Łoziński Walery - Bal U Pana Prezesa - E-book.pdf

(164 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
842144259.001.png 842144259.002.png
Łoziński Walery
BAL U PANA
PREZESA
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj .
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu .
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl .
BAL
U
PANA
PREZESA
czyli Małomiejskie igury i igurki
Łoziński Walery
W drugi dzień Bożego Narodzenia przypadają
urodziny i rocznica ślubu pani prezesowej, a dzień
ten bywa zawsze wielkim festynem dla małego
miasteczka.
Pan prezes, wspierany należycie zwykłymi
zrywkami i akcydensikami miejskimi, prowadzi
dom otwarty, a poczytałby za zbrodnię stanu i
obrazę swego majestatu, gdyby ktokolwiek z
małomiejskich znakomitości chybił w dniu urodzin
jego czcigodnej połowicy. Gdzież zaś szukać
więcej znakomitości, jak nie na małym partyku-
larzu. Małomiejskie społeczeństwo to zbiór najroz-
maitszych tytułów i godności, cała hierarchia
urzędnicza od najwyższego do najniższego
szczebla w miniaturze. O jakimkolwiek w swym
4/11
życiu posłyszałeś tytule lub stopniu urzędowym,
znajdziesz go niechybnie i nieodzownie w małym
miasteczku. Przydybiesz tam na pierwszy rzut oka
prezesów, konsyliarzy, sekretarzy, komisarzy,
sędziów, profesorów i długi ogon różnych innych
jeszcze matadorów i matadorek.
Niech cię jednak Bóg obrania zapuścić się w
jakiekolwiek krytyczne w tej mierze zastanowie-
nie. Popsujesz sobie od razu całą iluzję i cała
świetność tych tytułów i godności rozwieje się jak
z dymem. Bo oto pan prezes używa takim samym
prawem swego szumnego tytułu, jakim szach per-
ski szczyci się swym bliskim pokrewieństwem z
słońcem i księżycem. Pan konsyliarz zarobił na
swój przydomek w jakiejś oicynie stołecznej,
gdzie przez lat kilka golił brody, puszczał krew i
przystawiał pijawki wszelkiego wieku i stanu he-
moroidariuszom. Pan komisarz zwie się komis-
arzem chyba od różnorodności komisów, jakie
wkłada na niego jego despotyczna połowica, a
sekretarz pochodzi stąd najpewniej, że nieborak
musi rzeczywiście jakiś osobliwszy posiadać
sekret, aby o stu pięćdziesięciu lub dwustu zło-
tych wyżył przyzwoicie z rodziną. Pod taką samą
analizę dałyby się podciągnąć i wszystkie inne
tytuły małomiejskiej hierarchii urzjędniczej, ale
poprzestaniemy już tymczasem na tych kilku
842144259.003.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin