Zanim umrzesz... 9 historii o Irmie Grese. Oparte na faktach.txt

(124 KB) Pobierz
"Jeżeli ta wojna jest przegrana, to nie jest moim zmartwieniem, że ginš w niej ludzie. 
Nie uronię za nich jednej łzy, bo nie zasłużyli na nic lepszego." 
Adolf Hitler 


#1 RODZINA 

Kiedy skończyli się kochać a ostatnie ciepło z ich ciał rozpłynęło się niczym parujšca mgła, mężczyzna uniósł w górę swoje masywne ciało pokryte lepkš warstwš potu. Zmęczenie dopiero teraz brało nad nim górę ale próbujšc przezwyciężyć narastajšcy bezwład kończyn, usiadł na brzegu łóżka zatapiajšc twarz w szorstkich dłoniach. Cišgle jeszcze będšc w stanie półprzytomnoci, dwignšł się ponownie w górę, zmuszajšc je do przyjęcia pionowej postawy. Zachwiał się i zaklšł pod nosem. Z trudem uchwycił poręcz krzesła, na której wisiały rzucone niedbale jego kalesony. Ziewnšł przecišgle ale po chwili skrzywił się czujšc w ustach smak nie strawionej od wczoraj kolacji gęsto zakrapianej winem. Szamoczšc się w nierównej walce ze swoim ciałem zaczšł wkładać stopę w nogawkę kalesonów. Ponownie zaklšł, gdy przeszywajšcy ból w czaszce nasilił się, promieniujšc na szyję i kark. 
Kobieta, która przed chwilš dawała mu swe ciało, odwróciła wzrok od unoszšcych się za oknem niegowych płatków i skierowała twarz w stronę Alfreda. Nasunęła wyżej kołdrę zakrywajšc nagie ramiona. W pomieszczeniu panował chłód.<br> 
- Zostań - Bertha wycišgnęła w jego stronę dobrze zbudowane ramię. Rozczapierzyła pulchne palce chcšc jakby dotknšć w powietrzu czego niewidzialnego.<br> 
Alfred spojrzał leniwie na żonę i wygišł się do tyłu.<br> 
 Czego chcesz, kobieto? - Ból głowy wcišż rozsadzał mu czaszkę. Ręka Berthy opadła z rezygnacjš na poduszkę. Kobieta jęknęła co niezrozumiale. Uderzona podmuchem wiatru okiennica wydała podobny dwięk.<br> 
Alfred oparł się ponownie o krzesło i spojrzał na Berthę nieobecnym wzrokiem. Sprawiał wrażenie człowieka oszołomionego. Ziewnšł ospale po czym głono odchrzšknšł próbujšc zebrać myli. <br> 
- Nie pamiętam gdzie jš wczoraj zostawiłem, zdaje mi się, że jeszcze trochę zostało - wcišż z tym samym otępieniem w oczach rozejrzał się dookoła i z wolna wykonał parę kroków ku przeciwległej cianie. Pod jego stopami trzeszczała drewniana podłoga. Cmoknšł parokrotnie ujrzawszy upragnionš rzecz. Stała dokładnie tam, gdzie jš wczoraj odstawił. Obracajšc w dłoniach szklanš butelkę zabarwionš na ciemno zielonkawy kolor, Alfred umiechnšł się do siebie odsłaniajšc przyżółkłe zęby. Tak jak przypuszczał, na dnie dojrzał resztkę wczorajszego wina. Wystarczy na parę głębszych łyków. Uniósł butelkę do ust i przechylił pod ostrym kštem. Kilka pojedynczych kropel spłynęło mu po szyi w dół.<br> 
Bertha wcišż leżała z przymkniętymi oczami, gdy poderwał jš odgłos tłuczonego szkła.<br> 
- Obudzisz dzieci!  syknęła przez zacinięte zęby, posyłajšc mu pełne grozy spojrzenie.<br> 
- Dzieci - powtórzył za niš beznamiętnym głosem. Nie zważajšc na jej słowa, skierował się ku wyjciu. Zdecydowanym ruchem pchnšł drzwi, które z trzaskiem rozwarły się na ocież.<br> 
- Czy my już nic dla ciebie nie znaczymy?  cigał go podniesiony głos żony. Alfred trzymajšc się kurczowo poręczy pokonywał włanie kolejne stopnie schodów, co było dla niego jeszcze jednš przeszkodš w szybkim opuszczeniu domostwa.<br> 
Bertha doskonale słyszała z jakim trudem stawia każdy krok. Jeszcze przez jaki czas do jej uszu dochodził zachrypły głos mężczyzny, gdzie z innej częci domu. Wyobraziła sobie, jak niezdarnie nacišga na stopy gumowe buty z cholewami i umiechnęła się do siebie.<br> 
Postękiwania oddalały się coraz bardziej.<br> 
Potem nastała cisza.<br> 
Odwróciła na powrót głowę do okna. Zaczęło już widnieć. Jeszcze długo leżała wpatrzona w wirujšce po drugiej stronie szyby drobne płatki niegu.<br><br> 
Rodzina Grese'ów nie różniła się niczym wyjštkowym od innych niemieckich rodzin mieszkajšcych w maleńkiej wiosce w Meklemburgii. W liczšcej niewiele ponad stu siedemdziesięciu mieszkańców wsi czas płynšł wolniej a ludzie zajęci byli swoimi codziennymi sprawami. Dla nich całym wiatem były dom i rodzina. Tego wymagało od nich państwo a oni nie próbowali nawet się temu sprzeciwiać. W otoczonym bagnistymi terenami Wrechen czas jakby stanšł w miejscu, nie zważajšc na dalekie odgłosy wydarzeń politycznych.<br> 
Tamtego dnia szare chmury zakryły całe niebo tak szczelnie, że słońce ledwie mogło przedrzeć się przez ich gęstš zasłonę. Mgła, która co dzień rano unosiła się nad taflš pobliskich jezior, potrafiła nieraz podejć pod same zabudowania, kierowana podmuchami wiatru. Otulała białš opończš niskie, ceglane domy z jasnymi okiennicami. Mleczne opary sunęły leniwie po zmarzniętej ziemi nadajšc pejzażowi magiczny wyglšd. Ranek wstał posępny, drobny nieg opadał z gracjš, wykonujšc w powietrzu nieznany nikomu taniec.<br> 
Bertha zarzuciła na plecy wysłużony kożuch i zawišzała pod brodš kwiecistš chustę. Trzeszczšcy pod jej stopami nieg był jedynym dwiękiem jaki słyszała. W takie mrone dni wie wydaje się całkowicie zamarła. Puste pola potęgujš tęsknotę za utraconym życiem. Kobieta oparła dłonie na zimnej, kamiennej krawędzi studni i przechylajšc swe ciało w przód, spojrzała w czajšcy się na jej dnie mrok.<br> 
Wtedy usłyszała nawoływania dochodzšce z wnętrza domu. <br><br> 
Bertha Grese, trzydziestodwuletnia, dobrze zbudowana Niemka o rumianej twarzy i nienaturalnie niebieskich oczach przerwała mycie podłogi i przywołała do siebie trójkę z pięciorga swoich dzieci, które włanie pomagały jej w gospodarstwie. Najmłodszy syn spał w swoim łóżeczku, za najstarsza córka była u sšsiadów i nic nie zapowiadało, żeby szybko wróciła.<br> 
To był dobry moment. Już nic nie będzie takie jak dotychczas. Ale może będzie lepsze?<br> 
Dwie dziewczynki i płowowłosy chłopiec stanęli naprzeciwko matki. Bertha przetarła dłoniš spocone czoło i odstawiła na bok wiadro z wodš. Nieobecnym wzrokiem wodziła przez moment po twarzach dzieci. Szorstkim tonem w głosie poleciła biec im do pobliskiego pubu i sprowadzić do domu ojca.<br> 
- Wszyscy?  dzieci spojrzały po sobie z niedowierzaniem.<br> 
- Proszę, idcie już i się popieszcie. - Berta mokrš rękš wskazała na drzwi.  Pewnie znów wasz ojciec będzie narzekał na ból głowy - dodała, gdy dzieci zniknęły jej z oczu. 
Kobieta stanęła przy oknie i została tam, dopóki trzy oddalajšce się sylwetki nie przysłonił padajšcy nieg. Na białej drodze prowadzšcej przez podwórze ku bramie wejciowej widać było niewyrane lady ich butów.<br> 
Kiedy tylko Bertha upewniła się, że dzieci na dobre opuciły domostwo, nie zwlekajšc dłużej, udała się na górę do sypialni, zostawiajšc uprzednio lekko uchylone drzwi. Idšc przez pokój mylała o najmłodszym dziecku, które niczego niewiadome, spało za cianš. Z nocnej szafki wyjęła małe zawiništko. Ostrożnie rozwišzała węzeł po czym wzięła do ręki szklanš buteleczkę z przezroczystym płynem w rodku. Sprawnym ruchem zdjęła nakrętkę i uniówszy flakonik do ust jednym haustem wypiła całš jego zawartoć. Nie minęła chwila a Bertha osunęła się bezwładnie na łóżko. Jej przymknięte powieki zastygły w miertelnym bezruchu.<br><br> 

W połowie drogi przystanšł i sprawnym ruchem zarzucił na plecy blaszany baniak. Spod niedomkniętej pokrywy pociekła strużka mleka, oblewajšc rękaw jego wełnianej kurtki. Zaklšł cicho i wolnš rękš podcišgnšł w górę opadajšce spodnie. Z niesmakiem spojrzał na zabłocone gumiaki, które wydzielały odór krowiego łajna. Zresztš całe jego ubranie przesišknięte było tym samym, dławišcym zapachem. Obejrzał się za siebie. Zza onieżonych drzew nie dojrzał już nawet ceglanej bramy prowadzšcej do Gutshofu. Dzisiaj szybciej uporał się z robotš i mógł spokojnie udać się do domu na zasłużony odpoczynek. Kołyszšc się lekko na boki ruszył dalej, pogwizdujšc pod nosem tylko jemu znanš melodię. Roztopiony nieg kleił się do podeszw butów, drobne, wirujšce w powietrzu płatki osiadały mu na ramionach i wielkim, sztywnym rondzie kapelusza.<br> 
Niebo po zachodniej stronie przybrało barwę szaroci. Wkrótce miał zapać zmrok. 
Mylami błšdził gdzie indziej. Minšwszy stary tartak, skręcił w lewo, na drogę prowadzšcš przez las. Pomiędzy oszronionymi pniami sosen błyskała gładka jak lustro zamarznięta tafla jeziora. W rytm jego kroków, mleko w baniaku wydawało ciche bulgotanie. Pomylał o żonie, która zapewne teraz krzšta się w kuchni i co chwila spoglšda w okno, wypatrujšc męża wracajšcego z pracy. Czuł się wymienicie. Dzi odkrył w sobie nowe pokłady dawno już niezużytej energii. Mleko pod wpływem kolejnego wstrzšsu ponownie zabulgotało, jakby wtórujšc jego mylom.<br> 
I dzieci Zawsze uczył je szacunku wobec rodziców. Za każde przewinienie karał surowo. Ilekroć jego ręka ze skórzanym pasem unosiła się i opadała, a z gardła karanego dziecka wydobywał się przepojony bólem pisk, wiedział, że dobrze wykonuje swoje ojcowskie powinnoci. Czasami ból może być najlepszym nauczycielem posłuszeństwa.<br><br> 

Na podwórzu, otoczonym z trzech stron niewysokimi zabudowaniami ujadał ogromny wilczur, szamoczšc się nerwowo na łańcuchu. Biegał dookoła, wspinał się na tylnych łapach, odskakiwał w bok i szczerzył zęby. Zawieszona na pobliskim drzewie dziecięca hutawka chwiała się to w przód, to w tył, poruszana jakš niewidzialnš siłš. Pobliskie pola z wolna zasnuwała gęsta mgła. Mężczyzna opucił rygiel w bramie i skierował się ku drzwiom wejciowym. Poczuł w sobie przenikliwe zimno, tym bardziej pocieszajšca była myl o goršcej strawie. Drzwi były uchylone, przez szparę wiatr nawiał do wewnštrz trochę niegu. 
Dom o tej porze tonšł w mroku. W powietrzu czuć było wilgoć. Mężczyzna mruknšł co pod nosem i postawił baniak z mlekiem na podłogę. Ospałym krokiem ruszył w głšb wšskie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin