Szmaragdowe Morze.pdf

(1708 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
John Ringo
Szmaragdowe Morze
(Emerald Sea)
Tłumaczenie: Marek Pawelec
 
Dedykuję Markowi Turukowi,
bez ktego książka ta nigdy nie
zostałaby napisana.
To, co nas nie zabije, robi z nas
mocaaaarzy!
– Freakin’ Canucks...
 
Prolog
W zamierzchłej przeszłości, kiedy ludzie
robili jeszcze takie rzeczy, asteroid o
masie piętnastu tysięcy ton nazwano AE-
513-49. W drugiej połowie dwudziestego
pierwszego wieku, gdy wyszukano i
prześledzono trajektorię każdego kawałka
skały i lodu, jaki mł zagrażać
bezpieczeństwu Ziemi, uznano, że
prawdopodobieństwo zderzenia z
asteroidem AE-513-49 – bryłą z żelaza i
niklu o kształcie słoniowej nogi – jest na
tyle niskie, że bardziej realnym problemem
była śmierć cieplna wszechświata.
Przez jakiś czas asteroidę brano pod
uwagę w planach eksploatacji metalu, ale
w końcu ustalono, że ponieważ krąży ona
na orbicie bliskiej Słońca, transport
pozyskanych z niej surowc byłby
kosztowniejszy niż z innych obiekt
wędrujących po odleglejszych rejonach
układu słonecznego. Pźniej, po
krkotrwałym rozkwicie cywilizacji, w
 
miarę spadku liczebności mieszkańc
Ziemi, ktzy tym samym przestali
potrzebować surowc spoza atmosfery,
eksploatacja asteroid i tak ustała.
AE-513-49 pozwolono więc krążyć po
samotnej orbicie i obiegać Słońce niczym
maleńka planeta trzymająca się samego
skraju „pasa życia” między Ziemią a
Merkurym.
Aż zdarzyło się coś dziwnego.
Asteroida napotkała na swej drodze coś,
co spowodowało drobne pchnięcia
grawitacyjne. Z początku skręciła w stronę
Słońca, w ktym oczywiście spaliłaby się
bez zauważalnych ślad. Pźniej jednak
natrafiła na studnię grawitacyjną
Merkurego, przyspieszając w jego polu i
ruszając w stronę zewnętrznych rejon
układu słonecznego.
Trajektorię lotu zmieniały kolejne
drobne pchnięcia, niekte prawie
niezauważalnie małe, aż jej trasa przybrała
taki kierunek, iż nieuniknione stało się jej
przecięcie z orbitą Ziemi. Przez prawie rok
nic się nie działo.
 
Kiedy jednak zaczęła zbliżać się do
Ziemi, pojawiły się kolejne pchnięcia.
Kilka poprawek kursu naprowadzających
asteroidę na Ziemię, a dokładniej w
pewien konkretny rejon. Te korekty
zwalniały ją lub przyspieszały tak, by
trafiła w określone miejsce tego rejonu. A
pźniej, gdy zbliżyła się do atmosfery,
grawitacyjne pchnięcia przybrały na sile.
Teraz asteroida celowała w jeden mały
punkt. Gdy wkroczyła w atmosferę
wysoko nad ziemią, zaczęła świecić,
skrząc się płomieniami lżejszych
materiał, zebranych w trwającej dwa
miliardy lat wędrce przez układ
słoneczny, wypalających się i
odsłaniających lity rdzeń żelazoniklowy.
W miarę zbliżania się do Ziemi i on zaczął
się żarzyć, falami ognia sublimując metal.
Tak więc nie lita bryła, a raczej stopiona
kula żelaza i niklu – pędząca z prędkością
znacznie większą od orbitalnej i ciągnąca
za sobą potężny warkocz ognia i dymu –
uderzyła w powietrzu w niewidzialną
barierę trzydzieści metr nad
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin