Dragonlance_08_Bohaterowie II_01_Minotaur Kaz_Knaak Richard A.rtf

(1604 KB) Pobierz

Richard A. Knaak

 

Bohaterowie II

tom I

 

Minotaur Kaz

 

 

 

 

Przekład Andrzej Sawicki


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jennifer Ashley King,

naszej kuzynce,

dziecku bożemu,

której nie było jeszcze wśród nas,

gdy poprzednio dedykowałem książkę rodzinie.


Rozdział 1

 

SIEDZIELI SKULENI wokół niewielkiego obozowego ogniska, cała dwunastka i jeden. Wyróżnienie było ważne, gdyż mimo że dwunastka podążała za jednym, który był ich wodzem, jej członkowie pogardzali nim równie głęboko, jak on gardził nimi. Połączyły ich konieczność oraz sprawa honoru... i jakoś udało im się aż do tej pory znosić wzajemnie swą obecność.

Przywódca był ogrem. Miał niekształtną, nieco zwierzęcą sylwetkę, liczył sobie ponad sześć stóp wzrostu i był niezwykle krępy. W jego płaskiej i dość paskudnej gębie wyróżniały się długie, zakrzywione kły, które świetnie nadawały się do rwania pożeranego mięsa lub szarpania wroga. Skóra stwora była ziemista, piegowata, a do jego gruszkowatej głowy przylegały skudlone i spocone kłaki. Odziany był jedynie w brudny kilt [rodzaj skórzanej krótkiej spódniczki, niekiedy rozciętej z boku.] i pas. W przerzuconej przez grzbiet pochwie nosił znaleziony na jakimś pobojowisku miecz. Człowiek musiałby użyć obu rąk, aby go unieść, on jednak bez trudu władał nim jedną. Za pas zatknął dwa noże, które, w porównaniu z potężnym mieczem, wydawały się niemal kozikami. Ogr, zwany Molokiem, potężnymi, zakrwawionymi szponami wydarł kawał dziczyzny z opiekającej się tuszy i podejrzliwie łypnął okiem na pozostałych członków grupy.

Większość z nich przewyższała wzrostem Moloka o głowę, choć ten nieszczególnie się tym przejmował. Oderwał kolejny, niemal surowy kęs od trzymanej w łapie kości i wetknął go sobie do gęby, obserwując pochłaniających swoje porcje minotaurów. W przeciwieństwie do ogra, minotaury jadły wolniej i bardziej rozważnie, choć nie bez pewnej żarłoczności i dzikości, co mogłoby odebrać odwagę ludziom czy elfom. Grupa składała się z dziewięciu samców i trzech samic, a wszyscy jej członkowie byli dobrze uzbrojeni. Dwaj mieli włócznie, trzej miecze, orężem pozostałych były potężne topory bojowe o podwójnych ostrzach. Długość rogów samców wynosiła więcej niż stopę, samice miały rogi nieco krótsze.

Molok spostrzegł, że minotaury są w zbyt dobrych humorach. Wcale mu się to nie spodobało. Chciał, by były wściekłe i zdecydowane jak najszybciej wykonać zadanie – choćby po to, by nie musieć dłużej znosić jego obecności.

– Tydzień już, Krzywogęby, podążamy tropem, który znalazłeś. – Molok, pozornie obojętnie, zajął się wydłubywaniem kęsa mięsiwa spomiędzy dwu pożółkłych kłów. – Czy nie jest tak, że ów tchórz okazał się od ciebie przebieglejszy? Czyżbyś trafił na lepszego od siebie?

Usłyszawszy zgrzytliwy głos ogra, cała dwunastka spojrzała na niego, a odblask płomieni ogniska przydał ich oczom dzikiego, niesamowitego wyrazu. Jeden z minotaurów, rosły osobnik o pociętym bliznami obliczu, co kazało myśleć o wielu zażartych bojach, w jakich brał udział jego właściciel, cisnął w ogień swój kawał mięsa i zaczął wstawać. Siedząca obok niego, niższa i smukłej sza samica, chwyciła go za ramię.

– Nie, Scurn – odezwała się spokojnie. Miała głos głęboki, niski, o którym minotaury powiedziałyby, że brzmi niezwykle miło.

– Puść mnie, Helati – zagrzmiał nazwany Scurnem. Przypominało to odległy pomruk gromu przed burzą. Obok niego leżał potężny topór, który nawet wśród oręża minotaurów wyróżniał się wielkością. Molok wiele razy widział tę głownię przy robocie, teraz jednak zupełnie nie przejął się gniewem olbrzyma. Wiedział, jak manipulować prostodusznymi w gruncie rzeczy minotaurami. W końcu prowadził ów pościg od czterech lat.

– Uspokój się, Scurn – mruknął minotaur siedzący obok Helati. Tych dwoje miało podobne sylwetki i rysy twarzy. Byli rodzeństwem. Ogr oboje uważał za najsłabsze ogniwa w grupie. Zaciekłość, z jaką przed czterema laty podejmowali pościg, z biegiem czasu przekształciła się niemal w jawny podziw dla uciekiniera. Bez pojmania zaś tego renegata grupka minotaurów nie mogła nawet pomyśleć o powrocie do swoich.

Poznaczony bliznami minotaur usiadł, ale Molok spostrzegł, że udało mu się dopiąć swego. Poruszył kompanię. Jak zwykle, wszyscy jęli roztrząsać przyczyny ostatnich niepowodzeń.

– Nie da się zaprzeczyć, że Kaz jest przebiegły.

– Nawet tchórze potrafią myśleć!

– Nazywasz go tchórzem? Poradził sobie i w Silvanesti!

– Scurn twierdzi, że to tylko pogłoski, czy nie tak, Scurn?

Poznaczony bliznami skinął głową. Nawet w skąpym świetle samotnego Lunitari można było dostrzec, że jego rogi były niemal starte od walk. Scurn był wojownikiem, i gdyby jego umysł był równie krzepki, jak jego mięśnie, to przewodziłby teraz swej rasie. Należał jednak do tych, o których powiada się „zakuty łeb”. Świetnie więc nadawał się do celów Moloka.

– Kaz nigdy nie trafił do Silvanesti – prychnął teraz z pogardą. – Jest pozbawionym honoru tchórzem. To tylko kolejna jego sztuczka, by sprowadzić nas z właściwego tropu.

– Co, jak do tej pory, świetnie mu się udawało – zauważył, niby obojętnym tonem, Molok.

Scurn łypnął nań nabiegłymi krwią ślepiami. Zapragnął nagle złapać ogra za kark i ścisnąć tak, by wydusić zeń tchórzliwe życie. Nie bez żalu pomyślał, że nie może tego zrobić. No, przynajmniej, dopóki nie odnajdą zbiega i nie pojmają go lub zabiją. – Jak do tej pory, Molok, niewiele nam pomogłeś. Dobry jesteś jedynie w nieustannym udowadnianiu nam, jakie to z nas niedołęgi. Przypomnij no mi, czego dokonałeś, by przyspieszyć nasze, niech je Sargas przeklnie, poszukiwania? Gapienie się od czterech lat na ten twój paskudny ryj przyprawia nas o takie same mdłości, jakie ty pewnie czujesz, patrząc na nasze gęby.

Ogr wzruszył obojętnie ramionami i wgryzł się w mięsiwo. – Powiedziano mi, że jesteście świetnymi tropicielami. Jak dotąd wcale się nie popisaliście. Myślę, że tracicie zapał. Czy honor tak niewiele dla was znaczy? A Tremoc? Nie masz już minotaurów takich jak on!

W chwilach takich jak ta Molok lubił przywoływać pamięcią Tremoca. Był on ukochanym przez minotaury bohaterem opowieści. W imię honoru czterokrotnie przemierzył cały Ansalon, by oddać w ręce sprawiedliwości mordercę swego towarzysza. Pościg trwał ponad dwadzieścia lat. Jego historia była Molokowi użyteczna z dwóch powodów. Po pierwsze, przypominała byczogłowym kompanom o konieczności poświęceń dla tego, co naprawdę liczyło się w życiu. Po drugie, nigdy nie zawodziła, gdy trzeba było zmusić ich do dalszych wysiłków i pośpiechu. Żaden z nich nie zamierzał ścigać Kaza przez dwadzieścia lat.

Na razie zranił ich ambicje. Teraz należało skierować myśli łowców ku pościgowi. – Scurn, jeśli nie wśród elfów, to gdzie go znajdziemy?

Tym, który odpowiedział, był Hecar. – Podróżował przez Silvanesti czy nie – a wedle mnie jest do tego zdolny – teraz prawdopodobnie podąża na zachód.

– Na zachód? – Scurn spojrzał na pozostałych. Do Qualinesti? To równie głupie, jak pakowanie się pomiędzy Silvanestyjczyków!

– Myślałem o Thorbardinie – prychnął Hecar. Krasnoludy pewnie zostawią go w spokoju. Stamtąd zaś może dotrzeć do Ergoth.

Ogr spoglądał na nich w milczeniu. Chętnie by usłyszał, co powie poznaczony bliznami.

Scurn wstał, oderwał od piekącej się na ogniu tuszy chrząstkę z kawałem tłuszczu i cisnął ją w płomienie. Te zaskwierczały radośnie, łapczywie pożerając ofiarowany im kąsek. Minotaur roześmiał się zgrzytliwie.

– Albo do reszty zgłupiałeś, albo tak dalece posunąłeś się w podziwie dla Kaza i jego umiejętności wynoszenia tyłka z ognia, że chcesz nas puścić fałszywym tropem!

Hecar poderwał się i przez chwilę mogłoby się wydawać, że sprzeczka zakończy się wymianą ciosów. Pozostali członkowie grupy ożywili się i głośnymi parsknięciami zaczęli dawać wyraz swemu podnieceniu. Helati jednak szybko wstała i, raz jeszcze podejmując próbę uśmierzenia sporu, stanęła przed bratem.

– Hecar, nie! – szepnęła z naciskiem.

– Z drogi, kobieto! – warknął jej brat przez zaciśnięte zęby.

– Scurn cię zabije – syknęła. – Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

– Mój honor..

– Twój honor pogodzi się z niewielkim ustępstwem, braciszku. Pamiętaj, że mądry minotaur sam wybiera miejsce i czas walki. Może innym razem.

– Nie zapomnę... A inni..

Mimo różnicy wzrostu, udało jej się spojrzeć mu prosto w oczy. – Inni dobrze wiedzą, że kiedy tylko zechcesz, możesz dać radę każdemu z nich.

Hecar zawahał się. Rzuciwszy szybkie spojrzenie w stronę ogra, który zajął się wyszukiwaniem ostatnich kęsów mięsa na ciągle trzymanej w łapie kości, prychnął nieco łagodniej. Gdy szło o ogra, nie dało się rzec niczego pewnego. W końcu porywczy samiec kiwnął głową i usiadł. Helati opadła na ziemię obok brata. Scurn wykrzywił pysk w najbardziej pogardliwym i tryumfalnym grymasie, na jaki stać było bycze oblicze, co w jego przypadku sprowadzało się do obnażenia możliwie największej liczby ostrych zębów. Hecar nie bez trudu ukrył trawiącą go wściekłość.

– Kaz nie pójdzie ani na zachód, ani na wschód. Pozostanie na południu, licząc na to, że nam umknie. Scurn odwrócił się do Moloka w nadziei, że ogr przyklaśnie jego rozumowaniu.

Ogr spojrzał na minotaury, jakby dopiero teraz dotarło doń, że to on był zarzewiem zaciekłego sporu. Doszedł do wniosku, iż najwyższa pora, by ustalić pewne sprawy. Wytarłszy brudne paluchy o swój kilt, sięgnął do tkwiącej pomiędzy jego stopami sakwy i wyjął z niej niemiłosiernie wymięty kawał pergaminu. Szybkim ruchem cisnął pergamin w stronę Scurna. Zaskoczonemu minotaurowi nie bez trudu – i lekkiego poparzenia dłoni – udało się wyrwać skrawek z płomieni.

– A to co znowu?

Molok zmiażdżył kłami kość i zaczął wysysać szpik. Poirytowany minotaur rozłożył pergamin i podjął próbę odczytania jego treści przy migotliwym i nikłym świetle ogniska. W oczach Scurna zagościło zdumienie. Spojrzał gniewnie na ogra.

– To proklamacja podpisana przez samego Wielkiego Mistrza Rycerzy Solamnijskich!

Pozostali członkowie grupy zaczęli pomrukiwać z zainteresowaniem. Po czterech latach poszukiwań pośród ziem zamieszkanych przez ludzi, wiedzieli o rycerzach solamnijskich więcej niż którykolwiek, jeśli pominąć Kaza, spośród innych członków ich rasy.

– Scurn, co tam napisano? – spytał niecierpliwie jeden z pozostałych minotaurów.

– Wielki Mistrz wyznaczył sporą nagrodę za ujęcie kilku przedstawicieli różnych ras. Jednym z nich jest Kaz! Ostatnie zdanie Scurn wypowiedział z niedowierzaniem. Napisano tu, że poszukuje się go za spiskowanie przeciwko rycerstwu, szczególnie zaś za planowanie zabójstwa samego Wielkiego Mistrza. Wspomina się też o jakimś morderstwie, nie wiadomo jednak kogo i gdzie zabito. – Ton, jakim Scurn przeczytał to wszystko, wyraźnie świadczył o tym, że rosły minotaur nie bardzo wie, co o tym wszystkim sądzić.

– Aaaa... – odezwał się któryś z jego rodaków – rycerze poszukują go więc z równym zapałem jak my.

– Skąd masz tę proklamację? – syknął Hecar do ogra. Molok wzruszył ramionami z udaną obojętnością. Znalazłem ją wczoraj. Odpadła, jak sądzę, od pnia drzewa, do którego ktoś ją przybił.

– Dlaczego rycerze chcą ująć Kaza? Był ich towarzyszem! – odezwała się jedna z samic, nie kierując pytania do nikogo w szczególności.

– Jak pozostali, których tu wymieniono – dodał Scurn. Cisnął pergamin jednemu z towarzyszy, który powoli zaczął odczytywać treść pisma. Minotaury szczyciły się świadomością, że spośród wszystkich zamieszkujących Krynn ras, były – pomijając oczywiście elfy – istotami najbardziej wykształconymi. Siła fizyczna była wprawdzie najwyższym arbitrem w ich społeczności, wiedzę jednak uważano za narzędzie kształtujące siłę.

– Rycerze powariowali! – mruknął Hecar. – Czy podali choć jakiś powód?

– A czy podczas naszych wędrówek i pościgu za Kazem choć raz zdarzyło się, by podali jakikolwiek powód, dla którego cokolwiek czynią? – Scurn przebiegł wzrokiem po obliczach towarzyszy. – Może mają swe powody... a może i nie. Na tej proklamacji wypisano imiona tych, którzy wtedy byli ich najbardziej zagorzałymi zwolennikami.

„Wtedy” oznaczało czas wojny, o której minotaury usilnie starały się zapomnieć. Niemal wszyscy spojrzeli teraz z nienawiścią na Moloka. Minotaury nie z własnej woli walczyły za ogry i ludzi, którzy stanęli po stronie Królowej Ciemności, Takhisis, w jej starciu z panem światła, Paladine’em. Po stronie tego właśnie boga stanęli rycerze solamnijscy, w końcu zaś jeden z nich, Rycerz Korony, zwany Humą, wymusił kapitulację na Królowej. Z tych, co byli świadkami owego drogo okupionego zwycięstwa, przeżył tylko jeden śmiałek Kaz. Niewielu właściwie wiedziało, jaką rolę odegrał w ostatnim starciu. Ludzie nie zamierzali rozgłaszać chwały kogoś, kogo przedtem byli skłonni uważać za tępogłową bestię. Choć pozostałe minotaury od kilku lat skrzętnie składały w całość okruchy zasłyszanych tu i ówdzie opowieści, były wśród nich i takie, jak Scurn, które zaprzeczały wszystkiemu.

– Jeśli rycerze solamnijscy rozesłali za nim listy gończe – mruknął poznaczony bliznami wojownik – to z pewnością zostanie na południu, gdzie trudniej się na nich natknąć.

Kilku innych kiwnęło potwierdzająco łbami. Molok przyjrzał się uważnie każdemu z osobna i potrząsnął głową.

– I pomyśleć, że ścigacie Kaza od czterech lat, nie mając nawet pojęcia, jak się zachowa w takiej sytuacji. Dotyczy to nawet tych, co znali go osobiście Cała dwunastka ugodziła go gniewnymi spojrzeniami, które, jak zwykle, całkowicie zignorował. – Rycerze postępują dość dziwnie. Jego przyjaciele stali się wrogami... nawet Mistrz, który, jeśli to, co wiemy, odpowiada prawdzie, podczas wojny nazywał go swym towarzyszem.

Nastąpiła chwila ciszy. Ogr skupił na sobie spojrzenia wszystkich minotaurów. – Myślę, że Kaz pójdzie na Północ, do Vingaardu.

Dobrze się stało, że ziemie, które aktualnie przemierzali, wolne były od ludzkich osiedli, w przeciwnym bowiem wypadku ryki, którymi skwitowano oświadczenie ogra, wywołałyby alarm w promieniu kilku mil. Wreszcie Scurn i Hecar uciszyli pozostałych.

– Być może rycerze solamnijscy zachowują się jak wariaci – wypalił wreszcie Hecar – czego zresztą bywaliśmy świadkami już wcześniej, nie przypisuj jednak ich szaleństwa Kazowi. Pomijając wszystko inne, jest minotaurem!

Scurn kiwnął łbem, zgadzając się z przedmówcą. Nawet on nie wierzył, że ich przeciwnik mógłby okazać się na tyle głupi, by udać się na Północ.

Molok odebrał minotaurom proklamację i raz jeszcze rzucił na nią okiem. Szczerząc kły w uśmiechu, którego nie powstydziłby się najdzikszy z drapieżników, cisnął pergamin w ogień. Przez kilka sekund obserwował, jak płomienie pożerają pismo, potem raz jeszcze spojrzał na towarzyszy, których nienawidził z całego serca, podobnie jak oni jego.

– On nie jest głupcem. Nigdy tak zresztą o nim nie myślałem. – Molok sięgnął pod siebie i szybko zebrał swój mizerny majątek. Wstał i patrząc na minotaury, dał im do zrozumienia, jak głęboko nimi gardzi. Nawet teraz, choć wyzwoliły się z niewoli, potrzebowały ogra, który pokieruje nimi równie skutecznie, jak gdyby wiódł je za kółka w nosach. – Kaz to Kaz, postępuje po swojemu... i dlatego właśnie pójdzie do Vingaardu. Nie potrzebuje żadnych innych powodów.

Odwrócił się i ruszył przed siebie, kryjąc przed minotaurami zafrasowaną twarz.


Rozdział 2

 

POWINIENEM IŚĆ NA ZACHÓD, pomyślał ponuro Kaz. Na zachód... albo nie ruszać się z Południa.

Parsknął lekko, oglądając się wstecz na szlak, którym podążał. Wiszące wysoko słońce pozwalało oglądać znaczną część kraju. Dlaczego idę na Północ, skoro każdy dzień zbliża mnie do twierdzy Vingaard i szaleństwa, jakie ogarnęło rycerzy?

Jego wierzchowiec, ogromny rumak bojowy, którego w uznaniu zasług przyznał mu sam lord Oswal, zarżał niecierpliwie. Po pięciu latach spędzonych pod Kazem, zwierzę nabrało buntowniczych skłonności, które zdumiałyby jego poprzednich, kochających dyscyplinę właścicieli. Koń pod wieloma względami upodobnił się do swego pana.

Kaz uspokoił rumaka i raz jeszcze przyjrzał się proklamacji.

Był to jej piąty już egzemplarz, równie zresztą dlań niezrozumiały jak pierwszy, na który się natknął. Lord Oswal był mu przecież przyjacielem i towarzyszem. Starszy już rycerz Zakonu Róży, który po śmierci swego brata został Wielkim Mistrzem, dał nawet Kazowi glejt, dzięki któremu minotaur mógł poruszać się swobodnie wszędzie tam, gdzie respektowano zakony solamnijskie. Teraz zaś oto ten sam człowiek oskarżał Kaza o zbrodnie, które ów miał jakoby popełnić!

Proklamacje te dopiero niedawno dotarły do południowych krain. Kaz prychnął ponownie. Spojrzał na nazwiska tych, których wespół z nim ogłaszano wyjętymi spod prawa. Niektórych znał osobiście... ot, choćby lorda Guya Avondale’a, wodza Ergothajczyków, którzy wspierali ludzi z Solamnii w ostatniej walce z Galan Dracosem i jego władczynią, boginią Takhisis. Huma zawsze poważał tego człowieka, raz nawet wyraził opinię, że Avondale zasłużył sobie na zbroję solamnijską – tak godne podziwu były zasady, wedle których żył Ergothajczyk.

Minotaur warknął gniewnie i zdarł pergamin z drzewa. Spiskowanie i morderstwo? Zgniótł pismo i cisnął je w krzaki....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin