Krechowiecki Adam - Zmarnowani.doc

(588 KB) Pobierz

 

Adam Krechowiecki.

ZMARNOWANI

x

 

Przedemną niezmierzona, okiem nieobjęta przestrzeń ukraińskiego stepu, pokrytego śniegu całunem; nademną miliardy gwiazd wyiskrzonych przy kilkunastostopniowym mrozie. Cisza dokoła — przerywana dalekiem psów ujadaniem i bliższem, monotonnem a przeciągłem jęczeniem dzwonka, zawieszonego u szyi jednego z trzech małych ale szybkonogich koni, które wprzężone do lekkich sanek pocztowych, mknęły jak strzała po ubitej drodze, zachęcane co chwila do skorszego biegu wołaniem woźnicy:

— O... hej!..

Echo wołania tego rozchodziło się daleko... daleko... po stepie, a perekładna, na której, otulony w szubę niedźwiedzią, siedziałem pogrążony w dumaniach, leciała jak szalona z głuchym chrzęstem po ubitej drodze, w tę nieskończoną przestrzeń białą, wśród której czasem tylko mignęły światełka wiosek przydrożnych i nikły jak błędne ogniki w oddali.

Lat kilkadziesiąt, więcej niż pół wieku, od tej chwili minęło, a pamiętam ją tak, jakby to było wczoraj. Serce młodzieńcze drżało radością na myśl rychłego powitania swoich; jechałem bowiem na święta Bożego Narodzenia do rodzicielskiego domu z Dorpatu, gdzie przeszło rok na studyach uniwersyteckich spędziłem.

Myślą też wyprzedzałem pocztowe rumaki i niecierpliwie dążyłem do kresu podróży. Co chwila zapytywałem izwoszczyka, czy daleko jeszcze do stacyi, ostatniej już z rzędu na trakcie pocztowym, zawsze jednakową otrzymując odpowiedź:

— Jeszczo niemnożko!... O... hej!..

I lecieliśmy znowu bez przerwy.

Mróz się wzmagał, a wicher od stepu podnosić zaczynał gęste śniegu tumany, zasypując mi twarz i oczy.

Pomimo szuby niedźwiedziej zacząłem uczuwać przejmujące zimno i z obawą spoglądałem w około, czy też zrywająca się zadymka nie przeszkodzi mi w dalszej podróży i nie zmusi do noclegu na stacyi pocztowej, o kilka mil zaledwie od rodzicielskiego domu

Wkrótce jednak konie, czując blizkość stacyi, raźno parskać zaczęły, a niebawem

             

               

 

 

  

 

             

 

 

zabłysły przed nami światła miasteczka i stacyjnego budynku i perekładna zatrzymała się przed nim. Tu się urywał gościniec pocztowy; wyskoczyłem więc z sanek, aby się rozgrzać w ciepłej izbie i prosić naczelnika stacyi o wynajęcie dobrych koni do dalszej podróży.

W izbie stacyjnej, niewielkiej, słabo oświetlonej jedną lampą, zawieszoną u sufitu, było kilka osób podróżnych, czekających na zmianę koni; furmani i parobcy wnosili i wynosili pakunki, gwar panował tu wielki, nawoływania, często niezbyt wykwintne, dawały się słyszeć, a wśród nich dominował groźny głos naczelnika, wydającego rozkazy.

— Semenie! a cóż ty stoisz, jakby paraliżem tknięty? napadła cię znowu zaduma! — krzyczał właśnie naczelnik, gdym wchodził, do jednego z fornali, stojącego nieruchomo w kącie izby i pogrążonego w ponurem milczeniu.

Mężczyzna to był lat czterdziestu, wysoki i barczysty; promień lampy, padając wprost na niego, oświetlał twarz dziwnie bladą, o wyrazistych i charakterystycznych rysach. Nie był piękny, ale w całej postaci, w każdym ruchu niemal, przebijał się wyraz jakby wyniosłości jakiejś i dumy, coś nieuchwy

             

               

 

 

  

 

             

 

 

tnego zresztą i niedającego się dokładnie określić, ale zwracającego zaraz uwagę na tego człowieka, odzianego w prostą siermięgę pocztowego woźnicy.

Rysy jego twarzy dość regularne, ocienione bujnym włosem, siwiejącym już nieco u skroni, nosiły wybitne piętno głębokiego smutku, który się przebijał w nieruchomości wzroku, w zamglonem i jakby nieświadomem siebie spojrzeniu dużych, ciemnych oczu, w kątach ust zaciśniętych kurczowo, w matowej bladości całego oblicza.

Pierwsze napomnienie naczelnika nie zdawało się wywierać wielkiego na Semenie wrażenia; potrzeba było dopiero silniejszych wezwań, popartych epitetem bardzo drażliwej natury, aby go wyprowadzić z ponurej zadumy. Na obelżywe wyrazy naczelnika blada twarz Semena ożywiła się nagle, oczy jakby gniewnym strzeliły blaskiem; z zaciśniętemi pięściami rzucił się naprzód tak, że sądziłem, iż chce na obelgę, czynną odpowiedzieć zniewagą. Ale uniesienie to trwało zaledwie jedno mgnienie oka; przelotny rumieniec znikł wnet z bladej twarzy, wzrok roziskrzony pochylił się ku ziemi i Semen, widocznym woli wysiłkiem stłumiwszy wewnętrzne wzburzenie, zbli

             

               

 

 

  

 

             

 

 

żył się powolnie do naczelnika, mówiąc pokornym, niemal błagalnym głosem:

Darujcie, panie! wezmę się zaraz do roboty, ale nie zatrzymujcie mnie tu dzisiaj... pozwólcie jechać...

— Gdzie? — zapytał naczelnik ostro, ale już widocznie ułagodzony pokorą Semena.

— A gdziekolwiek... byle na miejscu nie siedzieć... gdzie każecie, pojadę.

W tej chwili zbliżyłem się do naczelnika, prosząc go o konie do Leszczynówki, celu mojej podróży.

— Semen, trzy kasztany do Leszczynówki! — ozwał się naczelnik do stojącego jeszcze obok nas fornala,

— Ja mam do Leszczynówki jechać? — spytał Semen, z pewnem wahaniem w głosie i z przenikliwą jakąś ciekawością zwrócił wzrok swój ku mnie.

— Nie pytać, ale iść zaprzęgać konie! — krzyknął znów groźnie naczelnik.

Semen nie odrzekł już nic, ale wciąż patrząc na mnie, poszedł zwolna ku drzwiom i wkrótce znikł za niemi.

— Dziwny chłop! — rzekł do mnie naczelnik — pracowity, obrotny, ale hardy, a czasem jak go napadnie zaduma, dniami ca

             

               

 

 

  

 

             

 

 

łemi milczy i wówczas trzeba go do roboty napędzać, bo zapatrzony bezmyślnie przed siebie, godzinami stać będzie na miejscu...

— Chory jest może?

— A pewnie — ale niech się pan nie obawia niczego; furman to wyborny i w najgorszą zamieć można mu się powierzyć; drogi zna doskonale, chociaż woźnicą jest od niedawna.

— Więc nie tutejszy?

— O, nie... z Kurskiej gubernii podobno. Będzie temu zaledwie rok, jak przybył do mnie, biedny, obdarty, mrący z głodu i zimna. W tej okolicy snuł się on już od pewnego czasu, ale nigdzie miejsca nie zagrzał; mówiono, że pije... Podobał mi się jednak z twarzy, żal mi go się zrobiło i przyjąłem go na stacye; od kiedy też został izwoszczykiem, od roku, ani razu się nie upił; pewny jest, wierny i uczciwy. Tylko ta nieszczęsna zaduma, która go od czasu do czasu napada.. widać ten dawny nałóg tak go gnębi;: wówczas prosi zwykle, aby go w podróż wyprawić, na miejscu usiedzieć mu trudno...

W tej chwili wszedł Semen, oznajmiając, że konie czekają.

Pożegnałem uprzejmego naczelnika stacyi

             

               

 

 

  

 

             

 

 

i za chwilę byłem już znowu wśród pustego stepu i głuchej ciszy nocnej, przerywanej jęczeniem pocztowego dzwonka i przeciągłym poświstem wichru, który miótł tumany śniegu przed nami i dławił oddech w piersi.

Przeszło godzinę jechaliśmy w milczeniu. Wicher nieco ustawał; niebo, zasnute dotychczas jedną czarną powłoką, zaczęło się trochę Wyjaśniać, gdzieniegdzie ukazywały się gwiazdy i nagle wydobył się na widownię księżyc, wśród chmur w najdziwaczniejsze poszarpanych kształty. Chmury te pędziły jak szalone, jakby na wyścigi z nami: to zakrywały księżyc i pogrążały nas w ciemnościach, to znów, rozbite, leciały naprzód, gromadząc się u krańców widokręgu w jedną olbrzymią a groźną masę.

Ponuro dotychczas milczący Semen, zaczął się widocznie ożywiać pod wpływem księżyca, który błękitnym swym promieniem rozjaśniał nam drogę. Tęskna ukraińska piosnka wybiegła mu na usta:

 

Łutsze buło moja maty

W kupeli zalaty,

Niż takoju syrotoju

Na świti łyszaty!

 

Jęk dzwonka wtórował piosnce, której echo rozległo się nagle wśród ciszy stepowej.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Znaną mi dobrze była ta dumka; niańki śpiewały mi ją nad kołyską, śpiewałem ją sam nieraz i spowszedniała mi tak, że nie robiła już na mnie żadnego wrażenia; rzewna tęsknota nuty i słów straciła dla mnie wszelką siłę i, cały urok. Ale nagle teraz, czy to wskutek fizycznego zmęczenia, czy pod wpływem otaczającej mnie poezyi tej nocy zimowej wśród stepu, czy może siłą prawdziwego uczucia, jakie dźwięczało w śpiewie Semena, objawiła mi się w całej pełni i przeniknęła do głębi.

— Czy w Kurskiej gubernii śpiewają także tę dumkę? — spytałem Semena.

— A zkąd pan wie, że ja z Kurskiej gubernii? — dość szorstko odparł Semen, nie zwracając się ku mnie.

— Naczelnik stacyi mi mówił...

— Naczelnik źle mówił. Urodzony tu jestem.

— Tu, w tych stronach?

— A tak. Znam Leszczynówkę i całą okolicę. — Pan pewno na święta jedzie ? — zapytał po chwili.

— Jadę do domu, po roku przeszło niebytności...

             

               

 

 

  

 

             

 

 

— To pan taki z samej Leszczynówki... może syn dziedzica?

— Tak jest...

Po raz drugi uczułem na sobie wzrok Semena przenikliwy, ciekawy. Zwrócił się na koźle prawie całą postacią ku mnie i chciał widocznie coś więcej powiedzieć, o coś więcej pytać, lecz po chwili namysłu machnął biczyskiem w powietrzu i odwrócił się do koni.

— O, hej!... — zawołał. Konie parsknęły i pomknęły raźno dalej.

Księżyc znowu zatonął w chmurach; ciemność i cisza zaległy do koła, a tylko zdala dochodziły nawoływania stróża nocnego ze Wsi niedalekiej, przeciągłe, tęskne, ponure.

Z cicha, tłumiony poświstem wichru, który znów wzmagać się począł, grożąc zawieją straszliwą, ozwał się ponownie śpiew Semena..

 

Czom ty mene moja maty

W cerkow ne nosyła!

Czom ty meni w Pana Boha

Szczastia ne wprosyła?...

 

Jeszcze nigdy to rozpaczliwe pytanie dumki nie zabrzmiało mi z taką prawdą i rzeczywistą skargą. Czułem mimowolnie, że tym razem śpiewający wypowiada własną, krwawą serca żałobę. Chciałem się zapytać Semena

             

               

 

 

  

 

             

 

 

jaka to ciężka, boleść przygniotła swym ciężarem jego duszę, gdy on nagle znów zwrócił się ku mnie:

— A ojciec dziedzica z Leszczynówki, pan Podkomorzy, żyje jeszcze?

— Żyje.. ale zkąd znasz go?

— Ja go nie znam, ale ot pytam, bom wiele słyszał o nim. Dobry to pan, to i nie dziw, że wiedzą o nim wszyscy, choć go nie znają...

— Ale ty przecie od roku dopiero w tych stronach?

— Mówiłem panu, żem się tu urodził... — odrzekł Semen szorstko, jakby gniewnie i odwrócił się do koni, pomrukując coś ponuro.

Nie śpiewał już, bo też w tej chwili głosu nie potrafiłby wydobyć z piersi. Wicher, uspokojony na chwilę, powiał nagle z całą gwałtownością; niebo zasnuło się ponownie chmurami, miotając na nas tumanami śniegu... Konie niespokojnie parskać poczęły, walcząc z wichrem, który z każdą chwilą szalał coraz groźniej... Zerwała się straszna, nieubłagana zawierucha stepowa; w jednej chwili gościniec ubity zniknął pod zaspami śnieżnemi... konie zapadły w nie i stanęły.

— A co będzie baryń? — szyderskim jakby głosem przemówił Semen, zwracając się ku mnie.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Wyznaję, że dreszcz trwogi przejął mnie mimowoli. W ciemnościach nocy czułem na sobie palące spojrzenie Seraena, który wydawał mi się szaleńcem a może i zbrodniarzem, chcącym korzystać ze sposobności, zamordować mnie i obedrzeć.

— Co będzie? — powtórzył — zawierucha straszna, do Leszczynówki jeszcze trzy mile drogi stepowej, konie nie dojdą, bo za chwilę i śladu drogi pod zaspami widać nie będzie...

— Słuchaj no, Semenie — przemówiłem siląc się, aby nadać słowom moim ton spokojny i surowy — naczelnik zaręczył mi...

— Co tam nczelnik! — przerwał Semen — wobec zawieruchy takiej nie ma naczelnika, tylko jeden Bóg!... — Bogu oddaj się, baryń...

— Semenie! — zawołałem z nietajoną już gwałtownością, nie żartuj, bo mnie nie nastraszysz, a jeśli w tej chwili konie z miejsca nie ruszą, jak mi Bóg miły, ty zginiesz, ale ja się potrafię ocalić!...

To mówiąc wyskoczyłem z sanek, zrzuciłem szubę, gotując się stoczyć z Semeneui Walkę o śmierć lub życie...

— Ha, ha, ha! — rozśmiał się Semen — cóż to się wam zdaje, baryń? to nie zemną walczcie, ale z tym wichrem, co hula po stepie... Wasze

             

               

 

 

  

 

             

 

 

życie na nic mi niepotrzebne, a gdyby nie ja, to zabrałby je wam ten wicher mroźny, co krew ścina w żyłach i w pół martwego człowieka zasypuje białym śniegu całunem.. Ale nie bójcie się.. Semen zginąć wam nie da...

I po chwili innym już głosem, jakimś rzewnym i tęsknym dziwnie, dodał:

— Gdyby nie wy, kto wie? może by mi raźniej było zginąć tak wśród stepu, we dwóch — ale wam przepaść nie dam. Jutro wigilia i wam spieszno do uścisku swoich... Hej, hej! i ja także kiedyś miałem wigilię..

Zeskoczył z kozła, podszedł do koni i odprzęgać je zaczął.

Wstyd mi było mego uniesienia; czułem, żem się zdradził przed Semenem z dziecinną prawie trwogą, wziąłem więc napowrót szubę na siebie i czekałem w milczeniu, co Semen dalej przedsięweźmie. Wicher tymczasem szalał z coraz większą gwałtownością; czułem zimno przejmujące na wskróś, a napróżno wytężałem wzrok i zwracałem się na wszystkie strony, czy nie dojrzę jakiego światełka, lub nie posłyszę ludzkiego głosu.

Nieprzebitą ciemność panowała dokoła, a przeraźliwy świst wichru nie dawał mi nawet dosłyszeć słów Semena, któremi przema

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wiał do koni. Odprzągłszy je, zbliżył się do mnie i rzekł:

— Teraz, panoczku, siadajcie spiesznie na konia, ten drugi powiezie wasze rzeczy, a na trzecim ja pojadę i wskazywać wam będę drogę...

— Drogę, dokąd? — spytałem.

— No, nie do Leszczynówki, bo tam dziś nie dojedziemy, — daj Boże jutro. Ale jest tu niedaleko karczemka pusta, pod laskiem; tam musimy noc przebyć, o świtaniu zobaczymy co robić..

— A sanki?

— Co wam się troszczyć o nie:... jeśli ich śnieg nie zagrzebie, to jutro powrócimy do nich.

Nie było czasu do namysłu; wsiedliśmy na konie, jednego z nich objuczyliśmy niewielkim moim pakunkiem podróżnym i puściliśmy się przez step na przełaj ku owej karczemce, o której mówił Semen.

Podróż to była straszliwa. Co chwila konie zapadały po brzuchy w przepaście śniegowe; postępowaliśmy krok za krokiem: Semen naprzód, ja w ślad za nim, nie widząc nic przed sobą.

Naraz koń Semena zatrzymał się... szum

             

               

 

 

  

 

             

 

 

i łoskot gałęzi drzew wichrem miotanych, wyraźnie słyszeć się dawał, odróżniając się od przeraźliwego świstu zawieruchy wśród stepu i zwiastując blizkość lasu.

— Otóż i karczemka! — zawołał Semen. — No, sława Bohu, baryń!,.. możecie być spokojni.

Niełatwo jednak i nie od razu zdołaliśmy wejść do niej. Wielka brama wjazdowa, na pół zawiana śniegiem, zatarasowana była drągiem tak mocno, że we dwóch zaledwie zdołaliśmy go odważyć. Nareszcie, po długich wysileniach otworzyliśmy bramę i weszliśmy do sieni. Semen, jako wierny woźnica, naprzód pomyślał o koniach; zamknąwszy napowrót bramę, wykrzesał ognia z krzesiwa, zapalił małą latarkę, którą miał przy sobie i ustawił konie przy żłobach, zrujnowanych wprawdzie, ale jako tako jeszcze do użytku służyć mogących. Nieco owsa i garstkę siana zabrał był z sanek, a zaopatrzywszy potrzeby koni, zwrócił się do mnie, mówiąc z wesołym prawie uśmiechem:

— A teraz, baryń, trzeba o sobie pomyśleć... chodźmy do izby!

Izba ta, gorszą może była od sieni. Okna pozabijane były deskami, a te nie szczelnie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

do siebie przystając, dawały przystęp szalonym podmuchom wichru i tumanom śniegu, który całą podłogę grubą warstwą pokrywał. Na wielkim kominie, w kącie izby, widać było szczątki niedopalonego ogniska; zresztą pustki, ani ławy, ani stołu.

— Trudno tu będzie noc przebyć..... — rzekłem do Semena.

— Poczekajcie no, baryń, jest tu jeszcze alkierz, a tam będzie pono lepiej.

Rzeczywiście, w głębi izby były drzwi małe, za któremi ukazał się nam, przy migocącem świetle latarki, mały alkierzyk bez okna, rodzaj spiżarki na przechowywanie zapasów.

— Ot widzicie — rzekł Semen — tu będziecie mogli przespać się zacisznie. Ale przedtem trzeba rozniecić ogień na kominie, abyście się ogrzać mogli.

To mówiąc, wyszedł do sieni i wkrótce Powrócił ze sporą wiązką gałęzi i kawałków drzewa, uzbieranych na ziemi.

Za chwilę też na kominie buchnął spory ogień, do którego zbliżyliśmy się obaj, na wpół skostniali z zimna.

Semen znów spochmurniał i wzrokiem ponurym patrzył w ognisko, które miotane

             

               

 

 

  

 

             

 

 

podmuchem wichru, hulającego po pustej izbie, to przygasało, to znów jasnym płomieniem buchało wysoko.

— Karczemka ta od niedawna widać stoi tak pustką? — spytałem, aby przerwać milczenie.

— A już ze dwa miesiące minęło, jak żyda, który tu siedział, zakuli w kajdany i odprowadzili do turmy.

— Za co?

— Rabuś był i ludzi mordował. Kogo zawierucha nie zgładziła ze świata na stepie, to go Hersz obdarł. Siedział on tu lat kilka i z początku niby końmi handlował w ten sposób, że skradzione przechowywał przez noc i później uprowadzał dalej. Był w zmowie z całą szajką koniokradów i uchodziło mu to długo, ale potem wziął się i do ludzi. To mu się raz nie udało; złapano żyda z trzema wspólnikami na gorącym uczynku, gdy napadli podróżnych w noc taką, jak dzisiejsza i oto już dwa miesiące, jak siedzą w turmie a odtąd karczma pustką stoi.

— Ale wy, panoczku — rzekł po chwili Semen — jeśliście się już ogrzali, to idźcie do alkierza, obwińcie się w szubę i spijcie z Bogiem, bo skoro świt, pojedziem dalej.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

— A ty Semenie, nie spoczniesz?

— Ja? o mnie się nie troszczcie — odrzekł chmurno — na mnie teraz taki czas, że spać nie mogę... wy spijcie!

Posłuchałem rady Semena i za chwilę, zawinięty w moją szubę niedźwiedzią, wyciągnąwszy się na podłodze alkierza, drzemać zacząłem. — Przez drzwi otwarte od izby widziałem, zasypiając, migocące światło ogniska, łamiące się w fantastyczne kształty na okopconych murach karczmy, a przed kominem siedzącego na ziemi Semena, ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w dogorywające ognia płomienie.

— Jakaż to ciężka chmura smutku zaległa biedną duszę tego człowieka?...

To była ostatnia myśl moja, z którą usnąłem...

Obudziło mię przenikliwe zimno; wicher, coraz gwałtowniejszy z przeraźliwym jękiem dobijał się do bramy i szarpał wściekle desk okien, broniące mu przystępu do wnętrza izby; zdawało się, że lada chwila zerwie dach karczmy i słabe, chwiejące się mury powali, grzebiąc nas pod gruzami..... Ognisko, prawie już zupełnie wygasłe, od czasu do czasu tylko buchało jeszcze żywszym płomieniem, z jakiejś

             

               

 

 

  

 

             

 

 

utajonej w popiele iskierki, podmuchem wichru nagle rozdmuchanej.... W pół śnie, w pół jawie, zdrętwiały od zimna, obojętny byłem na niebezpieczeństwo, jakie mogło nam grozić w tej walącej się karczemce, wystawionej na szalone szturmy stepowego huraganu.

Ale zdawało mi się, że w tym półcieniu w odbłyskach dogorywającego ognia na kominie, dostrzegam postać Semena klęczącą.... Nie bacząc na śnieg, który wichrem miotany, dobywając się przez okien szczeliny, obryzgiwał mu twarz i zasypywał siermięgę, klęczał z twarzą podniesioną ku niebu...

Nie słyszałem ani westchnień, ani słów modlitwy, ale zdawało mi się, że widzę strumień łez płynący z jego. oczu i spadający cicho na śnieg, białym całunem rozścielony na ziemi.

Dziwne, niepojęte współczucie ogarnęło mnie całego na widok tej niemej boleści. Chciałem się zerwać, pobiedz ku niemu, pochwycić go w objęcia i pytać sercem brata słowem przyjaciela:

— Co ci jest? czego cierpisz? podziel się boleścią swą ze mną!...

Jakaś nieprzemożona siła przykuwała mnie do tej podłogi, na której leżałem; czułem się

             

               

 

 

  

 

             

 

 

martwy, zniedołężniały, niezdolny zupełnie do ruchu. Z całą siłą wytężałem wzrok przed siebie... ale ognisko wygasło już zupełnie, całkowita ciemność ogarnęła izbę i alkierz... nie widziałem nic — w umyśle moim pomięszało się wszystko... zasnąłem.

— Wstawajcie, panoczku! już dawno dzień biały! — obudził mię nagle głos Semena, stojącego nademną.

Zerwałem się na równe nogi i pospieszyłem ku oknu. Rzeczywiście dzień już był wielki, ale wicher nie ustawał i na dwa kroki z powodu zawiei widać nie było.

— A cóż, baryń... siedzieć tu nie możemy, jechać trzeba. Jest tu niedaleko wioska; pomimo zawieruchy dobijemy się do niej i przeczekamy licho... około południa wicher ustać powinien.

Tak też i zrobiliśmy. Z wielkim trudem dotarliśmy do owej wioski, gdzie przynajmniej mogliśmy się ogrzać i posilić trochę.

Rzeczywiście też z p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin