Brooks Patsy - Czerwień, żółcień, pomarańcz.pdf

(586 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
864876998.001.png
Rozdział 1
Deena Hawkins wpatrywała się z rozmarzeniem w foto­
grafię ciemnowłosego chłopca o głęboko osadzonych czar­
nych oczach. Kawałek cannełloni, który jeszcze przed
chwilą zamierzała włożyć do ust, spadł z widelca i rozbryzgał
się na stole.
- Hej, wróć na Ziemię! - zawołała Cassie Prescott,
machając ręką przed oczami przyjaciółki.
Ta zerknęła obojętnie na zielone plamy po szpinakowym
farszu na obrusie w biało-czerwona kratkę, wzruszyła ra­
mionami, po czym znów pobiegła wzrokiem do zdjęcia.
- Ty to masz szczęście - zwróciła się do Cassie, która
tymczasem zajęła się, z kiepskim zresztą skutkiem, usuwa­
niem plamy po cannełloni. - Mieć przez rok pod swoim
dachem takiego faceta! Gdybyś nie była moją najlepszą
przyjaciółką, znienawidziłabym cię za to.
v
- No tak, ty zdecydowanie wolisz blondynów - rzekła,
przyglądając się Mattowi Sheppardowi, o którym przez cały
zeszły rok szkolny Cassie opowiadała niemal codziennie,
zwłaszcza w środy, kiedy miała zajęcia z plastyki, na które
on również chodził. Gdyby nie to, że znały się od przed­
szkola, Deena miałaby już pewnie tego dosyć. Liczyła
trochę na to, że po wakacjach przyjaciółce przejdzie, ale
najwyraźniej były to płonę nadzieje. - I co? Miałaś dzisiaj
chyba zajęcia z plastyki. Rozmawiałaś z nim?
- Jasne, jak co tydzień przez cały zeszły rok. Tylko że
z tego nic nie wynika. Dzisiaj nawet zwrócił uwagę na moją
akwarelę, powiedział, że jest bardzo dobra, że pewnie dużo
malowałam w czasie wakacji, że rozwijam technikę... takie
tam. - Cassie popatrzyła kątem oka na Matta i ciągnęła: -
Wiesz, ja myślę, że on jest tak pochłonięty tą swoją sztuką,
marzeniem o karierze artystycznej, że w ogóle nie zwraca
uwagi na dziewczyny.
Jeszcze raz spojrzała dyskretnie w stronę jego stolika.
Matt zdecydowanie różnił się od kolegów, w większości
zawodników szkolnej drużyny baseballowej, hałaśliwych
i zawsze chętnych do niekoniecznie zabawnych dowcipów -
mięśniaków, jak nazywały ich z Deeną.
- Albo to nie ja jestem tą dziewczyną, na którą zwróci
uwagę - dodała po chwili.
- Może powinnaś mu w tym pomóc - poradziła jej
przyjaciółka. - Czy pierwszy ruch zawsze musi należeć do
chłopaka? Wiesz, myślę, że jak będziemy na to czekać, to
dla nas nic nie zostanie. Zobacz - machnęła ręką w stronę
stolika, przy którym siedziała przytulona para - Nancy
Denson zgarnęła już Russella Scrogginsa i z tego, co wiem,
to inicjatywa wyszła od niej.
- Sama jesteś sobie winna. Mogłaś przecież namówić
rodziców, żeby też wzięli udział w tym programie wymiany
uczniów. Jestem pewna, że skoro twoja mama zbiera z ulicy
wszystkie bezdomne zwierzaki, to tym bardziej przygar­
nęłaby licealistę z zagranicy.
Do liceum w Adzie, w ramach akcji organizowanej przez
fundację o nazwie Przyjazna Oklahoma, przyjęto w tym roku
dziesięć osób z różnych krajów Europy, Azji i Ameryki
Południowej. Goście mieli zamieszkać u swoich nowych
szkolnych kolegów. Mama Cassie, zaprzyjaźniona z panią
pracującą dla fundacji, jeszcze przed wakacjami wzięła na
siebie znalezienie odpowiednich rodzin, które przyjęłyby pod
swój dach dziesięcioro dziewcząt i chłopców i roztoczyły nad
nimi opiekę. Sama, po rozmowie z córką i synem, zapropo­
nowała swój dom jako gościnę dla jednego z uczniów. Dla
pozostałej dziewiątki bez problemów znalazła schronienia,
głównie wśród przyjaciół, którzy mieli dzieci uczęszczające
do liceum. Oczywiście, w Adzie zjawił się osobiście pracow­
nik fundacji, by poznać rodziny zaproponowane przez matkę
Cassie, i wszystkie bez zastrzeżeń zaakceptował.
Przed dwoma tygodniami z fundacji nadeszły papiery
z „przydziałem" gości z zagranicy. U Prescottów miał
zamieszkać chłopiec z Argentyny, o rok starszy od Cassie
i rówieśnik jej brata, Bryana. To właśnie w jego zdjęcie
z takim zachwytem wpatrywała się Deena.
- A poza tym wcale nie mam szczęścia - powiedziała
Cassie, zerkając smętnie na stolik w drugim końcu stołówki,
przy którym siedzieli chłopcy z ostatniej klasy.
Deena, pakując do ust resztkę cannelloni, podążyła za
wzrokiem przyjaciółki i natychmiast odgadła powód jej
przygnębienia.
rocznika, z którą chodzi na plastykę i rozmawia o swojej
wielkiej pasji - malarstwie. Mimo to, idąc po raz pierwszy
po wakacjach na te zajęcia, liczyła na to, że może po dwóch
miesiącach Matt zobaczy w niej dziewczynę, z którą
mógłby się, na przykład, wybrać do kina, a potem na lody,
a potem...
Przestań, zganiła się w duchu. Na nim świat się nie
kończy. Uśmiechnęła się, przypominając sobie przestrogi
Deeny, i zaczęła się zastanawiać, jaki będzie ten Argentyń­
czyk, który zamieszka u nich już pojutrze. Byle nie taki jak
Bryan. Z bratem można było rozmawiać wyłącznie o base­
ballu i o osiągnięciach - dość wątpliwych zresztą - szkolnej
drużyny o dumnej nazwie Pumy. Czy w Argentynie też
grają w baseball? - zastanawiała się gorączkowo. Nie, tam
tańczą tango. Wyobraziła sobie, jak tańczy z przystojnym
Latynosem, jak ten obejmuje ją władczym gestem i... jak
Matt patrzy na to z zazdrością. Zamknęła oczy i długo
upajała się tym wyimaginowanym obrazem. Wróciła do
rzeczywistości dopiero, kiedy ktoś szarpnął ją za ramię.
- Nie wysiadasz? - spytała rudowłosa dziewczyna z młod­
szego rocznika, którą znała tylko z widzenia.
Tak to już jest, że dziewczęta z młodszych klas wiedzą
o starszych szkolnych koleżankach znacznie więcej, niż te
wiedzą o nich. Cassie bardzo rzadko wracała do domu
autobusem, tylko wtedy gdy Bryan miał dodatkowy
trening po lekcjach i nie mogła jechać z nim samochodem.
Ruda musiała jednak zauważyć, gdzie wysiada, i teraz
dzięki niej Cassie w ostatniej chwili zdążyła wyskoczyć
z autobusu.
Przystanek był dokładnie naprzeciwko jej domu. Mama
musiała przed chwilą wrócić, bo jej ford taurus stał z ot-
- Cześć, dziewczyny! - zawołał Josh Gayler. W przy-
krótkim T-shircie, spod którego wylewał się brzuch, zbliżał
się do Cassie i Deeny, pożerając podwójnego hamburgera,
prawdopodobnie już trzeciego tego dnia. - Jak tam po
wakacjach? Wyglądacie super. - Pochylił się nad dziew­
czętami, tak że nie mogły uciec od zapachu jego nieświeżego
potu, i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Deena, nie wy­
brałabyś się dziś ze mną na pizzę?
- Przykro mi, Josh, ani dzisiaj, ani nigdy - odparła
natychmiast, bo jej dotychczasowe delikatne próby od­
rzucania jego awansów najwyraźniej nie skutkowały.
- Rozmyślisz się - rzucił z ustami pełnymi hamburgera
i krokiem na tyle żwawym, na ile pozwalała jego stukilowa
waga. ruszył do wyjścia ze stołówki, bo właśnie rozległ się
dzwonek na lekcje.
- Mówiłam, że jak nie zaczniemy działać, to nie zostanie
nam nic. Myliłam się - powiedziała Deena przyjaciółce. -
Jest gorzej: zostaną nam takie Joshe Gaylery. Ale pogadamy
o tym kiedy indziej. Muszę lecieć. Mam historię, a wiesz,
jak pan Gibson reaguje na spóźnianie się na lekcje. - Wstała
z krzesła, chwyciła plecak i popędziła przed siebie.
W drzwiach stołówki zatrzymała się i odwróciła do Cassie,
która dopiero podnosiła się z miejsca. - To kiedy dokładnie
przylatuje ten twój Argentyńczyk?
- Pojutrze. Wyjeżdżamy po niego na lotnisko do Okla­
homa City.
Cassie wracała do domu wciąż w nie najlepszym hu­
morze. Miała cały zeszły rok na pogodzenie się z faktem, że
Matt Sheppard widzi w niej tylko koleżankę z młodszego
które zamierzała włożyć do koszyka, wypadła jej z ręki.
Wyobrażenie o tym, jak tańczy z przystojnym Latynosem,
jak obejmuje ją władczo... jak Matt Sheppard patrzy na to
z zazdrością, znikało nieubłaganie. Dziękując Bogu, że
akurat nie wkładała do lodówki jajek, Cassie pochyliła się
i zaczęła zbierać z podłogi rozsypane owoce, jeszcze bardziej
wytężając słuch.
- Co prawda przyzwyczailiśmy się do myśli, że to
właśnie ten chłopiec u nas zamieszka - ciągnęła jej matka. -
Spodobało nam się to, co napisał o sobie w liście. No i na
zdjęciu wygląda bardzo sympatycznie. Ale ta dziewczyna
też z pewnością będzie miła.
Cassie straciła resztki nadziei. Z obrzydzeniem spojrzała
na steki, których mama kupiła dwa razy więcej niż zwykle,
pewnie z myślą o gościu z Argentyny.
Pani Prescott dowiadywała się jeszcze o dokładną godzinę
przylotu samolotu, lecz jej córka już tego nie słuchała.
Wpatrując się w steki, pomyślała, że może się nie zmarnują,
jeśli jej nowa koleżanka będzie zbudowana jak pływaczka
z dawnych Niemiec wschodnich.
wartym bagażnikiem na podjeździe. Po chwili pani Pres-
cott pojawiła się w drzwiach i na widok córki zawołała
radośnie:
- Cześć, kochanie! Dobrze, że jesteś, pomożesz mi
wnosić zakupy.
- Cześć - rzuciła Cassie i zagwizdała, zerkając do bagaż­
nika. - Aleś tego nakupowała!
- Wiesz, jeśli ten nasz Argentyńczyk będzie miał taki
apetyt jak Bryan, to i tak nie starczy na długo.
- A skoro o nim mowa, to o której mamy być pojutrze
w Oklahoma City? - spytała Cassie, biorąc po dwie torby
do każdej ręki.
- Właśnie! Muszę zadzwonić do fundacji. Pani Rowe
nagrała się na sekretarkę. Podobno nastąpiła jakaś drobna
zmiana. - Pani Prescott rzuciła torebkę na krzesło w kuchni
i postawiła na stole zgrzewkę wody mineralnej. - Przynieś
resztę zakupów z bagażnika, a ja tymczasem spróbuję się
dowiedzieć, o co chodzi.
Cassie bez słowa wybiegła z domu, chcąc jak najszybciej
wrócić, żeby się dowiedzieć, na czym ta drobna zmiana
polega. Okazało się, że mama tak zaszalała z zakupami, że
dziewczyna musiała wnosić je na dwa razy. Potem, na pozór
spokojnie, zajęła się rozpakowywaniem toreb, starając się
nie uronić ani jednego słowa mamy, która rozmawiała przez
telefon w salonie.
- Nie, to naprawdę nie jest problem - mówiła do słuchaw­
ki pani Prescott. - Teoretycznie powinnam to uzgodnić
z mężem i dziećmi, ale przecież kiedy zgodziliśmy się na
przyjęcie licealisty z zagranicy, było nam obojętne, czy
będzie to chłopiec, czy dziewczyna.
Jej córka stanęła jak wmurowana. Torebka ze śliwkami,
Nie była zbudowana jak pływaczka z dawnych Niemiec
wschodnich.
W kierunku Prescottów, którzy stali w hali przylotów
lotniska w Oklahoma City, zmierzała, uśmiechając się
nieśmiało, ładna niewysoka dziewczyna o kruczoczarnych
kręconych włosach, sięgających prawie do pasa.
- Mój Argentyńczyk - bąknęła pod nosem Cassie.
- Niezła - rzucił Bryan, wtykając siostrze tabliczkę
z napisem „Przyjazna Oklahoma". Przed przylotem samolotu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin