam ciągle usługą publiczną zajęty będąc, potrzebował mieć człowieka, któryby wszędzie objeżdżał i rozporządzał. Był marszałek dworu, koniuszy a razem berejter i weterynarz, gdyż stado było piękne i dość liczne. * Była orkiestra ze dwunastu ludzi złożona oprócz kapelmajstra, którą, po zajęciu kraju przez wojska rosyjskie w 1792, mój ojciec rozpuścił. Ułanów dwunastu ze szlachty; ci wszyscy byli uzbro
jeni w karabinki i pałasze i umundurowani. Tych ojciec mój 1792 r. rozpuścił, a całą broń i moderunek wojskowy odesłał do obozu, w marszu wtedy będącego, do mnie, i ja w imieniu ojca, na potrzebę kraju ofiarowałem to, który jak wiadomo, bez zapasów był. Oprócz tego, był kapelan,, metrowie, etc. — Jednem słowem, zarywało to na dom magnacki au petit pieil; jak la Contemporaine, w pamiętnikach swoich, opisując pobyt Napoleona na wyspie Elbie, powiedziała: ć&tnił un royaume ci petit format. Po domie Stemp- kowskiego wojewody kijowskiego, można powiedzieć że najhuczniejszy był w okolicach mil kilku na okrąg, dom rodziców moich. Ponieważ wtenczas wszędzie tu w kraju Unja była, więc w uroczyste święta, zawsze cały dom nasz, słuchał mszy św., już nie w kaplicy, lecz w cerkwi, a kapela na chórze przygrywała śpiewakom.
Prócz przyjeżdżających i coraz odmieniających się figur jak w cieniach chińskich, były jeszcze osoby ciągle bawiące w Januszpolu, jako to: Duklan Ochocki, człowiek bardzo miły w towarzystwie, dla dowcipu swego i wesołego humoru; lubiony od ojca mego, niekiedy nawet obligowany był do zajęcia się interesem jakim, i towarzyszył ojcu mojemu w podróżach do Lublina i Warszawy. Później nawet więcej jeszcze zbliżony był do domu naszego przez związki małżeńskie, gdyż ojciec jego, cześnik mozyrski, obywatel szanowny i arcy- poczciwy dziedzic wsi Sidaczówki, o mil dwie od Ja- nuszpola leżącej, owdowiawszy śmiercią żony, z domu
i*
Suszczewiczównej, i już w podeszłym wieku będący, ożenił się z siostrą ojca mego, starą panną, która przy moich rodzicach kilkanaście lat mieszkając, pomocą była matce mojej w zarządzie domowym. Wprawdzie nieraczył Bóg okazać cudu na niej, jak na Sarze żonie Abrahama, jednak lat kilka z sobą przeżyli. Potem ksiądz Mikoszewski, kanonik katedralny żytomierski, człowiek, można powiedzieć, uniwersalny. Oprócz doskonałej wymowy kaznodziejskiej, pełen nauk i talentów, którego pendzla obrazy ma T... * u siebie
— jegoż pendzla dwa czyli trzy obrazy znajdują się w Bejzymówce, u Adrjanowej Bukarowej. Ksiądz Mikoszewski robił mappę Januszpolszczyzny, a przytem miał kilku młodzieży obywatelskiej, którym lekcje różne dawał — jako to: Henryka Hańskiego (brata Wacława), Dachowskiego, Gnatowskiego, Antoniego Mikoszewskiego synowca swego, i mego brała młodszego Adrjana. Był to rodzaj pensjonatu, na którego pomieszczenie oddano dom stary po zamieszkaniu nowego. Było jeszcze więcej podobnych osób, ciągle prawie mieszkających w Januszpolu. Był więc dom januszpolski, jak widno z tego opisu zawsze zapełniony. Szkoda, że Piotr stary przeniósł się do wieczności w roku przeszłym; bo on, tak jak Szehe- rezada w tysiącu nocy, lubił opowiadać o domie i zabawach januszpolskich; a od dzieciństwa przy dworze rodziców moich będący, wiedział wiele szczegółów,
* Jeden z dwóch synów autora.
które mnie, przez lat siedm bawienia w Warszawie, niemogły być wiadome.
Co do stosunków sąsiedzkich, rzecz się tak ma:
— Ojciec mój nabywszy Januszpolszczyznę od księżnej Lubomirskiej (chorążyny * koronnej, jak mi się zdaje) czy też od księcia Ponińskiogo podskarbiego koronnego, z prawem odzyskiwania awulsów, to jest gruntów oderwanych przez nadużycia i niebaczność rządzców — co się dawało doświadczać szczególniej w dobrach panów, którzy w Wielkiej Polsce, lub w innych częściach kraju, bądź też za granicą przemieszkując, rządców trzymali w ukraińskich dobrach, jak te prowincje pospolicie mianowano. — Ojciec mój więc, sprowadził księdza kanonika Mikoszewskiego i zaczął od ustanowienia linji graniczćj, oddzielającej Januszpolszczyznę do dóbr obywateli dawniej tu zamieszkałych. Tacy byli: Giżycki chorący żytomierski, Moczulski podsędek ziemski żytomierski, Karwicki kasztelan (dziad Kazimierza) i inni. Ztąd więc wypadły niesnaski, nieporozumienia się, i niebyło przyjaznych stosunków. Chorążego Giżyckiego niechęć, powiększała się jeszcze, gdy mój ojciec, sądząc sprawę jego z possesorem jego
o expulsją, skazał Giżykiego na siedzenie wieży; a lubo Giżycki apellował od dekretu do trybunału lubelskiego, lecz i ten zatwierdził dekret mego ojca. Giżycki był to człowiek ambitny i zawzięty, co się odzywało niekiedy i w synach jego. Mój ojciec za-
* Czy nie marszałkowej ?
chowując dobre sąsiedztwo, a z roztrząśnienia sprawy uważając złą stronę Giżyckiego, ociągał się z wyrokiem, a tymczasem zgłosił się do Giżyckiego, aby go skłonić do układu ze szlachcicem, który na kilkuset złotych byłby przestał; a nawet gdy się wzbraniał Giżycki, mój ojciec ze swojej kieszeni chciał szlachcica satysfakcjonować; lecz obrażona duma Giżyckiego nie- dozwa-lała mu podpisać żadnego ugodnego układu, a zatem dekret musiał wziąć swój skutek. Wszakże później Giżycki bywał w Januszpolu, a synowie jego osobliwie najstarszy miecznik kijowski i najmłodszy generał, w dobrej komitywie zawsze z nami byli. Z Gi- życkiemi trzymali zawTsze Burzyńscy: skarbnik dziedzic Borkowiec i stolnik, dziedzic Troszczy. Lecz po ukończeniu odgraniczenia, gdy się przekonali o prawości mego ojca a może też ulegając przewadze jego, którą miał jako lubiony od króla i połączony ścisłą przyjaźnią ze Stępkowskim, wojewodą kijowskim, tyle znaczenia w województwie mającym, później więc skłonili mniej lub więcej serca swoje, a zażyłość sąsiedzka utworzyła się i coraz wzrastała. Lecz najściślej żyli rodzice moi z Woroniczami, kasztelaństw em bełzkiem, z Jakubowskimi podkomorstweni żytomierskiem — z samym bowiem nawet w kuzynostwie był mój ojciec, wiodąc ród swój obadwa od Surynów, po których dobra spadłe na Ukrajnie, utworzyły proces z kasztelanem Karwickim — z księżną Radziwiłłową (matką Mateusza, męża księżnej Anny wr Sieniawie mieszkającej), z Burzyńskimi, ze Stanisławem Malinowskim
(ojccm Józefa i Jakóba), z Sulerzyskim, generał-adju- tantem (ojcem Potockiej pasieczańskiej), z Omieciń- skim starostą daniczewskim, etc. Tyle pamięć moja zadyktowała, wywołana przez dwóch chińczyków,*
Tryb życia rodziców moich był taki: — Wstawali
o godzinie szóstej; po kawie, o godzinie ósmej, kapelan ze mszą ś. wychodził, którćj matka moja codziennie słuchała, ojciec zaś wtedy, gdy mu expedycje i zajęcia różne piśmienne pozwalały. Objad, powszechnie
o godzinie dwunastej. Do stołu, oprócz osób familję składających, siadał komisarz, kapelan, metrowie jacy byli wówczas, panna, jeżeli była z rzędu owych, co stołowemi nazywano, i marszałek dworu, dla częstowania z wazy i pilnowania porządku stołowego i służby.
Po krótkiem wytchnieniu po obiedzie, ojciec odchodził do kancelarji dla załatwienia swoich interesów, matka zaś swoje domowe gospodarcze zajęcia miała.
Po czem około godziny piątej następowała kawa. Dalej, gdy czas i pora pozwalały, wyjeżdżali rodzice, to do drugiego którego folwarku, to też zwiedzali róż"? kąty gospodarskie, pasieki etc. Kolacja latem na- T stępowała o godzinie ósmej, podług pory, ale zawszy uważano, aby ile możności bez świec odbyć ją i użyć r wieczornej przechadzki. Około dziesiątej na spoczy- czynek szli. W piękne wieczory, na dętych instrumentach dawała się słyszeć muzyka, czyli koło kaplicy św. Jana Nepomucena, za bramą wjezdną, na
placu przy publicznej drodze leżącej, czyli też w ogrodzie. W zimowe zaś wieczory, czytywano gazety, pisma publiczne, lub książki. W Wielki post cały, o godzinie piątej po południu, zbierali się domownicy wszyscy i cr.ła czeladź dworska do przedpokoju, gdzie pod przywództwem mojej matki, odbywały się różne nabożeństwa, niekiedy nawet i śpiewy nabożne — to zabierało kwadrans lub półgodziny.
Dom rodziców moich, był zupełnie na wzór owych, w których prawdziwa chrześcijańska pobożność, bez affektacyi, panowała. Zakonnik każdy, zwłaszcza ze zgromadzenia takiego, które z oiiar dobrowolnych utrzymywało się, doświadczył gościnności największej i dobrze opatrzony wracał do klasztoru. Ztąd też, dom nasz był często odwiedzany przez duchownych, wyższego i niższego rzędu. Ojciec mój, oprócz tego, że był syndykiem zakonu XX. Bernardynów cudnowskich, i to nie tytularnym, jakich teraz widzieć można, ale prawdziwym opiekunem tego konwentu i wiele do wznie- ‘ft-rnia murów klasztornych przykładającym się, miał cze jakiś stopień braterstwa zakonnego, i jak sły- .em, (bo w porę śmierci ojca byłem w Petersburgu)
' łwano go nawet z jakiemiś insigniami zakonnemi.
. owych czasach był to przedmiot, nie pośmiewisko, lecz uwielbienie ściągający!... W Cudnowie też był grób familijny nasz. Lubo parafialny kościół był w Krasnopolu, mój ojciec jednak wyrobił sobie, iż w Cudnowie był skład zwłoków familji naszej.
Prowincjał karmelitański, ks. Zwoliński, gdy jeździł
do Rzymu, przywiózł ztamtąd dla moich rodziców mnóstwo świętości : relikwji, jakichś przywilejów z kan- celarji Ojca św. wydanych, a to wszystko w kufrze cyprysowym, które drzewo ma tę zaletę, iż zapach arcy miły wydaje, i kufry takie na skład futer kosztownych szczególniej są dobre, jako broniące od molów i wszelkiego robactwa. Między innemi przedmiotami, wywiózł razem ks. Zwoliński dla mojej matki, Książkę nabożną polską, in quarto minori, drukowaną w Rzymie, zawierającą jedynie tylko litanję do Najświętszej Panny Berdyczowskiéj. Litanja ta zajmowała całą, dość grubą książkę. Każdy wiersz litanji, zacząwszy od Kyrie eleyson, miał stosowny obrazek bardzo pięknego sztychu, przy nim zaraz, na ćwiartce całej, objaśnienie znaczenia tego wiersza i stosowną doń modlitwę. Śliczna to była kollekcja, jakiej nigdzie podobnej nie widziałem. Gdy po wyjściu ze szkoły rycerskiej i po kilkuletniej w domu nie- bytności zjechałem do Januszpola i zabawiwszy tan» parę miesięcy, dla słabości, wyjeżdżałem do kwate" ' mojej, do Dubna, gdzie ze czterema armatami piA ' komenderowany byłem do regimentu księcia Micłii e Lubomirskiego — moja matka książkę tę ofiârowa' mnie i własną ręką, we środku na okładce napisała. „Tę książkę synowi memu S .. . B . .. z błogosławieństwem otiaruję.‘k Kiedy -w ciągu dalszej służby mojej w wojsku, przeszliśmy na kwatery do Połonnego, a późnićj do Niemirowa — gdzie był sztab brygady naszej i kwatera generała Kościuszko — wydarzyło
się, iż generał spacerując, zaszedł do kwatery mojej a nie zastawszy mnie, zrewidował książki moje, a między temi, znalazłszy tę książkę nabożną, dopisał poniżej słów mojej matki, następujące wyrazy: „Aby się na niej codziennie modlił, do greczynki nieuczęsz- czał, a talenta swoje perfekcjonował.“ — Zostawił tę książkę. rozłożoną w tym miejscu, i pistolety moje wierzchu przyłożywszy, przykazał lokajowi i ordy- nansowi mojemu, aby tak zostawili, póki ja nie wrócę. Po wyjściu z wojska gdy osiadłem w domu, książka ta wraz z innemi mojemi, zamieszczoną została w jednym z dwóch pokojów, które zajmowałem w domu Januszpolskim, na półce otwartej. Lecz gdy siostra moja, po dwuletniej wr domu niebytności, z Warszawy wróciwszy już na mieszkanie — jako mając się rozłączać z mężem, generałem R..., nie miała dogodnego lokalu, ja przeniosłem się-w ustronny pokoik, odstąpiwszy jej moich. Służąca jćj, panna Raczyńska, kuzynka czyli imieniczka męża jej, z drugą panienką garderobianą, zajmowały ten pokój gdzie książki moje r ły. A że ta panna arcy-pobożna była, widać iż rzepatrując książki moje, schwyciła tę. Gdy już -uieprędko potem, może w lat parę, przepatrywałem moje książki, już tej nieznalazłem. A tak zginęła książka, tak szacowrna i z treści swojej, i z tak drogich dla mnie pamiątek, jakiemi były słowa błogosławieństwa matki i kilka wyrazów kochanego Naczelnika.
Ojciec mój, pragnąc widzieć poddanych swoich
oświeconymi w obowiązkach względem Bo"a, zwierzchności i społeczeństwa całego, wyrobił sobie, iż corocznie, w innej wsi ze składających klucz Janusz- polski, odprawiała się missja. Na ten koniec, z najbliższego klasztoru greko-unickiego XX. Bazyljanów, z Tryhura, zjeżdżało zawsze trzech księży. Powszechnie ciż sami zawsze byli, to jest: ks. Parnicki superior konwentu, który tylko mszę św. śpiewaną codzień w cerkwi odprawiał. Drugi, ks. Paizy Lesiewicz, ten sam który później, po zaborze kraju i przerwaniu tych missji, przez lat kilkanaście, aż do śmierci mojej matki, był u niej kapelanem. Tego obowiązek był, miewać nauki do ludu, tłumaczyć przepisy kościoła, artykuły wiary, usposabiać ich do przyjęcia ś.ś. Sakramentów i objaśniać im te tajemnice; słowem uczyć prawdziwej chrześcjańskiej pobożności i moralności. Trzeci był ks. Ambroży N., katechista. .Ten uczył ludzi katechizmu, pieśni nabożnych i wraz z całym ludem, pod niebem, przy poświęconej figurz: krzyża, odbywał te pobożne pienia i te nauki, bo cp' kiew nie mogła objąć całej ludności Januszpola, 1600 dusz obojej płci, przytem i z obcych wrsi prz * chodniów, ochotników. Zaginęło i to pobożne zaprr wadzenie, jadem hydry północnej owionięte.
II. Zakład naukowy wojskowy.
Podobnych zakładów było w całym polskim kraju kilka, jako to: szkoła artylerji, szkoła inżynierów
pionierów, pontonjerów, szkoła rycerska czyli korpus kadetów, etc. Graf Aloizy Briilil, generał artylerji polskiej — syn owego Henryka Briihla, ministra i faworyta króla Augusta III.; o którym Fryderyk II. król pruski napisał: że to był minister, który, ze wszystkich ministrów europejskich, miał najwięcej koronek i brylantów—był naczelnikiem tych wszystkich zakładów, wyjąwszy szkołę rycerską. Lubo dzieje wspominają o Grodzickim, Kąckim i Eljaszu Arciszewskim, jako o sławnych generałach artylerji polskiej— szczególniej zaś ostatni z tych. miał nawet sławę europejską — w ogólnym jednak, stopniowym upadku kraju, i ta część wojska upadła.* Oddać wiec należy sprawiedliwość generałowi Briihlowi, iż on to uor- ganizował jak można najporządniej artyllerją naszą, zupełnie na wzór saskiej, która między najcelniejsze w Europie liczyła się wtedy. Gdy ja wstąpiłem wsłużbę artyllerji zastałem jeszcze w niej wiele oficerów' saskich. Żył jeszcze Brfihl; ale już nie był generałem.artylle- Hi, lecz Szczęsny Potocki — który od swego szwagra ¡tfruhla musiał kupić tę rangę (jak to w ówczas wolno było). Nigdy jednak obowiązku do niej przywiązanego nie spełniał, a zastępował go Stanisław' Potocki,
*.Teszcze za pańowania Władysława IV. i Jana Kazimierza, Polacy wsławili się znajomością artylerji i fortyfikacji. Za Władysława naprzód urządzono porządna • arty- lerją, której naj pierwszym generałem był Grodzicki. — Kazimierza Siemianowicza dzieło: o sztuce artylerskiej po łacinie napisane tłumaczono na wszystkie języki.
rangę generał-majora artyllerji mający, ten sam, który później, za księstwa Warszawskiego, był senatorem, wojewodą i ministrem oświecenia.
Co się zaś tycze korpusu kadeckiego czyli szkoły rycerskiej, której wychowańcem miałem szczęście być,
o tej obszerniej nieco wam powiem; jako przez lat siedm pobytu mego w niéj, dobrze oznajomiony z organizacją onćj.
Od owéj epoki, gdy królowie zaczęli być obieralni, to jest po wygaśnieniu linji Jagielońskiej, od Henryka Walezjusza zaczynając, zawsze Rzeczpospolita Polska podawała wybranemu na tron kandydatowi warunki pewne, zwane Pacta conventa, ktróre przy koronacji każdy król zaprzysiądz musiał, i spełniać one w ciągu panowania miał obowiązek. Między innemi warunkami, był i ten, aby szkoła rycerska założoną była. Jednak warunek ten skutku nie brał, aż dopiero Stanisław August Poniatowski, wstąpiwszy na tron, założył szkołę rycerską, przeznaczywszy na fundusz ten. dwa czyli trzykroć sto tysięcy złotych polskich, z własnych dochodów królewskich. Nie wiem dokładnie jak., początkowa była organizacja tego instytutu. Słyszałem tylko, że zrazu do dwóchset uczniów ta szkoła liczyła; ale gdzie i jak się mieściła, niewiadomo mi.
W1783 roku, gdy przybyłem do Warszawy i wpisany zostałem w poczet uczniów szkoły rycerskiej, miała ona pomieszczenie w pałacu Kazimierzowskim zwanym — niewiem dla czego; czy że przez króla Jana
Kazimierza wystawiony był, lub też że lubił w nim przemieszkiwać w czasie panowania swego — bo od cyca jego Zygmunta III., królowie już w Warszawie ciągle rezydowali i pałac swój mieli. Przed tym pałacem był plac ogromny, do którego wjezdna brama przytykała do wielkiej ulicy, Krako...
edmund144