8Graham Masterton - Geniusz.pdf

(977 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Graham Masterton
Geniusz
Tłumaczył: Piotr Kuś
Tytuł oryginalny: Genius
Data wydania oryginalnego: 1996
Data wydania polskiego: 2000
„Żaden Japończyk nigdy nie wylądował
na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjedno-
czonych Ameryki w żadnym momencie
II wojny światowej”.
California Historical Society
Solana Beach, południowa Kalifornia
24 września 1942
Znajdowali się o dobre ćwierć mili od brzegu, gdy księżyc w pełni wyłonił się zza chmur,
blady niczym papierowy lampion. Z rosnącą desperacją cięli wiosłami niespokojną wodę. A więc
stracili ostatniego sprzymierzeńca: ciemność. Wiatr dął w ich twarze pod niewielkim kątem, z
prędkością piętnastu węzłów.
Przed nimi pieniły się przy brzegu wysokie fale, a biała piana unosiła się wysoko w powietrze.
Major Ganji Nishino dostrzegł już linię brzegu i zarysy nieregularnie porozrzucanych domków
plażowych. W świetle księżyca wyglądały dziwnie majestatycznie; przypominały odrobinę dom
jego ojca w Kioto, małej nadmorskiej osadzie, zamieszkanej głównie przez poławiaczy pereł.
Zauważył jakby ćmy, poruszające się po wybrzeżu, jednak od razu zdał sobie sprawę, że to nie są
ćmy, lecz przyciemnione światła samochodów, poruszających się Pacific Coast Highway.
Opóźnienie sięgało już dwóch godzin, a wciąż brakowało im siedmiu - ośmiu minut do
osiągnięcia brzegu. Major Nishino zdawał sobie sprawę, że jest już zbyt późno, by przystępować do
realizacji podstawowego planu. Jeżeli podstawowa misja miałaby się nie powieść, majorowi
Nishino rozkazano, by uderzył w cel alternatywny. W tej chwili jednak nie brał jeszcze pod uwagę
możliwości niepowodzenia. Sam taki pomysł smakował równie cierpko jak sól w jego ustach, sól
zmieszana z krwią.
Z furią i uporem poruszał wiosłem. Mała, gumowa łódź podskakiwała na falach niczym
drobna piłeczka. Była z całą pewnością za mała do tej misji, a jednak nie mieli wyboru: szerokość
włazów łodzi podwodnej wynosiła niewiele ponad pół metra i z trudnością przeciskał się przez nie
marynarz w pełnym oporządzeniu.
Nadludzkie wysiłki przyniosły po kilku minutach upragniony rezultat: wylądowali na brzegu.
Major Nishino natychmiast dał sygnał marynarzom z drugiej łódki, by zbliżyli się do niego i jego
załogi.
Po raz czwarty już lądował na terytorium wroga. Niedawno dowodził dwunastoosobową misją
dywersyjną przeciwko Brytyjczykom w Rangunie. Pod osłoną ciemności przypłynął przez rzeki
Salween i Sittang, po czym podrzynał gardła śpiących żołnierzy nieprzyjaciela z chłodem i
precyzją, jakby to były co najwyżej kaczki, które należy zarżnąć i wypatroszyć. Żołnierze bali się
go, lecz jednocześnie podziwiali. Otrzymał od nich przezwisko Wiatr Śmierci: niewidzialny, lecz
nieuchronny w skutkach, które ze sobą niesie. Jednak nawet dla majora Nishino zadanie, które
należało wykonać dzisiejszej nocy, znacznie różniło się od dotychczasowych. Tym razem on i jego
sześciu ludzi, w odległości czterech tysięcy mil od wybrzeży ojczyzny, zdani byli wyłącznie na
siebie i własne siły. Jeżeli któryś z nich zginie, nie znajdzie się nikt, kto zabierze ciało i zawiezie do
domu.
Major Nishino nie bał się śmierci. Tak naprawdę zbyt słabo rozumiał to zjawisko, by się go
bać. Bał się niesławy. Wiedział, że jeśli zginie w tym obcym kraju, jego prochy nigdy nie zostaną
rozrzucone nad Kioto; nie będzie zresztą na to zasługiwał.
Półtora mili za jego plecami oczekiwała łódź podwodna I-17, zanurzona jedynie do głębokości
peryskopowej. Jeżeli powrót grupy desantowej opóźni się więcej niż trzydzieści minut, komandor
Tagami będzie musiał wykonać rozkaz i odpłynąć.
Silna fala wyrzuciła na piaszczysty brzeg łódkę majora Nishino. Po kilku sekundach znalazł
się przy niej ponton kapitana Tanabe.
Po godzinie wiosłowania na niespokojnym morzu major Nishino czuł się otumaniony. Po kilku
krokach niespodziewanie upadł na piasek. Podniósł się szybko i wykonał sześć szybkich, głębokich
oddechów, tak jak go uczył ojciec. Wiatr zawsze wie, w którym kierunku zmierza, mawiał. Nabierz
go w płuca, a i ty uzyskasz jego pewność.
Kapitan Tanabe ciężko oddychał. Nawet jak na Japończyka był wyjątkowo niski i drobny.
Zasalutował majorowi i zawołał:
- Ameryka!
Jego oczy lśniły, a głos zdradzał podekscytowanie.
- Tak, kapitanie, Ameryka. Mamy jednak mniej niż czterdzieści minut. Proszę wciągnąć łódki
w głąb plaży i ukryć je w piasku. Niech wszyscy ludzie się przebiorą i czekają w pogotowiu.
- Ameryka - powtórzył kapitan Tanabe. Rozglądał się dookoła, zachwycony miejscem, w
którym się znalazł.
- Natychmiast, kapitanie! - warknął na niego major Nishino. Podczas gdy żołnierze wciągali
pontony w głąb plaży, major zaczął rozpinać swój czarny, wodoodporny kombinezon. Pod spodem
miał białą koszulę z krótkimi rękawami i luźne spodnie, skrojone po amerykańsku. Po chwili zwinął
kombinezon i wsunął go pod jedną z łodzi. Odczepił przymocowany do burty karabin automatyczny
taisho 14 i sprawdził magazynek.
Żołnierze również zdjęli kombinezony i schowali je do łodzi razem z radionadajnikiem.
Następnie zaczęli przysypywać pontony piaskiem. Pomrukiwali z wysiłku przy pracy, co w końcu
zdenerwowało porucznika Miwę.
- Zamknijcie się! - krzyknął. - Ryczycie jak świnie.
Major Nishino spojrzał na swój zegarek. Była godzina dwudziesta trzecia siedemnaście i
dwadzieścia sekund. Na niebie, wysoko nad jego głową, wesoło skrzyły się gwiazdy. W domu, w
Kioto, major Nishino napisał wiele wierszy o gwiazdach. Jego ojciec zawsze powtarzał, że jest zbyt
wrażliwy i zbyt romantyczny, aby zostać żołnierzem, nie doceniał jednak ogromnego patriotyzmu
swego syna. Teraz major Nishino spoglądał na Wielki Wóz i Gwiazdę Polarną, próbując zwrócić
twarz w kierunku ojczyzny. Jeżeli umrę, rozmyślał, Japończycy dowiedzą się, że przedsięwziąłem
tę wyprawę po to, by w ich imieniu zadać cios Ameryce. Wielkiej, nadętej, bezdusznej Ameryce.
- Jesteśmy gotowi, majorze - dobiegł go głos kapitana Tanabe.
Major Nishino uważnie przyjrzał się swoim ludziom. Wszyscy ubrani byli jak typowe
amerykańskie nastolatki, w luźne bawełniane koszule i powycierane dżinsy. Oficerowie wywiadu
ze sztabu Szóstej Floty, stacjonującego w Kwajalein, postanowili, że drobnej budowy japońscy
komandosi unikną niebezpieczeństwa natychmiastowej identyfikacji tylko wtedy, gdy przebiorą się
za dorastających młodzieńców. Długo oglądali fotografie w amerykańskim „Life”, zanim podjęli
taką decyzję. Nie szczędzono później środków ani wysiłku, by zdobyć autentyczne amerykańskie
ubrania.
Poza majorem Nishino, uzbrojonym w karabin, komandosi mieli jedynie noże. Wszyscy
potrafili, w razie potrzeby, porozumiewać się w języku angielskim. W wypadku, gdyby któregoś
schwytano, miał utrzymywać, że jest synem chińskich imigrantów, przynajmniej tak długo aż łódź
podwodna I-17 opuści wody nieprzyjaciela.
- Nie mamy nawet czterdziestu minut - powiedział major Nishino. - Nasz największy problem
polega na tym, że Biały Mędrzec skończył już wykład na uniwersytecie i w tej chwili jest w domu.
- Co robimy? - zapytał porucznik Miwa. - Realizujemy plan zapasowy?
Major Nishino pokręcił przecząco głową.
- Nie. Przybyliśmy tutaj po Białego Mędrca i nie opuścimy Ameryki bez niego.
- Ale przecież Biały Mędrzec mieszka aż jedenaście kilometrów stąd, w głębi lądu. Nawet
jeżeli uda się nam zdobyć jakiś pojazd...
Major Nishino lekko się uśmiechnął.
- Amerykańskie samochody są bardzo szybkie - zauważył.
- Packardy! - zawołał kapitan Tanabe. - Cadillaki! - Właśnie - przytaknął major Nishino. -
Ruszajmy więc i czym prędzej zdobądźmy jeden z nich.
Szybkim krokiem skierowali się do parkingu, znajdującego się przy plaży. Major Nishino na
wszelki wypadek trzymał w ręce odbezpieczony pistolet, na szczęście jednak nigdzie nie było
widać żadnego policjanta ani strażnika. Natomiast na samym skraju parkingu stał stary ciężarowy
ford. Był brudny, pordzewiały i już z daleka cuchnął rybami. Major Nishino szarpnął drzwiczki,
były jednak zamknięte na klucz. Przez chwilę zastanawiał się, czy ich nie wyrwać, jednak
samochód nie wyglądał zbyt zachęcająco; z całą pewnością potrzebna była lepsza maszyna.
Postanowił, że najlepiej będzie, jeżeli zatrzymają jakiś pojazd na autostradzie.
Na jego znak cała grupa pobiegła w kierunku szosy.
Szybko minęli opustoszałą o tej porze stację benzynową, mały sklepik i przydrożny bar o
nazwie „Solana Beach Eaterie”, niestarannie wypisanej na drzwiach. Gdzieś w pobliżu zaszczekał
pies. Jakiś mężczyzna zawołał:
- Zamknij się, durniu! - I szczekanie urwało się.
Wreszcie dotarli do autostrady. Z pontonów na oceanie widzieli mnóstwo świateł
przejeżdżających samochodów, teraz jednak nagle ich zabrakło. Major Nishino znów popatrzył na
zegarek i cicho zaklął. Miał trzydzieści cztery minuty na pokonanie dwudziestu dwóch kilometrów,
zupełnie nieznaną drogą, w ciemności, oraz na odszukanie domu Białego Mędrca.
Na moment zwątpił, czy operacja ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Jeżeli natychmiast nie
napatoczy się jakiś szybki samochód...
- Co robimy, majorze? - zapytał kapitan Tanabe.
- Czekamy - odparł krótko Nishino.
Przystanęli na poboczu drogi w cieniu drzewa. Jeden z młodszych żołnierzy napił się podczas
przeprawy wody morskiej i teraz zaczął głośno kaszleć.
- Zamknij się - warknął major Nishino. - Chcesz, żeby cała Ameryka dowiedziała się, że tu
jesteśmy?
Po chwili milczenia kapitan Tanabe zasugerował: - A może pójdziemy pieszo do domu Białego
Mędrca?
- Po co? Nie mielibyśmy już szansy wrócić na łódź. Kapitan Tanabe w wymowny sposób
przejechał palcem wskazującym po gardle.
- Moglibyśmy go zabić zamiast porywać - zasugerował.
- Wiesz dobrze, że mamy rozkaz za wszelką cenę przywieźć go do kraju żywego. Jeżeli nie
uda nam się wykonać tego zadania, wysłana zostanie następna misja, by go stąd wydobyć.
Kapitan Tanabe ciężko westchnął. Przez chwilę nerwowo przestępował z nogi na nogę, po
czym znów się odezwał:
- W tej sytuacji proponuję, żebyśmy od razu przystąpili do realizacji planu zapasowego.
- Być może będziemy musieli tak postąpić - przyznał major Nishino. - Ale jeszcze nie teraz.
Dopóki jest choć cień szansy na zabranie Białego Mędrca do kraju, musimy próbować.
- Rozumiem.
Gdyby majorowi Nishino nie udało się porwać Białego Mędrca, miał rozkaz skierowania się
na północ, do bazy marynarki wojennej w Camp Pendleton i dokonania tam maksymalnych
zniszczeń. Plan nosił kryptonim „Ocean w ogniu”. Wydawał się bardziej spektakularnym
posunięciem niż porwanie nikomu nie znanego profesora uniwersytetu. A jednak generał-porucznik
Shimuzu zapewnił majora Nishino, że uprowadzenie Białego Mędrca może mieć bardziej doniosły
wpływ na wynik wojny niż zniszczenie nawet największego składu paliw i amunicji, które
Amerykanie szybko i z łatwością uzupełnią.
Znów popatrzył na tarczę zegarka. Trzydzieści dwie minuty. Trzydzieści jeden.
- Za późno - odezwał się znów kapitan Tanabe. - Chwileczkę - powiedział porucznik Miwa. -
Słuchajcie tylko.
Zaczęli nasłuchiwać, co nie było łatwe, gdyż wiał silny wiatr. Początkowo major Nishino
niczego nie słyszał, jednak po chwili dotarł do niego słaby odgłos silnika pojazdu, zbliżającego się
od strony południowej. Szum narastał. Wkrótce komandosi dostrzegli światła samochodowych
reflektorów.
Major Nishino wyszedł na autostradę. To w tym właśnie miejscu mieli zatrzymać samochód
doktora Gatheringa, powracającego z uniwersytetu. Major pamiętał kolor i numer tablicy
rejestracyjnej samochodu. Czarny de soto de luxe, BL 2130. Na łuku musiał znacznie zwolnić, tym
bardziej że kawałek dalej powinien skręcić w drogę, prowadzącą w głąb lądu, gdzie mieszkał
doktor Gathering.
Samochód, który teraz się zbliżał, również zwalniał. Trudno było się zorientować, jaka to
marka, major Nishino zauważył jednak, że auto jest duże; w tej chwili to było najważniejsze.
Machnął kilkakrotnie ręką i samochód zatrzymał się tuż obok niego. Był to biały nash
ambassador, półciężarówka. Za kierownicą siedział niski, gruby mężczyzna o wybrylantowanych
włosach, ubrany w jasnozielone spodnie.
- O co chodzi, przyjacielu? - zapytał.
- Popsuł się mój samochód - odparł major Nishino.
- Popsuł się twój samochód?
- Słaby akumulator. Nie jedzie.
- Słaby akumulator, mówisz? Cóż... - kierowca wskazał palcem wprost przed siebie. - Widzisz
ten warsztat, dwieście metrów przed nami? Należy do Wall’ego Olsena. Stary Olsen mieszka obok.
Zadzwoń do drzwi, a przyjedzie tutaj i ci pomoże. Pewnie będzie marudził, że go wyrwałeś z łóżka,
ale z pewnością nie odmówi pomocy.
- Dokona naprawy?
- Tak, przyjacielu. Dokona naprawy.
Grubas miał zamiar odjechać, jednak major Nishino powstrzymał go.
- Stój! Proszę!
- O co chodzi? Śpieszy mi się.
- Proszę wysiąść z samochodu.
Grubas zmarszczył czoło. Dopiero w tej chwili major Nishino zdał sobie sprawę, że jego
pistolet jest dla rozmówcy niewidoczny.
- Proszę wysiąść z samochodu - powtórzył i wycelował prosto w głowę grubasa.
Ten uniósł ręce do góry, jakby wzywając niebiosa na świadka tego, co chce powiedzieć.
- „Proszę wysiąść z samochodu” - rzekł, przedrzeźniając majora Nishino. - Do cholery, co to
za język?
- Powiedziałem „proszę” - odezwał się major niemal błagalnym głosem.
- A mam cię w dupie, nigdzie nie wysiądę. A tą zabawką mnie nie przestraszysz, zapewniam
cię, stary.
Major Nishino bez wahania nacisnął spust i kula trafiła w głowę grubasa. Mimo tłumika,
pistolet wydał głośny trzask. Zanim trup opadł na siedzenie, grubas jeszcze przez chwilę sprawiał
wrażenie, jakby wpatrywał się w majora Nishino trzecim okiem, które pojawiło się na samym
środku czoła. Mózg kierowcy rozprysnął się po całej kabinie, wydostawszy się razem z kulą z tyłu
czaszki.
Nishino jednym szarpnięciem wyrzucił zwłoki na drogę. Dopiero wtedy podbiegło do niego
kilku komandosów.
- Schowajcie go za płotem - rozkazał. - Zdejmijcie mu koszulę i wytrzyjcie nią siedzenia.
Szybko, nie mamy ani chwili do stracenia.
Po chwili pojawił się przy nim kapitan Tanaba. Pieszczotliwie pogładził dłonią białą maskę
samochodu.
- Nash - powiedział. - Nash ambassador osiem.
- Kapitanie - major Nishino wydał kolejny rozkaz - poczeka pan przy łodziach razem z Nagatą
i Hommą. Jeżeli nie wrócimy do pierwszej, przystąpicie do wykonania planu awaryjnego.
Kapitan pobladł. Był zbyt zdyscyplinowanym żołnierzem, by sprzeciwić się rozkazowi, lecz
nie był w stanie ukryć swego rozczarowania. Oto odbył daleką podróż do Ameryki i zobaczy
jedynie kawałek piaszczystej plaży i nic więcej. Zasalutował jednak posłusznie i powiedział:
- Rozkaz.
Skinął na żołnierzy, których przydzielił mu major, i natychmiast ruszył w kierunku brzegu
oceanu.
Porucznik Miwa spojrzał na majora pytającym wzrokiem. Nie trudził się zadawaniem pytania,
nie było na to czasu. Czekał na rozkaz, który padł po chwili:
- Poruczniku, jest pan wśród nas najlepszym kierowcą. Ruszajmy.
Major usiadł na miejscu dla pasażera, natomiast porucznik Miwa usadowił się za kierownicą.
Pozostali komandosi zajęli miejsca w skrzyni na towary. Samochód natychmiast ruszył.
- Szybciej - naglił major Nishino, gdy tylko znaleźli się na szosie prowadzącej do Rancho
Santa Fe. Samochód trząsł się i podskakiwał na nierównej drodze. Była ciepła, pachnąca,
kalifornijska noc. Wysoko na niebie błyszczał ogromny księżyc. Ameryka! Major rozparł się
wygodnie na siedzeniu. Dopiero teraz zaczynało do niego docierać, że wdarł się na terytorium
wroga. Żeby jeszcze tylko udało mu się wykonać zadanie.
Samochód gnał drogą, wzdłuż której rosły eukaliptusy. Szosa była wąska, kręta i Japończycy
musieli się trzymać wszelkich możliwych uchwytów, by nie rzucało ich po całym samochodzie.
- Jeszcze cztery i pół mili - powiedział porucznik Miwa. Major Nishino znowu spojrzał na
zegarek.
- Przyśpiesz, bo jeśli nadal będziemy się tak wlekli, to nigdy nie wykonamy zadania.
Porucznik wydobywał z silnika całą moc; opony piszczały na zakrętach, a Miwa dokonywał
niemal cudów, by samochód, mimo ogromnej prędkości, nie wypadł z autostrady. Droga wiodła
lekko pod górę. Z każdym zakrętem komandosi oddalali się od poziomu oceanu i zbliżali do celu.
Wreszcie pokonali ostatni zakręt i niemal natychmiast znaleźli się w samym centrum Rancho
Santa Fe.
- Jesteśmy - powiedział porucznik Miwa.
Na głównej ulicy zauważyli kilkanaście sklepów, dwie restauracje, hotel i posterunek policji.
Wszystko było pozamykane, panował spokój i absolutna cisza, którą zakłócił tylko warkot białego
nasha. Major Nishino poczuł się nagle tak, jakby oglądał film hollywoodzkiej produkcji.
- Skręć w prawo - powiedział do Miwy. - On tutaj mieszka, przy Paseo Delicias.
Porucznik wykonał polecenie i samochód wjechał w wąską uliczkę, wzdłuż której ciągnęły się
dwa rzędy białych domów. Jakiś mężczyzna, wyprowadzający owczarka niemieckiego na
późnowieczorny spacer, przystanął i popatrzył zdziwionym wzrokiem na białego nasha. Jeden z
komandosów odwrócił się i zawołał do majora:
- Widział pan, jak on się na nas gapił? Należało go zastrzelić.
- Daj spokój - odparł Nishino. - Pamiętaj, to jest małe miasteczko. Wszyscy natychmiast
oglądają się tutaj za przybyszami. Czy w twojej wiosce nie jest tak samo?
Wąską i krętą drogą zaczęli zjeżdżać w dół, oddalając się od centrum Rancho Santa Fe. W
powietrzu unosił się intensywny zapach eukaliptusów, tak silny, że porucznik Miwa musiał zacisnąć
palcami nos, by nie kichnąć. Za kolejnym zakrętem znaleźli budynek, którego poszukiwali: duża
skrzynka na listy nie pozostawiała wątpliwości, że dom oznaczony 3370 Paseo Delicias należy do
doktora Lionela Gatheringa. Jego nazwisko wymalowane było na skrzynce dużymi, wyraźnymi
literami. Brama z kutej stali, prowadząca do ogrodu, była uchylona, a przed jasno oświetlonym
budynkiem stał na podjeździe zielony chevrolet.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział major Nishino do porucznika Miwy. - Zostało nam
dwadzieścia jeden minut.
Z samochodu wyskoczyli wszyscy komandosi z wyjątkiem porucznika, który przejechał
jeszcze kilkanaście metrów i ustawił nasha w kierunku, w którym za chwilę mieli uciekać. Major
Nishino poprowadził żołnierzy w stronę bocznej ściany domu. Wewnątrz było ciemno, światło nie
paliło się nawet tam, gdzie powinny znajdować się okna sypialni. Major doskonale wiedział, że do
zwyczajów Kalifornijczyków należy wczesne chodzenie spać; doktor Gathering i jego żona
najwyraźniej nie stanowili wyjątku. Znów popatrzył na zegarek. Najprawdopodobniej mieszkańcy
domu o tej porze spali.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin