Hermes i Nimfa.doc

(94 KB) Pobierz

Słońce chyliło się ku zachodowi, wydawało mu się, że karmazynowe obłoki zatapiają krwawiącą tarczę w piekielnej kipieli. Obserwował śmierć kolejnego dnia z dachu altanki ogrodu działkowego, niedawno zastanawiał się co było pierwsze- cmentarz leżący po drugiej stronie długiego ogrodzenia, czy też najpierw wybudowano działki? Szybko zakończył rozmyślenia nad trywialnymi sprawami, zajmowały mu czas kiedy przechadzał się alejkami w poszukiwaniu najlepszego miejsca. Dzisiaj miała być ta noc, śmierć kolejnego dnia nie pójdzie na marne. Upewniwszy się, że w odległości przynajmniej dwóch działek nie znajdą się żadne wścibskie oczy i uszy przeskoczył przez ogrodzenie i wdrapał się na solidnej konstrukcji altankę.

Zapadła ciepła, duszna noc. Nie było widać gwiazd, wszystkie przesłoniły nadymające się burzowe chmury. Wiatr powiewał od niechcenia jakby był w zmowie z żywiołem pragnącym sekretnie rozpętać nawałnice. Głęboki wdech pozwolił posmakować tajemnicy, chłopak uśmiechnął się, uniósł ręce ponad głowę i udawał, że wrzeszczy.

W świetle dnia, zanim jego uwagę przykuło dogorywające słońce, na tarasie zadbanej altanki rozpakowywał plecak i torbę. Rozstawiał świeczniki, talerze, kadzidła, różnego koloru świece i na końcu z kieszeni wyciągnął kredę. Kreślił nią na werandzie skomplikowane wzory, symbole, znaki. W kluczowe miejsca ustawiał świeczniki, talerzyki z suszonymi ziołami i kadzidła wypełnione prochem. Gdy skończył podparł się w boki i z uśmiechem prześledził każdą linie, dla pewności wyciągnął z plecaka ostatnie przedmioty. Były to zrulowane kartki zapisanego papieru. Rozwijał je po kolei i porównywał zawartość z malowidłami na tarasie. Uśmiechnął się z aprobatą, rozejrzał dookoła jakby liczył na pełne uznania spojrzenia. Wtedy dostrzegł słońce.

Zanim spadła pierwsza kropla deszczu rozpalił świece, kadzidła i wonności. Rozebrał się do naga, w blasku świec można by było dostrzec muskularne, gładkie ciało wymalowane farbą. Stanął w centrum tarasu, zwiesił głowę i zaczął mruczeć. Wraz z pierwszą kroplą deszczu wypowiadał na głos niezrozumiałe zdania.

Wiatr nabierał śmiałości, podmuchy stawały się częstsze i bardziej porywiste. Uderzały w usta chłopaka jakby chciały powstrzymać wypowiadanie słów. Z pierwszym grzmotem niebo przecięła błyskawica i zostało wykrzyczane słowo. Mowa zmieniała się w śpiew którego momenty kulminacyjne zgrywały się z grzmotami i rysującymi ponad głową błyskawicami. Płomienie świec na przekór żywiołom tańczyły dziki taniec. Dym wirował i skręcał siwe warkocze z trudem rozwiewane przez wiatr. Palące się zioła zaczęły wystrzeliwać iskry, wirowały lśniące okruchy.

Zamknął oczy, czuł każde wypowiadane słowo w sposób jakiego nie byłby wstanie opisać żadnemu człowiekowi. Na powiekach pojawiały się żywe, intensywne barwy, jakby alchemik mieszał w tyglu stopione, kolorowe gwiazdy. Czuł jak drży każda cząstka ciała, z trudem podniósł ręce ku roniącemu łzy pochmurnemu obliczu i otworzył oczy urywając śpiew.

              Na jeden moment widział jak w ciemności wirują wokół niego ogniki,  w ich blasku pojawiały się widma sylwetek- niekoniecznie ludzkich- wpatrzonych z zainteresowaniem w widowisko. Czuł spojrzenia, poświęconą mu uwagę i to było ostatnie czego był świadomy. W jego otwarte dłonie i głowę uderzyły błyskawicę. Siwy ogień trwał tak długo, aż na taras nie padł zwęglony szkielet. Wichura porwała truchło i rzucała nim nad działkami mieląc je na proch. Ogień świec i iskry kadzideł buchnęły zakrywając wszystko płonącą falą. Widma i ogniki trwały wpatrzone w jaśniejącą kulę jaka pojawiła się w miejscu chłopaka. Gorejący żywioł rozwiał wiatr i utopił deszcz, ogniki wypalały się, gasnący blask pogrążał widma w mroku. Kula światła również przemijała pozwalając ciemności wyrywać z niej kęs za kęsem. Burza cichła, aż w końcu wszystko umilkło i nastała spokojna noc.

 

              Nadszedł koniec świata, czy to tylko niebo się wali? Smukła dłoń wystrzeliła spod kołdry i z całej mocy uderzyła piąstką w budzik. Elektroniczny anioł apokalipsy upadł na podłogę milknąc na wieki.     

              Po upłynięciu kilku uderzeń serca pościel ułamała się. Pierwsze promienie słońca złotą kaskadą spływały od czubka błękitnej głowy po koniec pleców. Dłonie rozłożyły się jakby chciały sięgnąć po coś poza zasięgiem. Spod grzywki i upadającej kołdry dobiegło stęknięcie, materiał odsłonił parę dziewczęcych piersi. Delikatnie postawiła stopy na zimnych panelach, naciskała na nie przez chwilę, aż w końcu zdecydowała się przechylić cały ciężar ciała. Stanęła całkiem naga, uwielbiała spać w negliżu od zawsze, lubiła to drobne uczucie swobody. Podniosła się na palcach i ponownie rozłożyła ręce, tym razem przeciąganiu towarzyszyło dłużące się ziewnięcie. Gdy uznała, że poranne rytuały dobiegły końca zajęła się przygotowaniami do wyjścia.  

              Zatrzymała się przed lustrem w przedpokoju. Patrzyła na błękitne włosy z szarymi odrostami i odruchowo przeczesała je dłonią. Myślała nad tym, czy nie podkreślić swojej urody makijażem. Wszyscy powtarzali jej, że jest naturalnie piękna co wielokrotnie udowodnili adoratorzy ze szkoły. Miała jednak dziwną potrzebę zrobić coś na przekór innym, oraz wietrzyła subtelny spisek. Co jeśli koleżanki wiedzą, że w makijażu jest jeszcze piękniejsza i odradzają go z zazdrości? Wzruszyła ramionami i posłała odbiciu pogodny uśmiech, skierowała się w stronę wyjścia i odruchowo położyła dłoń na kieszeni spodni. Westchnęła, spojrzała na haczyk obok drzwi wyjściowych i zrobiła grymas. Odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju gdzie na stoliku pod lustrem spodziewała się znaleźć klucze.

              Mając w garści zgubę poczuła natchnienie, podeszła do okna i podpierając brodę na piąstkach rozejrzała się po okolicy. Wiosenne słońce rozlewało razem z blaskiem pogodny nastrój i poranną świeżość. Uśmiechnęła się do biało-pomarańczowej bryły szkoły średniej i zmierzającej do niej uczniów. Podniosła wzrok na rozległe pola sięgające aż do porośniętego lasami horyzontu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej na myśl o najwyższym piętrze bloku mieszkalnego z którego oglądała uroki miasteczkowego krajobrazu.

              Kolejne natchnienie skierowało jej oczy ku zegarowi ściennemu, westchnęła i pomyślała, że znowu będzie zmuszona wyciągać rower. Miała już wyjść z pokoju, ale przed progiem ukłuło ją serce. Chciała to zignorować, wiedziała, że to nic poważnego, miewała tak już nie raz. Postąpiła krok, klatka piersiowa zabolała jakby ktoś w jednej chwili rozpalił w niej ognisko. Zatoczyła się do tyłu łykając powietrze i młócąc rękoma w poszukiwaniu czegoś na czym może się oprzeć. Nie wiedziała co się dzieje. Oczy zaszkliły się od łez, cierpienie spływało po niej od czubka głowy po łono, ból pulsował w kilku miejscach wzdłuż kręgosłupa. Traciła siły, a za nią przytomność, osunęła się na kolana, zdołała upaść na dłonie i przechylić się na bok. Jej oczy wpatrywały się w błękit nieba do czasu aż wszystko zniknęło w próżni.

 

              Tamtego dnia została w pracy dłużej, nie potrafiła już siedzieć w domu, wspomnienia wycieczki wracały natrętnie przynosząc tęsknotę. Topiła ją wtedy w bezwzględnym strumieniu wina, wódki i innych trunków. Liczyła na to, że wypłucze z siebie ciepło pustynnego piasku, smak orientalnego jedzenia, uśmiechy ogorzałych, przystojnych mężczyzn. Takie drobnostki nie mogły być winne temu uczucia żalu, pustki i rozczarowania. Wiedziała o tym, dlatego któregoś dnia poszła do lekarza. Właśnie popijała przypisane tabletki wytrawnym winem i złapała garść rudych włosów. Co się ze mną dzieje? Krzyczała w myślach, chciała wydobyć wrzask z piersi, może poczułaby się lepiej, ale ściśnięte od szlochu gardło dusiło się od łez. Dlaczego mi to robisz? Odpuść! Daj mi spokój!

- Nie.- Usłyszała gdzieś w końcu klasy. Podniosła wzrok na pogrążone w mroku półki i rzędy krzeseł, oraz ławek. Widziała papierowe figury geometryczne, plansze ze wzorami matematycznymi wiszące na ścianie i portrety sławnych matematyków pomiędzy oknami.

- Nadszedł czas, kobieto.

              Poderwała się z miejsca, krzesło nauczycielskiego biurka uderzyło w szafkę. Odwróciła głowę spłoszona hałasem, oddech przyśpieszył, oczy mrugały nerwowo.

- Kto…kto tu jest…?- Chciała zapytać, ale z gardła wydobył się skrzek.

- Jakakolwiek wiedza nie będzie ci już potrzebna.- Głos był bardzo głęboki, przyszedł jej na myśl pewien arabski artysta którego spotkała wtedy w Stambule.- Przebudziłem się. Nie mogę już znieść twojej nudnej rozpaczy dlatego wyśle cię do miejsca za którym tak bardzo tęsknisz. Do domu.

- Naprawdę…?- zapytała piskliwym głosem. Wyminęła biurko i powolnym krokiem wchodziła w ciemność.- Ddziękuje…

 

              Woźny przebudził się przez hałas, początkowo nie wierzył w to, że usnął, nie po takiej ilości kofeiny jaką wypił specjalnie by stróżować całą noc. Doszedł do niego szmer radia, rozpoznał usypiający głos katolickiej rozgłośni i zastanowił się jakim cudem odbiornik przestawił się na tą częstotliwość.

              Ciężko podniósł się z miejsca i rozprostował emerytowane kości. Podrapał się po siwej czuprynie, wziął w garści latarkę i pęk kluczy. Spojrzał po zawartości kanciapy szukając wzrokiem papierosów, przez ospałość zapomniał, że rzucił nałóg dekadę temu. Już miał wychodzić gdy do uszu ponownie doszedł mu monotonny głos księdza prowadzącego. Sięgnął ku wyłącznikowi gdy z odbiornika wydobył się zgrzytliwy, metaliczny ryk. Odruchowo przyłożył dłonie do uszu, ale po chwili opamiętał się i po prostu wyłączył radio. Stał przez chwilę osłupiały, nigdy nie spotkał się z takim figlem spłatanym przez technologie. Wzruszył ramionami i pogwizdując wyszedł z kanciapy.

              Wyglądając przez okno zmielił w ustach przekleństwo na widok znajomego samochodu.

-Jeśli to babsko znowu zachlało pałę to wytargam ją za te rude kudły i wrzucę te cholerę pod zimny prysznic.- Szeptał zdenerwowany wspinając się po schodach, skręcił i wszedł w korytarz w dłuż którego mieściło się kilka klas. Od lewej strony mijały go własne odbicia w szybach okien. Świecił sobie latarką, nie widział potrzeby włączania całego oświetlenia. Sprzątaczki już dawno wyszły, pewnie jest już kilka godzin po północy, westchnął.

              Zatrzymał się przed jej klasą. Nasłuchiwał, do uszu doszedł mu jej bełkotliwy głos pomieszany ze śmiechem i płaczem. Woźny podciągnął spodnie i wykrzywił twarz w grymasie. Nie wiem babo czy ty masz męża w domu, ale jeśli zapomniałaś co to twarda ręka to ci zaraz przypomnę.

              Wszedł otwierając drzwi tak mocno, że uderzyły o ścianę. Usłyszał jak okruchy tynku posypały się na ziemie, zignorował to, szkoła pamiętała jeszcze początki PRL’u.

- Oszalała pani! Tego już za wiele! Nie będę tolerował pijaństwa w mojej szkolę

              Zaniemówił. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu i poczuł jak wściekłość ustępuje ukłuciu strachu. Klasa była otwarta, słyszał pijacki bełkot bardzo wyraźnie, a mimo to nie widział jej tam gdzie się jej spodziewał, czyli za biurkiem. Zapalił światło i zrobił kilka kroków w głąb klasy. Rozglądał się bacznie instynktownie szykując lornetkę do ciosu, miał bardzo złe przeczucia.

- Zgubiłeś coś?

              Podniósł głowę i otworzył usta w niemym wrzasku, rozszerzyły się źrenice, a dłoń powędrowała do serca.

- Nie, nie odejdziesz w taki sposób.

              Nauczycielka patrzyła na niego wisząc pod sufitem, mimo tego, że dłonie i stopy dotykały powierzchni jej głowa była obrócona twarzą do niego. Nie mógł oderwać wzroku od oczodołów z których spływająca krew zawisła niczym wstęgi, posoka zastygła soplami z

pomiędzy dziur poszarpanej koszuli. Zakrwawiona paszcza, nienaturalnie rozciągnięta i szczerząca rzędy ostrych zębisk musiała być winna samookaleczeniu.

              Starzec wiedział, że powinien być martwy, czuł jak krew ścięła mu się lodem, jakby serce tłoczyło mu teraz śnieg. Przestał drżeć, czuł jak ciała wyziębia się i umiera, ale ból razem ze śmiercią nie przychodziły.

- Stamtąd skąd pochodzę mięso jest przypiekane słonecznym blaskiem, pustynny piasek często chrzęścił mi między zębami. Teraz. Teraz mam ochotę na inną kuchnie. 

 

              Obudziła się osłabiona i odwodniona, suchość w ustach i pieczenie oczu wywołało u niej mimowolną radość, przynajmniej wiedziała, że żyje. Odrętwiałe ciało odmawiało posłuszeństwa, nie wiedziała jak długo spała, chwilę później w jej oczy uderzył blask południowego słońca. Dłoń podniosła się odruchowo, a wraz z nią powróciły zmysły. Czuła jak leży w fekaliach i wymiocinach, a jej skóra pokrywa warstwa łoju. Smród wdarł się w nozdrza wywołując odruch wymiotny, ale na szczęście skończyło się tylko na bolących skurczach.

              Usiadła na podłodze i patrzyła na wszystko otępiałym wzrokiem. Czuła zmęczenie, ale świadomość odrażającej mazi która ją otaczała nie budziła w niej odrazy. Zastanawiała się dlaczego patrzy na to z obojętnością, jakby na fakt, który spodziewała się zobaczyć i już się zdążyła z nim oswoić.

              Rozebrała się, widząc, że ubranie nie zostało do końca splugawione zebrała nim maź z podłogi. Wstała i chwiejnym krokiem weszła do łazienki. Zatkała wannę i wrzuciła do niej po trochu wszystkich proszków do prania i innych płynów. Nie była do końca pewna tego co robi. Czuła się otępiała, zbudzona z głębokiego snu, bardzo intensywnego, ale zapomnianego po przebudzeniu. Odkręciła gorącą wodę, odczekała chwilę i utopiła w pachnącym płynie ubranie. Spojrzała w lustro nad zlewem i uśmiechnęła się na myśl, że nie wiadomo jakim cudem jej włosy zostały nietknięte. Po upływie kilku uderzeń serca weszła pod prysznic. Wyobrażała sobie jak krople wnikają w nią i zabierają każdą cząstkę zmęczenia i bólu. Wspomnienia snu zlewały się i ginęły po chwili, nie potrafiła sobie przypomnieć niczego konkretnego oprócz przerażenia.

 

              Bramę wjazdową zamknęła czarna furgonetka, mimowolnie nazwała ją w myślach „suka”, w odzwyczajeniu nie pomagał wielki napis „Policja” i inne charakterystyczne szczegóły. Uraz sprzed kilku lat pozostawił w jej sercu głęboką niechęć do służb porządkowych.

              Na chodniku pod kładką tłoczył się tłum ludzi, nie wiedziała, czy to wina kamerzystów, ale domyśliła się, że przed nią jakiegoś nieszczęśnika oblega tłum dziennikarzy. Zaciekawiona powodu przez który drogę do szkoły zamyka jej nieprzeciętna przeszkoda rozejrzała się dookoła. Nigdzie śladów wypadku samochodowego, w oddali pyszniły się dumne wieże zakładów przemysłowych, czyli nieśmiertelne żarty o ich eksplozji dalej przebywały w sferze fantazji. Może kogoś zamordowali? Przyśpieszyła kroku i potępiła siebie- z pobłażliwym uśmiechem- że ofiarą może być jedna z nauczycielek. Im była bliżej tym grad pytań coraz bardziej pogłębiał ponurą atmosferę. Poczuła strach, fala emocji wypełniła ją jak przypływ pozostawiając po sobie ziarna lodowatego piachu zalęgającego w gardle. Zatrzymała się i słuchała.

- Ile było ofiar?!

- Czy są już podejrzani?!

- Zaatakowali nas terroryści?!

- Jakie motywy przyświecały sprawcą?!

- Kto jest za to odpowiedzialny?!

              Przeczesała błękitne włosy, zapragnęła odwrócić się na pięcie i oddalić się stąd jak najdalej. Coś w środku szeptało jej o tym co we wnętrzu szkoły zobaczył policjant. Nie widziała go, ale domyślała się, że ma ziemistą cerę, przekrwione oczy i drżące dłonie.

- Czy jesteś uczennicą tej szkoły?- Brutalnie złapano ją za nadgarstek i odwrócono z powrotem ku tłumowi. Zdenerwowany, albo podniecony dziennikarz wpatrywał się w nią przekrwionymi oczyma, na twarzy perlił mu się pot a palce tańczyły po wiszącym pod szyją aparacie.

- Może.- Odpowiedziała, chciała by brzmiało to cynicznie, ale dźwięk poniósł ze sobą strach, przez co mówiła piskliwie.- Powiesz mi co tutaj się dzieje?

- Co ty?! Ze szkoły zrobili ci krwawą jatkę, dziesiątki ofiar, a się pytasz co się dzieje…

              Zaniemówiła. Śledziła poruszające się wargi. Podniosła wzrok na bryłę budynku szkolnego, zza szyb pięciopiętrowej konstrukcji wpatrywały się w nią dziesiątki spojrzeń .

Z powodu odległości nie potrafiła rozróżnić twarzy, ale czuła zimne spojrzenia żalu i smutku.

              Mężczyzna zaczął nią trząść.

- Słuchasz ty mnie dziewczyno? Odpowiesz w końcu na coś?

              Błękitnowłosą dziewczynę owiał lodowaty podmuch, lecące kryształy lodu wdzierały się w nią i rozprzestrzeniały w całym ciele. Wypełniła ją zimna niemoc, traciła siły z każdym uderzeniem serca, aż w końcu upadła. 

 

Drzewa więdły od ponurej aury dwóch postaci stojących po środku polany. Niebo pociemniało, ale nie przez kłębiące się chmury, nad bujną trawą unosił się rzadki, pochłaniający światło dym. Roślinność zakrył chłodny cień, szron spowił okoliczne drzewa i krzewy.

- Jesteś odważny, albo bardzo głupi, że stajesz naprzeciw mnie, duchu.

              Słowa wywołały u niego mimowolną refleksje. Czy można bać się czegoś co niegdyś było człowiekiem? Wśród wysokich traw stała człekokształtna karykatura. Patrzył na wychudzone, pleśniejące ciało zakryte strzępami odzieży. Wypłowiałe, przetłuszczone, miedziane włosy oblepiały pysk jak pajęczyna. Z pustych oczodołów, niby karmazynowych jam, wypływały krwawe łzy spływające w dół zapadniętych policzków. Niektóre krople odnajdywały ogromne, zwierzęce szczęki, nienaturalnie rozrośnięte i pełne rzędów spiczastych zębisk. Szczególną uwagę poświecił kończyną. Ramiona, o wiele za długie, zamiast dłoni miały mocarne, zakrzywione szpony. Nogi przypomniały mu stworzenie  polujące na sawannach, ale nie mógł przypomnieć sobie jego nazwy.

- Stałeś się zbyt pewny siebie, demonie. Myślisz, że pijany krwią kloszardów i dzieci dasz mi radę? 

              Morda sparodiowała uśmiech. Potwór wygiął się jak łuk, wyrzucił ramiona w powietrze i bulgotał.

- Tak… myślę, że tyle wystarczy.

              Stwór wyskoczył jak żaba unosząc pazury do ciosu. Ciemna, człekokształtna sylwetka rozwiała się i wirując wsiąknęła w glebę. Od uderzenia wzbiły się lodowe okruchy, ryk wydobył się z rozwartych szczęk, instynktownie zamachnął się do tyłu. Duch pojawił się chwilę przed tym jak ramię trafiło go w twarz, zdążył złożyć gardę i utrzymał się na nogach. W ciemnej sylwetce rozbłysły dwa punkty w miejscu oczu, w torsie i kończynach prężyły się jasne, pulsujące sploty. Druga szponiasta łapa na przekór ludzkim stawom wygięła się i uderzyła zjawę w twarz. Ostrzeżony dźwiękiem łamiącego się łokcia uniknął ciosu, skulił się i zamachnął się z szybkością błyskawicy w pierś demona. Widmowa pięść buchnęła iskrami, wiatr poniósł swąd palonego mięsa i ozonu.

Demon pisnął i odskoczył zatrzymując się kilka kroków od palisady drzew.

- Już chcesz mnie opuścić?

              Widmo przypominające ludzki kontur wypełniony burzą wyskoczyło ku przeciwnikowi. Uśmiech ponownie próbował pojawić się na szpetnej mordzie, szponiaste ramiona uniosły się i w momencie w którym błyskawicę jeszcze raz miały przypalić straszydło z wielu ciętych ran wystrzeliły czerwone, kryształowe ostrza. Duch z impetem uderzył w kolce, rozległ się trzask i echo ludzkiego krzyku, mroczna sylwetka rozwiała się pozostawiając gasnącą poświatę.

- Pomiot.- Zabulgotał stwór chowając ostrza. Odwrócił się w stronę drzew i już miał wejść w leśny przesmyk gdy poczuł parzący uścisk na kostce stopy. Demon odwrócił się i zobaczył jak ledwo widoczny cienisty obłok w kształcie ludzkiej ręki próbuje go powstrzymać. Z nad wypłowiałej trawy para ledwie mieniących się ślepi z rozpaczą wpatrywały się w krwawe oczodoły.

- Nie…nie pozwolę…nie…!

- Determinacja, jedna z najlepszych cech ludzkiej natury. Zgaduje, że zanim zjednoczyłeś się z Eterem to miejsce było ci domem. To musi być przykre, ta świadomość, o własnej bezsilności, gdy wokół tyle śmierci. Śmierci, którą tylko ty miałeś szanse powstrzymać.

              Słowa sączyły się z pomiędzy szczęk jak wężowy jad, stwór wyszarpał się z uścisku i nachylał nad duchem, aż oczodoły zrównały się z świetlistymi ślepiami.

- Wracaj do Jasności i oglądaj jak będę żywił się mięsem, krwią i bólem twoich bliskich.

              Szponiasta łapa niczym katowski topór zdusiła światłość. Wiatr zawył, trzeszczało naelektryzowane powietrze, mieszał się zapach ozonu i swąd rozkładu. Pokraczna kreatura zniknęła wśród drzew.

 

              Poderwała się z niemym krzykiem, pragnęła uwolnić strach wraz z piskiem, ale ściśnięte gardło odmówiło. Spięte mięśnie na nagły ruch zareagowały bólem, wygięła się jak struna i opadła na łóżko. Za co ja tak cierpię? Spojrzała w sufit, zawieszona lampa nie świeciła, wciągnęła do płuc powietrze przesiąknięte kwaśnym zapachem. Jej umysł powoli wypełniał spokój, drgnęła, całe ciało pokrywały warstwy potu jakby obrosła gadzią skórą.

Wyciszenie przyszło nagle, nawet gdy przed oczami przesuwała się jej klisza zamordowanych uczniów, łzy wypływały ze spokojnego wnętrza. Zdawała sobie sprawę, że życie zawdzięcza nagłemu atakowi choroby. Czy należałabym do widmowej widowni, a moja krew byłaby częścią lepiącej się podłogi?

- Jesteś w stanie mówić?

              Wibracja głosu zdawała się dobiegać zewsząd, odruchowo podniosła wzrok na zamknięte drzwi i puste krzesła, odwróciła głowę w stronę okna podnosząc się przy tym na łokciach. Przypomniało jej to scenę z filmu grozy, starała się przypomnieć tytuł, uśmiechnęła się do absurdu swoich myśli i opadła na łóżko.

- Jestem zmęczona, przemęczona i wymęczona… i jeszcze ten klosz pod sufitem, jest taki brzydki i obskurny, nie taki jak ten w moim…pokoju.

Szarpnęła ręką, naciągnęła rurkę kroplówki i naruszyła wbitą w ramię igłę, syknęła z bólu. Rozejrzała się po szpitalnej sali, policzyła łóżka ustawione rzędami od okien do ścian i zacisnęła usta uśmiechając się przy tym.- Jestem w szpitalu!

- W rzeczy samej.

              Skierowała wzrok ku źródłowi dźwięku. Ktoś siedział na krześle przy jej łóżku. Ucieszyła się na myśl, że pozostała zdrowa na umyśle, przymrużyła oczy by przyjrzeć się gościowi, ale światło padające przez okno było zbyt skromne.

- Kim pan jest i dlaczego siedzimy po ciemku?

- Jestem posłańcem, którego poniosła brawurowa strona ludzkiej natury.

- Nie rozumiem…

- Nie musisz rozumieć, znaczy nie wszystko, pozwól proszę, że przekażę ci wiadomość z jaką mnie wysłano.

- Chce znać twoje imię.

- Myślałem nad nim odkąd tu jestem. Jak powinienem się nazywać, nie powrócę do określenia z śmiertelnych czasów…bliska jest ci mitologia grecka…a orient jest tajemnicą… Hermes Shen, tak możesz się do mnie zwracać.

              Nastała chwila ciszy. Jej umysł wypełnił mętlik, któremu starała się nadać kształt za wszelką cenę. Pomyślała, że spojrzy na to z innej perspektywy. Tak! Śnie! A to wszystko dzieje się w mojej głowie! Nie, oszalałam. Narkotyki, alkohol? Może zasnęłam nad książką, albo przed filmem i teraz mój mózg mści się za niedobór snu?

- Chciałbym ci wytłumaczyć dlaczego przeżyłaś i skąd wzięły się u ciebie zdolności jasnowidzenia.

              Ponownie nastała cisza, ale tym razem do umysłu błękitnowłosej dziewczyny wlała się gorzka, parząca rzeczywistość. Wpatrywała się w kształt na krześle, co chwile traciła ostrość widzenia, mrużyła powieki pragnąc widzieć w mroku zarys ludzkiej sylwetki.

- Musiałem to zrobić, musiałem cię przebudzić, przykro mi, że dla twojego ciała miało to takie nieprzyjemne skutki. Mam nadzieje, że twój umysł nie ucierpiał za bardzo, ponieważ jesteś mi potrzebna do uratowania ludzi przed zagładą.

- Jjak mmiałabym tto zrobić…?

- Czytałaś kiedyś coś Tolkiena- skinęła głową- jest tam taka postać, nazywa się Gandalf i był on potężnym duchem zesłanym do świata śmiertelników by powstrzymać złego Saurona. Widzisz Gandalf był potężniejszy od czarnoksiężnika, ale przez to, że musiał przybrać ludzką postać utracił większość Mocy przez co stał się równy władcy ciemności.

- Do czego zmierzasz?

- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale…żeby się to źle nie skojarzyło… muszę w ciebie wejść…opętać…wcielić…

              Zamilkł na widok jej wielkich oczu.

- Jesteś…du-chem?

- Tak. Chce powstrzymać mordercę twoich przyjaciół, ale w tym świecie jestem zbyt słaby.

- Ale to co powiedziałeś o Gandalfie sugeruje, że chcesz we mnie…wejść… by stać się jeszcze słabszym

- Niezupełnie. Moja Moc razem z twoją Mocą wyrównają szanse, a może i nawet przechylą szalę na naszą korzyść.

- Moja Moc?

- Słuchaj musimy się śpieszyć…na razie powiem ci tylko tyle, że…wśród twoich przodków znalazło się wiele wiedźm.

- Co…?

- Posłuchaj! Niedługo pewien potwór…Legion… rozpuści w tej krainie hordę wygłodniałych demonów. Jeśli będziemy dalej zwlekać zginą tysiące ludzi. Musisz podjąć decyzję. Teraz!

              Spokój rozlał się we wnętrzu jej ciała, zrobiła głęboki wdech czując smak świeżego, orzeźwiającego powietrza. W jednej chwili poczuła się oczyszczona, ból minął, a serce wypełnił nieznany do tej pory zapał. To tylko sen, pomyślała, dam mu się ponieść.

- Rób co musisz. Uratujmy mój lud.

 

              Podwójne drzwi wleciały do środka wyważone siłą tarana dzierżonego przez olbrzyma. Mroczne chmury przesłoniły niebo nad budzącym się miasteczkiem.

              Alarm milczał, blask lamp awaryjnych padał na pokraczną, przerażającą postać stojącą w holu. Szczęki próbowały wyszczerzyć uśmiech, długie ramiona kreśliły łuki w powietrzu na tle bulgoczącego śmiechu.

- Wyjdźcie do mnie! Przeklęci! Opuszczeni! Zdradzeni! Chodźcie do mnie a będziecie przy mnie spijać słodycz zemsty!

              Pełniący nocny dyżur, opiekun Filip, stał osłupiały w progu drzwi prowadzących do holu. Przerażenie ścięło krew w jego żyłach parzącym lodem. Oczy puściły śluzy, spodnie nasiąknęły wilgocią, Filip zamknął oczy. Potwór znalazł się przy nim w jednym, długim susie, szpony zdjęły głowę z ramion mężczyzny. Strumień krwi prysnął z kikuta szyi, długi jęzor zaczął chłeptać gorącą krew.

              Budynek trząsł się w posadach. Krzyk rozbijał się echem po ścianach znacząc je pajęczynami pęknięć. W rozpętanym chaosie mieszały się trzaski, dudnienia, uderzenia, wściekły ryk, żałosny płacz. Ból uwalniał się w niekontrolowanym wrzasku gdy rozrywane ciała plamiły podłogi krwią. Szaleńcy wydostawali się z zamkniętych cel, z każdego czteroosobowego pokoju wychodził jeden, zakrwawiony, ranny i z obłędem w oczach.

- Zasmakujcie zemsty! Poczujcie potęgę mojej Mocy! Będzie wasza tylko zabijajcie! Krew! Niech spływa! Płynie strumieniem!

Pioruny zarysowały niebo, od grzmotów trzęsła się ziemia, wicher wyginał drzewami. Po schodach ośrodka zbiegali młodzi ludzie, śpieszyli do holu gdzie padali na twarz przed straszydłem i oddawali mu pokłony.

- Weźcie ich, dzieci, należą do was.

              Spleśniała skóra potwora pokryła się perłami posoki, oderwały się i wzleciały w powietrze orbitując jak gwiazdy. Po chwili krople zmieniały kształty, pojawiały się wykrzywione mordy, torsy, skrzydła, ogony. Małe biesy zapiszczały i podlatywały do wybranych zatapiając się w ich ciałach, zastępując duszę.   

 

- Ośrodek dla trudnej młodzieży? Dlaczego tutaj przyszliśmy?

              Budynek był ogromny, w jego murowanych trzewiach mogło znaleźć schronienie kilkaset ludzi. Otoczony przez parki, posiadający własne boisko i coś na kształt placu zabaw mógłby łatwo zostać pomylony z luksusową szkołą z internatem.

              Szła w dół asfaltowej drogi przez wiecznie otwartą bramę, jakby opiekunowie młodocianych przestępców i ofiar patologii byli pewni, że ich podopieczni nigdy nie uciekną.

- Musisz to czuć. Właśnie się zaczęło.

              Nagle doszedł do jej uszu potężny trzask, na myśl przyszedł jej grzmot, albo wystrzał z armaty, poczuła drżenie ziemi. Podniosła wzrok na kłębiące się chmury.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin