Mona Chollet - Cicha wojna o czas.pdf

(105 KB) Pobierz
Mona Chollet
Cicha wojna o czas
Teoretycznie powinniśmy mieć coraz więcej czasu. Wydaje się, że
sprzyjają temu rozwój techniki, transformacje społeczne i zmiany rytmu
życia. Wszystko dzieje się przecież szybciej i łatwiej. A jednak wraz
z rozwojem różnych usprawnień skracających czas przeznaczony na pracę
i obowiązki czasu jest coraz mniej. Czy ktoś kradnie nasz czas?
Będąc ekonomistą i pisarzem jednocześnie, Hiszpan Fernando Trías de
Bes dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie nie więcej mają czasu na
czytanie niż on na pisanie. Parę lat temu opublikował więc opowiadanie nie
dość, że krótkie, to jeszcze pełne skrótów [1]. Śledzimy perypetie pewnego
pospolitego dość osobnika zwanego ZC – zwykłym człowiekiem. Jako
pracownik międzynarodowego koncernu ZC pełni ważną funkcję – ukrywa
w szafach rachunki od dostawców, by ci byli zmuszeni przysyłać je ponownie.
To absorbujące zajęcie i konieczność spłacania kredytu zaciągniętego na zakup
mieszkania dla rodziny nie pozwalają mu oddawać się żywionej od dzieciństwa
sekretnej namiętności: badaniu mrówek czerwonogłowych (Mr. czer.-gł).
Obliczywszy pewnego dnia, ku swojej rozpaczy, że aby spłacić dług
i wrócić w końcu do swoich ukochanych Mr. czer-gł, potrzebuje jeszcze 35 lat,
ZC postanawia rzucić pracę i zbić fortunę. Wpada na genialną myśl: będzie
sprzedawać to, czego bliźni podobnie jak on wciąż gorączkowo poszukują –
Czas. Na początek wprowadza na rynek flakoniki 5-minutowe. Idą jak ciepłe
bułeczki. Rozszerza więc ofertę i oferuje pudełka 2-godzinne. Nie spodziewa
się, że jego handlowy geniusz doprowadzi do społecznych i politycznych
rozruchów...
Bajka Tríasa de Besa znakomicie ilustruje mechanizm długu jako
„kradzieży czasu" [2], a szerzej – stanu „głodu czasu" [3], powszechnego we
współczesnych społeczeństwach zachodnich. Czy frenetyczny rytm życia ma
faktycznie taki urok? Czy rzeczywiście, stając się niewolnikami pewnej
koncepcji aktywności i pewnej wizji ludzkiego losu, tak bardzo lekceważymy
to podstawowe dobro, jakim jest czas, że bez skrupułów odbieramy mu wszelką
wartość? Jednak za tym, co każdy najczęściej uważa za stan naturalny albo za
swój indywidualny przypadek, kryje się nie mający nic wspólnego
z przypadkiem „porządek czasowy" – podkreśla niemiecki socjolog Hartmut
Rosa.
Świat przyspiesza
Badacz ten zwraca uwagę, że w ostatnim okresie mamy do czynienia z 3
łączącymi się formami przyspieszenia: przyspieszeniem technicznym (internet,
superszybkie pociągi, kuchenki mikrofalowe), społecznym (coraz częściej
zmieniamy zajęcia i partnerów, zużywamy coraz więcej przedmiotów) i rytmu
życia (mniej śpimy, szybciej mówimy, mniej się spotykamy z bliskimi, w czasie
posiłków rozmawiamy przez telefon i oglądamy telewizję). Logicznie rzecz
biorąc, przyspieszenie techniczne powinno zapewnić nam wszystkim wygodną
i beztroską codzienność. Tyle, że choć skraca ono trwanie różnych procesów,
zwiększa jednocześnie ich liczbę. Mail pisze się dużo szybciej niż list, ale też
maili piszemy dużo więcej, niż kiedyś pisaliśmy listów. Samochód pozwala
przemieszczać się szybciej, ale ponieważ znacznie częściej się przemieszczamy,
czas poświęcony na podróże wcale się nie skrócił… Mnożą się pokusy
i możliwości – konsumpcja, przemysł rozrywkowy, internet, telewizja – a to
wymaga nieustannych i czasochłonnych wyborów.
Według Rosy, przyspieszenie pojawiło się w naszych dziejach, bo
zachodnie społeczeństwa na początku bardzo go pragnęły, widząc w nim
obietnicę postępu i niezależności. Dziś jednak powoduje ono zwarcie tych
samych instytucji i politycznych ram, dzięki którym mogło się rozwinąć. Staje
się „wewnętrzną totalitarną siłą nowoczesnego społeczeństwa" – abstrakcyjną
i wszechobecną zasadą. Nic nie zdoła jej umknąć. W codziennym
funkcjonowaniu jednostka czuje, że wciąż musi „gasić pożary", i nigdy nie ma
chwili, by spojrzeć na własne życie z dystansu. Polityczne wspólnoty tracą
panowanie nad swoim losem. Paradoksalnie, szalonemu pędowi towarzyszy
poczucie bezwładu i fatalizm.
Postępowe środowiska nie zawsze postrzegają czas jako ważną stawkę
w strategicznej bitwie, niemniej jednak trzeba stwierdzić, że jest on zasobem
bardzo pożądanym i bardzo nierówno podzielonym. We Francji ustawy
Aubry’ego z 1999 i 2002 r. dały dodatkowy wolny czas kadrom kierowniczym,
zmuszając jednocześnie pracowników niewykwalifikowanych do jeszcze
większej elastyczności – zniszczyły rytm ich pracy. Agencje usługowe (jedna
z nich nazywa się po prostu „Czas dla mnie") pozwalają bogatym uwolnić się
od zajęć domowych czy opieki nad dziećmi, zaś sile roboczej – najczęściej
żeńskiej, biednej i/lub imigranckiej – dają pracę jednocześnie niewdzięczną
i niskopłatną [4]. Czas tych osób traktuje się lekceważąco, podobnie jak czas
bezrobotnych czy ubogich, skazywanych na wystawanie w długich kolejkach
do okienek pomocy społecznej [5]. „Proszę wrócić jutro" – słyszy się często. Ta
sama nierówność dotyczy np. rozmów telefonicznych. „On jest szefem, więc
rozmawia przez telefon, kiedy mu pasuje – opowiada pracownik. – Ale jeśli
jakiś jego podwładny, robotnik, odbierze telefon w czasie pracy, zostanie
skarcony" [6].
Szczególnej presji są poddawane kobiety. W lipcu 2012 r. belgijska
organizacja feministyczna Vie Féminine poświęciła temu problemowi tydzień
ze swoich rocznych badań. W tekście zatytułowanym „Odzyskajmy władzę nad
czasem" (www.viefeminine.be) czytamy, że kobiety nie tylko dźwigają na
swoich barkach ciężar większości prac domowych, lecz także odgrywają rolę
„amortyzatorów czasowych" – zarówno w zakładzie pracy, gdzie często pracują
w niepełnym wymiarze godzin, jak i w sferze prywatnej, gdzie „są
odpowiedzialne za organizację czasu członków rodziny". Padają ofiarą „wciąż
seksistowskiej mentalności, kojarzącej kobiecość z poświęceniem się dla
innych". Potwierdza to wypowiedź pielęgniarki: „Robiąc coś dla siebie, zawsze
miałam poczucie, że zaniedbuję kogoś innego" [7] .
Pracujemy coraz dłużej
W ostatnich dekadach praca staje się wciąż bardziej intensywna i
w przypadku niektórych grup zawodowych coraz mocniej wkracza w sferę
prywatną, choć oficjalnie czas pracy od początku epoki nowożytnej wciąż się
skraca. Tak więc jednostki mają więcej czasu wolnego, lecz ciągle pozostają
w piekielnym rytmie wspólnego życia [8]. Poza tym – zaznacza Rosa – często
poświęcają swój wolny czas na czynności ich własnym zdaniem niewiele warte,
takie jak oglądanie telewizji. Cierpią na rodzaj niemożności robienia tego, na co
naprawdę mają ochotę.
Nic dziwnego. Problem czasu jest bowiem nie tylko ilościowy – zawsze
go brak – lecz również jakościowy – już nie potrafimy czasu wykorzystać,
oswoić. Przyczynę takiej sytuacji znajdziemy w etyce kapitalistycznej,
źródłowo protestanckiej, lecz zeświecczonej [9]. Czas jest abstrakcyjnym
zasobem, który należy „wykorzystać tak intensywnie, jak się tylko da" [10].
Brytyjski historyk Edward P. Thompson pisze o oporze, jaki wzbudzało
w pierwszych pokoleniach robotników narzucenie im czasu pracy określanego
wybiciem zegara czy wyciem syreny, a nie zadaniem do wykonania [11]. Wraz
z tą regularnością zanika spontaniczny nawyk przeplatania okresów
intensywnej pracy chwilami próżnowania – nawyk, który Thompson uważa za
naturalny rytm ludzkiego działania.
Dyscyplinę zapewnia staranne pokawałkowanie czasu: nie tylko
w fabryce, lecz także w szkole, instytucji mającej na celu jak najwcześniejsze
wytresowanie siły roboczej – w 1775 r. w Manchesterze wielebny J. Clayton
martwił się tym, że ulice są pełne „dzieci w łachmanach, które trwonią czas,
przyzwyczajając się na dodatek do ciągłej zabawy". Represyjny wymiar
zakładu pracy dobrze ilustruje zachęta purytańskiego teologa Richarda Baxtera,
by ci, których nie stać na zegarek kieszonkowy, działali „wedle swojego
wewnętrznego chronometru moralnego". W naszych czasach zaś, w 2005 r.
w Niemczech chadecki minister sprawiedliwości Hesji postulował, by władze
„miały oko na bezrobotnych" za pośrednictwem elektronicznej bransoletki.
Chciał, by na powrót nauczyli się „żyć w normalnych porach" [12]…
Właściwa działalności gospodarczej logika opłacalności
i konkurencyjności („konkurencja nigdy nie śpi") rozciąga się na wszystkie
dziedziny życia. Czasem wolnym – tym cenniejszym, że wypracowanym – też
należy skutecznie zarządzać. Ale strach przed jego roztrwonieniem drogo
kosztuje. Konsekwencją jest pewna ułomność, niezależna swoją drogą od
miejsca na drabinie społecznej. „Ani wyzyskiwany, ani wyzyskiwacz nie mają
szansy oddać się bez reszty rozkoszom lenistwa" – pisze Raoul Vaneigem. A
w innym miejscu czytamy: „w pozornej bezczynności snu budzi się
świadomość, że codzienny kierat pracy nie pozwala korzystać ze swoich
owoców" [13] . Podobnie uważa Rosa – jeśli chcemy znów mieć wpływ na
jednostkowe i kolektywne dzieje, musimy przede wszystkim wyzwolić się od
„czasowych zasobów", oddać się grze, próżnowaniu, znów nauczyć się „źle"
korzystać z czasu.
Uwolnić się od fałszywych zegarów
Ważna jest tu – dodaje socjolog – możliwość „przyswojenia sobie
świata". W przeciwnym razie staje się on „milczący, zimny, obojętny czy wręcz
wrogi". Rosa pisze, że w późnej nowoczesności człowiek i świat nie
współbrzmią ze sobą. Także badaczka Alice Médigue wskazuje na „zjawisko
wywłaszczenia", podtrzymujące współczesny podmiot w stanie obcości wobec
świata i własnej egzystencji [14]. Przed nastaniem panowania zegara, który
wieśniacy kabylscy w latach 50. – jak relacjonuje Pierre Bourdieu – nazywali
„diabelskim młynem", czas mierzono w naturalny sposób, związany
z potrzebami ludzkiego ciała i konkretnym środowiskiem. Birmańscy mnisi –
opowiada Thompson – wstawali wtedy, gdy „było dość światła, żeby widzieć
żyły na rękach".
Korzenie kryzysu czasu sięgają bardzo głęboko w dzieje nowożytności,
nie zażegnają go więc doraźne środki. Dlatego lepiej ostrożnie podchodzić do
inicjatyw takich jak europejski ruch „slow" – slow food w kuchni [15], slow
media w dziennikarstwie, Cittaslow w przestrzeni miejskiej. Na teksańskiej
pustyni w Stanach Zjednoczonych filozof Stewart Brand kieruje budową zegara
Long Now, który ma działać przez 10 tys. lat i przywrócić ludzkości poczucie
długiej perspektywy czasowej. Projekt ten traci jednak swój poetycki urok, gdy
dowiadujemy się, że jest finansowany przez założyciela Amazonu – Jeffa
Bezosa. Raczej wątpliwe, by dostarczył egzystencjalnej pociechy jego
pracownikom, zmuszonym harować cały dzień w przegrzanych
pomieszczeniach…
tłum. Anastazja Dwulit
[1] Fernando Trías de Bes, Le Vendeur de temps, Hugo, Paryż 2006.
[2] Lire Maurizio Lazzarato, „La dette ou le vol du temps", Le Monde
diplomatique, luty 2012.
[3] Hartmut Rosa, Aliénation et accélération. Vers une théorie critique de la
modernité tardive, La Découverte, Paryż 2012.
[4] „Mirage des services à la personne", Le Monde diplomatique, wrzesień
2011.
[5] Alice Médigue, Temps de vivre, lien social et vie locale. Des alternatives
pour une société ŕ taille humaine, Gap 2012.
[6] Przytaczane przez Francis Jauréguiberry w: Les Branchés du portable.
Sociologie des usages, Presses Universitaires de France, Paryż 2003.
[7] Cytowane przez Paula Bouffartigue w: Temps de travail et temps de vie. Les
nouveaux visages de la disponibilité temporelle, Presses Universitaires de
France, Paryż 2012.
[8] Patrz: Serge Halimi, „On n’a plus le temps…", Le Monde diplomatique,
październik 2012.
[9] Patrz „Aux sources morales de l’austérité", Le Monde diplomatique, marzec
2012.
[10] Hartmut Rosa, Accélération. Une critique sociale du temps, La
Découverte, Paryż 2010.
[11] Edward P. Thompson, Temps, discipline du travail et capitalisme
industriel, La Fabrique, Paryż 2004.
[12] Le Canard Enchaîné, Paryż, 4 maja 2005.
[13] Raoul Vaneigem, Eloge de la paresse affinée, www.infokiosques.net
[14] Alice Médigue, Temps de vivre, lien social et vie locale, dz. cyt.
[15] Patrz: Carlo Petrini, „Militants de la gastronomie", Le Monde
diplomatique, sierpień 2006.
Źródło: Le Monde diplomatique nr 12/2012
Zgłoś jeśli naruszono regulamin