Lloret de Mar.doc

(86 KB) Pobierz
Lloret de Mar 2001

Lloret de Mar 2001

Rozbawiony tłum falował na całej długości nadmorskiej  promenady, nieprzerwany strumień młodych ciał pulsujący na chodnikach, deptakach i piasku. W sierpniu nastąpiła drobna zmiana; tabuny pijanych nastoletnich Anglików zostały zastąpione przez tabuny pijanych Włochów i Francuzów. Zmieniło to charakter i odgłosy miasta, mniej było piłkarskich przyśpiewek, więcej nachalnych zaczepek. Poziom hałasu się obniżył, poziom popędu wręcz odwrotnie.  W migającym świetle neonów grupy nastolatków mijały się szukając następnego baru, w którym panuje happy hour by w cenie jednego paskudnego drinka dostać dwa, jeszcze gorsze. Wydekoltowane, spalone słońcem na czerwono, Brytyjki ochoczo prezentowały bujne kształty. Była dopiero dwudziesta druga. Za około cztery godziny, po wypiciu paru piw lub drinków i wypaleniu skręta  z tanim marokańskim haszyszem, grupy wymieszają się i plaża zaroi się od kotłujących par. Marta obserwowała ten fenomen już drugi rok z rzędu.

-What’s your name, baby? – słychać było zewsząd.

Oby łatwe do wymówienia, dziewczynom, nie wiedzieć czemu przeszkadza gdy się zapomina jak się nazywają. Tak jakby to miało jakieś znaczenie.
W słowniku każdego polującego Marokańczyka, Włocha czy Hiszpana obowiązkowo znajdował się zestaw zwrotów zastępczych: babe, baby, sweetheart. Zdarzało się tez my beautiful.
Stała na progu paląc papierosa i po raz kolejny zastanawiała się czemu dziewczyny dają się tak traktować. Alkohol, może pierwsze bez rodziców wakacje i zachłyśnięcie się wolnością? A może to standard? Może wcale nie czuły się okropnie, widząc, że następnego dnia ukochany z plaży obtańcowuje inną, a jej nie zauważa. Trudno było jednak w to uwierzyć. Zaciągała się szybko, wiedząc, że za chwilę krótka chwila odpoczynku zostanie przerwana. Początkowo nie chciała palić w pracy, jednak okazało się, że pracuje po 20 godzin na dobę. Minęła ją grupka roznegliżowanych, starszych od niej dziewczyn.
Czy koło trzydziestki nadal to je bawiło? Podobał im się byle jaki seks z byle kim, byle gdzie? Z człowiekiem, który był z nią wyłącznie dlatego, że była pierwszą, która nie powiedziała nie tego wieczoru? A może i nie pierwszą? Marta wzdrygnęła się na myśl, że jakiś Fluvio czy Ahmed miałby jej dotykać.

- Oh babe, you’re beautiful – gdyby tylko zarabiała 100 peset, za każdym razem, gdy to słyszała.

Where are you from? – nie zniechęcał ich brak odpowiedzi. A kasa nabijałaby kieszeń. Niestety każdą pesetę musiała zarobić, z zawracania głowy nie miała nic.
Nachalność przechodniów zaczęła jej przeszkadzać dopiero po pewnym czasie pracy w tym wariatkowie. Będąc w Lloret na wakacjach, no i w stanie nietrzeźwym można było to uznać za komplement.  Właściciel hotelu, w którym mieszkała twierdził, że w Lloret nie ma prostytutek, bo po co. Patrzyła na zachowanie turystek i musiała przyznać rację. Nie pobierały za tę usługę pieniędzy.

A pracą Marty była opieka nad grupą  młodzieży. Ha ha, ha. Gdyby żyła w innym kraju, na spotkaniu organizacyjnym dla rodziców, o ile takie w ogóle się odbywało, kazałaby mówić żeby do walizek mamy wkładały dzieciom paczkę prezerwatyw zamiast kapelusza i kremu ochronnego. Poparzenie słoneczne dużo łatwiej wyleczyć!
Ale w Polsce rodzicom o pewnych rzeczach się nie śniło, a jeśli nawet, to nie chcieli o tym słyszeć. Wysyłali dzieci na obóz zagraniczny, do którego dopłacał pracodawca, z opieką nauczycieli ze szkoły ze szkoły osiedlowej, do której chodziły dzieciaki. Byli więc spokojni, że wszystko będzie zorganizowane jak należy i mało kto wiedział dokąd naprawdę wybiera się ich nabuzowany hormonami i odurzony wolnością nastolatek.
Tymczasem biuro podroży sprzedawało bilety na obozy dwudziestolatkom by zapchać dziury w autokarze i pensjonacie, w którym dzieciaki miały być zakwaterowane. Trudno zapanować nad dzieciakami, gdy w pokoju obok kopci się hasz. Marta nie miała nawet uprawnień opiekuna. Umowę, ustną zresztą, miała na opiekę nad turystami. Nie nieletnimi! Starała się więc jedynie separować od dzieci z huty od palaczy. Nie było to łatwe, bo dzieciaki były zachwycone życiem, jak z teledysku, odbywającym się na ich oczach. Część chciała brać aktywny udział w MTV Live z Lloret. Trudno było przebywać w paru pokojach naraz i kontrolować co w każdym się dzieje. Na zewnątrz dzieci zdawały się być dość onieśmielone, werwy nabierały w sypialniach, podczas zakrapianych hiszpańskim piwem, wieczorów. Tolerowała to, piwo było słabe, a poza tym w wieku piętnastu lat butelka piwa nie zabije. Bądź też dwie. Nie ma co udawać, że nastolatki, nawet najgrzeczniejsze, będą wieczorami odmawiać różaniec. Byle byli w pokojach i nie brali narkotyków. O więcej nie prosiła. Nie starała się też dobudzić piwoszy na śniadanie. Jeśli nie wstali, nie jedli, trudno. Przegłodzeni następnego dnia wstawali grzecznie, trudno im było się pogodzić z wydawaniem pieniędzy na jedzenie na plaży. Pełnoletnia grupa krakowska żyła własnym życiem. Właściciel hoteliku, podłego zresztą, powtarzał bez przerwy, że był to pierwszy i ostatni sezon z Polakami. Zarobek żaden. Chłopcy grali wprawdzie godzinami w bilard, ale polska pomysłowość nie pozwoliła im tracić wbitych bil. Przy każdej dziurze stał jeden, ze składających się na grę chłopaków i wyłapywał bile przed wlotem do dziury. Marta wolała też nie myśleć o reakcji Joana na to, ze bidety w pokojach używane były jako coolery do napojów. Nie dość, ze napoje nie były kupowane u niego, to jeszcze były schładzane non stop. Temperatura w pokojach wynosiła ponad 30 stopni więc jednorazowe napełnienie nie rozwiązywało sprawy. Woda lała się więc i lała, a jedyne co udało się Marcie wyegzekwować , to wyłączanie jej gdy nikogo nie było w pokoju. Oczy Joana po całym dniu kręciły się dokoła  łysej czaszki, niczym cyferki w licznikach wody obracając się w zawrotnym tempie. W pokoju grzeczniejszych dziewczynek bidet używany był jako miska do prania. usta krowa, druga pani wychowawczyni, była oburzona. Oburzona! Powtarzała to około stu razy dziennie. Zrzuciwszy całą pracę na Martę, miała czas na krytykowanie wszystkiego. Jedzenia, hotelu, słońca, basenu, plaży, zachowania Joana, zachowania Marty i młodzieży oczywiście. No, i przede wszystkim, zgnilizny moralnej panującej wokół. Marta wyłączyła się drugiego dnia. Zastanawiała się jedynie po co tyle gadać, skoro nikt nie słucha. . Młodzi olewali ją centralnie, włącznie z jej własnym, spasionym jak ona, synem.

Skończyła papierosa, zadowolona, że nikt jej nie przerwał. Cisza nocna w Lloret nie istniała, ale godzina dwudziesta druga dla pani tłustej krowy była święta, a i Marcie pasowało, że towarzystwo udaje, że nie rozrabia. Przeliczyła wcześniej stan dzieciaków, wszyscy byli w pokojach. Wysunęła się spod markizy osłaniającej wejście do baru hotelowego i spojrzała w górę. Połowa obozowiczów tkwiła na balkonach. Pomachała im zastanawiając się czy może wyjść na ich oczach z hotelu, i co zastanie po powrocie. Pani Hala wieczorami również nie pracowała. Odpoczywała po całym dniu narzekania wystawiając żylaki w górę, bo nogi puchły jej z tego gorąca. Ta, z gorąca, nie z czterdziestu kilo nadwagi. Marta musiała zadzwonić. Była środa, dzień telefonu. Lubiła myśleć, że do jej chłopaka. Coś się zaczęło w czerwcu, ale sesja i wyjazd do Hiszpanii wypadły w najciekawszym momencie. Kupiła kartę telefoniczną w Tabacu na rogu i, jak na skrzydłach, pofrunęła do budki. Niebiesko-zielone budki Telefonica wpływały na nią kojąco. Spędzała w nich najprzyjemniejsze pół godziny w tygodniu. Nie zwracała uwagi na wołających za nią Włochów. Dwadzieścia minut mija bardzo szybko, jeśli nie spędza się ich akurat w towarzystwie pani Hali. Przed otwartymi przed chwilą dyskotekami, zaczynały ustawiać się ogonki. Wyminęła sprawnie nagabujących ją do wejścia naganiaczy i zobaczyła, że hotelowe balkony są puste. Tknięta przeczuciem, przyspieszyła kroku.

Wejście do hotelu było jednocześnie wejściem do baru. Zobaczyła, że Joan ma przy barze dwójkę gości, ale na jej widok, oderwał się od rozmowy z nimi i uśmiechnął od ucha do ucha. Rzadko się uśmiechał, już była pewna, że coś się stało.

- Marta, ale straciłaś przedstawienie - powiedział po katalońsku i machnął ręką podkreślając moc swoich słów.

- Qué pasa, Joan? - zapytała.

- Pedro, ha ha ha- roześmiał się Joan - lepiej idź do góry do drugiej profesory, może cię potrzebować!

Jęknęła i wbiegła po schodach. Na korytarzu kłębiło się od dzieciaków, miały głupie uśmiechy na twarzach.

- A czemu wy nie w pokojach?- zapytała groźnie.

Nie było odważnego żeby jej odpowiedzieć, słyszała jednak stłumione chichoty.

- Szurać do pokoi po kolei otwarła wszystkie drzwi sypialni i wpuszczała dzieci do środka przeliczając je po raz setny tego dnia. Minus jeden. Po oczyszczeniu terenu wciągnęła głośno powietrze i udała się do norki, którą dzieliła z panią Halą.
- Coś ty mi zrobił? Coś ty mi zrobił – usłyszała jeszcze przed wejściem histeryczny krzyk pani krowy.

W pokoju zobaczyła matkę usiłującą wciągnąć tłuste cielsko syna na łóżko. Stanęła oniemiała w drzwiach, nie rzuciła się do pomocy. Nie mogła, nie chciała. Usłyszała szmery na korytarzu, wychyliła się i dostrzegła ciekawskie głowy wychylające się w rozbawieniu z pokoi. Weszła do środka i zamknęła drzwi. Musiała zostać w maciupeńkim korytarzyku, nie zmieściłaby się obok szamocącej się pani Hali.

- Piotrek, Piotrek wstań! – pokrzykiwała sapiąc pani Hala. Ciało syna leżało bezwładnie na podłodze. Jedyną oznaką życia było charczenie wydobywające się z głębi czternastoletniej jaźni.
- Bleeee - usłyszała w odpowiedzi, a ogromna tusza przeszkodziła jej uskoczyć przez pawiem, który musiał męczyć Piotrka od pewnego czasu. Może nie chciała się uchylić, by Marta nie widziała co się stało. Obie stały teraz bez ruchu, po spódnicy pani Hali spływał wiśniowy paw. Sangria, pomyślała Marta. Piotrusiowi wyraźnie się poprawiło bo nie charczał już, tylko zasnął we własnych rzygach.
- To ja może pójdę spać do pokoju chłopców na jego łóżko zaproponowała Marta.
-  Nie! - w głosie krowy wyczuwało się panikę - ja się prześpię na podłodze, proszę nie stwarzajmy więcej kłopotów- wyrzucała z siebie nerwowo Pani Halina - jak to będzie wyglądało gdy będziesz spać z nimi?

Marta wprawdzie odnotowała pierwsze odkąd się znały proszę, ale nie stopiło to lodu między nimi. Rozejrzała się po pokoju i wciągnęła nosem powietrze. Wymioty zaczynały śmierdzieć.
- Nie wiem, pani Halu, ale wydaje mi się, ze Pani obchodu nocnego dzisiaj nie zrobi, a ktoś ich musi pilnować – powiedziała zmęczonym tonem -  Powiem im, żeby w razie czego przychodzili do mnie tam, a nie do naszego pokoju.
- Dobrze, jak uważasz. Ja przepraszam, ja przepraszam -  zaszlochała klęcząc nadal przy łóżku na którym leżał rozwalony Piotruś i pochrapywał radośnie. Znaczyło to, że w jej łóżku będzie spała krowa, a Joan nie będzie zachwycony prośbą zmiany pościeli. Był skąpy do granic możliwości. Katalończyk do kwadratu.

- Pani Halu, proszę się nie martwić – powiedziała czując coś na miarę współczucia. Przecież to normalne - dodała i wyszła z pokoju. Ochota na śmiech, który tłumiła, przeszła. Stara nauczycielka, w której życie zabiło miłość do dzieci nie powinna juz uczyć, wydawała się dzisiaj prawie ludzka. Ale cóż, życie to nie bukiet róż, jak to mawiał jej kolega z liceum, westchnęła Marta.

-  Proszę Pani -  Kasia zaatakowała ją, gdy tylko wyszła na korytarz - tam na dole Asia rozmawia z jakimiś chłopakami.
-  Dobra, Kasiu, sprawdzę co się dzieje - westchnęła i zrezygnowana poszła w kierunku schodów. Dzień po dniu, ciągle coś! Przed chwilą przeliczyła przecież dzieciaki i wszyscy byli w swoich pokojach. Ta niekończąca się zabawa w kotka i myszkę zaczynała męczyć kotka. Od godziny chciało jej się sikać, ale ten luksus musiał poczekać.

Kasia naturalnie postanowiła jej towarzyszyć. Po drodze zatrzymała się w paru pokojach dziewczyn  by zwołać większe grono widzów. Marta potrzebowałaby prawdziwego wsparcia, nie pani Hali w takich sytuacjach. A Asią, od początku były problemy, postanowiła więc szybko sprawdzić co się dzieje. Dziewczyna w wieku lat czternastu wyglądała na pełnoletnią, dumnie obnosiła atomowy biust. Malowała się wyzywająco i bez gustu, odnosiła jednak zamierzony efekt postarzenia się.
Marta zatrzymała się na chwilę przy barierce schodów by ustalić sytuację, miała stąd dobry widok na hol, sama nie będąc widoczną. Gwiazda siedziała uśmiechnięta  z papieroskiem w dłoni, na narożnej kanapie w zacienionej części holu, wypychając atuty do przodu.  Po każdej stronie Asi siedział typ. Nażelowany, wystrojony w dżinsy i białą koszulę. Typ po lewej wydawał się podstarzały, ale nawet ten młodszy był co najmniej dwa razy starszy od dziewczyny. Obślizgłe uśmiechy błąkały im się po wydatnych ustach. Byliby w stanie podzielić się zdobyczą w razie potrzeby. Czy ten dzień się nigdy nie skończy?
-        Co jest Asia, chłopcy z obozu są nie fajni? - zapytała lodowatym głosem schodząc w dół. Nastolatka spokojnie pociągnęła łyk ze swojej szklanki, odwracając wzrok w kierunku schodów, Marta postanowiła nie dochodzić, co piła.
- Twój wieczór na dole się zakończył, proszę do pokoju – chciała brzmieć groźnie. Pamiętała, co powiedział jej kiedyś treser psów; wszystko jest w tonie!
Kolesie spod ciemnej gwiazdy, najwyraźniej nie rozumiejące  o co chodzi, nie wiedziały jaką należy przyjąć strategię działania. Uśmiechali się więc nadal czarująco, czekając na rozwój sytuacji. Marta nie wyglądała na matkę dziewczyny, ta zaś, nie wyglądała na nieletnią.
-  Przecież jesteśmy cicho – powiedziała wyzywającym tonem dziewczyna.

-  Cisza nocna, gdybyś zapomniała, panuje od 22 do szóstej rano, a jest grubo po jedenastej, więc marsz do pokoju – Marta postanowiła wykorzystać ton tresera lwów - czekaj tam na mnie bo chciałabym z tobą porozmawiać na temat nocnego zawierania znajomości i zgubnego, dla cery młodej dziewczyny, nałogu palenia -  nie podarowała sobie aluzji do dyskretnie zgaszonego tandetnym obcasem papierosa.
Asia wypchnęła atuty i pożegnała się czule, swoją łamaną, aczkolwiek bardzo komunikatywną angielszczyzną z nowo poznanymi kolegami. Obserwując stopień zażyłości można było dojść do wniosku, że to dawno niewidziani bracia przyjechali ją odwiedzić.
-  See you tomorrow – dodała bezczelnie kierując się powłóczystym, seksownym krokiem na górę.
-  A wy spierdalać, bo zadzwonię po policję, ze molestujecie trzynastolatki - rzuciła również po angielsku Marta.
-  Ale, honey, o co chodzi? – próbował młodszy, lecz starszy, wyraźnie rozsądniejszy, zaczął zbierać się do wyjścia.
-  Joan - zapytała głośno - czy ci panowie są gośćmi hotelowymi?
Joan wyszedł zza baru trzymając w ręce kij bejsbolowy i nie ukrywając, typowo hiszpańskiej, niechęci do Marokańczyków na terenie Hiszpanii, zapewnił ich, że jak zobaczy ich jeszcze raz, to zatroszczy się, by prosto z aresztu wrócili do Maroka. Zanim zrobił wdech,  gości nie było.
-  Nienawidzę Arabów – rzucił rasistowsko, jak zwykle - a ta mała też dobra - widziałaś jak kręci tyłkiem? – zapalczywie polerował, po raz tysięczny tego dnia, bar - chcesz piwo?
-  Nie mogę, muszę iść na górę z nią porozmawiać – jęknęła czując jak język przyrasta jej do podniebienia z pragnienia.
-  A jak się czuje Pedrito? – zapytał uśmiechając się na wspomnienie zataczającego się nastolatka.

- Śpi – rzuciła szybko, postanawiając nie dzielić się informacją  o czerwonych plamach na wykładzinie.

Dla odmiany, kanapę okupowała teraz Kasia, która zdawała relacje z pierwszej ręki, słuchającej jej z wyraźnym zainteresowaniem grupie dziewczyn. Strumień męczących Martę dzieci, wydawał się nie mieć końca. Atakowały zewsząd.
-          Nie plotkować dziewczyny! - zagadnęła je – bo wam urosną nosy jak Pinokiowi.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin