Norton Andre - Madrosc Swiata Czarownic.pdf

(831 KB) Pobierz
A NDRE N ORTON
M ĄDROŚĆ Ś WIATA
C ZAROWNIC
P RZEŁOŻYŁ J AROSŁAW K OLARSKI
T YTUŁ ORYGINAŁU L ORE OF THE W ITCH W ORLD
M IECZ NIEWIARY
W IEDZIONA WŚCIEKŁOŚCIĄ
Bolały mnie oczy, gdy zmuszałam się do uważnego obserwowania drogi. Tępy i pulsujący
ból rozchodził się na oczodoły i czoło. Wytrzymały kuc górskiej rasy, którego zdołałam
uratować z desperackiego spotkania z bandytami, potknął się tak mocno, że ledwie zdążyłam
złapać się kulbaki. Oblizując pokryte zakrzepłą krwią wargi, na których pot zmieszał się z
szarym pyłem tych ziem, czułam śmierć. Ponownie zachwiałam się — tym razem potknięcie
kuca było mocniejsze. Silny i przyuczony do walki, dochodził jednak kresu swej
wytrzymałości.
Przede mną rozciągał się długi, szary jęzor skał, pokrytych tu i ówdzie pokręconymi i
stłamszonymi krzakami tak pokracznych kształtów, że wydawało się jakby ukształtowały je
jakieś ciemne moce. Każdy zmysł ostrzegał mnie, że wokół czai się zło — zmuszałam Falona
do wolniejszego marszu. Wiatr targający połami płaszcza, niosący w sobie dech Lodowego
Smoka, porywał drobiny szarego piachu, które cięły niczym igły nie osłoniętą hełmem część
twarzy. Musiałam znaleźć jakieś schronienie, i to szybko, aby wściekła Burza Ruchomych
Piasków nie złapała mnie i nie zapewniła mi spoczynku na dzień lub stulecie, w zależności od
kaprysów wiatru i piasku.
Po lewej stronie wznosił się nieregularny odłam skalny. Właśnie ku niemu skierowałam
kuca. U podnóża skały zsunęłam się z siodła. Utrzymałam się na nogach tylko dzięki
szybkiemu złapaniu się granitu — ból przeniósł się z głowy na plecy i ramiona.
Uklękłam obok kuca, po czym narzuciłam swój płaszcz na siebie i jego łeb. Niewielka to
ochrona, ale jedyna, jaką mogłam zapewnić przed wciskającym się wszędzie szarym pyłem.
Oprócz zasypania trwożyło mnie jeszcze coś innego: bałam się, że burza zatrze ślad, którym
podążałam od dwóch dni i będę zmuszona polegać wyłącznie na swych umiejętnościach
orientacji w terenie, których nie byłam tak pewna. Gdybym była dostatecznie wyszkolona —
jak te, które mają mój Talent i moje urodzenie — mogłabym ze znacznie mniejszym
wysiłkiem wypełnić swoje zadanie. Moja matka była czarownicą z Estcarpu, mnie uczyła
inna czarownica i choć stoczyłam już bitwę używając swej mocy, mimo to czułam
wszechobecny strach ogarniający do bólu me ciało.
Gdy tak klęczałam, nabrzmiał on we mnie jak atak nudności. Nie byłabym sobą, gdybym
pozwoliła dać się owładnąć przerażeniu. Przywołałam więc znane mi doskonale siły, by
uspokoić szalejące serce i plączące się myśli. Zamiast o bzdurach, powinnam pomyśleć o
tym, którego wybrałam i o tych, którzy z nie znanego mi powodu go porwali. Zwyczajem
bandytów było zabijanie i torturowanie więźniów. Jego poprowadzono w głąb tego
zakazanego lądu. Nie rozumiałam z jakiego powodu, bo przecież nie mogli liczyć na okup.
Dopiero gdy uspokoiłam myśli, mogłam użyć daru, który był mi dany od urodzenia.
Wywołałam w myślach obraz tego, z którym walczyłam i którego wybrałam — Jervona.
Miałam go jeszcze przed oczami, jak w lesie ogrzewa dłonie nad ogniskiem. Był sam…
Gdy wróciłam, śnieg był splamiony krwią, a ogień doszczętnie zadeptany. Posiekane ciała
dwóch bandytów spoczywały w pobliżu. Jervon zniknął. Zabrali go ze sobą. Nie mogłam
zrozumieć dlaczego. Zabitych zostawiłam drapieżnikom. Falona zaś, drżącego z przerażenia,
znalazłam zaszytego w chaszczach. Za pomocą daru przywoływania udało mi się go uspokoić
i wiedząc, że ponowna wizyta w sanktuarium Najstarszych może oznaczać śmierć Jervona,
ruszyłam w drogę.
Teraz, klęcząc wśród pustkowia, przesunęłam dłonią po zamkniętych oczach. Jervon! —
wołanie umysłu popłynęło w świat. Jednak między tym, którego wołałam, a mną, zawisła
chmura, której nie mogłam przeniknąć. Mimo to byłam pewna, że on żyje. Kiedy dwoje ludzi
zwiąże się ze sobą i kiedy śmierć przywoła jednego z nich, to ten drugi — znający jedynie
Najprostsze Tajemnice — będzie o tym wiedział.
Pustkowie — ponure i nienawistne miejsce. Wiele tu pozostałości po Najstarszych, toteż
zwykli ludzie nie zapuszczali się w nie dobrowolnie. Nie jestem z High Hallack, choć tu się
urodziłam. Rodzice moi przybyli z osławionego, położonego za morzami Estcarpu, lądu, na
którym przetrwało najwięcej Starej Wiedzy. Matka była jedną z tych, które jej używały.
Działo się tak, mimo małżeństwa, pozbawiającego ją, zgodnie z ich prawami, tego
przywileju.
To, co wiedziałam, zawdzięczałam Aufricu — czarownicy z Wark. Znałam dobrze zioła
— zarówno leczące jak i niszczące — mogłam przywołać prawie wszystkie mniejsze siły, a
czasami nawet wielkie, jak wtedy, gdy uratowałam tego, który był moim bratem. Jednak o
większości sił nie miałam nawet pojęcia. Nie pozostawało więc mi nic innego, jak podążać tą
drogą i zrobić wszystko, co w mojej mocy, dla Jervona. Był mi bliższy niż mój brat Elyn.
— Jervon! — tym razem krzyknęłam głośno, choć zabrzmiało to jak szept wśród wycia
szalejącego wiatru.
Uspokoiłam konia i zaprzestałam bezowocnych nawoływań. Gdy zawierucha w końcu
ucichła, byłam pogrążona w piachu prawie po kolana. Połą płaszcza, zmoczoną drogocenną
zawartością jednej z manierek, obmyłam nozdrza i oczy zwierzęcia. Sporo czasu zajęło mi
poskromienie jego próśb o wodę. Nie wiedziałam, jaki teren przed nami i kiedy napotkamy
wodę nadającą się do picia.
Zbliżała się noc. Jednym z dziwów Pustkowia były stojące gdzieniegdzie strzaskane skały,
które wydzielały wystarczającą ilość światła, aby móc dalej podróżować.
Szłam obok kuca, prowadząc go za uzdę, gdyż musiał odpocząć. Nie byłam ciężka, lecz w
kolczudze, hełmie i z mieczem ważyłam sporo. Za plecami słyszałam jego gniewne
parsknięcia. Był niezadowolony z kierunku podróży — coraz dalej w głąb tego niegościnnego
bezludzia.
Ponownie posłałam penetrującą myśl i ponownie zatonęła ona w dzielącej nas chmurze.
Koncentracja, z jaką to robiłam, odnowiła dokuczliwy ból głowy. Jedyną pociechą był fakt,
że udało mi się w końcu odkryć kierunek, gdzie znajdowała się chmura i Jervon.
Wszędzie wokół zdawały się pełzać mroczne kształty, rodem z otchłani Mroku,
wyczekujące na pierwszy znak trwogi ogarniającej przybysza, aby nabrać wy raźniej szych
kształtów i z tym większą siłą go zaatakować.
Wędrując, zastanawiałam się nad losami tych ziem. Wojna toczyła się tutaj przez wiele lat.
High Hallack zostało prawie opanowane przez najeźdźców, którzy przewyższali tubylców
pod względem organizacji i uzbrojenia. Zanim zdołano zorganizować obronę, prawie połowa
mieszkańców zginęła. Nigdy między nami nie było jednego zwierzchniego Lorda — nie było
w zwyczaju troszczyć się o innych, niż mieszkańcy Warowni. Dlatego też dopóki Czterej z
Północy nie zawarli paktu, dopóty o swe ziemie walczono w odosobnieniu. Nie mogło być
wtedy mowy o zwycięstwie.
Wreszcie po zjednoczeniu się Lordów i dojściu do porozumienia z innymi, także z
legendarnymi Jeźdźcami z Pustkowia, udało się zepchnąć Psy z Alizon do morza, gdzie
czekała ich śmierć. Spustoszone, wyniszczone ziemie zaczęły z kolei nękać bandy rabusiów.
Ich tropem właśnie podążałam. Mogło się zdarzyć — a na Pustkowiach wszystko jest
możliwe — iż nie byli oni ludźmi, lub nie byli nimi w pełni. Niezależnie od swej formy
zewnętrznej, musieli w jakimś stopniu ulec Złu, które tak długo się tu utrzymywało.
Najstarsi, wycofawszy się z Dales, pozostawili źródła różnorakiej energii: niektóre
zapewniały spokój i dobre samopoczucie. Ten, kto w nie wstąpił, wychodził odświeżony na
ciele i duchu, lecz były i takie, którymi w całości władał Mrok. Przybysz mógł czuć się
szczęśliwy, jeśli one niszczyły go natychmiast. Częściej jednak czekał go gorszy los: stawał
się stworem powolnym Mocom Ciemności.
Przede mną rozpościerał się słaby blask upiornej poświaty. Wszystkie ślady zatarł wiatr,
lecz byłam pewna, że jestem na właściwej drodze. Zbliżyłam się do dwóch kolumn
zwróconych ku sobie, jakby niegdyś flankowały bramę w rozciągającym się na boki murze. Z
muru, jeśli w ogóle istniał, nie pozostało śladu, zaś z wierzchołków kolumn sączyła się
zielonkawa poświata. Kolumny musiały być dziełem ludzi lub istot zbliżonych do nich
rozumem, gdyż miały kształt mieczy o szerokich ostrzach, na których dostrzec można było
zatarte przez czas otwory i linie, układające się w zarys rysunków dziwnych twarzy: długich i
wąskich, z potężnymi nosami zwieszającymi się nad spiczastymi podbródkami. Miałam
wrażenie jakby ich oczy, będące mrocznymi otworami, zwracały się do mnie nie z
ostrzeżeniem czy zainteresowaniem, lecz z desperacją.
Choć nie czułam emanacji zła, nie podobała mi się perspektywa przejścia między nimi.
Tak jednak prowadziła droga. Zanim wstąpiłam między nie, szybko nakreśliłam odpowiednie
symbole. Falona musiałam ciągnąć za sobą. Kolumny tworzyły wąskie przejście do
rozciągającej się niżej doliny, w której panował mrok. Zaczęłam schodzić z wielką
ostrożnością, której nauczyły mnie lata spędzone na wojnie.
Na zewnątrz doliny słychać było szum wiatru, lecz tu, gdzie byłam, panowała prawie
idealna cisza. Dopiero po dłuższej chwili doszedł mnie szmer płynącej wody. W powietrzu
wyczułam wilgoć. Ucieszyłam się — Falon był jeszcze bardziej zadowolony i niecierpliwy.
Chciał się dostać do wodopoju jak najszybciej. Dlatego też musiałam go bardzo mocno
trzymać, aby nie narobił głupstw.
Gdzie była woda, tam mógł być także obóz tych, których ścigałam. Stanowczo więc
powstrzymałam kuca. Ten zaś zareagował na to wściekłym parsknięciem. Zamarłam,
nasłuchując czy moja obecność została dostrzeżona.
Jeśli ci, których goniłam, byli ludzkiego pochodzenia, to w tych ciemnościach widzieli
jeszcze gorzej ode mnie, gdyż nie posiadali daru, który by im to ułatwił.
Nic nie usłyszałam. Ruszyłam więc powoli krok za krokiem ku wodzie i dość szybko
natknęłam się na przeszkodę. Pomagając sobie rękoma odkryłam wał zbudowany z kamieni.
Z tego, co mogłam wywnioskować, u mych stóp wypływał na powierzchnię podziemny
strumień. Napełniał on basen, który po drugiej stronie na pewno miał jakieś ujście.
Nie wyczułam żadnego zapachu minerałów czy jakiegokolwiek innego zagrożenia.
Uspokojona, obmyłam wodą twarz i napiłam się, po czym ustąpiłam miejsca niespokojnemu
Falonowi. Odgłosy, z jakimi gasił pragnienie, odbijały się donośnym echem, ale nie
zwracałam już na nie uwagi. Ci, których ścigałam, musieli tędy przejeżdżać.
— Jervon! — ponownie przysłoniłam dłońmi oczy, sięgając myślą tak daleko, jak tylko
mogłam.
Przez chwilę owa rozdzielająca nas chmura rozrzedziła się, gdyż go odnalazłam: żył i nie
był ciężko ranny. Kiedy starałam się pogłębić kontakt, aby poznać siłę, która go trzyma,
połączenie zostało nagle przecięte. Naturę tego zakłócenia byłam w stanie określić. To coś,
we władzy czego był Jervon, zdawało sobie sprawę z mojej obecności, ale tylko wtedy, gdy
starałam się doń dotrzeć. Wypełniający mnie strach zelżał, ustąpił miejsca innemu uczuciu.
Walczyłam już z prawdziwym złem, kiedy ratowałam mego brata, lecz to, co czułam do
Elyna, było zaledwie cieniem mego uczucia do Jervona. W stosunku do tego, co stanęło
między nami, odczuwałam wszechogarniającą złość. Właśnie ona napełniła mnie nową siłą.
Strach osłabiał mą obronę, złość natomiast stawała się moim mieczem i tarczą, pod
warunkiem, że byłam w stanie ją kontrolować. Tu właśnie, nad niewidoczną wodą, w
mroczną noc, stworzyłam swój niewidzialny oręż, którego nikt poza mną nie był w stanie
użyć.
W IDMOWA POGOŃ
Głupotą byłoby ruszać dalej w takich ciemnościach. Łatwo moglibyśmy się poturbować, a
była to ostatnia rzecz, na którą miałam ochotę. Choć uczucia popychały mnie naprzód,
zwyciężył rozsądek. Ciemność była tak gęsta, jakby sama ziemia ją wytworzyła. Chmury
kirem zasłaniały gwiazdy.
Wydobyłam z juków suchary; były tak twarde, że można było połamać sobie zęby.
Namoczyłam je więc w wodzie. Większość zjadł oczywiście mój kuc. Nakazałam mu nie
oddalać się, a sama poszukałam spokojnego zakątka między dwiema skałami. Okryłam się
płaszczem i postanowiłam odpocząć. Choć nie myślałam o śnie, zmęczenie wzięło górę nad
zdyscyplinowaniem i zanim zdałam sobie z tego sprawę, zapadłam w ciemność równie
głęboką, jak otaczająca mnie noc.
Zbudziłam się nagle w szarym półmroku poranka, miałam wrażenie jakby ktoś zawołał
mnie po imieniu lub zadął w bojowy róg. Rozejrzałam się wokół. Krajobraz wyglądał tak, jak
sobie go w nocy wyobrażałam. Po drugiej stronie zbiornika pasł się Falon, wyszukując kępki
zielonoszarej trawy. Wokół panowały cisza i spokój.
Sprawdziłam ponownie, czy Jervon i owa tajemnicza siła są na miejscu, lecz już nie
próbowałam jej przeniknąć. Zadowoliłam się samym stwierdzeniem, że są obecni i
wycofałam się. Przed sobą miałam jedyną drogę, obramowaną z obu stron pionowymi
ścianami skalnymi. Widniały na nich znaki — po części spowodowane erozją, po części
czyimiś rękami. Wydawały się zbyt dziwaczne, bym odważyła się odszyfrować ich znaczenie.
Sam ich wygląd i forma powodowały dziwny zamęt w myślach. Nie starałam się nawet
dociec, co mogłoby się stać, gdybym próbowała odgadnąć ich znaczenie.
Posiliłam się sucharami. Starannie omijałam wzrokiem owe symbole i wsłuchiwałam się w
odgłosy poranka. Poza pluskiem wody niczego nie słyszałam.
Napełniłam oba bukłaki, dosiadłam Falona i ruszyłam w dalszą drogę, pozwalając kucowi
wybrać najodpowiedniejszą dlań szybkość. Powierzchnia usiana była rozmaitej wielkości
skałami, a gdzieniegdzie natrafialiśmy na usuwiska gruntu, starannie je omijając.
Poczucie kolejnego niebezpieczeństwa dochodziło mnie powoli. W pierwszym momencie
nie zarejestrowałam go, zajęta utrzymywaniem kontaktu ze spowijającą Jervona pustką.
Najpierw było ono powiewem sugerującym rozkład, ale szybko spotężniało, jakbym zbliżała
się do jego źródła. Nagle Falon parsknął, zadarł łeb i tylko dzięki mojej woli utrzymał
kierunek.
Dziwne to było, lecz nie umiałam wyczuć obecności żadnej ze starych sił, choć wytężałam
wszystkie umiejętności nabyte od Aufricii, jak i swą własny moc. To nie pochodziło z
żadnego ze znanych mi źródeł. Siad prowadził do ludzi, a nie do Najstarszych. Zresztą, jak
dotąd, w czasie mego polowania na bandytów nie natrafiłam na ślady mocy Najstarszych.
Włosy zjeżyły mi się na głowie, jakby uderzył w nie powiew chłodu z otaczającej mnie
porannej mgły, a strach usiłował wyrwać się spod żelaznej kontroli, jaką narzuciłam swym
emocjom. Wraz z nim poczułam obrzydzenie i złość. Jechałam trzymając dłoń na rękojeści
miecza. Nasłuchiwałam, choć słuch nie rejestrował niczego, poza stukotem podków Falona.
Mgła zgęstniała, wilgoć pokryła hełm i kolczugę, zwilżyła gruby, zimowy włos kuca. Po
czym… Ruch!
Falon zadrżał przerażony.
Z otaczającej mgły wyłaniało się coś nieopisanie okropnego i budzącego przerażenie: owo
„coś” dosiadało rumaka, a poprzez załamanie światła we mgle wydawało się niesamowicie
wielkie. Rumak przypominał tylko konia, składał się bowiem ze strzępów rozkładającej się
skóry i ścięgien, które utrzymywały szkielet. Jeździec zaś był tak potworny, że nie podejmuję
Zgłoś jeśli naruszono regulamin