May Karol_Na Dzikim Zachodzie_Korsarz_opowiadania.rtf

(8443 KB) Pobierz
Korsarz

 

Karol May

 

Korsarz


Jednooki

 

 

Palący Ogień

 

 

Nad rzeką Bighorn płonęło niewielkie ognisko. Siedział przy nim mężczyzna w traperskim stroju; długie, siwe włosy opadały mu na szeroki kark. Z jego nietuzinkowej postaci bił spokój i opanowanie, tylko płomienne oczy zdradzały, że nic nie jest w stanie zdarzyć się wokół niego niepostrzeżenie. Mężczyzna skończył właśnie posiłek, który składał się z kilku pieczonych ryb, i napełnił żarem swój kalumet. Dołożył jeszcze trochę drewna do ognia, otulił w derkę i położył obok.

Miejsce było zaciszne i odosobnione. Nurt rzeki rozlewał się tutaj szerzej, na kształt jeziora z wieloma głębokimi, wąskimi zatokami, do jednej z których myśliwy pokierował swe czółno i przycumował je do brzegu.

Z wolna zapadały ciemności, choć nadal dochodziły najprawdziwsze, głębokie i melancholijne odgłosy puszczy. Samotny mężczyzna przysłuchiwał się wieczornemu hymnowi lasu, owemu cichemu, choć dźwięcznemu śpiewowi, który zdaje się pochodzić z nisko nastrojonej harfy Eola. Śpiew ten rozbrzmiewa dookoła i otacza ze wszech stron; dochodzi zewsząd, a przecież nie sposób powiedzieć, gdzie bierze początek i gdzie zapisane jego nuty. W powolnym rytmie, pieszczotliwie szumiały liście i chlupotały fale. Po pniu wiązu zbiegła wiewiórka, obrzuciła obcego ciekawym spojrzeniem, potem uspokojona powróciła do swojej dziupli. Z poświaty, którą płomień ogniska rzucał na wodę, co jakiś czas wzbijała się ryba, by spaść z głośnym pluskiem i pogrążyć się na powrót w otchłań swojego żywiołu. Płonące polana trzaskały w żarze. Należący do żmij zygzakowatych cooperhaed pomknął od ognia z szelestem; miał być może w pobliżu swoją letnią siedzibę, a teraz wydobywał się z dymu. Chrząszcz, dopiero co wyrwany z pierwszego snu, pracowicie przedzierał się przez runo leśne z prawie niesłyszalnym szelestem. Mały rój moskitów pląsał w rozdygotanym korowodzie wokół wznoszącej się smużki dymu, wypełniając powietrze misternym, srebrzystym dźwięczeniem, które nagle przerwane zostało złowróżbnym, gwałtownym brzęczeniem wielkiej i grubej ćmy; niezdarnie, z bezwzględnością wbiła się w moskity niczym pocisk, by natychmiast ponieść zasłużoną ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin