Na zawsze młody - Elleen.pdf

(83 KB) Pobierz
„Na zawsze młody" Elleen
— Wiesz, czasem myślę, że już na zawsze pozostanę młody — mówi James, przerywając na
chwilę pisanie eseju z zaklęć. Syriusz podnosi na niego wzrok i marszczy brwi.
— Zaklęcia cię tak inspirują? — pyta, wracając do stukania piórem o pergamin.
— Mówię poważnie — odpowiada James z uporem wymalowanym na chłopięcej twarzy. — Nie
czuję się dorosły.
— Jim, kto się czuje dorosły w wieku siedemnastu lat? Pisz ten esej, bo znowu dostaniesz
szlaban i nie pójdziemy do wioski.
— JA nie pójdę — poprawia Syriusza James, wzruszając ramionami. Przy stoliku przed
kominkiem Remus wygrywa z Peterem w szachy.
— Co, miałbym iść bez ciebie? Też mi zabawa!
Potter uśmiecha się szeroko i wraca do pisania, ale coś w energicznym skrobaniu jego pióra
mówi Syriuszowi, że właśnie minął jeden z tych nielicznych momentów, kiedy James chciał z nim
porozmawiać śmiertelnie poważnie. Syriusz nigdy nie myślał o przyszłości. Żyli tylko chwilą i nie
martwili się o jutro. Wieczna młodość przywodziła mu na myśl jedynie mugolskie bajki o
chłopcach, którzy nie chcieli dorosnąć, bo dorosłość jawiła się im jako problem, z którym bali się
zmierzyć. Może James ma rację? Może oni też pozostaną na zawsze młodzi?
Przez otwarte okno do maleńkiej kuchni Potterów wdziera się majowe słońce, a przy stole siedzi
dwóch chłopców, wyjątkowo starannie unikając swojego wzroku. Cisza, która dotychczas była
kojąca i jak najbardziej pożądana po całych dniach spędzanych na wygłupach i przekomarzaniach,
teraz drapie w gardłach i nie pozwala zebrać myśli.
— Więc — zaczyna Syriusz, śledząc wzrokiem natrętną muchę latającą nad półmiskiem pełnym
owoców.
— Więc — powtarza James i wygładza ręką szatę na piersi. Obaj wiedzą, że dzisiaj słowa są
zbędne, a najpełniej wyraża ich cisza, dlatego za wszelką cenę starają się powiedzieć cokolwiek, by
zagłuszyć natarczywą prawdziwość milczenia.
— Idziemy? — Syriusz podnosi się z krzesła i podchodzi do zlewu, by wylać zimną herbatę. —
Twoja mama zawsze zapomina, że nie cierpię malinowej.
James również wstaje i kieruje się w stronę drzwi. Syriusz dogania go już na progu i energicznie
poklepuje po plecach.
— Daj spokój, stary, zachowujemy się jak egzaltowane panienki — śmieje się, szukając w
oczach Jamesa dawnej deklaracji, że przecież już na zawsze pozostanie — wszyscy czterej
pozostaną — młody.
— Możesz przestać walić mnie po plecach? — pyta James, poprawiając kołnierzyk szaty. —
Zaraz wypluję płuca.
— Jim — mówi cicho Syriusz, drapiąc się po skroni — trochę głupio mi o to prosić, bo to
egoistyczne jak cholera, ale… nie zapomnij obudzić się jutro rano jako jeden z Huncwotów, co?
James zanosi się ochrypłym śmiechem.
— Stary, ja nie podpisuję paktu z diabłem. To tylko ślub.
Wiecznie młody James żeni się z wiecznie młodą Lily, a Syriusz niepostrzeżenie staje się
wiecznie młody za nich dwoje.
Kiedy Syriusz zamyka oczy Jamesa, zdaje sobie sprawę, że przyjaciel dotrzymał obietnicy. Teraz
już na zawsze pozostanie młody, gdzieś tam w krainie wiecznej szczęśliwości, o ile wzniosłe
opowieści o jej istnieniu nie są wyssane z palca i powtarzane dzieciom obok bajek o trzech braciach
czy zaczarowanych zwierciadłach.
— James?
Dwukierunkowe lusterko pokrywa się parą, ale wciąż odbija nienaturalnie rozszerzone źrenice
Syriusza. I, choć jest to teraz tak ogłuszająco nierzeczywiste, Jamesa po prostu nie ma. Syriusz
jeszcze nie wie, jak bardzo go to boli. Nie czuje strachu, złości, smutku, raczej uprzejme
zaskoczenie. Ani zimne palce Jamesa, ani otwarte usta Lily nie przemawiają do niego bezmiarem
tragedii. Jest tylko trochę zbyt cicho, chociaż mały Harry płacze wniebogłosy, i odrobinę zbyt
ciemno, chociaż ściany zawalonego domu świecą oślepiającym wręcz światłem. Syriusz nigdy nie
zastanawiał się, jak wyglądałoby życie bez Jamesa. James po prostu był i miał być aż po kres
nieokreślonego „kiedyś”.
Tysiąc pierwszych myśli ogniskuje się na złamanych okularach i poplamionym kaszą swetrze,
tysiąc kolejnych to żal, że zbyt pochopnie wykluczyli ze swojego życia Remusa, a ostatnią myślą
jest formująca się w umyśle Syriusza udręczona — zakłamana! — twarz zdrajcy.
— ZABIJĘ SKURWIELA!
— Myślałem, że bardziej przypominasz Jamesa — mówi Syriusz i wyjmuje głowę z kominka.
Remus patrzy na niego ze smutkiem wymalowanym na zmęczonej twarzy i Syriusz ma ochotę
rzucić w niego porcelanową figurką stojącą na gzymsie kominka. Czuje się oszukany i opuszczony,
jakby drugi raz zmuszano go do zamknięcia tych pustych, orzechowych oczu. Przez kilka chwil
miał złudną nadzieję, że uda mu się z Harrym odbudować to, co zburzyła śmierć Jamesa, ale Harry
okazał się dorosłym mężczyzną, a Syriusz wciąż i wciąż powtarzał, że chce na zawsze pozostać
młody.
— Minęło czternaście lat — mówi cicho Remus, pochylając się nad przyjacielem.
— Z których dwanaście spędziłem w pierdolonym Azkabanie!
Nagle kuchnia w znienawidzonym domu przy Grimmauld Place 12 staje się stanowczo za mała
dla nich obu i Syriusz podnosi się z klęczek. Remus waha się tylko chwilę, a potem mówi tonem,
który wywołuje w Syriuszu bolesne poczucie winy, bo Łapa wie, że kochając zbyt mocno, kochał
jednocześnie zbyt słabo:
— Zawsze byliśmy wielką trójcą , prawda?
— Remmy...
— Nie zaprzeczaj. To było oczywiste jak formuła zaklęcia przywołującego — szepcze Remus,
zaciskając palce na blacie kuchennego stołu. — Remus Lupin, Peter Pettigrew i wy. Remus Lupin,
Peter Pettigrew i nierozłączny duet.
— Remus...
— Umarłeś razem z nim, Syriuszu. — Lunatyk zakłada płaszcz i uśmiecha się smutno. — Będę
za godzinę.
Kiedy za Remusem zamykają się drzwi, Syriusz osuwa się z powrotem na podłogę przed
kominkiem. Nie zamierza płakać, to dobre dla mięczaków. Jakkolwiek się tego wypiera, jest
Blackiem z dziada pradziada, a Blackowie nie płaczą, zwłaszcza gdy mija czternaście lat, a ludzka
tragedia zamienia się w rycerski epos ze szkolnych podręczników.
Zostańmy... zostańmy animagami, Syri.
Po piętnastu minutach po raz trzeci przygląda się dnu ogromnego kieliszka, a kuchnia zaczyna
wirować wokół jego głowy. Przez otwarte drzwi wbiega olbrzymi jeleń, wypełniając całą przestrzeń
od podłogi do sufitu. I Syriusz czuje ulgę, bo przecież tak naprawdę nic nie ma znaczenia. To tylko
złudzenie wielkiego świata walącego się na małą głowę.
Kurwa, Syriusz, całkowicie cię popieprzyło? Mogłeś go zabić!!!
Byli jak bracia. Syriusz ze swoją czarnomagiczną rodziną, lekkomyślnością, ze swoim
gryfoństwem tak z natury, jak na przekór, i jego lepsza wersja, jego łagodniejsze alter-ego, mniej
zbuntowane odbicie lustrzane. Mówią, że lustra nie odbijają tylko duchów. Na grzbiecie srebrnego
jelenia pojawia się Remus — a może to tylko wilk? — i powtarza słowa, które mieszają się z
pijacką mantrą Syriusza:
— Umarłeś razem z nim.
Umiera.
Być może po raz pierwszy w życiu, a być może robił to już wiele razy. Uczucie pustki w środku
i gęstniejąca ciemność są przecież tak niepokojąco znajome. Zostawia za sobą zatopiony w
alkoholu żal, poczucie winy i wyrzuty sumienia. Zostawia Harry'ego, który być może właśnie
umiera dla niego. I choć z biegiem czasu nauczył się kochać w nim Harry'ego, a nie Jamesa, nie
może odpędzić od siebie myśli, że w chwilach zagrożenia ciężko byłoby ich od siebie odróżnić.
Harry i James. Obaj czekają po przeciwnych stronach zasłony.
On nie może wrócić, Harry. Nie może wrócić, bo jest m...
— NIE JEST MARTWY! SYRIUSZU!
Syriusz Black nie płacze, kiedy umiera James — nie jest nawet pewien, czy oddycha. Nie
płacze, kiedy wraca do znienawidzonego domu i staje oko w oko ze skrzatem, który uosabia
wszystko to, co Syriusz zostawił za sobą wiele lat temu. Nie poniża się nawet wtedy, gdy Remus nie
pije swojego eliksiru i tłucze krzesłem o ścianę pokoju przy bibliotece. Płacze, naprawdę płacze
tylko wtedy, kiedy słyszy niedowierzający krzyk Harry'ego i rozpoznaje w głosie chłopca
przekonanie, że przecież ojciec chrzestny nigdy go nie zawiódł, że zawsze był blisko, gdy Harry go
potrzebował. Podświadomie czekał na ten moment od czternastu lat, a mimo wszystko — a może
właśnie dlatego — czuje, że zawiódł kogoś, dla kogo miał być już na zawsze.
— Postarzałeś się — mówi James, pojawiając się obok niego niepostrzeżenie. A więc to już?
Mieliśmy na zawsze pozostać młodzi — dodaje z wyrzutem, ale jego twarz rozjaśnia się w
uśmiechu.
Syriusz chciałby odpowiedzieć, ale nie potrafi ułożyć liter w słowa.
— Harry... — szepcze tylko, wskazując za siebie.
— Poradzi sobie — odpowiada James z przekonaniem.
— Ale...
— Kocha cię.
Syriusz drewnianą rękę przerzuca przez ramię przyjaciela, a drewnianą głową wykonuje kilka
drewnianych ruchów.
— James, tak dobrze być znowu w... domu.
Drewniana chata na skraju snów z szybami utkanymi z łez i dachem skleconym z uśmiechów
kiedyś zapełni się nimi wszystkimi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin