Miłość po teksańsku.pdf

(1502 KB) Pobierz
Miłość po teksańsku
- 1 -
1005776630.545.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chłodna woda lekko dotknęła jego bosych stóp. Po chwili fala cofnęła się, odsłaniając mokry
piasek. Jasne promienie wschodzącego słońca łagodnym blaskiem rozświetlały szeroki
horyzont i niebo rozciągające się nad Zatoką Meksykańską.
Najbardziej lubił tę porę o świcie, kiedy kolejny nowy dzień budził się do życia. Zapatrzył się
w słońce, z wolna wyłaniające się znad południowego skraju niedalekiej wyspy. Żadne z
widzianych w życiu miejsc nawet nie mogło równać się z tym zakątkiem.
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł, że ogarnia go spokój. Z każdą chwilą malało
napięcie, powoli rozluźniały się ściągnięte mięśnie karku i ramion.
Stał nieruchomo, zafascynowany obserwowaną przez siebie grą światła i kolorów. Niebo z
każdą chwilą jaśniało, zmieniało się bezustannie. Słońce podnosiło się coraz wyżej, jego
promienie rozświetlały wznoszące się ponad horyzontem chmury, oblewały je płomiennym
blaskiem. Różowo pomarańczowe i łososiowe barwy przechodziły w żółć, mieniły się złotem.
Po chwili całe niebo płonęło.
Kolejne fale uderzały o brzeg, chłodny dotyk wody koił zmęczone stopy. Czasami jakaś fala
podchodziła wyżej i, rozbijając się na tysiące spienionych kropel,
dochodziła mu aż do kolan, mocząc wizytowe spodnie, Edward nawet tego nie zauważał,
całkowicie pochłonięty pięknem rozgrywającego się wokół niego widowiska,
Powoli intensywność barw wygasała, żywe kolory przechodziły w łagodne pastele, bladły
tym szybciej, im wyżej wznosiło się słońce. Uspokojone fale mieniły się zielenią i błękitem,
migotliwie odbijały złote promienie.
Lekka bryza unosiła się nad wodą. Edward westchnął głęboko, napełnił płuca rześkim
porannym powietrzem. Poczuł, jak wstępuje w niego nowa, ożywcza energia.
Rozkoszował się tą chwilą. By przeżyć coś takiego, warto było jechać przez noc z oddalonego
o osiemset kilometrów Dallas.
Tu był sam na sam z naturą, doświadczał jej jak nigdzie indziej. Z tego miejsca mógł spojrzeć
na swoje życie z innej perspektywy, na nowo odnaleźć zagubiony gdzieś spokój.
Kiedy tak stał na brzegu morza, zmieniały się proporcje, wszystkie sprawy i dręczące go
problemy traciły na znaczeniu. To miejsce miało na niego magiczny wpływ, tu wracał, kiedy
potrzebował ukojenia.
Już wczoraj czuł, że musi oderwać się choć na kilka godzin od tego, co robi. Wykończyły go
ostatnie tygodnie, te ciągnące się w nieskończoność narady i nocne telefoniczne konsultacje z
pracownikami zagranicznych przedstawicielstw. Wprawdzie kiedy tylko mógł, starał się
przerzucać odpowiedzialność na innych, ale zawsze pozostawały decyzje, które tylko on mógł
podjąć.
Czuł się zmęczony. Nie pamiętał, kiedy ostatnio przespał całą noc czy zjadł spokojnie
posiłek.
Nie miał na to czasu. Zwykle, by załatwić jak
najwięcej spraw, ograniczał się do służbowych obiadów i kolacji. Nie byłby w stanie
przypomnieć sobie, kiedy miał jakiś dzień dla siebie. Zresztą nawet nie dzień, a choćby kilka
godzin. Zaczynał się czuć jak zwierzę uwięzione w klatce, coraz szybciej i szybciej
poruszające się w labiryncie bez wyjścia.
Wczorajsze zebranie przepełniło czarę. Przyglądał się urzędnikom i dyrektorom, zażarcie
walczącym ze sobą o władzę i pozycję, wysłuchiwał ich wzajemnych oskarżeń i pretensji, ich
nie kończących się kłótni, i zastanawiał się, co on tutaj robi. Naraz, nieoczekiwanie dla
samego siebie zrozumiał, że to wszystko w ogóle go nie obchodzi.
Wtedy po prostu wyszedł. Wsiadł do swojego sportowego samochodu i ruszył prosto na
południe, do Austin, gdzie miał apartament w jednym z wieżowców. Po pięciu godzinach
- 2 -
1005776630.597.png 1005776630.608.png 1005776630.619.png 1005776630.001.png 1005776630.012.png 1005776630.023.png 1005776630.034.png 1005776630.045.png 1005776630.056.png 1005776630.066.png 1005776630.076.png 1005776630.087.png 1005776630.098.png 1005776630.109.png 1005776630.120.png 1005776630.131.png 1005776630.142.png 1005776630.153.png 1005776630.164.png 1005776630.175.png 1005776630.186.png 1005776630.197.png 1005776630.208.png 1005776630.219.png 1005776630.230.png 1005776630.240.png 1005776630.250.png 1005776630.261.png 1005776630.272.png 1005776630.283.png 1005776630.294.png 1005776630.305.png 1005776630.316.png 1005776630.327.png 1005776630.338.png 1005776630.349.png 1005776630.360.png 1005776630.371.png 1005776630.382.png 1005776630.393.png 1005776630.404.png 1005776630.414.png 1005776630.424.png 1005776630.435.png 1005776630.446.png 1005776630.457.png 1005776630.468.png 1005776630.479.png 1005776630.490.png 1005776630.501.png 1005776630.512.png 1005776630.523.png 1005776630.534.png 1005776630.546.png 1005776630.557.png 1005776630.568.png 1005776630.579.png 1005776630.589.png 1005776630.592.png 1005776630.593.png 1005776630.594.png 1005776630.595.png 1005776630.596.png 1005776630.598.png 1005776630.599.png 1005776630.600.png 1005776630.601.png 1005776630.602.png 1005776630.603.png 1005776630.604.png 1005776630.605.png 1005776630.606.png 1005776630.607.png 1005776630.609.png 1005776630.610.png 1005776630.611.png 1005776630.612.png 1005776630.613.png 1005776630.614.png 1005776630.615.png 1005776630.616.png 1005776630.617.png 1005776630.618.png 1005776630.620.png 1005776630.621.png 1005776630.622.png 1005776630.623.png 1005776630.624.png 1005776630.625.png 1005776630.626.png 1005776630.627.png 1005776630.628.png 1005776630.629.png 1005776630.002.png 1005776630.003.png 1005776630.004.png 1005776630.005.png 1005776630.006.png 1005776630.007.png 1005776630.008.png 1005776630.009.png 1005776630.010.png 1005776630.011.png 1005776630.013.png 1005776630.014.png 1005776630.015.png 1005776630.016.png 1005776630.017.png 1005776630.018.png 1005776630.019.png 1005776630.020.png 1005776630.021.png 1005776630.022.png 1005776630.024.png 1005776630.025.png 1005776630.026.png 1005776630.027.png 1005776630.028.png 1005776630.029.png 1005776630.030.png 1005776630.031.png 1005776630.032.png 1005776630.033.png 1005776630.035.png 1005776630.036.png 1005776630.037.png 1005776630.038.png 1005776630.039.png 1005776630.040.png 1005776630.041.png 1005776630.042.png 1005776630.043.png 1005776630.044.png 1005776630.046.png 1005776630.047.png 1005776630.048.png 1005776630.049.png 1005776630.050.png 1005776630.051.png 1005776630.052.png 1005776630.053.png 1005776630.054.png 1005776630.055.png 1005776630.057.png 1005776630.058.png 1005776630.059.png 1005776630.060.png 1005776630.061.png 1005776630.062.png 1005776630.063.png
 
1005776630.064.png 1005776630.065.png 1005776630.067.png 1005776630.068.png 1005776630.069.png 1005776630.070.png 1005776630.071.png
 
jazdy minął miasto i jechał dalej. W pierwszej chwili myślał o leżącym na południowy zachód
od San Antonio rodzinnym ranczu, ale zmienił zdanie. Zamiast tego dalej jechał na południe,
coraz dalej w noc. Tylko on i potężny silnik ukryty pod maską, który uwoził go w dal.
Uciekał, zostawiał wszystko za sobą. Świetnie o tym wiedział, ale było mu to obojętne. Miał
dość takiego życia, musiał się stamtąd wyrwać. Za szybą migały kolejne mijane miasteczka.
Wreszcie dotarł do Port Isabel. Dopiero tu zwolnił.
Była czwarta rano. Szerokie ulice były zupełnie puste. Zatrzymał się na parkingu przed
domem, w którym miał mieszkanie. Dziesięć lat temu, w czasie boomu gospodarczego, jedna
z jego kompanii wybudowała na brzegu wyspy ten wieżowiec z luksusowymi apartamentami.
Zostawił w samochodzie marynarkę i krawat, ściągnął buty i skarpetki. Boso ruszył w stronę
wody. Szedł,
dopóki nie minął zaparkowanych przy nabrzeżu samochodów,
Teraz był zupełnie sam. Tylko woda, piasek, porośnięte morską trawą wydmy i wschodzące
słońce, oblewające świat złotym blaskiem i zmieniające go w cudowny sposób jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Morska bryza targała mu włosy. Opadały na oczy, przypominając, że już dawno powinien
wybrać się do fryzjera. Przygładził je. To prawda, najwyższy czas, żeby coś z nimi zrobić. I
nie tylko z włosami. Musi też coś zmienić w swoim życiu.
Do tej pory zgadzał się na odgrywanie roli, jaką los mu wyznaczył. Nigdy nie protestował,
choć czasami nie mógł unieść ciążącej na nim odpowiedzialności. Dopiero wczoraj
wieczorem, kiedy wstał i wyszedł bez słowa, poczuł, że już dłużej nie da rady. Miał dość
wszystkiego - interesów, rancza, swoich dwóch braci, ciotki - starej panny - tego, co
spoczywało na jego barkach, od chwili kiedy skończył dwadzieścia lat.
Od ponad piętnastu lat był głową rodziny, kierował wszystkimi firmami Cullenów, Tyle lat,
wydaje się, że całe życie. I tyle lat żył samotnie.
Przez chwilę widział obraz tego wszystkiego, co utracił. Czarne, nieco skośne oczy,
wpatrzone w niego. Widział je tyle razy. Były tak różne... Czasem skrzące się figlarnie,
czasami pełne miłości i oddania, czasem płonące ogniem. Jej usta... skrzywione, wygięte w
uśmiechu, drżące z rozpaczy.
Bella. Serce mu się ścisnęło na samo przypomnienie jej imienia. Minęło tyle lat, a ona nadal
była ideałem. Do niej porównywał każdą poznaną kobietę.
Kiedyś już niewiele brakowało, by kogoś poślubił. Rozmyślił się, kiedy zdał sobie sprawę, że
nie powinien tego robić. Ze względu na nią i na siebie, bo tak naprawdę to chciał tylko tego,
by tamta kobieta zastąpiła mu Isabelli. Ale nawet teraz widok każdej drobnej czarnowłosej
kobiety o jasnej karnacji budził w nim nigdy nie gasnącą nadzieję. Na krótką chwilę, dopóki
nie okazało się, że to nie Isabella, serce podchodziło mu do gardła.
Niestety, nigdy jej nie spotkał.
Isabella zniknęła z jego życia w czasie, kiedy najbardziej jej potrzebował. Jak mógłby o tym
zapomnieć? Jak miałby jej to wybaczyć? Chociaż zdarzały się chwile, takie jak teraz, kiedy
czuł, że wybaczyłby jej wszystko, gdyby tylko znów pojawiła się przy nim.
Pochłonięty tymi myślami, mimowolnie sięgnął do kieszeni po papierosa. Osłonił go stuloną
dłonią i odwrócił się tyłem do kierunku wiatru. Zaciągnął się, dym wypełnił mu płuca.
Natychmiast zaczął kaszleć.
Do diabła! Ze złością potrząsnął głową i wrzucił papierosa do wody. Za dużo palił, drapało go
w gardle.
Zatrzymał się na brzegu. Cofnął się myślą do wydarzeń ostatnich dni. Szkoda, że na
wczorajszym zebraniu nie było jego brata Setha, który nie raz już mu pomógł. Potrafił
spojrzeć na sprawy z właściwej perspektywy. Edward ufał jego sądom i zawsze mógł na
niego liczyć. Miał w nim oparcie i gdyby nie to, już dawno dałby sobie spokój z tym
wszystkim, tak jak Emmet, ich najmłodszy brat. Emmet od razu oświadczył, że nie chce mieć
- 3 -
1005776630.072.png 1005776630.073.png 1005776630.074.png 1005776630.075.png 1005776630.077.png 1005776630.078.png 1005776630.079.png 1005776630.080.png 1005776630.081.png 1005776630.082.png 1005776630.083.png 1005776630.084.png 1005776630.085.png 1005776630.086.png 1005776630.088.png 1005776630.089.png 1005776630.090.png 1005776630.091.png 1005776630.092.png 1005776630.093.png 1005776630.094.png 1005776630.095.png 1005776630.096.png 1005776630.097.png 1005776630.099.png 1005776630.100.png 1005776630.101.png 1005776630.102.png 1005776630.103.png 1005776630.104.png 1005776630.105.png 1005776630.106.png 1005776630.107.png 1005776630.108.png 1005776630.110.png 1005776630.111.png 1005776630.112.png 1005776630.113.png 1005776630.114.png 1005776630.115.png 1005776630.116.png 1005776630.117.png 1005776630.118.png 1005776630.119.png 1005776630.121.png 1005776630.122.png 1005776630.123.png 1005776630.124.png 1005776630.125.png 1005776630.126.png 1005776630.127.png 1005776630.128.png 1005776630.129.png 1005776630.130.png 1005776630.132.png 1005776630.133.png 1005776630.134.png 1005776630.135.png 1005776630.136.png 1005776630.137.png 1005776630.138.png 1005776630.139.png 1005776630.140.png 1005776630.141.png 1005776630.143.png 1005776630.144.png 1005776630.145.png 1005776630.146.png 1005776630.147.png 1005776630.148.png 1005776630.149.png 1005776630.150.png 1005776630.151.png 1005776630.152.png 1005776630.154.png 1005776630.155.png 1005776630.156.png 1005776630.157.png 1005776630.158.png 1005776630.159.png 1005776630.160.png 1005776630.161.png 1005776630.162.png 1005776630.163.png 1005776630.165.png 1005776630.166.png 1005776630.167.png 1005776630.168.png 1005776630.169.png 1005776630.170.png 1005776630.171.png 1005776630.172.png 1005776630.173.png 1005776630.174.png 1005776630.176.png 1005776630.177.png 1005776630.178.png 1005776630.179.png 1005776630.180.png 1005776630.181.png 1005776630.182.png 1005776630.183.png 1005776630.184.png 1005776630.185.png 1005776630.187.png 1005776630.188.png 1005776630.189.png 1005776630.190.png 1005776630.191.png 1005776630.192.png 1005776630.193.png 1005776630.194.png 1005776630.195.png 1005776630.196.png 1005776630.198.png 1005776630.199.png 1005776630.200.png 1005776630.201.png 1005776630.202.png 1005776630.203.png 1005776630.204.png 1005776630.205.png 1005776630.206.png 1005776630.207.png 1005776630.209.png 1005776630.210.png 1005776630.211.png 1005776630.212.png 1005776630.213.png 1005776630.214.png 1005776630.215.png 1005776630.216.png 1005776630.217.png 1005776630.218.png 1005776630.220.png 1005776630.221.png 1005776630.222.png 1005776630.223.png 1005776630.224.png 1005776630.225.png 1005776630.226.png 1005776630.227.png 1005776630.228.png 1005776630.229.png 1005776630.231.png 1005776630.232.png 1005776630.233.png 1005776630.234.png 1005776630.235.png 1005776630.236.png
 
1005776630.237.png 1005776630.238.png 1005776630.239.png 1005776630.241.png 1005776630.242.png 1005776630.243.png 1005776630.244.png
 
nic wspólnego z interesami i należącymi do rodziny firmami. Żył swoim życiem i nie
poczuwał się do żadnych obowiązków. Może to dlatego Edward bywał na niego taki
wściekły. Nie przyznawał się do tego, ale chyba podświadomie zazdrościł bratu swobody i
możliwości decydowania o sobie. Nie wiedział, czy Emmet się tego domyślał; czy czuł, że nie
dorósł do oczekiwań, jakie pokładał w nim najstarszy brat.
Zamyślony, potrząsnął głową. Emmet miał zaledwie dziesięć lat, kiedy zginęli ich rodzice.
Dla takiego dziecka ich utrata była zbyt bolesnym ciosem. Edward
starał się zastąpić braciom rodziców, ale nie zawsze do końca to mu się udawało. Dobrze, że
przynajmniej Sethowi ułożyło się życie. W wieku trzydziestu lat miał już żonę i małą
córeczkę. Skończył studia prawnicze i ekonomiczne, co czyniło z niego niezastąpionego
doradcę w sprawach firmowych.
Ruszył w stronę samochodu. Na plaży pojawiło się już parę osób. Niedaleko przed nim trójka
nastoletnich chłopców ze śmiechem i krzykiem grała w piłkę.
Uświadomił sobie, że w wielu szkołach właśnie rozpoczęły się tygodniowe ferie wiosenne.
Patrząc na chłopców, zazdrościł im żywiołowej energii i rozpierającej ich radości życia. Jak
to jest, kiedy nic na człowieku nie ciąży, kiedy życie jest tylko po to, by bez umiaru czerpać z
niego przyjemności? Czy jemu kiedyś zdarzyły się takie chwile?
Znów cofnął się myślą do przeszłości. Może dlatego wspomnienia związane z Isabella były
dla niego tak cenne? Z nią wiązały się najlepsze lata, okres, kiedy dorastał, kiedy żyli rodzice,
a życie jaśniało olśniewającym blaskiem.
Powoli szedł w stronę chłopców, ukradkiem przyglądając się ich grze. Zatrzymał się, kiedy
piłka poleciała w kierunku najbliżej stojącego chłopca. Pchnięta wiatrem poszybowała ponad
jego wyciągniętymi w górę rękami i znalazła się tuż przy Edward'u. Pochwycił ją zręcznie z
jakąś dziwną radością.
Pozostali chłopcy wybuchnęli śmiechem. Biegając po wodzie, wykrzykiwali słowa uznania.
Trzeci gracz z uśmiechem na ustach ruszył w jego stronę. Edward zdał sobie sprawę, że musi
wyglądać zabawnie, chodząc po plaży w eleganckim garniturze, mokry po kolana, ale wcale
się tym nie przejął. Wydawało mu się, że ten radosny poranek jakoś połączył go z tymi
chłopcami.
- Bardzo pana przepraszam - zdyszanym głosem zaczął chłopiec - jakoś mi przeleciała ta
piłka. Bardzo dziękuję...
Plusk fal zagłuszył jego słowa. Edward popatrzył na chłopca. Nie mógł oderwać od niego
oczu. Miał płowe, przeplatane złotymi pasemkami włosy i czarne roześmiane oczy. Gdyby
nie te oczy, dałby głowę, że ma przed sobą najmłodszego brata, kiedy miał tyle samo lat. Ten
kształt twarzy, wyraz oczu, uśmiech, kolor włosów... Tak samo wyglądał niegdyś Emmet.
Nie, to niemożliwe. Emmet był za młody na takiego syna, nawet gdyby przypadkiem jakaś
jego dziewczyna zaszła w ciążę.
Bez słowa oddał mu piłkę. Chłopiec jeszcze raz się uśmiechnął, odwrócił się i rzucił piłkę
kolegom. Edward zawołał za nim:
-Hej, synu, jak się nazywasz?
Dopiero gdy te słowa ucichły, zdał sobie sprawę z tonu swojego głosu. Przywykł do
wydawania rozkazów i egzekwowania poleceń. Chciał złagodzić złe wrażenie, przeprosić, ale
nie wiedział, jak zacząć. Nie zdziwił się, że chłopiec zamarł w bezruchu. Po chwili odwrócił
się.
-Tony - odrzekł krótko.
Edward pospiesznie, zanim chłopiec zdążył znów się odwrócić, z uśmiechem wyciągnął do
niego rękę.
-Miło mi cię poznać, Tony. Jestem Edward Cullen.
Tony już odchodził, ale na dźwięk jego nazwiskastanął jak wryty. Popatrzył z
niedowierzaniem i powoli podszedł bliżej. Wyciągnął rękę.
- 4 -
1005776630.245.png 1005776630.246.png 1005776630.247.png 1005776630.248.png 1005776630.249.png 1005776630.251.png 1005776630.252.png 1005776630.253.png 1005776630.254.png 1005776630.255.png 1005776630.256.png 1005776630.257.png 1005776630.258.png 1005776630.259.png 1005776630.260.png 1005776630.262.png 1005776630.263.png 1005776630.264.png 1005776630.265.png 1005776630.266.png 1005776630.267.png 1005776630.268.png 1005776630.269.png 1005776630.270.png 1005776630.271.png 1005776630.273.png 1005776630.274.png 1005776630.275.png 1005776630.276.png 1005776630.277.png 1005776630.278.png 1005776630.279.png 1005776630.280.png 1005776630.281.png 1005776630.282.png 1005776630.284.png 1005776630.285.png 1005776630.286.png 1005776630.287.png 1005776630.288.png 1005776630.289.png 1005776630.290.png 1005776630.291.png 1005776630.292.png 1005776630.293.png 1005776630.295.png 1005776630.296.png 1005776630.297.png 1005776630.298.png 1005776630.299.png 1005776630.300.png 1005776630.301.png 1005776630.302.png 1005776630.303.png 1005776630.304.png 1005776630.306.png 1005776630.307.png 1005776630.308.png 1005776630.309.png 1005776630.310.png 1005776630.311.png 1005776630.312.png 1005776630.313.png 1005776630.314.png 1005776630.315.png 1005776630.317.png 1005776630.318.png 1005776630.319.png 1005776630.320.png 1005776630.321.png 1005776630.322.png 1005776630.323.png 1005776630.324.png 1005776630.325.png 1005776630.326.png 1005776630.328.png 1005776630.329.png 1005776630.330.png 1005776630.331.png 1005776630.332.png 1005776630.333.png 1005776630.334.png 1005776630.335.png 1005776630.336.png 1005776630.337.png 1005776630.339.png 1005776630.340.png 1005776630.341.png 1005776630.342.png 1005776630.343.png 1005776630.344.png 1005776630.345.png 1005776630.346.png 1005776630.347.png 1005776630.348.png 1005776630.350.png 1005776630.351.png 1005776630.352.png 1005776630.353.png 1005776630.354.png 1005776630.355.png 1005776630.356.png 1005776630.357.png 1005776630.358.png 1005776630.359.png 1005776630.361.png 1005776630.362.png 1005776630.363.png 1005776630.364.png 1005776630.365.png 1005776630.366.png 1005776630.367.png 1005776630.368.png 1005776630.369.png 1005776630.370.png 1005776630.372.png 1005776630.373.png 1005776630.374.png 1005776630.375.png 1005776630.376.png 1005776630.377.png 1005776630.378.png 1005776630.379.png 1005776630.380.png 1005776630.381.png 1005776630.383.png 1005776630.384.png 1005776630.385.png 1005776630.386.png 1005776630.387.png 1005776630.388.png 1005776630.389.png 1005776630.390.png 1005776630.391.png 1005776630.392.png 1005776630.394.png 1005776630.395.png 1005776630.396.png 1005776630.397.png 1005776630.398.png 1005776630.399.png 1005776630.400.png 1005776630.401.png 1005776630.402.png 1005776630.403.png 1005776630.405.png 1005776630.406.png 1005776630.407.png 1005776630.408.png 1005776630.409.png
 
1005776630.410.png 1005776630.411.png 1005776630.412.png 1005776630.413.png 1005776630.415.png 1005776630.416.png 1005776630.417.png
 
-Jest pan tym Edward'em Cullenem? - zapytał z przejęciem i ciekawością.
-Nie znam nikogo o tym imieniu i nazwisku.
-Tym, który ma zamiar kandydować na gubernatora? Tym, co... - urwał zmieszany.
Miał mocny, męski uścisk. Edward popatrzył na jego dłoń, jakby za dużą i za silną na takiego
chłopca. Puścił ją z dziwnym ociąganiem.
-Moje polityczne plany jeszcze nie są jeszcze do końca sprecyzowane. Ale to nie przeszkadza
środkom przekazu snuć różnych spekulacji.
-Och! To wspaniale, że mogłem pana poznać!
-Ja też się cieszę, Tony - uśmiechną! się Edward i dodał, starając się, by zabrzmiało to
obojętnie: - A jakie ty nosisz nazwisko?
-Swan, proszę pana. Tony Swan.
Przez chwilę nie mógł dojść do siebie.
Tony Swan. Nazwisko przywołane z przeszłości... i teraz należące do kogoś, kto przypomina
Cullena.
Przymknął oczy, żeby nieco ochłonąć. Nie! Nie! To niemożliwe! To niemożliwe! - ale w
głębi duszy już wiedział, że odkrył prawdę.
-Czy coś się stało, panie Cullen? - zapytał ze zdziwieniem Tony.
Edward potrząsnął głową, próbując się opanować.
-Nie, synu. Nic się nie stało. Po prostu zaskoczyłeś mnie. Dawno temu znałem kogoś, kto też
się tak nazywał.
Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Naprawdę? Może to był mój dziadek? To po nim tak się nazywam. Umarł, zanim się
urodziłem, i mama nadała mi jego imię.
Jeszcze tylko ostatnie pytanie.
-Ile masz lat? Wyglądasz na jakieś szesnaście czy coś takiego.
-Wszyscy tak myślą - roześmiał się Tony. - Jestem duży jak na swój wiek. Mam czternaście
lat. W lipcu zacznę piętnasty rok. Zawsze wyglądałem na starszego.
A więc to prawda. Edward czuł się jak ogłuszony.
-Mieszkasz tutaj? - zapytał dopiero po chwili zmienionym głosem, idąc w kierunku
zdziwionych przeciągającą się rozmową chłopców.
-Nie, proszę pana. Przyjechaliśmy tu tylko na kilka dni. Mieszkamy razem z mamą w Mason,
małym miasteczku w środkowym Teksasie. Mama ma tam galerię - dodał z dumą w głosie. -
Jest artystką, zajmuje się rzeźbą. Zdobyła wiele nagród, a kilka jej prac znajduje się w
Cowboy Artists of America Museum w Kerrville.
Stanęła mu przed oczami niewielka rzeźba, jaką ostatnio zakupił do swojego biura.
Uchwycone w pędzie, biegnące w dół skalnego zbocza mustangi z rozwianymi grzywami i
płynącymi w powietrzu kopytami. Zachwyciła go ta praca, tak pełna życia i dzikiej swobody.
Była podpisana: „I. Swan".
-Isabella — powiedział głośno.
Sam się tym zdumiał. Po raz pierwszy od tylu lat wypowiedział na głos jej imię. Przez ten
cały czas mieszkała w Teksasie, niecałe dwieście kilometrów od Austin.
-Tak, moja mama ma tak na imię. Zna ją pan?
-Ostatnio kupiłem jej rzeźbę - odrzekł, pomijając milczeniem ostatnie pytanie.
-Naprawdę? To wspaniale! Muszę jej o tym powiedzieć. - Zerknął na oczekujących go
kolegów i znów popatrzył na Edward'a. - Opowiem jej, że pana poznałem.
Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć, żeby nie urazić chłopca.
O Boże! Co teraz zrobić, jak przeżyć ten szok i nie dać nic po sobie poznać? Musi zostać sam,
przynajmniej przez kilka godzin. Musi to wszystko spokojnie przemyśleć.
-Będziesz w tej okolicy przez jakiś czas? - zapytał z udaną obojętnością.
-Tak. Przyjechaliśmy dopiero wczoraj i zostajemy do końca tygodnia.
- 5 -
1005776630.418.png 1005776630.419.png 1005776630.420.png 1005776630.421.png 1005776630.422.png 1005776630.423.png 1005776630.425.png 1005776630.426.png 1005776630.427.png 1005776630.428.png 1005776630.429.png 1005776630.430.png 1005776630.431.png 1005776630.432.png 1005776630.433.png 1005776630.434.png 1005776630.436.png 1005776630.437.png 1005776630.438.png 1005776630.439.png 1005776630.440.png 1005776630.441.png 1005776630.442.png 1005776630.443.png 1005776630.444.png 1005776630.445.png 1005776630.447.png 1005776630.448.png 1005776630.449.png 1005776630.450.png 1005776630.451.png 1005776630.452.png 1005776630.453.png 1005776630.454.png 1005776630.455.png 1005776630.456.png 1005776630.458.png 1005776630.459.png 1005776630.460.png 1005776630.461.png 1005776630.462.png 1005776630.463.png 1005776630.464.png 1005776630.465.png 1005776630.466.png 1005776630.467.png 1005776630.469.png 1005776630.470.png 1005776630.471.png 1005776630.472.png 1005776630.473.png 1005776630.474.png 1005776630.475.png 1005776630.476.png 1005776630.477.png 1005776630.478.png 1005776630.480.png 1005776630.481.png 1005776630.482.png 1005776630.483.png 1005776630.484.png 1005776630.485.png 1005776630.486.png 1005776630.487.png 1005776630.488.png 1005776630.489.png 1005776630.491.png 1005776630.492.png 1005776630.493.png 1005776630.494.png 1005776630.495.png 1005776630.496.png 1005776630.497.png 1005776630.498.png 1005776630.499.png 1005776630.500.png 1005776630.502.png 1005776630.503.png 1005776630.504.png 1005776630.505.png 1005776630.506.png 1005776630.507.png 1005776630.508.png 1005776630.509.png 1005776630.510.png 1005776630.511.png 1005776630.513.png 1005776630.514.png 1005776630.515.png 1005776630.516.png 1005776630.517.png 1005776630.518.png 1005776630.519.png 1005776630.520.png 1005776630.521.png 1005776630.522.png 1005776630.524.png 1005776630.525.png 1005776630.526.png 1005776630.527.png 1005776630.528.png 1005776630.529.png 1005776630.530.png 1005776630.531.png 1005776630.532.png 1005776630.533.png 1005776630.535.png 1005776630.536.png 1005776630.537.png 1005776630.538.png 1005776630.539.png 1005776630.540.png 1005776630.541.png 1005776630.542.png 1005776630.543.png 1005776630.544.png 1005776630.547.png 1005776630.548.png 1005776630.549.png 1005776630.550.png 1005776630.551.png 1005776630.552.png 1005776630.553.png 1005776630.554.png 1005776630.555.png 1005776630.556.png 1005776630.558.png 1005776630.559.png 1005776630.560.png 1005776630.561.png 1005776630.562.png 1005776630.563.png 1005776630.564.png 1005776630.565.png 1005776630.566.png 1005776630.567.png 1005776630.569.png 1005776630.570.png 1005776630.571.png 1005776630.572.png 1005776630.573.png 1005776630.574.png 1005776630.575.png 1005776630.576.png 1005776630.577.png 1005776630.578.png 1005776630.580.png 1005776630.581.png 1005776630.582.png 1005776630.583.png
 
1005776630.584.png 1005776630.585.png 1005776630.586.png 1005776630.587.png 1005776630.588.png 1005776630.590.png 1005776630.591.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin