Kamień Małżeństw, polska kontynuacja
Kamień Małżeństw
Alternatywne Zakończenie
by Liberi
Autor: Liberi Tytuł: Kamień Małżeństw – kontynuacja Link do oryginału (pierwsze 77 rozdziałów): Link do tłumaczenia oryginału (tłumacz: unbelievable): Muza/Beta: Akame :* Beta: Kaczalka :* , sandwich i BezimiennaParring: HP/SS Długość: zobaczymy.Do oryginału: http://www.fanfiction.net/s/5918161/30/Kamie_Maestw_polska_kontynuacja
UWAGI: Jest to moja własna, autorska wersja zakończenia Kamienia Małżeństw Josephine Darcy. Akcja rozpoczyna się w chwili zakończenia 77 rozdziału jej utworu.
Rozdział 78. Jego muzyka Harry naprawdę się starał. Bardzo chciał tchnąć w te nieruchome cienie odrobinę swojej magii i obudzić je. Sądził, że to możliwe, gdy decydował się pchnąć moc jeszcze dalej i głębiej. Myślał, że to pomoże. Ale nie pomogło. W mugolach nie było niczego, czego mógłby dotknąć. Nic nie mógł zrobić, a co gorsza najwyraźniej nie potrafił też wrócić do swojego ciała. Czuł się kompletnie zagubiony. Kruki zniknęły i jedyne, co mu pozostało, to srebrne linie i czarne cienie ludzi, którym nie mógł pomóc. To było dziwne, tak płynąć bez celu. Przypomniał sobie dzień, kiedy spadł z dachu na Privet Drive. Nie pamiętał, po co tam wszedł, ale wróciły do niego wspomnienia ze szpitalnego łóżka, gdy podali mu środek uspokajający. Po nim wszystko wokół odrobinę się rozmyło i miał poczucie, że otaczający go ludzie stanęli za szklaną szybą. Dokładnie tak samo czuł się teraz, z tą różnicą, że zamiast otoczenia, on sam się rozmywał. To było dość niepokojące wrażenie, choć nie do końca nieprzyjemne. Dookoła było ciemno, tą specyficzną szarą ciemnością, jaką spotkać można na krótko przed zapadnięciem zmroku, panowała też absolutna cisza, a jednak wcale nie było pusto. Nie mogło być, bo wciąż czuł delikatne pulsowanie energii. Ciekawe, co to jest?, zastanawiał się przez chwilę, zanim nie poczuł na obrzeżach świadomości czegoś zupełnie nowego. Harry patrzył na nie. A one patrzyły na niego. Jak mógł wcześniej ich nie zauważyć? Przecież musiały być tam cały czas. Przemieszczały się powoli wśród nieruchomych cieni mugoli, czasami leciutko pochylając się ku nim i delikatnie ich dotykając. Z ich ciał wysączały się cieniutkie nitki energii, zmierzając ku czarnym sylwetkom i Harry nagle był całkowicie pewien, że to magia. To musiała być magia, choć była mu kompletnie obca i zupełnie jej nie pojmował. Wpatrywał się intensywnie w szare cienie pochylające się ku czarnym, patrzył na cienkie nici, zaglądał do serc mugoli, a także do dusz ich opiekunów i w przebłysku intuicji pojął, że doskonale wie, kim oni są. Czyż nie okazało się to w końcu najbardziej naturalne i oczywiste? One też go obserwowały — spokojnie i z zainteresowaniem. Niczego nie chciały, niczego nie oferowały. Zastanowił się, czy mógłby ich jakoś dotknąć, porozumieć się z nimi, jednak nagle nie wydało mu się to już właściwe. Zresztą nie miał też za bardzo siły. Czuł się wyjątkowo zmęczony i rozproszony, jakby miał się za chwilę rozpuścić w srebrnej rzece, której korytem, z coraz większym trudem, przemieszczał swoją moc. Może nie byłoby to takie najgorsze? Harry zaczął gubić wątki. Obrazy, myśli i wspomnienia plątały mu się tak bardzo, że już sam nie wiedział, na co właściwie patrzy. W jednej chwili siedział na kanapie i widział ogień płonący w kominku, by w następnej pędzić z zawrotną szybkością po srebrnej autostradzie, a jeszcze potem śmiać się i kręcić, kręcić w kółko z rękami uniesionymi w stronę błękitnego nieba, w sadzie pełnym jabłoni. Tyle jabłek! Ich zapach był tak intensywny, taki mdlący i ciężki. Harry osunął się na trawę, ale zanim jej dosięgnął, znów pędził srebrną autostradą. Labirynt, wesołe miasteczko, wrzosowisko, Pokój Życzeń, autostrada, stadion, pokój wspólny, autostrada, Big Ben, Wielka Sala, komórka pod schodami, autostrada… Tyle miejsc, które widział, tyle innych, które sobie wyobrażał. Obrazy przesuwały się jeden po drugim, a każdy następny był odrobinę bledszy od poprzedniego. Świat ograniczył swoje kolory do tysiąca odcieni żółci, co przez chwilę wydawało się Harry’emu stylowe i bardzo pociągające. Umieram? Czy tak właśnie zaczyna się śmierć? W sepii? Obrazy mieszały się ze sobą coraz bardziej, ich kontury zlewały się powoli i zaczęły ciemnieć. Żółć płowiała i wypłukiwała się, aż została już tylko szarość. Świadomość Harry’ego błądziła drogami, których nie rozpoznawał. Czuł, jakby jednocześnie zapadał się w najgłębsze czeluście Ziemi i ślizgał po jej powierzchni. Był oderwany od wszystkiego, co znał o wiele za długo, a wspomnienia były zbyt odległe i brakowało im ostrości. Wiedział, że powinien dokądś wrócić, ale nie pamiętał, gdzie to coś jest. Nie pamiętał nawet, jak zacząć szukać. Wpłynął w okolice, które z jakiegoś powodu wydały mu się znajome. Był tu już kiedyś? Być może, choć nie mógł sobie przypomnieć. Czuł narastający wokół siebie chłód. Obezwładniający strach zakradł się do jego świadomości, gdy wyczuł ciemne kreatury z błyszczącymi oczami. Znał je, znał z pewnością. Ich święcące oczy oznaczały ból, wrzask i śmierć. I strach. Dotykały go zimnymi mackami zła i szeptały słowa, których nie mógł zrozumieć. Wszędzie wokół szalały płomienie, a do świadomości Harry’ego wdarł się smród zgniłego mięsa. Coś ciepłego i gęstego zaczęło go obmywać z ohydnym chlupotem i choć nie był w stanie dostrzec żadnych kolorów, nagle zdał sobie sprawę, że to po prostu musi być krew. Cała rzeka krwi i morze wrzasków tych wszystkich, którym podrzynano gardła i wyrywano serca. Tłusta sadza opadała na niego z góry, więc dławił się i płakał, choć nie miał przecież żadnych łez do wylania. — To wszystko jest teraz nasze — mówiły kreatury. — Żaden feniks nie powstanie z tych popiołów. Nasze, nasze, nasze… Potem odeszły. A on trząsł się i krzyczał, wciąż od nowa czując ich dotyk.
***
Mistrz Eliksirów niemal biegł w stronę gabinetu dyrektora Hogwartu. Jego dłoń była mocno zaciśnięta na szmaragdowym Kamieniu Serca, a rozjaśniona nadzieją twarz nie pasowała do panującej w zamku atmosfery niepokoju. Kiedy znalazł się wreszcie w pobliżu gargulca strzegącego wejścia, bez wahania wypowiedział hasło i już po chwili stał na progu gabinetu Dumbledore’a. Spodziewał się, że dyrektor będzie zajęty, nie zdziwił go więc widok pani Bones siedzącej na krześle przed biurkiem starca. — Albusie, muszę z tobą natychmiast porozmawiać. — Snape nie próbował nawet ukryć swojego podniecenia. Ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że sprawa, z którą przyszedł, nie może czekać. Dyrektor, mocno zaniepokojony, wstał ze swojego miejsca. — Czy z Harrym…? — zawiesił głos, bojąc się dokończyć pytanie. — Bez zmian, ale w tej właśnie sprawie przyszedłem i jeśli moglibyśmy… Pani minister najwyraźniej uznała, że jej spotkanie z dyrektorem Hogwartu dobiegło końca, bo podniosła się ze swojego krzesła i zmęczonym krokiem skierowała w stronę kominka. Na odchodne odwróciła się jeszcze do starego czarodzieja. — Będę cię informować na bieżąco — powiedziała, po czym wrzuciła do ognia garść proszku i zniknęła w płomieniach. Dumbledore spojrzał uważnie na Mistrza Eliksirów i bez słowa wskazał mu miejsce zwolnione przed chwilą przez panią Bones. W jego oczach nie było tym razem żadnych iskierek, jednak ciągle tliły się ciepło i nadzieja. Snape wyraźnie widział tę ostatnią, bo była odbiciem jego własnych uczuć...
silga