Pedersen Bente - Roza znad Fiordów 21 - Czarny łabędź.pdf

(787 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
865811612.001.png
Pedersen Bente
Roza znad Fiordów 21
Czarny łabędź
Roza nie widziała kobiet równie pięknej jak Monique Jordan. Okazuje się jednak , że
jej olśniewający uśmiech i ciemne oczy skrywają straszną tajemnicę. "Strzeż się
obcych"- ostrzega Rozę brat. Czy to tylko gorące noce w Georgii pobudzają
wyobraźnię Rozy, czy też znów została pochwycona w sieć zła igrającego z nią już w
przeszłości?
Rozdział 1
„Miałaś mi dać syna i dałaś mi syna. Miałaś urodzić córkę i urodziłaś córkę. Przyczyniłaś
się do przedłużenia rodu, dwóch jego gałęzi. Rosie, jesteś pramatką tych dwóch rodów,
które z czasem nabiorą siły i rozrosną się bujnie. Mój syn pod obcym niebem, pod innymi
gwiazdami podejmie marzenia, dla których żyłem. Twoja córka zbierze gwiezdny pył tam,
gdzie inni nawet nie dostrzegą blasku. Nie żyliśmy na darmo, Rosie, ty i ja. Tchnęliśmy
życie w oba te rody. Stworzyliśmy nowe ogniwa. Wszystko to wyrosło z naszej miłości..."
Powiedział to naprawdę, a może tylko jej się śniło. Nieważne. Istotne, że tak właśnie
myślał.
Roza wzdrygnęła się, mimo że siedziała otulona ciepłym szalem. Późny wrzesień to tutaj,
w Georgii, zaledwie zapowiedź jesieni. Nie przestawało jej to dziwić, choć łatwo
przywykła znów do ciepła. Nie pamięta, by o tej porze roku w Norwegii nie marzła po
zapadnięciu zmroku. Czuła, że należy do tego miejsca, że z pewnością za nim tęskniła.
Ogarniało ją zdumienie, że w ogóle mogła o tym zapomnieć, i nie pojmowała, że stąd
wyjechała.
Sny zdawały się takie odległe.
Nie zamierzała zostać tu długo. Zależało jej jedynie, by porozmawiać z nim raz jeszcze.
Przez wszystkie minione lata wierzyła, że jest blisko niego bez względu na to w jakim
rejonie świata przebywa, teraz jednak uświadomiła sobie, że się myliła tak w tej, jak i w
innej kwestii. To tu jest najbliżej niego, przy skromnym nagrobku z wyrytym nazwiskiem
męża. Dotknęła opuszkami palców inskrypcji i w mroku odczytała:
Seamus Michael O'Connor 1811-1843
Niektórzy pewnie sądzą, że zmarnował życie.
Powinna wziąć ze sobą lampę, ale przecież nie myślała, że tak się tu zasiedzi. Świetlny
krąg latarni przed wejściem do budynku rezydencji, sięga tylko do dębów, niebawem
jednak na niebie rozbłysną gwiazdy i wąski sierp księżyca, jakoś więc odnajdzie ścieżkę
do domu. Zresztą domownicy wiedzą, dokąd poszła. Wiedzą i chyba rozumieją, skoro
pozostawili ją w spokoju.
- Pozwól jej tam posiedzieć! - poprosiła Bridget, kiedy Joe zapaliwszy knot, umocował z
powrotem klosz lampy.
Ciemnowłosy szwagier Rozy pokręcił głową i spojrzawszy ponuro, odparł:
- Nie mogę.
-Ale ona musi przeżyć sama tę żałobę - rzekł Paddy ze zwykłym sobie spokojem, a w jego
głosie pobrzmiewała troska o Rozę. Obserwował czujnie młodszego brata. Nie miał w
zwyczaju
używać podniosłych słów, ale jako najstarszy z Ó'Connorów, tych, którzy pozostali przy
życiu, bardzo się troszczył o najbliższych.
- A wydawało się, że już się pogodziła ze stratą Seamusa - westchnęła Bridget i odgarnęła
poczerwieniałą dłonią falujące włosy o barwie miedzi. Wprawdzie jest teraz wielką panią,
ale każdy kąt wielkiego domu sprząta sama. Sama też pierze ubrania i gotuje. Tylko przy
pieczeniu korzysta z pomocy innych. Bridget nigdy nie będzie miała alabastrowych dłoni,
tak jak córki i żony właścicieli plantacji, zresztą wcale tego nie pragnie.
- Wkrótce minie sześć lat. Jak długo można rozpaczać? Jak długo trwa żałoba?
- Nie macie o tym pojęcia - odparł ostro Joe. -A ja, i owszem. Dlatego pójdę do niej. Oboje
z Rosie wiemy, co znaczy ból po stracie bliskiej osoby.
- Seamus był także moim bratem! - przerwał mu Paddy urażony, a zarazem nieco
zagniewany. Przecież i on stracił wielu członków rodziny, a mimo to nie twierdzi, że jako
jedyny rozumie, co to żałoba.
- Seamus był jej mężem, tak jak Jenny była moją żoną. Nic nie wiecie... - oznajmił Joe i
odwrócił się do nich plecami.
-A jego co znów ugryzło? - zapytał Paddy zrezygnowany, nasłuchując kroków Joego w
holu. Po chwili rozległ się trzask.
Joe obchodził się z ciężkimi, dębowymi drzwiami wejściowymi bez żadnego
poszanowania, jakby to były jakieś liche, powykrzywiane i ledwie trzymające się na
zawiasach drzwi do chaty, której nie warto zamykać. Nie przywiązywał wagi do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin