Fiedler Arkady - Kobiety mej młodości.txt

(266 KB) Pobierz
Arkady Fiedler
Kobiety mej młodoci
Rzeczy wybrane

i



Wydawnictwo Poznańskie/Poznań 1989
Opracował graficznie Tadeusz Pietrzyk
Zdjęcia ze zbiorów autora






Š Copyright by Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1989
ISBN 83-210-0863-1

Ś
Słowo wstępne
Kiedy kobieta pojawiła się pierwszy raz na stronicach ksišżki Arkadego Fiedlera?
Było to chyba w wydanej w roku 1935 ksišżce pt. Ryby piewajš w Ukajali, pierwszym bestsellerze tego nigdy nie sytego kochanka natury, zauroczonego niš i stale na nowo odkrywajšcego. Pojawiła się jako twór natury najpiękniejszy i najwdzięczniejszy, pocišgajšcy i fascynujšcy. Tš pierwszš była córka Metysa i Indianki Kampa, miała lat... nacie, na imię Dolores. Poza tym (zacytujmy wspominajšcego jš Autora) miała jasnobršzowš cerę, wilgotne usta, miałe oczy, a pod jej kaftanikiem prężyły się zuchwale dojrzewajšce kształty kobiece. Był to typowy produkt tych stron, zrodzony na pograniczu puszczy i cywilizacji... Dziewczyna należała jeszcze do puszczy, która nie wypuciła jej ze swych objęć, lecz wiat cywilizacji już zaszczepił w niej ogromnš ciekawoć porywajšcej tęsknoty".
Potem już nieodzownie miały pojawiać się jej następczynie, w Kanadzie pachnšcej żywicš, w serii goršcych opowieci o Madagaskarze okrutnym czarodzieju",w tahitańskich wspomnieniach. Po co zresztš wyliczać, wystarczy wzišć do ręki którškolwiek ksišżkę Arkadego Fiedlera (no, może poza tymi specjalnie dla młodych czytelników napisanymi), by odkryć wdzięczny portrecik, melancholijnš czy autoironicznš wspominkę, romantyczne zwierzenie. Tak, nie bójmy się tego niemodnego, starowiecko brzmišcego okrelenia. Arkady Fiedler


5
był romantykiem, umiejšcym kochać za każdym razem z takim samym temperamentem i oddaniem.
To co dotychczas wyłaniało się sporód barwnych, pełnych dwięków i zapachów opowieci o najdalszych kontynentach i egzotycznych wyspach, zyskało teraz rangę pełnego wyznania, sumy najoso-bistszych przeżyć i wspomnień, majšcych największš wartoć. I jakże szczerych; oferowanych czytelnikowi z nie zwyczajnš nad Wisłš i Wartš otwartociš. Ale  jak się rzekło  kobieta i natura stopione sš w twórczoci Arkadego Fiedlera w jednoć przeżywanš z jednakowš intensywnociš. Jak chociażby w tym fragmencie:
Znam przecież innš puszczę, hen daleko na południu, nad Amazonkš. Kocham jš i tęsknię do niej. Jest wspaniała, wybuchowa, tajemnicza, goršca jak piękna kobieta, jest przy tym pełna spazmów i zasadzek, zdradliwa, okrutna i zachłanna. Jak namiętna, zła kobieta  puszcza nad Amazonkš najpierw upaja, potem męczy i pożera. Człowiek boi się jej, a jednak tęskni..."
Czyż więc dziwić się można, kiedy przed naszymi oczami przesuwać się będzie korowód przywołany imionami Benaczehiny, Velomo-dy, Kintany, Reri, Hutii, Pajpy... W każdej z nich Arkady Fiedler potrafił odkryć co wyróżniajšcego, powiedzieć o każdej co miłego. Chociaż nie wszystkie na to zasłużyły.
Ten bukiet egzotycznych kwiatów z dalekich dżungli i wysp przypomnianych na kartach tej ksišżki, to tylko niektóre z kobiet występujšcych w życiu Autora. Bo sš poród nich i te pierwsze, dziecięce, i młodzieńcze: towarzyszka zabaw z podwórka, szkolna miłoć (której imię  o niewdzięcznoci męska  Autor zapomniał),' francuska wieniaczka Odette, przedmiot westchnień młodego Polaka w pruskim mundurze, siostra przyjaciela, Felka Szmyta  Stefka, Wanda, Janka, goršca" i niezbyt wierna Andra... Z każdš z nich łšczyło Arkadego Fiedlera uczucie głębsze lub przelotne, krótkotrwała fascynacja lub gwałtowna, niekiedy lepa miłoć. Ale sš we wspomnieniach i inne kobiety: te, w których kręgu się znalazł, z którymi się zaprzyjanił, które darzył uczuciem głębokim i szczególnym. A więc ekscentryczna Bela Czajka, bohaterka ruchu oporu Krystyna Skarbek, tancerka Liii Badmajew, poznańska diseuse'a" Tola Korian...
Ukazujšc milionom czytelników dzieje swych młodzieńczych romansów, stworzył Arkady Fiedler tym samym pierwszš i jedynš
6
w bogatym swym dorobku pisarskim... ksišżkę o miłoci*. Ukazuje się ona w czasie, kiedy pisanie na ten temat jak gdyby wyszło z mody, jakby literatów przestało interesować to najpiękniejsze ludzkie uczucie. Pisarz ukazuje nam tej miłoci różne odcienie. Prezentuje nam więc miłoć naiwnš i sentymentalnš, zmysłowš i niedobrš", goršcš i frywolnie przelotnš. Zwierzajšc się, a więc na podstawie własnych przeżyć, przekonuje nas, czym może być uczucie łšczšce mężczyznę i kobietę i ile może mieć odmian.
Prawdš jest, że trudno znaleć w tej dziedzinie i powiedzieć na ten temat co, czego jeszcze w literaturze nie było. Mylę jednak, że Arkademu Fiedlerowi udało się przekazać co własnego. I nie ma w tym tajemnicy, że pisał o sobie, o swej niepowtarzalnej osobowoci, o tym, co przeżył i czego sam dowiadczył. A więc tak samo jak we wszystkich poprzednich ksišżkach, którymi urzekł czytelników Polski, Europy, Ameryki i Azji.
Udajmy się zatem z autorem w kolejnš, pasjonujšcš podróż. W najbardziej egzotycznš krainę ludzkich uczuć i ich meandrów
Zdzisław Beryt

* Koncepcja ksišżki, przygotowanej w podobny sposób jak Motyle mego życia oraz Ziuierzęta mego życia, powstała w zamyle autorskim i została zrealizowana przez A. Fiedlera pod koniec jego życia.

'



O miłoci i o szkole
W lecie 1911 roku, gdy miałem szesnacie lat, przyszło na mnie, co przyjć musiało: zadurzyłem się po uszy. Częciowo winę ponosił warszawski dziennikarz, który przed mniej więcej rokiem brał udział w posiedzeniu redakcyjnym w mieszkaniu mego ojca; był wirtuozem polskiego słowa i olniewał mnie swš językowš swadš. Więc gdy na słonecznej plaży w Sopocie, w lipcu 1911 roku, poznałem wesołe a pełne wdzięku grono kilkorga młodych warszawiaków w moim wieku lub nieco starszych, kipišcych zuchwałš radociš  straciłem głowę. Całš duszš zbratałem się z uroczš ferajnš; z miłym Zdzitowieckim (zapomniałem jego imienia) byłem potem przez długie lata w kontakcie, a w owej dziewczynie zakochałem się piorunem i na zabój.
Nie pamiętam jej słodkiego oczywicie imienia ani nazwiska, ale cholerny Amor strzelił do mnie celniej, niż uczyniłby to dziki Indianin. Nie dotknšłem jej ani palcem, nie pocałowałem jej boskich ust, nawet wštpię, czy jej co napomknšłem o swym afekcie, ale łupnęło mnie zdrowo. Łupnęło mnie tak dokumentnie, że w następnych miesišcach będšc już w Poznaniu, chodziłem jak oczadziały i na w. Michała przyniosłem złe wiadectwo, a w następnym roku, na Wielkanoc nie dostałem promocji do wyższej prymy. Przepadłem z historii i chemii. mieszne: nie dopisała pamięć.
Niezależnie od straty czesnego, które nie było bagatelne w niemieckiej wyższej uczelni realnej, taki szkolny dramat w owe czasy
9
zawsze spadał na rodzinę jak ciężki cios moralny. Wszyscy się tym ogromnie przejmowali. Mojš własnš zgryzotę pogłębiał jeszcze widok zmartwionych rodziców; zwłaszcza ojciec nie mógł się otrzšsnšć ze strapienia przez parę dni. W duszy, w poczuciu winy, wyłem z boleci. Dopiero około gwiazdki ustšpiło sopockie zadurzenie, ale chociaż zmysł i rozum powracał do równowagi, tęsknota za tym, co było w lecie, wcišż mnie trawiła. Znamienne, że w tych miesišcach Sienkiewiczowska Trylogia niosła mi ogromnš ulgę, i to z osobliwych przyczyn. Namiętnie czytałem jš, bo jej bohaterowie dziwnie przypominali mi uroczych warszawiaków z plaży sopockiej, a przede wszystkim mojš wybrankę, i to mi sprawiało rzewnš, niewyslowionš pociechę. Ale po trzech kwartałach wszystko się we mnie wygładziło i minšł pierwszy w życiu żar uczniowskiego szału.
Stefka
Ś
Stefka, o dwa lata młodsza ode mnie, siostra mego przyjaciela, a córka zaprzyjanionej z naszym domem rodziny, była dla mnie istotš bliskš, jak gdyby siostrš. I tak też zawsze jš traktowałem. Od czasów dzieciństwa bawilimy się razem, szamotali, gniewali i znów godzili; po prostu ani fizycznie, ani psychicznie nie spostrzegłem w niej ładnej dziewczyny i patrzyłem na niš jedynie jak na siostrę. Była dla mnie tylko miłš Stefkš.
Kiedy, majšc prawdopodobnie siedemnacie lat, słyszałem jak matka z podziwem opowiadała wród znajomych o niezwykłej urodzie Stefki. Gdy niebawem kto inny zachwycał się przy mnie pięknociš dziewczyny, zdziwiłem się. Przy najbliższej sposobnoci, zaciekawiony, przyjrzałem się dokładniej pannicy i stwierdziłem, że, owszem, i matka, i ten kto inny nie byli dalecy od prawdy.
Stefka miała wtedy chyba piętnacie lat, figurę zgrabnš, już mocno dziewczęcš, włosy bujne, prawie krucze, twarz licznie owalnš, usta pełne, oczy wyjštkowo głębokie, ciemne, o długich rzęsach. Póniej, po kilku latach, ujrzę podobne rzęsy u młodej Francuzki Odette, ale będę na nie inaczej patrzył, niż patrzyłem na rzęsy piętnastoletniej Stefki. Jej oczy  trzeba to przyznać  były liczne, wyrażały ciepło, jakie ogromne zaufanie do wiata i głębię, jeli nie
10
mšdroci, to na pewno uczucia. Nie mšdroci, nie sprytu  stwierdzałem wtedy w duchu z żartobliwym przekšsem, rad, że wreszcie znalazłem w Stefce co ujemnego.
Do tego dochodziła jeszcze łagodnoć usposobienia. Dziewczyna była nad wyraz subtelna, aksamitna, jak gdyby wcišż niepewna siebie, i te cechy, tak rozbrajajšce, podzielało w równej mierze jej rodzeństwo, brat i dwie młodsze siostry. Jakże z innej gliny byłem ja, skory do gwałtownych miechów i wybuchów temperamentu.
Owe wszystkie dziewczęce walory Stefki, widziane i przyjmowane na chłodno, okiem rzeczowego obserwatora, nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia. Nie byłem już obojętny na sprawy seksu, niły mi się po nocach namiętne zjawy, ale na Stefkę spoglšdałem jak na półsiostrę. Powtarzam: nie widziałem w niej dziewczyny, a tym mniej tak ładnej dziewczyny.
  Hej, Stefka!  odezwałem się do niej wesoło, z sarkazmem. Powiadajš, że taka ładna. Czy to prawda?
Delikatny, bezbarwny umiech na jej ustach i w oczach:
  Nie wiem!
  A kto ma wiedzieć?  palnšłem zaczepn...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin