Durbridge Francis - Ten drugi.pdf

(685 KB) Pobierz
Francis Durbridge
Ten drugi
Przekład: VIOLETTA DOBOSZ
Tytuł oryginału: THE OTHER MAN
Na obrzeżach Medlow w przepięknej okolicy w Buckinghamshire znajduje się liceum
z internatem Rockingham. Mimo iż nie tak znane jak inne prywatne szkoły w Anglii, Rockin-
gham osiąga wyniki niezgorsze; od półtora wieku przygotowuje mężczyzn zacnych i inteli-
gentnych do wykonywania najrozmaitszych, zawsze szacownych profesji. Młodszy rangą
oficer prowadzący na patrol swoich ludzi w Malezji, przepracowany, słabo opłacany wikary
w robotniczej dzielnicy Londynu, konstabl w odległym zakątku afrykańskiego lądu - wszyscy
oni być może kształcili się w Rockingham. To tu do odpowiedzialnego wypełniania swych
ciężkich obowiązków przygotowywało się trzech generałów dywizji, zwierzchnik sił po-
wietrznych, redaktor naczelny jednej z gazet oraz dwóch ministrów. Przy tym dwa pokaźne
pomniki mają świadczyć o bojowym duchu absolwentów Rockingham.
David Henderson, doktor nauk ścisłych i magister literatury angielskiej, wyszedł z
klasy po ostatniej tego dnia lekcji. Przystanął na dziedzińcu i rozejrzał się dokoła z zadowole-
niem: w Rockingham wszystko było bezpieczne i trwałe, mimo tak niepewnych czasów. Na-
wet o tej intelektualnej pustyni, to jest o klasie piątej młodszej, pomyślał z czymś w rodzaju
czułości. Klasa piąta młodsza składała się z chłopców w wieku lat piętnastu i pół oraz szesna-
stu, zaś do obowiązków Hendersona należało przepchnięcie ich do klasy szóstej. W wielu
przypadkach była to praca trudna i niewdzięczna, lecz gdyby było inaczej, Henderson wcale
by się jej nie podjął. Pod pachą trzymał zeszyty swoich podopiecznych, które miały mu za-
pewnić tego wieczora interesującą lekturę. Temat, jaki zadał, brzmiał: „Co mógłbym uczynić,
aby w Anglii żyło się lepiej”; powinny się tu znaleźć - pomyślał kpiarsko - prawdziwe klejno-
ty...
David Henderson miał trzydzieści osiem lat, nieco poniżej metra osiemdziesięciu
wzrostu, wyjątkowo ciemne niebieskie oczy i posturę bardzo szczupłego człowieka. A czarne
włosy zaczęły się już nieco przerzedzać.
Gdy z wyróżnieniem ukończył Oxford, uzyskując z niezwykłą łatwością tytuł magistra
literatury angielskiej, przepowiadano mu świetlaną akademicką karierę. Jednak rok 1940 za-
stał go na pokładzie korwety, uwikłanego w mało akademicką Bitwę o Anglię. Po trzech la-
tach niemal nieprzerwanej służby na morzu odkrył własne przywiązanie do tej szczególnej
jednostki marynarki wojennej.
Po demobilizacji horyzont Hendersona ograniczył się wyłącznie do chłopców. Jego
niewątpliwy spryt w ujarzmianiu tych nieobliczalnych istot w połączeniu z umiejętnością
1073700560.001.png
przekazywania wiedzy w sposób interesujący nawet dla najgorszych nygusów klasy piątej
młodszej szybko zapewniły mu posadę nauczyciela i wychowawcy w Rockingham. Odniósł
na tym polu niesłychany sukces - w rzeczy samej, tak wielki, że liczni rodzice posyłający sy-
nów do Rockingham pytali nieśmiało, czy są jeszcze miejsca „u Hendersona”.
On sam natomiast nigdy specjalnie nie zabiegał o sympatię swych uczniów. Jednak w
przeciwieństwie do innych pedagogów mocno wierzył, że zawstydzanie i wyszydzanie abso-
lutnie nie pomagały w kształtowaniu charakteru chłopca. Rózgę stosował sporadycznie i nie-
chętnie, gdy już jednak zdecydował się jej użyć, skutki były długotrwałe i wręcz szokujące.
Zbliżając się do budynku, w którym mieścił się jego pokój, Henderson uśmiechnął się
lekko do siebie. Chłopiec oczekujący go w gabinecie spodziewał się pewnie, że dostanie rózgi
już za kilka minut.
Roger Ford stał właśnie przy wejściu do pokoju, gdy Henderson wyłonił się zza rogu.
Mina ucznia zdradzała, że wynik spotkania z wychowawcą jest już według niego przesądzo-
ny. „Zbierało się, zbierało i mam teraz za swoje...” Niezły gagatek z niego - pomyślał z po-
błażaniem David Henderson.
Roger Ford był synem cieszącego się dobrą sławą inspektora policji i zawdzięczał
swoją obecność w Rockingham niemal wyłącznie Hendersonowi. Pensja policjanta rzadko
pozwala na kształcenie syna w prywatnej instytucji, ale dzięki przygotowaniu z Hendersonem
młody Ford zdołał uzyskać stypendium. A podobnie jak niemal wszyscy nauczyciele, Hen-
derson miał wśród uczniów swoich pupili i z trudem udawało mu się to przed nimi ukryć.
Roger Ford, dzięki swojemu zachowaniu, należał właśnie do jego ulubieńców.
Był wysokim, poważnym młodzieńcem o inteligentnej twarzy i miłym usposobieniu.
Gdy Henderson się zbliżył, chłopiec zaszurał nogami i zwilżył usta.
- Ach, Ford - odezwał się nauczyciel. - Wejdź, proszę. Chłopak mruknął: - Tak, proszę
pana. - I podążył za nim do gabinetu.
Henderson zdążył już dostać od życia w kość i teraz lubił korzystać z wygód, które mu
ono zaoferowało. Jego pokój był przestronny, nie całkiem po kawalersku surowy i niezwykle
przytulny. Roger Ford pomyślał, że fajnie byłoby tutaj usiąść, napić się herbaty i zjeść grzan-
kę. Jednak wziąwszy pod uwagę okoliczności, w najbliższym czasie siadanie może mu spra-
wiać niemałe trudności.
- To niezbyt miłe, że wpadłeś w tarapaty pod koniec semestru - zauważył Henderson.
Powiesił togę i usiadł przy biurku. Przyglądał się młodzieńcowi spokojnie, nieco ba-
dawczo.
Doigrałeś się Roger - pomyślał chłopiec. Najpierw pogada trochę, podroczy się ze
mną, a potem da mi w skórę. No cóż, byle nie trwało to za długo...
- Przykro mi, proszę pana - odezwał się w końcu.
- Pan Granger poradził mi, żebym dał ci w skórę - kontynuował dręczyciel. - I być
może powinienem to zrobić.
- Ależ nie, proszę pana. To znaczy, tak, proszę pana.
- Ostatecznie jeśli każdy chłopiec wpychałby do basenu nie lubianych przez siebie ko-
legów, gdzie podziałaby się dyscyplina?
Roger Ford usiłował znaleźć odpowiedź, która nie byłaby ani bojaźliwa, ani bezczel-
na, i w końcu zdecydował się na: - No właśnie, gdzie, proszę pana?
Henderson uśmiechnął się nagle szeroko.
- Ponieważ kończy się już semestr, zaś Justin Major z pewnością sam się o to prosił,
uznamy sprawę za niebyłą.
Ford wyraźnie się odprężył.
- Jednak następnym razem, gdy zobaczysz Justina Majora pochylającego się nad base-
nem, postaraj się zapanować nad odruchami. Zrozumiano, Ford?
- Tak, proszę pana.
- To dobrze. A teraz masz ochotę na herbatę i grzankę?
- Och, tak. Z wielką chęcią, proszę pana.
Klawy facet z tego starego poczciwego Hendersona. Naprawdę klawy.
Herbata i grzanki zostały przygotowane w niewiarygodnym wręcz tempie przez panią
Williams, gospodynię Hendersona, która wraz z poczęstunkiem przyniosła niewielką paczkę.
- To dla pana - rzekła. - Przyszła właśnie pocztą. Przesyłka polecona.
Henderson przyglądał się przez chwilę paczuszce, po czym odłożył ją na biurko.
- Dziękuję, pani Williams.
- Jeśli nie będę już panu potrzebna - powiedziała gospodyni - to chyba polecę do Me-
dlow.
Henderson skinął głową. - Oczywiście, proszę bardzo. Uśmiechnął się do Forda wpa-
trującego się w posmarowaną masłem grzankę.
- Częstuj się, Ford.
Henderson wypił herbatę i zapalił fajkę.
- Czy w czwartek ktoś po ciebie przyjedzie?
- Tak, proszę pana. Ojciec.
- To dobrze. O której godzinie?
- O siódmej rano.
- O siódmej? To dość wcześnie, nawet jak na inspektora policji, nieprawdaż?
- Och, ojciec zawsze bardzo wcześnie wstaje, proszę pana - odparł Roger, od niechce-
nia otwierając leżącą na stole książkę i patrząc na przedtytułową kartkę.
- Jeśli chciałbyś pożyczyć tę książkę - rzekł Henderson - to proszę bardzo.
Roger podniósł niepewnie wzrok, jakby został przyłapany na jakimś niecnym uczyn-
ku. - Prawdę mówiąc, chciałbym, jeśli to możliwe. Wygląda na niezwykle interesującą.
8
- Bo jest interesująca - potwierdził nauczyciel. - Proszę, weź ją sobie.
Chłopiec wziął do ręki książkę i znowu spojrzał na kartę przedtytułową.
- Czy mógłby mi pan powiedzieć, co to jest?
- Zapewne odcisk ubrudzonego masłem palca!
Ford wyszczerzy! się głupio. - Przepraszam, proszę pana - rzekł. - Właściwie to cho-
dziło mi o znaczenie cytatu.
- Cytatu? Jakiego cytatu?
- Tego, proszę pana. Suavitor in modo, fortiter in re...
- Niech zobaczę - odparł cierpliwie Henderson.
Popatrzył na kartkę i zmrużył oczy. Potem uśmiechnął się do Rogera.
- To znaczy: „W rzeczy mocno, w sposobie łagodnie” - wyjaśnił poważnym głosem. -
Tak mogłoby chyba brzmieć motto szkoły.
Henderson podał książkę Rogerowi i zerknął na zegarek.
- Lepiej już zmykaj, Ford - rzekł. - Muszę dziś przebrnąć przez dwadzieścia pięć na-
bazgranych, najeżonych błędami wypraco-wań i czas, żebym się za nie zabrał.
Gdy Roger Ford wyszedł, Henderson popatrzył leniwie na pierwszą pracę. Uśmiech-
nął się, czytając pierwsze zdanie; najwyraźniej Sinclair Minor, nieco zbuntowany syn zasiada-
jącego w parlamencie socjalisty, proponował rewolucyjne zmiany w systemie edukacji. Nagle
klepnął mocno ręką w stos zeszytów i niemal z żalem spojrzał na niewielki pakunek, który
przybył z popołudniową pocztą.
Po rozpakowaniu Henderson zobaczył męski zegarek na rękę. Przyglądał mu się przez
chwilę, po czym zdjął własny zegarek, a zapiął na przegubie nowy. Z szuflady w biurku wyjął
mały skórzany notes i automatyczny pistolet kaliber 32 hiszpańskiej produkcji. Zachowywał
się spokojnie, rozważnie, bez pośpiechu. Rzucił jeszcze jedno szybkie spojrzenie na stos wy-
pracowań i westchnął cicho; wyglądał prawie, jakby ubolewał nad koniecznością kontempla-
cji śmiercionośnej broni i wolałby powrócić do czytania, oceniania i wewnętrznego trawienia
planów reformy Sinclaira Minora. W końcu odłożył własny zegarek do szuflady i przyjrzał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin