Feliks W. Kres
Prawo Sępów
KSIĘGA PIERWSZA
GAAREOGORDE HORK KEREK
CZĘŚĆ I
Z szacunkiem patrzyli uczniowie na siwe skronie i białą jak mleko brodę starego mistrza. Chylili głowy. Powaga i szara mądrość otaczały go od lat; umieli już dostrzec je nie tylko w pooranej wiekiem twarzy i spokojnym spojrzeniu. Zbyt wielkie, by pomieścić się w duszy, utworzyły wokół postaci aureolę cienia.
Weszli w cień uczniowie.
Otwarta księga na stole była tylko symbolem mądrości. Mistrz nie potrzebował księgi, wiedział więcej, niż ona.
- Rozum dał początek wszelkiemu złu na świecie. Z czego płynie zło? Z innego zła lub też z niedoskonałości. Dziś musicie wybrać: czy chcecie widzieć w rozumie twór z natury zły, czy też - niedoskonały. To ogromna różnica. Ogromna.
Cień pochłonął ich wszystkich. Już nie byli uczniami. Mieli prawo wyboru, mogli i musieli wybierać.
Wybrali. Wybrali różnie.
CZĘŚĆ II
I od stu lat czeka Królowa Światłości
W najwyższej płacząca zamczyska wieżycy
Na śmiałka-rycerza, co strachu nie zaznał
I przyjdzie, by wyrwać ją z mocy Moldorna.
fragment legendy grombelardzkiej
- Panie, Najgodniejszy Przedstawiciel Cesarza prosi do siebie! Odprawiłem niewolnika machnięciem ręki, po czym zwróciłem się do towarzyszącego mi pana Lira P.W., z którym narzekaliśmy na ciężkie czasy.
- Wybacz pan - rzekłem. - Pogawędzimy przy okazji.
Odpowiedział ukłonem.
Powoli i z godnością przybliżyłem się do wysokiego krzesła, na którym spoczywała ogromna postać gospodarza dworu. Najgodniejszy rozjaśnił się na mój widok.
- Poznaj pan - rzekł tak prędko, jakby bał się, że ucieknę - bawiących przejazdem w Rollaynie panów Zora H.T. i Tubilde'a F.R. z Grombelardu. Gorąco pragną cię poznać.
Pokłoniłem się gościom. Jako mieszkaniec Rollayny i współgospodarz dworu miałem prawo odezwać się pierwszy.
- Zaszczyt to dla mnie - rzekłem - poznać tak dobrze urodzonych szlachciców...
Pan Zor przerwał mi prędko:
- Wasza Godność drwisz sobie z nas. Cóż my, mieszkańcy dzikiego Grombelardu, znaczymy wobec pierwszego rycerza Dartanu?
Nieznacznie uniosłem do góry brwi. Najgodniejszy zakrztusił się wesołością.
- Cóż za gafa, panie Zor! - zarechotał. - "Dziki Grombelard" o ojczyźnie Pogromcy, to dobre, he, he!
Zor i Tubilde zmieszali się tak bardzo, że ledwie powstrzymałem uśmiech. Pospieszyłem im z pomocą.
- Źle zrozumiałeś słowa naszego gościa, Najgodniejszy - powiedziałem. - Pan Zor powiedział oczywiście "dżdżysty", a taki jest w istocie, nie zaś "dziki". Winę za nieporozumienie ponosi tu akcent, tak znamienny dla każdego Grombelardczyka używającego Konu.
Goście spojrzeli z wdzięcznością. Najgodniejszy długo kiwał głową, wreszcie uśmiechnął się.
- Widać stary już jestem - rzekł z humorem - i niedosłyszę.
- Pan Golst tak dobrze opanował wymowę Konu - stwierdził Tubilde - że nie dźwięczy w jego głosie ani jedna nutka naszego starego języka. Czy wolno mi spytać, przed ilu laty opuściłeś, panie, Grombelard?
- Sześć lat temu, ale Konu znam od dziecka - odparłem. - W młodości wiele podróżowałem...
- O! - przerwał mi Najgodniejszy. - Nie wykpisz się pan tym razem.. Wiem, że znasz bardzo dobrze Dartan, doskonale Armekt, ponoć swego czasu odwiedziłeś nawet Garrę... Ale mnie interesuje właśnie Grombelard! Panowie Zor i Tubilde opowiedzieli mi o Trzeciej Prowincji wiele niewiarygodnych historii, ciekaw jestem, czy pan, któryś przecie pół życia tam spędził, potwierdzisz je?
Zmarszczyłem nieco brwi. Nie lubiłem mówić o Grombelardzie. Z wielu powodów.
- Nie wiem, co panowie powiedzieli - rzekłem wymijająco - mimo to potwierdzam każde słowo. W Grombelardzie wszystko może się zdarzyć.
Najgodniejszy był niezadowolony. Skarcił mnie spojrzeniem.
- Znów się wymigujesz - powiedział. - Wspomniałeś kiedyś, że bawiłeś we wschodniej części Grombelardu...
Ściągnąłem twarz jeszcze bardziej.
- O czym mam opowiedzieć? - zapytałem wreszcie, po dość długiej chwili milczenia.
Przedstawiciel otworzył usta. Ale zamknął je zaraz, kierując spojrzenie gdzieś w bok, poza mnie. W tej samej chwili usłyszałem stanowczy, kobiecy głos:
- Nic z tego, mój drogi! Żadnych opowieści. Chcę wyjść do parku, źle się czuję...
Najgodniejsza Irina J.C.C. lekkim dotknięciem usunęła mnie na bok i stanęła przy mężu. Pochyliłem się w ukłonie, Zor i Tubilde przyklękli.
- Nie żądam, byś pozostawił dla mnie gości. Będzie mi towarzyszył nasz Pogromca... Pod jego opieką mogę czuć się bezpieczna, nieprawdaż?
Najgodniejszy zrobił dziwny grymas i niechętnie machnął dłonią. Irina posłała mu uśmiech. Spojrzała na mnie.
- Mogę prosić o opiekę, prawda?
Zgiąłem się wpół.
- Chodźmy zatem.
Podążyła w stronę wyjścia. Pokłoniłem się Najgodniejszemu i gościom, po czym ruszyłem za nią.
Sala była już niemal pusta, większość przybyłych dawno udała się do domów. Kolejne z wielkich przyjęć na dworze Najgodniejszego Gartolena, Przedstawiciela Cesarza w Rollaynie, dobiegało końca...
Zeszliśmy do ogrodu. Stojący przy drzwiach gwardziści zasalutowali nam mieczami. Po chwili przed ich wzrokiem zasłoniły nas krzewy dzikiej róży.
Niespiesznie zanurzaliśmy się w chłodny i mroczny gąszcz parku. Irina rozejrzała się uważnie dokoła. Byliśmy sami. Mogła zrzucić maskę.
- Cóż to, dzielny rycerzu? - zapytała z ironią. - Znów słaba kobieta musi wybawiać cię z opresji? I wreszcie - dawno już chciałam o to zapytać - czemu tak niechętnie mówisz o Grombelardzie, o przeszłości?
Spojrzałem uważnie, ale jej twarz tonęła w mroku.
- Czemu pytasz?
- A czemu nie?
Pocałowałem ją powoli, z namysłem.
- Moje życie w Grombelardzie nie ociekało miodem - skłamałem. - Dlatego niechętnie je wspominam. Cóż w tym dziwnego?
- Nic, rzecz jasna. Poza tym, że kłamiesz.
Usiedliśmy na otoczonej przez gęste krzewy ławce.
- Kłamiesz - powtórzyła z wyrzutem. - Ale dlaczego? Same tajemnice... Tajemnicza przeszłość, tajemniczy przyjaciel...
Usiłowała zajrzeć mi w oczy.
- Ten kot... Powiedz, dlaczego nazwał cię: Glorm? Czy Golst to nie jest twoje prawdziwe imię?
Milczałem. Cóż jej miałem powiedzieć? Że byłem rozbójnikiem? Ze napadałem na karawany kupieckie, że mordowałem - i jak jeszcze? Była Dartanką. Nie znała Grombelardu, raz i drugi słyszała może o okrutnych Ciężkich Górach i srożących się tam bandytach. O zwalczających ich dzielnych żołnierzach... Miałem przyznać się do swego rzemiosła? Przyznać, że... tęsknię za nim?
- Nie odpowiesz mi?
Milczałem. Wstała i bez słowa poszła przed siebie. Uraziłem ją, milczeniem... Chciała, bym nie miał przed nią tajemnic, bym jej mówił o wszystkim. Miała prawo żądać tego.
Patrzyłem, że znikła w mroku.
Wiedziałem, że jeśli będę stale kłamał - stracę ją. Ale czy wolno mi było powiedzieć prawdę? Zarysować przejrzysty dotąd wizerunek prawego, szlachetnego rycerza? W jaki sposób miałem to zrobić?
Wiedziałem, że to ja jestem winien, że to ja rozbijam nasz związek. Miałem ochotę pobiec za nią i... uderzyć. Bić ją po głowie, po twarzy, dlatego właśnie... dlatego, że była bez winy. Dlatego.
Powtarzałem sobie ...
renfri73