Knutsson Gosta - Filonek Bezogonek i Maja Śmietanka.doc

(1532 KB) Pobierz

52

 

 

Przełożyła Halina Thylwe

Ilustrowała Jadwiga Abramowicz

Zeskanowała i opracowała

ciocia Ola

Rozdział pierwszy

Wilhelm herbu Śledź

Dagmara z Arkadii wróciła właśnie ze Sztokholmu, gdzie się wyśmienicie bawiła. Bardzo szybko wszyscy mieszkańcy piwnic na Stromej i Zamkowej dowiedzieli się, jak wspaniale spędziła czas.

- A Wilhelm herbu Śledź bez przerwy się do mnie zalecał - zwierzyła się Dagmara Filonkowi Bezogonkowi.

- Kto? - zdziwił się Filonek.

- Wilhelm herbu Śledź. Jest bardzo sławny w całym Sztok-holmie. Nosi na wstążeczce na szyi malutkiego sztucznego śledzia. Dlatego tak się nazywa. Ten śledź to na pewno jakieś odznaczenie albo coś w tym rodzaju.

- Czy Wilhelm herbu Śledź jest przystojny? - nieśmiało spytał Filonek.

- Przeogromnie przystojny! - odpoiedziała Dagmara. - Jest wysoki i urodziwy i ma piękne błyszczące oczy. I oczywiście, jak już wspomniałam, nosi odznaczenie. A ja uwielbiam odzna-czenia, Dlaczego u nas, w naszym mieście, nie dostajecie odznaczeń?

- Odmówiłem już z osiemset razy - mruknął wredny Mons. - Odznaczenia, medale, nagrody to tylko świecidełka, nic więcej.

- No właśnie, świecidełka przytaknął Bill.

- Tak to się świeci - powiedział Bull.

W każdym razie - wtrąciła Dagmara - Wilhelm herbu Śledź wkrótce złoży mi wizytę. I pomyślałam sobie, że wybierzemy się na bal.

Filonek oblizał nosek.

- Tańczy po prostu cudownie - mówiła Dagmara. - A jak przy tym porusza ogonem! Bajecznie!

Filonek miał bardzo nieszczęśliwą minę.

- W sali balowej - rzekł po chwili - gdzie tańczy dużo kotów, ogony tylko przeszkadzają. A poza tym przyjaźnię się z Ewą z uli-cy Wiaduktowej .

- Z Ewą! Akurat! - obruszyła się Dagmara. - Przecież Ewa spo-tyka się z Rikardem z Rikardowa!

Filonek milczał. Tak, Dagmara miała rację.

- Zresztą oni do siebie ani trochę nie pasują - dodała Dagma-ra. - To znaczy Ewa i Rikard.

Filonek przełknął ślinę. Czuł się straszliwie samotnie.

- Proszę, proszę - burknął Mons, nie kryjąc zadowolenia.

Przez chwilę nikt nic nie mówił.

- A czy nie widziałaś w Sztokholmie jakichś zgrabnych kotek? - odezwał się w końcu Filonek.

- Ani jednej - porywczo odparła Dagmara. - Chociaż nie, przepraszam, jedną widziałam. W domu Wilhelma herbu Śledź. W lustrze. No, ale muszę już iść. Czołem!

I Dagmara odeszła z wysoko zadartym ogonkiem.

- Zrobiła się przemądrzała - zauważył Filonek.

- Tak, można by pomyśleć, że jesteście krewniakami - syknął Mons.

- Warto by się wybrać do Sztokholmu - powiedział Filonek – i sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma tam jakichś zgrabnych kotek.

- Przynajmniej raz wpadłeś na niezły pomysł - przyznał Mons. - Wybierzemy się razem?

- Chętnie - odrzekł Filonek. - W towarzystwie zawsze przyjem-niej. W Sztokholmie mieszka moja ciocia Szarlota.

- Szarlotka ze śmietanką - powiedział Bill.

- I z migdałami - dodał Bull.

- Możemy się u niej obaj rozgościć. Będzie taniej zapro-ponował Filonek. - My też chcemy! - krzyknęli chórem Bill i Bull. - My też!

- Nie zostawię tych głuptasów samych - zadecydował Mons. - A poza tym dobrze mieć kogoś na posyłki. Ułatwią mi to i owo.

- Może się jakoś pomieścimy u cioci Szarloty we czwórkę - powiedział Filonek.

              - Na pewno - stwierdził Mons. - Bylebym tylko miał mięk-ką poduszkę na noc, a wszystko się dobrze ułoży!

Rozdział drugi

Podróż do Sztokholmu

Wczesnym wiosennym rankiem Filonek, Mons, Bill i Bull udali się na dworzec. Pociąg do Sztokholmu już stał na peronie.

- No dobrze - mruknął Mons. - Teraz musicie tylko poczekać na właściwą chwilę i wskoczyć do tego wagonu, do którego wstawiają kufry i skrzynie. A potem wciśnijcie się w kąt i cicho sza. Nikt was tam nie może zobaczyć. Spotkamy się w Sztok-holmIe.

- Nie jedziesz z nami w wagonie towarowym? - zdziwił się Filonek.

- Teżcoś!oburzył się Mons.- Zamierzam podróżować w prze-dziale drugiej klasy. Do widzenia!

I Mons wśliznął się do eleganckiego wagonu, na którym widniał napis ,,2 klasa. Pospiesznie zakradł się do pustego przedziału i hyc! wskoczył na półkę, tam gdzie pasażerowie kładą swoje walizki.

- Jak miło pochodzić z wyższych sfer - mruknął do siebie Mons i, zadowolony, zwinął się w kłębek.

Pociąg wkrótce ruszył, a że turkot kół był tak usypiający, Mons uciął sobie drzemkę. Nie spał jednak długo, obudził go postój na jednej ze stacji. Ktoś otworzył drzwi do przedziału, zamknął je i wsunął walizkę na półkę.

Czy wiecie, co się wtedy stało? Mons tak oberwał walizką po ogonie, że nie mogąc wytrzymać z bólu, wrzasnął wniebogłosy!

Pasażer też wrzasnął. Co całkiem zrozumiałe. Każdy b ię tak zachował, gdyby ni stąd, ni zowąd usłyszał przeraźliwy ryk kota.

Do przedziału wszedł konduktor.

- Co się tu dzieje?! - zapytał pasażera.

- Co się dzieje? - powtórzył mężczyzna. - To ja powinienem o to spytać. Trzymacie w pociągu jakieś straszne, dzikie zwierzęta. Można umrzeć ze strachu! Niech pan sam zobaczy. Tam, na pół-ce!

Na widok Monsa konduktor lekko się wzdrygnął, po chwili jednak zdobył się na odwagę i chwycił dzikie zwierzę za kark.

Ale Mons miał żałosną minę!

- Proszę natychmiast wyrzucić tego kocura z pociągu - zażądał pasażer.

Konduktor nie był wcale pewien, czy kot nie jest przypadkiem własnością jednego z pasażerów, więc na wszelki wypadek wolał go nie wyrzucać.

- Wpuszczę go do wagonu towarowego - zdecydował.

- Dzień dobry! - odezwał się zza kufra Filonek. - Szybko się do nas przyłączyłeś.

- W przedziale drugiej klasy było mi za gorąco - rzekł Mons, siląc się na obojętność. - Więc pomyślałem sobie, że warto by do was zajrzeć na inspekcję.

- Wrzucili cię tu - powiedział Bill.

- Wrzucił cię kolejowy żołnierz - dodał Bull.

- Nie żołnierz, tylko konduktor - syknął Mons.

- Tak czy owak, ten żołnierz cię wrzucił - nie ustępował Bill.

- To właśnie zrobił - powiedział Bull. - Wrzucił.

- Masz guza na ogonie - szepnął Filonek.

- Jeśli się natychmiast nie uciszycie, oberwiecie! Wszyscy! - warknął Mons.

- A teraz zamierzam sprzespać. Jestem przemęczony. Wręcz wypompowany. Obudźcie mnie w Sztokholmie.

*

Mniej więcej godzinę później dojechali na miejsce.

- Pamiętajcie - pouczał Mons - wyskakujemy od razu, jak tylko otworzą drzwi.

Przed wagonem usłyszeli czyjeś głosy. Konduktor z kimś rozmawiał.

- Zaraz zobaczysz tego kota - mówił konduktor. - Powinienem go chyba odnieść do biura rzeczy znalezionych.

Ale ledwie konduktor otworzył drzwi, z wagonu wystrzeliły jak z procy cztery koty! Nic dziwnego, że konduktor aż przysiadł ze zdumienia.

Tymczasem Filonek, Mons, Bill i Bull co sił w łapkach pomknęli przed siebie, żeby jak najprędzej znaleźć się w mieście.

I tak oto szczęśliwie dotarli do Sztokholmu.

Rozdział trzeci

Gdzie mieszka ciocia Szarlota?

- Trochę tu hałaśliwiej niż u nas - stwierdził Filonek.

A że nikt nic nie powiedział, dodał: - Ale oczywiście nie tak, jak w Ameryce.

- Oho, znów się chwali tą swoją Ameryką! - prychnął Mons. - Wiemy, że tam byłeś. Nie musisz nam tego co minutę przypominać.

- Wystarczy co godzinę - powiedział Bill.

- Albo co pół godziny - dorzucił BulI.

- Jeść mi się chce - oznajmił Mons. - Chodźmy od razu do two-jej ciotki na śniadanie. Nie pogardziłbym na przykład śledzikiem w śmietance i zapiekanymi mysimi ogonkami.

- Żebym ja tylko tam trafił - zaniepokoił się Filonek. - Ciocia Szarlota mieszka gdzieś na Starym Mieście, ale gdzie dokład-nie, tego nie wiem.

- Prawdziwy z ciebie gamoń! - syknął Mons. - Żeby tak mało wiedzieć o swojej rodzinie! Na Starym Mieście jest dziesięć tysięcy piwnic! Zaglądanie do każdej zajmie nam dobrą chwilę.

- Pięć minut - powiedział Bill.

- Albo cztery - powiedział Bull.

- Tak czy inaczej, powinniśmy pójść na Stare Miasto - zauważył Filonek. - Chyba spotkamy tam kogoś, kto zna ciocię Szarlotę.

- Ze śmietanką i migdałami - dodali chórem Bill i BulI.

I powędrowali. Najpierw ulicą Wazów, potem Ceglaną, a kiedy przeszli przez most Wazów, znaleźli się na Starym Mieście.

Nazwa tej dzielnicy wzięła się stąd, że prawie wszystkie domy są tam bardzo stare i bardzo ładne. Nowe domy, których na szczęście jest tylko kilka, wyglądają strasznie głupio, chociaż one myślą o sobie zupełnie inaczej. Najpiękniejszym starym domem na Starym Mieście jest zamek, czyli mieszkanie króla.

W jednym z zamkowych okien coś nagle zalśniło.

- Król chybak tam stoi - odezwał się Filonek. - Widzicie, jak świeci się jego orona? .

              - Głupstwa pleciesz               burknął Mons. - To słońce przegląda się w szybie. Myślisz, że król chodzi po zamku w koronie? On ją wkłada tylko wtedy, kiedy gdzieś się wybiera, na przykład kiedy robi zakupy na targu.

- Korona to dwadzieścia pięć öre i dwadzieścia pięć öre - powiedział Bill.

- Albo półtorej korony - powiedział Bull.

Na Starym Mieście jest dużo wąziutkich uliczek, nazywanych zaułkami. Dużo zaułków zaczyna się albo kończy przy Mostowej, na której nie ma jednak żadnego mostu. To najzwyklejsza ulica biegnąca nad wodą,

- Wydaje mi się - powiedział Filonek - że ciocia mieszka w któ-rymś z tych zaułków. Powinniśmy chyba przejrzeć wszystkie piwnice.

- Nieźle nas urządziłeś - mruknął Mons. - Więc przynajmniej szukajmy rozsądnie. Rozdzielmy się i niech każdy z nas dokład-nie sprawdza po jednym zaułku.

- My chcemy być razem! - wykrzyknęli chórem Bill i Bull. - Osobno zabłądzimy!

- Ofermy - syknął Mons. - Dobrze, bądźcie sobie razem dla świętego spokoju. Nie zniósłbym tych waszych jęków. Ja idę do tego zaułka, Bill i Bull do sąsiedniego, a Filonek do następnego. A potem spotykamy się na ulicy Mostowej.

Filonek poczłapał do zaułka, który wyznaczył mu Mons. Był bardzo przygnębiony. Powinien przecież przewidzieć, że znale-zienie cioci Szarloty nie będzie łatwe. Żeby chociaż spotkać ja-kiegoś kota!

I gdy Filonek ocierał łapką łzę z kącika oka, zauważył małą kotkę. Właśnie opuściła jedną z piwnic zaułka.

Filonek nigdy w życiu nie widział kogoś równie uroczego. Oczy błękitne jak pierwsze wiosenne przylaszczki, nosek różowiutki jak dorodne pąki głogu. Prześliczna! Tak się ucieszył, że co prę-dzej wylizał futerko. Nie zaszkodzi troszeczkę się umyć, kiedy w pobliżu kręcą się kotki.

Biała kicia szła w jego stronę wdzięcznym tanecznym kro-kiem. Filonek nie miał odwagi do niej podejść, ale nie wypadało mu się przecież od niej odwracać, więc usiadł. Pośrodku zaułka. I wbił wzrok w kamienny bruk.

Kotka też usiadła. I też spuściła oczy. Ale nie mogli tak się-dzieć bez końca!

Filonek dumał i dumał. Wreszcie zerknął nieśmiało na białą panienkę i wyjąkał:

- Ł... ładnie j... jest n... na Starym Mieście.

Kotka podniosła główkę, przekrzywiła ją lekko najpierw w le-wo, potem w prawo i powiedziała:

- Tak sobie.

I co ja mam u licha teraz zrobić? pomyślał Filonek. Czuł się okropnie. Ale nic mu nie przychodziło do głowy.

Kotka ziewnęła, pokazując czerwone gardziołko i różowy języ-czek.

Muszę się odezwać - postanowił Filonek. - Muszę.

- Czy nie znasz przypadkiem Wilhelma herbu Śledź? - wydukał po chwili.

- Nie, nie znam go - z pewnym zdziwieniem odrzekła kotka.

- To dobrze - ucieszył się Filonek.

Rozdział czwarty

Maja Śmietanka

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin