Analizując fragmenty Przedwiośnia i Granicy.docx

(75 KB) Pobierz

Analizując fragmenty Przedwiośnia i Granicy, porównaj kreacje matek. Określ wzajemne relacje między matką i dzieckiem, wykorzystując także znajomość utworów.

 

Stefan Żeromski Przedwiośnie
 

Matka nie była w stanie utrzymać syna w domu, nakazać mu zmiany wyuzdanych obyczajów, dopilnować go i wyśledzić miejsca jego kryjówek. Bez przerwy niemal czekała na jego powrót. Gdy chwytał czapkę i pędem wylatywał z domu, coś podsuwało się do jej gardzieli i zapierało oddech. Nie miała już siły prosić urwisa, żeby nie chodził. [...] 
To obce miasto stało się dla niej jeszcze bardziej obce, cudze, niepojęte, groźne, złowieszcze. Po wyjeździe męża wszystkiego się tutaj bała. Dopóki mąż był w domu, on był osobą – ona cichym i pokornym cieniem osoby. Teraz ów cień musiał stać się figurą czynną. Cień musiał nabrać woli, władzy, decyzji. Jakże ten mus był nieznośny, jak uciążliwy! Musiała wiedzieć o wszystkim, przewidywać, zapobiegać, rozkazywać. Gubiła się w plątaninie swych obowiązków. Nie wiedziała, od czego zacząć, gdzie jest droga i jak nią iść. Wstydziła się i trwożyła. Przeżywała jedną z najsroższych tortur, torturę czynu narzuconą niedołężnej bierności. Cierpiała nie mogąc dać sobie rady. Trwoga o syna, który się jak na złość zlisił, dobijała ją. Jedyną ulgę znajdywała w ciągu nocy, kiedy chłopak twardo spał. Słyszała wtedy jego oddech, wiedziała, że jest obok niej i że mu nic nie zagraża. Ale sama wtedy nie spała. Popadła w bezsenność. Wolała jednak bezsenność białej nocy niż trwogę białego dnia. Och, jakże dobrze jej było przyczaić się na legowisku, zasunąć się w kąt i patrzeć na śliczną głowę chłopca, owianą gęstwiną falistej czupryny i – patrząc tak na niego – o nim marzyć!... Jakiż śliczny, jakiż ukochany ten łobuz, ten urwis, ten włóczykij i zawalidroga! 
Co mu się też śni – co tam przepływa pod czarującą płaszczyzną spadzistego czoła? Co też to widać w tych oczach głucho zamkniętych, pod cienistymi powiekami? [...] A patrząc tak na główkę jedynaka, głęboko rozważała: "Któż to jest, na Boga! ten chłopiec? Oto tajemnica niezbadana poczęła go w niej. Oto był maleńki i niedołężny – kruszyna cielesna, byt zależny jedynie od niej – cząstka jej całości, jak gdyby nowy organ jej ciała, ręka lub noga... Wykarmiła go, wypielęgnowała, wyhodowała. Z roku na rok rósł w jej rękach, w jej oczach, w jej objęciu. Każdy dzień jego zależał od niej, z niej się poczynał, na niej się kończył. Siły swe przelała, życie swe przesączyła kropla po kropli w jego siły. Nastawiła i wyprostowała drogi jego krwi. Nadała mu głos, krzyk, śpiew. A oto teraz obcy się staje i złowieszczy. Obraca się przeciwko niej. Z niego płynie na nią jakieś złe. Bezgraniczna miłość ku niemu przekształca się i przeradza na krzywdę słabego jej ciała i ducha omdlałego. Gdyby go tak bezgranicznie nie kochała, cóż by jej było, choćby się psuł i, gdzie chce, hasał! Ale on bije w miłość, targa tą siłą, którą go obdarzył jej słaby ostatek mocy".

1925

Stefan Żeromski, Przedwiośnie, Warszawa 1984
 

Zofia Nałkowska Granica
 

Elżbieta [opiekując się chorą panią Kolichowską] pomyślała o matce, która nie pielęgnowała jej nigdy w chorobie.
Och, tamtej urody nie uszkodziły lata. Ostatniej wiosny napatrzyła się jej do woli. Uczuła jeszcze teraz zapach powietrza, gorzki od nagrzanych południowych liści. Stała za matką na dużym balkonie nadwodnej willi. […] Matka była zdenerwowana, naprzód spieszyła się, a teraz czekała niecierpliwie. Lepiej było milczeć. Elżbieta z ciekawością przyglądała się jej sukni. Była z mszystej, mięciutkiej wełny białej i zapinała się na piersiach ukośnie na trzy guziki, trzy okrągłe kawałki różowego koralu. Na szyi nie było pereł, tylko sznurek takich samych, trochę drobniejszych różowych korali. Nadęte, rozgniewane usta były pomalowane jasnym karminem. I jeszcze coś bladoczerwonego, jakaś kokarda z emalii uczepiona była do każdego z białych, mszystych pantofelków. Była cała czysta, świeża, zbytkowna, gładka – bez jednej zmazy. Była czymś najpiękniejszym, co się da pomyśleć. Była bezużyteczna, była tylko do ozdoby. Jak można mieć taki profil i żeby to było żywe!
Nie była matką, była zwyczajnie drugą kobietą. Jej piękność, jej cała jakość była tylko męczarnią. Maskowała się tak niedbale. Obie ręce trzymała na poręczy balkonu – i także te ręce były piękne i miały koralowe paznokcie. Bez słowa patrzyła przed siebie, ściągając brwi. Ale nie na jezioro. Ani na góry tamtego brzegu – lekkie, jakby wydmuchane z niebieskiego kurzu, ani białe żagle, nadciągające po wodzie świetlistej i zielonej jak grynszpan – nie były dla niej warte widzenia. Patrzyła na kratę małej bramy w murze, bo tędy miał znowu teraz przyjść któryś z jej mężczyzn.
Nie uśmiechnęła się, gdy wszedł. Uśmiechała się niezmiernie rzadko, była piękna pochmurnie i gniewnie. Ale za to jej uśmiech znaczył o wiele więcej niż u innych. Był nie tylko łaskawy i dziecinnie niezaradny, był jeszcze pełen dobroci. Dlaczego Elżbieta myślała o niej, że jest niedobra?
 

1935
 

Zofia Nałkowska, Granica, Warszawa 1984

 

 

WYPRACOWANIE
 

Ani w „Przedwiośniu”, ani w „Granicy” matki nie są postaciami głównymi. Ich kreacje służą przede wszystkim charakteryzowaniu dorosłych już dzieci, objaśnianiu ich decyzji i relacji z ludźmi.
Powyższe fragmenty pokazują bardzo różne, wręcz kontrastowe portrety matek. W obydwu fragmentach narracja poprowadzona jest z punktu widzenia bohaterek (z wykorzystaniem mowy pozornie zależnej), z tą różnicą, że w pierwszym fragmencie mamy perspektywę matki myślącej o jedynym dziecku, w drugim natomiast – dorosłej jedynaczki wspominającej spotkanie z matką. Na kreację tak różnych portretów musiała mieć wpływ biografia obojga twórców: Żeromski bardzo wcześnie stracił matkę i tęsknił za nią długo, Nałkowska natomiast miała bardzo dobry kontakt tylko z ojcem.
Jadwiga Barykowa, bohaterka „Przedwiośnia”, była Polką zamieszkałą w Rosji, do której wyjechała wraz z mężem poszukującym pracy i kariery urzędniczej. Nieznająca języka i obyczajów w rosyjskim mieście czuła się obco. Wszystko w nim było dla niej nowe i groźne, wszystkiego się bała. Ponadto była kobietą niepewną swego miejsca w świecie i dlatego całkowicie uzależnioną od męża. Samotność i lęk przed życiem zaczęły jej doskwierać szczególnie wtedy, gdy Seweryn Baryka wyjechał na wojnę, a ona została w Baku tylko z synem. Teraz musiała przejąć obowiązki głowy rodziny, być aktywną, organizować życie własne i syna. Dotychczas żyjąca w cieniu męża i podporządkowana jego woli, z trudnością odnajdywała się w nowej rzeczywistości. Osamotniona, i zagubiona, martwiła się o swojego jedynaka, którego przyszło jej wychowywać w niespokojnych i groźnych czasach rewolucji. Kochała go nad życie i drżała z lęku, gdy tylko znikał jej z oczu. Z synem czuła więź szczególną, zrozumiałą dla matek pielęgnujących swoje małe dzieci i obserwujących, jak rosną, dojrzewają, stają się samodzielne. [Żeromski tak pięknie, tak poetycko o tym pisze: „Siły swe przelała, życie swe przesączyła kropla po kropli w jego siły. Nastawiła i wyprostowała drogi jego krwi. Nadała mu głos, krzyk, śpiew.”] Bolało ją to, że dojrzewanie dziecka zbiegło się z działaniami rewolucjonistów, którzy mieli ogromny wpływ na jej syna. Pod wpływem komunistów chłopiec stawał się „obcy i złowieszczy”. Cierpiała, że nie może znaleźć z nim porozumienia, że syn ją odtrąca.
Wielka, wszystko wybaczająca, cierpliwa miłość, którą Cezary był otoczony, wydała plon. Cezary, zbuntowany, egoistyczny, często impertynencki wobec matki i nieczuły, z czasem zaczął patrzeć na matkę tak, jak ona patrzyła na niego, czyli z troską i niepokojem. Zauważył, że jego matka wygląda na dużo więcej lat niż ma. Dostrzegł, że schudła i jest coraz słabsza. To spowodowało, że poświęcał jej więcej czasu i wreszcie nie tylko z uwagą słuchał, co mówiła, ale zastanawiał się na jej sądami o nowej rzeczywistości. Docenił jej przenikliwość w opiniach, mądrość wynikającą z szacunku dla drugiego człowieka i jego dorobku. Boleśnie odczuł jej śmierć i zbezczeszczenie zwłok. Trudno było mu pogodzić się z jej brakiem.
W drugim fragmencie („Granica”) postać matki jest inna. Przede wszystkim należy powiedzieć o tym, co głównie boli córkę, czyli brak matki podczas choroby. Dla niej jako dorosłej kobiety matka jest po prostu inną kobietą. Elżbieta postrzega matkę jako piękną, elegancką, zadbaną kobietę niecierpliwie oczekującą na mężczyznę, który nie nadchodzi. Córka dostrzega niepokój matki, wysiłek zmierzający do ukrycia irytacji i obaw związanych z nieobecnością owego mężczyzny. Pomiędzy nią i matką nie ma porozumienia i uczuć, jakie zwykle są między tak bliskimi sobie osobami. Bo pani Biecka – Niewieska wcale nie jest bliska Elżbiecie. Na pewno bliższa jej jest pani Kolichowska, ciotka, która ją wychowywała, gdy matka ją odtrąciła. I chociaż teraz Elżbieta więcej rozumie z zachowań i decyzji matki, to jednak ma żal, że nie była ukochaną jedynaczką, z troską i niepokojem pielęgnowaną w chorobie. Nawet gdy dostrzega pełen dobroci uśmiech matki, nie może stłumić w sobie przekonania, że jest niedobra. Jednak potrzebowała matki, szukała jej, pragnęła jej się zwierzyć z kłopotów związanych z przeszłością narzeczonego Zenona. Odwiedziny u matki nic nie zmieniły w ich stosunkach. Pani Biecka – Niewieska – zajęta przede wszystkim sobą – nie umiała i nie chciała zaangażować się w sprawy dorosłej córki. Tak jak w dzieciństwie nie otoczyła jej miłością, tak teraz nie jest zainteresowana jej życiem. Nieobdarzona matczyną miłością Elżbieta, nie potrafi kochać matki. Nadal są to zdystansowane wobec siebie kobiety, zajęte swoimi problemami. Pomimo tego Elżbieta w trudnej sytuacji życiowej nieświadomie powiela wzór matki i pozostawia swoje dziecko pod opieką rodziny, a sama wyjeżdża do Warszawy.
Z porównania dwóch różnych portretów matek i ich relacji z dziećmi wynika, że to, co dziecko otrzyma w dzieciństwie od matki, determinuje jego przyszły los i postawy wobec ludzi. Cezary, nauczony miłości, będzie bardzo wrażliwy na krzywdę innych ludzi, Elżbieta wychowywana bez matczynej miłości będzie zdystansowana i pełna rezerwy wobec innych. Chociaż zdarzy się, że zareaguje na nieszczęście innych, będą to sytuacje sporadyczne, najczęściej w jakiś sposób związane z jej życiem.

 

II. KOMPOZYCJA (maksymalnie 5 punktów) Punktacja

Kompozycję wypracowania ocenia się wtedy, gdy przyznane zostały punkty za rozwinięcie tematu.
− podporządkowana zamysłowi funkcjonalnemu wobec tematu, spójna wewnętrznie, przejrzysta i logiczna; pełna konsekwencja w układzie graficznym, 5
− uporządkowana wobec przyjętego kryterium, spójna; graficzne wyodrębnienie głównych części, 3
− wskazująca na podjęcie próby porządkowania myśli, na ogół spójna. 1
Uwaga: jeśli powyższe kryteria nie zostały spełnione, nie przyznaje się punktów.
 

III. STYL (maksymalnie 5 punktów)

− jasny, żywy, swobodny, zgodny z zastosowaną formą wypowiedzi; urozmaicona leksyka, 5
− zgodny z zastosowaną formą wypowiedzi, na ogół jasny; wystarczająca leksyka, 3
− na ogół komunikatywny, dopuszczalne schematy językowe. 1
Uwaga: jeśli powyższe kryteria nie zostały spełnione, nie przyznaje się punktów.
 

IV. JĘZYK (maksymalnie 12 punktów)

− język w całej pracy komunikatywny, poprawna, urozmaicona składnia, poprawne: słownictwo, frazeologia i fleksja, 12
− język w całej pracy komunikatywny, poprawne: składnia, słownictwo, frazeologia i fleksja, 9
− język w całej pracy komunikatywny, poprawna fleksja, w większości poprawne składnia, słownictwo i frazeologia, 6
− język w pracy komunikatywny mimo błędów składniowych, słownikowych, frazeologicznych i fleksyjnych, 3
− język w pracy komunikatywny mimo błędów fleksyjnych, licznych błędów składniowych, słownikowych i frazeologicznych. 1
Uwaga: jeśli powyższe kryteria nie zostały spełnione, nie przyznaje się punktów.
 

V. ZAPIS (maksymalnie 3 punkty)

− bezbłędna ortografia; poprawna interpunkcja (nieliczne błędy); 3
− poprawna ortografia (nieliczne błędy II stopnia); na ogół poprawna interpunkcja; 2
− poprawna ortografia (nieliczne błędy różnego stopnia); interpunkcja niezakłócająca komunikacji (mimo różnych błędów). 1
Uwaga: jeśli powyższe kryteria nie zostały spełnione, nie przyznaje się punktów.

 

VI. SZCZEGÓLNE WALORY PRACY 0 – 4

 

Rola słów w relacjach międzyludzkich. Analizując i interpretując fragment powieści Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu" oraz wiersz Tadeusza Różewicza "Słowa", zwróć uwagę na przedstawione sytuacje i sposoby kreowania podmiotu mówiącego.

Masz przed sobą zadanie maturalne z języka polskiego, z matury z 2008 roku opracowane przez CKE. Zamiast pisania na jego podstawie wypracowania maturalnego i porównania go z kluczem odpowiedzi, by móc sprawdzić poziom swoich umiejętności analizy tekstu i pisania wypracowania na maturze z języka polskiego, tym razem masz możliwość przeczytać wzorcowe wypracowanie maturalne. Nie zaszkodzi Ci również lektura artykułu: Jak napisać wypracowanie maturalne? Co więcej, może Ci pomóc w lepszym zdaniu matury z języka polskiego.

·                      Fragmenty tekstów

·                      Wypracowanie maturalne

·                      Ocena formy wypracowania

·                      Zadania maturalne

Wiesław Myśliwski "Kamień na kamieniu"

Postanowiłem napisać list do Antka i Staśka w sprawie tego grobu. Poszedłem do spółdzielni, kupiłem papier, obsadkę, stalówkę, atrament. Bo kiedy ja do kogo list pisałem? Nie umiałbym sobie nawet przypomnieć. Ani do szkoły z domu nikt teraz nie chodził, to nie były potrzebne. Gdzieś się jeszcze pusty kałamarz walał z czasów, kiedy matka jeszcze żyła i do nich pisała. Bo ja ani do nich, choć bracia, nie pisałem, odkąd z domu wyszli. Ani oni do mnie. Tak się jakoś układało. Oni w mieście, ja na wsi. Oni swoje życie, ja swoje. To o czym tu pisać? Co we wsi, miałem im pisać, kiedy może nie bardzo chcieli już wsi pamiętać? A pchać się ze swoim życiem w czyjeś życie, choćby brat bratu, co to komu pomoże? Zresztą raz na dwa, trzy lata któryś wpadał, to się mniej więcej wiedziało, co u niego. Ten był za granicą, a ten kupił samochód. Ten dostał mieszkanie, ma trzy pokoje z kuchnią, a ten się z żoną rozszedł i drugi raz się ożenił. Ten ma córkę i syna, a ten tylko syna, ale nie chce się coś uczyć. A co u mnie, no, to kiedy umarła matka, wysłałem im telegram: „Matka umarła. Przyjeżdżajcie". A za parę lat drugi: „Ojciec umarł. Przyjeżdżajcie." I to wszystko, co u mnie. Zresztą, gdyby nawet więcej, czy chcieliby słuchać? [...]

Ale grób to grób, raz na całe życie się buduje, to musiałem ich spytać, czy chcą razem ze wszystkimi leżeć, bo zaplanowałem osiem kwater, żeby dla nich też było. Czy może wolą tam, u siebie, to bym sobie kosztów darmo nie robił i mniejszy bym postawił. A choć życzę im, niech żyją jak najdłużej w szczęściu, zdrowiu, to przecież kiedyś wszyscy muszą umrzeć, bo wszyscy, co żyjemy, umrzemy. I niech mi zaraz odpiszą, bo mam miejsce wykupione, cement załatwiłem, i z Chmielem jestem ugadany. [...]

Chyba po miesiącu przyszedł list od nich, że przyjeżdżają w najbliższą niedzielę. Nie wiedziałem, wierzyć, czy nie wierzyć. Ale wysprzątałem izbę. Oblekłem pościel. Przyniosłem ze strychu pierzynę po matce, bo była największa. A choć w jednym łóżku mieli spać, to dwie poduszki im dałem, żeby głowy mieli osobno. I słomę w sienniku zmieniłem. Dwa snopki cepami wymłóciłem, żeby mieli nie zmierzwioną. Choć mi z trudem przyszło ustać na tych moich kulasach. Musiałem sobie sieczkarnię pod plecy przyciągnąć i się na niej oprzeć, bo nie dałbym rady. I nawet im suszonej macierzanki przeciw pchłom pod prześcieradło pokładłem, jak robiła to matka. [...]

Przyjechali. Ale ledwo co w próg weszli, dzień dobry, dzień dobry i od razu zaczęli się ze mną kłócić. A to, że nie ma u mnie na czym usiąść, tylko wciąż ta sama stara ława i jedno krzesełko. Że stół ten sam od wojny jeszcze. Że podłogi czego sobie nie sprawię? Czego sadu nie założę? Czego się nie żenię? Gospodyni mi potrzebna! Na księżniczkę czekam? Czego to, czego tamto? Czego? Czego? A o śmierci ani słowa. Jakbym w ogóle do nich listu nie napisał.

Tak mnie to ścięło, że mało co się odzywałem. I z tego wszystkiego zapomniałem ich się nawet spytać, co u nich? I te pół litra wódki, co kupiłem na ich przyjazd, nie przyznałem się, że mam. Bo i po co? Pić pod kłótnię? Może zdarzyć się kiedyś jakaś lepsza okazja. Wtedy się i napijemy, i pogadamy jak bracia. Bo gdy się bracia raz na tyle czasu z sobą spotykają, powinni mieć o czym pogadać.

O, niejeden dzień, niejedną noc można by przegadać. Gdyby nawet się nie chciało, to od czego są słowa? Słowa same poprowadzą. Słowa wszystko na wierzch wywleką. Słowa i z najgłębszej głębi wydrą, co gdzieś boli i skowycze. Słowa krwi upuszczą i od razu lżej się robi. I nie tylko obcych, ale i rodzonych braci słowa potrafią odnaleźć dla siebie, że się znów braćmi poczują. Choćby się roznieśli w różne i dalekie strony, słowa ich zawrócą z powrotem do tego jednego ich życia, z którego, jak ze źródła, się poczęli. Bo słowa to wielka łaska. Cóż ma tak naprawdę człowiek więcej prócz słów dane? I tak nas wszystkich czeka kiedyś wielkie milczenie, to się jeszcze namilczymy. Może przyjdzie nam ściany z bólu drapać za najmarniejszym słowem. I każdego słowa niewypowiedzianego na tym świecie do siebie będziemy jak grzechów żałować. Tylko że będzie za późno. A ileż takich słów niewypowiedzianych zostaje w każdym człowieku i umiera razem z nim, i gnije z nim, i ani mu potem w cierpieniu nie służy, ani w pamięci. To po co jeszcze sami sobie zadajemy milczenie?

Choć może to była moja wina. Bo kiedy ich zobaczyłem, nie bardzo wiedziałem,

co powiedzieć, i powiedziałem zwyczajnie:

– O, przyjechaliście.

Jakby z pola przyjechali, z jarmarku w mieście, z drugiej wsi. A przecież ze świata przyjechali.

Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu, Warszawa 1984

Tadeusz Różewicz "Słowa"

słowa zostały zużyte

przeżute jak guma do żucia

przez młode piękne usta

zamienione w białą

bańkę balonik

osłabione przez polityków

służą do wybielania

zębów

do płukania jamy

ustnej

za mojego dzieciństwa

można było słowo

przyłożyć do rany

można było podarować

osobie ukochanej

teraz osłabione

owinięte w gazetę

jeszcze trują cuchną

jeszcze ranią

ukryte w głowach

ukryte w sercach

ukryte pod sukniami

młodych kobiet

ukryte w świętych księgach

wybuchają

zabijają

2004

Przykładowe wypracowanie maturalne

można uzyskać maksymalnie 26 punktów

„Nie chciał nas Bóg położyć równo z bestyjami,

Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami."

Jan Kochanowski

Człowiek został wyróżniony spośród wszystkich Boskich stworzeń w taki sposób, że dostał język jako narzędzie porozumiewania się i prawo nazywania bytów. Słowo stało się najważniejszym instrumentem budującym relacje międzyludzkie i panowanie nad światem. Jak człowiek ten niezwykły dar wykorzystał? Przyjął je jako nieograniczone prawo czy zobowiązanie?

Kwestie związane z językiem, z rolą słów w relacjach międzyludzkich stały się przedmiotem rozważań dwóch współczesnych pisarzy – Wiesława Myśliwskiego i Tadeusza Różewicza. Pierwszy z nich we fragmencie powieści „Kamień na kamieniu" podejmuje problem niemożności porozumienia się bliskich sobie ludzi. Narratorem, a zarazem bohaterem analizowanej prozy jest mieszkaniec wsi, człowiek o typowo chłopskiej mentalności i tradycyjnej postawie wobec rzeczywistości. To jego pamięć jest zasadą porządkującą świat przedstawiony, a osobiste doświadczenia, o których opowiada, dopełnione zostają filozoficzną refleksją. Z relacji wiejskiego gawędziarza wyłania się zasmucający obraz chłopskiej rodziny, dotkniętej wyraźnym kryzysem.

Rodzinna wspólnota rozpadła się – dwaj bracia wyjechali do miasta, tam zamieszkali i ograniczyli kontakty z domem, rodzice umarli. Bohater nie ożenił się, gospodarzy w pojedynkę, gorzkniejąc pod ciężarem samotności i kalectwa. W analizowanym tekście widzimy go w momencie rozpaczliwej próby odbudowania braterskich więzi. Bohater postanawia wybudować rodzinny grobowiec, wysyła więc list do braci z zapytaniem, „czy chcą razem ze wszystkimi leżeć". W ten oto sposób, skoro koleje życia i odmienność doświadczeń rozdzieliły bliskich sobie ludzi, wspólny grób znów ich ze sobą pojedna i rozproszonych po świecie braci przywróci ojcowiźnie.

Oryginalny pomysł bohatera doprowadza do rodzinnego spotkania, ale szybko okazuje się ono klęską. Nie ma możliwości porozumienia, jak w biblijnej przypowieści pomieszały się ludzkie języki – powitanie zamienia się w kłótnię, do głosu dochodzą zadawnione pretensje, zamiast braterskiej, serdecznej rozmowy pojawia się wrogie milczenie i rodzeństwo rozstaje się w przekonaniu o wzajemnej obcości.

Paradoksalnie, przedstawiona sytuacja staje się dla autora podstawą do sformułowania pięknych myśli na temat znaczenia słów i ta refleksja może być dla wszystkich źródłem pocieszenia. Bohater wypowiada bowiem żarliwą pochwałę słów, nazywa je łaską, co łączy ludzi, uwalnia człowieka od złych emocji i lęków, współtworzy ludzką rodzinę, a także podtrzymuje nadzieję („i rodzonych braci słowa potrafią odnaleźć dla siebie, że się znów braćmi poczują"). Ten Boski dar bohater przeciwstawia milczeniu, które zamyka nas w samotności, bólu i cierpieniu, zapowiada śmierć.

Na uwagę zasługuje niezwykle plastyczny język prozy Wiesława Myśliwskiego. W pierwszej części analizowanego fragmentu powieści niemal widzimy, jak bohater mozoli się na listem, niemal odczuwamy fizyczny wysiłek, z jakim przygotowuje się do wizyty braci. Język narracji jest żywy, wartki, bardzo emocjonalny, co uwydatniają krótkie zdania, pytania i wykrzykniki. Potoczny styl wypowiedzi podkreślają liczne kolokwializmy, a obecne w tekście elementy stylizacji środowiskowej wskazują na wiejskie pochodzenie bohatera. Język tekstu wyraźnie zmienia się w części, która uogólnia refleksję na temat roli słów – proza Myśliwskiego nabiera charakteru sentencjonalnego, a jej wewnętrzny rytm, liczne powtórzenia i paralelizm składniowy zbliżają ją do poezji.

Wiesław Myśliwski we fragmencie powieści „Kamień na kamieniu" przedstawił proces rozpadu więzi międzyludzkich i towarzyszącą mu niemożność porozumienia się na przykładzie wiejskiej rodziny, natomiast Tadeusz Różewicz w wierszu „Słowa" ukazuje kryzys języka w szerszym wymiarze, bo w życiu społecznym. Poeta oszczędnie operuje słowem. Podmiot mówiący ujawnia się w trzeciej całostce wiersza i trzeba go traktować jako porte parole autora. Wspomniana trzecia całostka ma szczególne znaczenie w całym utworze – jest najbardziej osobista, odnosi się do przeszłości i dzieli tekst na dwie części. W pierwszej – ukazany został dokonujący się nieustannie proces dewaluacji słów, druga część odsłania, tragiczne dla współczesnego świata, skutki tego zjawiska.

Tadeusz Różewicz koncentruje uwagę na podejściu do języka dawniej i na zmianach, jakie dzisiaj dokonały się w naszych postawach wobec słów. W przeszłości („za mojego dzieciństwa" – pisze stary poeta) słowo szanowano, traktowano jako dar i lek, ufano mu, bo było ono wyrazem szczerych uczuć i dobrych intencji, bo budowało więzi i służyło porozumieniu. Autor wiersza ukazuje tę pozytywną rolę słowa, wykorzystując dosłowne i przenośne znaczenia związków frazeologicznych, które przekształca, łączy, zestawia („dać słowo", „że do rany przyłóż", „być po słowie", „dobre słowo"). We współczesnym świecie języka używa się instrumentalnie, często do maskowania złych zamiarów (świat polityki), słowami manipuluje się, by sterować ludźmi, zaszczepiać im fałszywą świadomość, odpowiednio programować ich zachowania (świat reklam). Słowa, traktowane jak towar, „przeżute jak guma do żucia", „osłabione przez polityków", zmanipulowane przez media, całkowicie się zdewaluowały, zamieniły w nic nieznaczącą papkę. A co gorsze, język pozbawiony walorów estetycznych (niechlujny, brutalny, pełen wulgaryzmów) i używany do osiągania nieetycznych celów, przestał służyć komunikacji, raczej truje, szkodzi, wywołuje konflikty. Te negatywne procesy zachodzą, zdaniem Tadeusza Różewicza, równocześnie – współczesny świat doświadcza rozpadu międzyludzkich więzi i pogłębiającego się kryzysu języka. Konsekwencją takiego stanu rzeczy są akty agresji, które paraliżują życie społeczne.

Poeta mówi o tych niepokojących zjawiskach w charakterystyczny dla siebie sposób, a więc powściągając emocje, umiejętnie i oszczędnie dozując środki wyrazu, posługując się wierszem wolnym. Dodatkowo efekt surowości wzmocniony jest brakiem rymów. Treść poetyckiej wypowiedzi uwydatniona została przez składnię, gdyż poszczególne wersy zawierają całe zdania lub jego cząstki (skupienia), będące logiczną całością. Jednak w kilku przypadkach (głównie w strofie 1. i 2.) nastąpiło rozbicie tego charakterystycznego skupienia – wyraz przeniesiono do następnego wersu, dzięki czemu poeta osiągnął efekt zaskoczenia, a „przerzucone" słowo nabrało szczególnych znaczeń. Warto również zwrócić uwagę na brzmieniowe walory utworu, na przykład w 1. całostce wiersza przez zastosowanie instrumentacji głoskowej przedstawione zostało zjawisko swoistego bezmyślnego użycia słów („przeżuwanie").

Środki stylistyczne, które tak umiejętnie dozuje autor, wyrażają przede wszystkim negatywną ocenę świata. Zauważyć to można choćby w drugiej części wiersza, w której odpowiednie uszeregowanie czasowników: „jeszcze trują cuchną/ jeszcze ranią", „wybuchają/ zabijają" podkreśla gradację efektów niszczącego działania słów. Diagnoza, jaką Tadeusz Różewicz stawia współczesnemu światu, jest przerażająca i nie daje najmniejszej nadziei. Poeta przygląda się postępującemu upadkowi słów, które obumierając, jeszcze wydzielają trujące miazmaty w postaci nietolerancji, fanatyzmu, zaślepienia.

Zamykając rozważania nad fragmentem powieści Wiesława Myśliwskiego i wierszem Tadeusza Różewicza, na pewno warto podkreślić to, co łączy obu pisarzy. W obu tekstach widoczna jest przede wszystkim tęsknota za słowami, które nie niszczą, lecz budują, za utraconą harmonią, za światem, w którym była szansa na udaną komunikację. Ponadto w przypadku obu twórców rozważania nad sytuacją języka są zarazem analizą kondycji współczesnego człowieka i rzeczywistości społecznej. W spojrzeniu pisarzy na te zagadnienia dostrzegamy jednak pewne różnice. Wiesław Myśliwski zajmuje się przede wszystkim zmianami cywilizacyjnymi, jakie zaszły na wsi polskiej po II wojnie światowej i ich konsekwencjami: odejściem od tradycyjnych wartości, rozpadem chłopskiej rodziny i idącą w parze z tymi zjawiskami niemożnością porozumienia się ludzi. Jego proza jest niezwykle sugestywna, pozyskuje czytelnika autentyzmem, siłą ekspresji, gawędziarskim wdziękiem. Tadeusz Różewicz mówi wprost o  kryzysie języka i, ukazując agonię słów, surowo ocenia współczesny nam świat – zdeformowany przez media i politykę, pogrążony w duchowej pustce, odhumanizowany. Patrzy na te niepokojące zjawiska z pewnego dystansu, nie pozwala sobie na nadmierną ekspresję, a „rozgadanej", „rozbuchanej" rzeczywistości przeciwstawia swój wiersz o ascetycznej formie, w którym każde słowo waży.

 

KOMPOZYCJA - wypracowanie maturalne

(maksymalnie 2 punkty)

Kompozycję wypracowania ocenia się wtedy, gdy przyznane zostały punkty za rozwinięcie tematu

·                      podporządkowana zamysłowi funkcjonalnemu wobec tematu, spójna wewnętrznie,przejrzysta i logiczna; pełna konsekwencja w układzie logicznym – 2 pkt

·                      uporządkowana wobec przyjętego kryterium, spójna; graficzne wyodrębnienie głównych części – 1 pkt

Uwaga: jeśli powyższe kryteria nie zostały spełnione, nie przyznaje się punktów.

STYL - wypracowanie maturalne

(maksymalnie 2 punkty)

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin