KS. W. CZECZOTT
ZE WSPOMNIEŃ OSOBISTYCH
Niemasz nic trudniejszego i rzadszego na świecie od rzetelnej, sprawiedliwej oceny czyjejś działalności literackiej. Nie wiem, czy tak samo dzieje się gdzieindziej, ale u nas sąd wyrabia się częstokroć na zasadzie jednego artykułu, jednego wierszyka, ba! nawet jednego aforyzmu. Jeśli w nieb znajdziemy coś przeciwnego naszym poglądom, nie- •ylko zakwalifikujemy autora do obozi przeciwników naszych, ale ta marka pazęs tanie mu na całe życie bez względu na zmianę przekonań’; widoczną w dalszym rozwoju jego oracv.
C/
Ofiarą takiej doraźnej, niesprawiedliwej krytyki b^ła za iycia i po śmierci Eliza Orzeszkowa.
Ponieważ w zaraniu swej literackiej kary ery zdradzała sympatye dla haseł pozytywistycznych; ponieważ w kwesty i kobiecej zachęcała swoje współtowarzyszki do pracy i samodzielności; ponieważ w powieściach niektórych nakreśliła kilka dodatnich typów żydowskich, a ujemnych—dewotek,— tego było dostatecznie, aby ją okrzyczano za skrajną pozy- tywistkę, emancypantkę, filosemitkę, zwolenniczkę pseudo* postępu, z istoty swojej wrogiego katolicyzmowi, — oma’ że nie ateistkę.
Stąd niechęć i uprzedzenie do Orzeszkowej w świecie księżym. Zdarzało mi się spotykać kapłanów,* gorszących się widokiem książki dobrej w ręku katolika jedynie dlate go. że książka ta nosiła podpis autorki, której n^zwiskc przez asocyacyę myślną przywykli byli kojarzyć z czemś przeciwnem prawo wierności religijnej.
Że z czasem poglądy autorki uległy gruntownym przeobrażeniom, że zatem niesłusznie czynić ją odpowiedzialną za błędy młodości, — na to mało ludzie zwykli zwracać uwagi, a tymczasem sądy, w gruncie niesprawiedliwe, szerzyły się coraz bardziej.
(idy im na to zwracałem uwagę, odpowiadali, że, dopóki autorka formalnie i publicznie nie odwołała błędów przez siebie dawniej szerzonych, musi do końca życia odpowiedzialność za nie ponosić, a wiadomo, że na retrakcyę taką się nie zdobyła.
Argument ten miałby podstawę, gdyby Orzeszkowa kiedykolwiek za formalną heretyczkę była ogłoszoną, gdyby w liczbie jej dzieł znajdowały się utwory otwarcie anty chrześcijańskie, antykatolickie; — ale takich spotykać, a nawet
0 nich słyszeć mi się nie zdarzyło.
Bodaj największą jej winą było to, że o Bogu, o reli- gii, o wierze prawie nigdy n;*e wspominała, unikając formułowania swojego Credo, a tern mniej propagandy takowego- Jakże domagać się odwołania tego, czego się tylko domyślać było można, ale co i igdy jasno wyrażonem nie byłe ?
A tymczasem kta płynęły, a z nimi poglądy Orzeszkowej ulegały gruntownej zmianie. W miarę, jak ze sfery arystokratycznych konwencyonalnych salonów, w których przeważnie obracała się w pierwszej połowie swej pisarskiej działalności, zaczęła schodzić do Nizin, sti dyowrć życie ludzi po wsiach i miasteczkach, a jednocześnie z postępem. artyzmu, który nauczył ją chwytać naturę na gc rąeym uczynku, zaczęta ona zdradzać coraz więcej szczerej chęci poznania i odtworzenia prawdy, a tem samem coraz więcej zbliżała się do obczu, który dotychczas tak nieprzychylnym był dla niej, tak ostro ją krytykował, tak bezwzględnie potępiał.
Czytając nowelki, takie, jak Czternaste, caęst, Milord,
. Widma, Zefirek, Jędza, Dwa bieguny, a przedewszystkiem Cham, —- widziałem w autorce już nie doktry nerkę, ale gorąco czującą i gorąco kochającą kraj swój obywatelkę.
Wobec tego stanęło mi w myśli pytanie: czy, dążąc do jednego celu — podniesienia moralnego społeczeństwa,
1 pracując w tym kierunku, choć na innych niwach, — mamy jednak wiecznie stać, jak dwa wrogi3 sobie obozy 1 Ozy przy szczerej chęci wzajemnego porozumienia siły nasze — dotychczas rozdzielone—me dałyty sie zespolić?
Ale jakże to uskutecznić ? W dziełach swoich Orzeszkowa zdaje się omijać kwesty e religijne: czy nie poczyta więc za zuchwalstwo nieznanemu sobie osobiście, ani literacko kapłanowi, kiedy tenże ją do y/ypowiedzenia swego Credo skłonić zechce?
Tego rodzaju skrupuły zatrzymywały pijro w ręku mojem, dopóki zachęta do rozpoczęcia lorefpcndencyi, kto-
rą przez wspólnego nam znajomego otrzymałem, takowych nie rozwiała.
W siaju 1895 r. zwróciłem się do Orzeszkowej z odezwą, w której <&drazu zaznaczyłem otwarcie zamiar prowadzenia dysputy szczerej a poważnej, a jako pole walki wybrałem przed kilku laty wyszłą w druku A&cetkę. Ponieważ, jak się to z odpowiedzi Orzeszkowej okaże, sąd mój o tej nowelce najbardziej ją dotknął, pozwalam sooie przytoczyć tu ustęp mojej odezwy, rzecz tę omawiający.
„Nie wiem, czy do Pani doszedł 32 Przeglądu Katolickiego z 1891 r., w którym ośmieliłem się nazwać Asceikę nietylko chybionym artystycznie uiworem, ale — proszę wybaczyć ostrość wyrażenia — złym czynem. Obcięty przez ówczesną cenzTlrę, sąd mój mógł się wydać nledość umotywowanym. Nie cofam go jednak. Nie mogłem pojąć, jak starczyło Pani serca pisać paszkwil na życie zakonie u nas, gdzie pod rządami Murawjewa pokasowano wszystkie klasztory, Wizytki wileńskie wygnano zagranicę, a resztę niedobitków różnych reguł zakonnych zgromadzono do jednego gmachu, skazując na powolne wygasanie, udzieliw szy pensyi, zaledwie ratującej od głodowej śmierci.
„Czyż może być los smutniejszy i bardziej zasługujący na współczucie ? A jednak w Pani sercu ta struna nie zadrgała.
„Może to tylko zabłąkane echo poglądów dawniejszych? Może nikt Pani nie przedstawił tych stosumić w w należytem świetle, i istotnie Pani nie wiedziała, co czyni, chłoszcząc biczem dobrodusznej ironii już i tak odarte i na ziemię powalone istoty ?
„Oto pierwsze pytanie, które pozwalam sobie postawić.
„Drugie będzie nieco ogólniejszej treści. Jeżeli Pani re-
ligii przyznaje wielkie znaczenie moralne (jak to gdzieś wyczytałem), dlaczego nigdy tej struny nie porusza? Dlaczego w psychologii, w walkach i smutkach, pracach : zawadach swoich bohaterowie powieści Pani nigdy r.it czuią potrzeby modlitwy? Azali w społeczeństwie naszem nierdzfe Pani na ślad szczerej, gorącej wiary nie natrafia i sądzi, że Pana Boga można, jak nieskończenie drobną ilość, milczeniem pominąć, nie psując całości obrazu?
„Nie m am prawa narzucać Pani typów, ale dlaczego pobożne osoby w powieściach Jej są albo wprost niemożliwe (Antyfona w Cnotliwych), albo fantastyczki, bawiące s.ę w filantropię (Dobra Pani), albo dusze, nadaremnie szukające pociechy u kapłana (Kamilla — w Panu Grabie), albo dumne,
egoistyczne (Mechiylda), obłudnice (Romualda), lub do naiwności posunięte w prostocie e#wej zakonnice?
„Już samo przemilczenie czynnika tak ważnego w stu- dyach psychologicznych razi tego, kto, znając społeczeństwo nasze, wie, że jest ono, niezawsze wprawdzie konsekwentne w przekonaniach religijnych, ale bądź co bądź wogóle wierzące.
„Przypomina mi to jednostronną psychologię p. Konopnickiej, która w jednym ze swych wiejskich obrazkćw mówi tylko o trzech ścieżkach, wiodących z chłopskiej chaty: do pańskiego dworu, do karczmy i na cmentarz; o kościele zaiś milczy, jakby nigdy na wsi wiary i pobożności ludu naszego nie była świadkiem.”
i*
Odpowiedź p. Orzeszkowej.
Grodno 16; V. — 1895 r.
Szanowny Księże Profesorze!
Na list wysoce cenny nie odpisałam tak śpiesznie, jakbym pragnęła, z przyczyny choroby ręki, utrudniającej pisanie, i kłopotów domowych, czas pochłaniających. Teraz przesyłam słowa wdzięczności serdecznej za rozpoczęcie rozmowy, która sprawia mi zaszczyt i sprawić może pożytek niewątpliwy.
Ani zasady moje, ani charakter nie usposabiają mnie do uczuć odrazy i trwałe] urazy względem jednostek ludzkich nawet, tembardziej względem całych grup społecznych,— tembardziej względem grupy, przedstawiającej wiarę religijną, na której łonie urodziłam się, Którą naród mój wyznaje. Posądzenie o te uczucia, wyrażone na pierwszej stronnicy listu Sz. Ks. Profesora, poczytuję za jedno z tych uprzedzeń niesprawiedliwych, którym podlegają wszyscy pracT,ą- cj na polu publicznem jakiemkolwiek; zaś dc mniemane pobudki tych uczuć pozwalam sobie odeprzeć z całej siły.
Czy podobna bowiem, aby umysł, choć trochę oświecony, i sumienie, usiłujące przynajmniej rozróżnić zło i dobro, powodowały się w sądach, czynach i uczuciach ŚA\cich pobudką tak nieskończenie drobną, jak przygany lub pochwały, wyrażone w artykułach dziennikarskich? Przypisanie mi tak malutkiego wzrostu moralnego zasmuca mię i niejako zmusza do upewnienia Szanownego Ks. Profesora, że ani mnie kiedy „chór pochwał i uwielbień” upa.'ał j w pychę wzbijał, ani „potępienia zb^t ostre i bezwzględne” poiły nienawiścią.
będącą właśnie tym z pomiędzy składników zła powszechnego, którego najbardziej nienawidzę.
Istotnie, potępienia bywały po wielekroć zbyt ostre i bezwzględne. Przed iaty ośmiu czy dziesięciu w Przeglądzie Katolickim nazwano mnie en toates lettres „pomywaczkij żydowską”, co, wyznaję, sprawiło wstręt, chwilowy moim nawykniemom towarzyskim. Inne pismo tegoż kierunku, krakowskie, obdarzyło mnie przydomkiem „pomocnicy Muraw jewa”, — a w liście Szanownego Ks. Profesora znajduję oskarżenie o udzielanie pomocy „w znęcaniu się nad bez- bronnemi ofiarami”.
Może zadziwię Szanownego Ks. Profesora, niemniej poważam się żądać wiary w szczerość moją zupełną, gdy powiem, żh te obrazy, zasługujące na nazwę obelg, zniosłam w milczeniu i przebaczyłam z całego serca, dla pobudek nie - fcylko patryotycznych i filozoficznych, lecz nadewszystko chrześcijańskich. Bo jeden tyiko Bóg wszystkowiedzący dzierży szalę sądów sprawiedliwych. Myśmy wszyscy omylni i wszyscy — każdy po swojemu — winni. Więc głębc- ko w sercu noszę słowa modlitwy Chrystusowej: „Odpuść nam winy nasze, jako i my odpuszczamy..
Na stronnicy następnej listu Szanownego Ks. Profesora znajduję dwa twierdzenia, które pozwolę sobie tu przeciwstawić. W pierwszem zawiera się zdanie, że na drogę, wiodącą nas ku celowi wspólnemu, rzucam kamyki w postaci pogądów swoich na kwestye wiary i tradycyi. Drugie wypowiada zarzut, że „systematycznie omijam w pisarskich pracach swoich kwestyę religijną”.
Mnie się zdaje, źe może istnieć albo jedno albo drugie. Albo zuchwale przechadzam się po winnicy, psując jej płonki i utrudniając pracę robotników, — albo, omijając ją systematycznie, nie powinnam ulegać oskarżeniu o* nadwerężanie za pomocą kamyków lub czegokolwiek w tym rodzaju. Jeżeli są poglądy — nie omijam; jeżeli omijam — niema poglądów.'
W wypadku drugim, oskarżenie zamknąć się może co najwyżej w zarzucie, że nic dopomagam do sadzenia płonek w winnicy.
Proszę o pozwolenie zajęcia chwili czasu Sz. Ks. Profesorowi rozbiorem zarzutu tego, który przecież połączonym być musi ze słowami, znajdującemi się na innem miejscu listu. Zacytowany tam wyjątek z prywatnego listu mego brzmi, jak następuje: „Posiadając w sobie pierwiastek du
chowy, dbać powinniśmy o jego rczwiiarie i doskonalenie, a dbać tem gorliwiej, im większem niebezpieczeństwem jest on zagrożony przez czas, wynoszący na piedestał materyę i t. d.” Poczem zaraz widzę w liście Szan. Ks. Profesora zapytanie: „Dlaczego Pani tej struny nigdy w pismach swoich nie porusza?”
Jakiej struny nigdy nie poiaszam? Duchowej?—Więc jakiemi są struny, poruszane w pismach moich? Czy w powieściach mc ich są obrazy i myśli, zmierzające do szerzenia zmysłowości, nieć by czaj ności, czci dk materyi pod postacią jakąkolwiek? — Jeżeli tak, proszę o wskazanie mi tycn obrazów i myśli, abym mogła łzami żalu zmyć je z papieru i z dusz bratnich. Lecz jeżeli me, jeżeli — czego pewną jestem — powieści moje zawierają najmniejszą możliwie — przy malowania życia — sumę pierwiastków zmysłowych, a usiłują na przestrzeniach najszerszych i szczytach najwyższych umieszczać skłedniki pierwiastku duchowego,- -wtedy cóż? jakie struny porusz^m? Czemże jest braterstwo ludzkie, współczucie, współpomoc, win przebaczanie, czystość rąk i sumień, głów i rąk pracowitość, m:'łośe sprawiedliwości, i to rycerstwo ducha, które przez mękę i ofiarę do śmierci umie być wiernem sprawom przegranym, lecz świętym?
Czem są te pierwiastki duchowe, dla Których od świtu aż do zmierzchu życia przechowałam cześć coraz gorętszą i wy łączniejszą, z któremi żyłam oko w oko w swoiem życiu cichem, prawie klasztornem, płynącem zdała od wrzawy i blasków świata, w blaskach i pieśniach tych tylko słońc mojej duszy?
W ierzę, że te uczucia i idee Bóg rzucił w dusze nasze, jako odblaski doskonałości Swojej, że one są strunami, wyraźnie wskazującemi pochodzenie i cele człowieka saziem- skie, że one są łącznikiem pomiędzy Stwórcą niepo,*ęc*e wielkim a stworzeniami malutkiemi, — jednak wielkiemi przez to, że posiadają te odblaski i te struny, — wielkiemi
o tyle, o ile ich nie postradają, o ile je czyi: i ą coraz mocn ą - szemi w sobie i innych.
To jedno. A drugie: Szanowny Ks:'ądz Profesci pisze: „Kwestya wiary i trądycyi.” — Trądycyi jakiej? Polskiej?— Proszę o wskazanie miejsc w pismach mcich, ra których obraziłam święty, bo męczeński majestat tradycyi narodowej, abym je mogła odwołać i unicestwić.
Lecz jeżeli miejsc takich niema, a są takie ( Widma, Nad Niemnem, Czy pamiętasz, Sueczko, Kary ery, Dwa oi.rgyny,
Austmlczijl i t. d.). w których śmiałam wobec groźnej przemocy ukazywać rodakom moim wielkość i miłość dh? tej tradycyi i idei narodowej jakc gwiazdę, nad ciemnościami gorejącą, jako słup ogristy. -wywodzący ludy z pastyń i z otchłani, — wtedy cóż Y — Czy sprawa zagrożona, niemal przegrana, które] pokorną służebnicą byłam, nie jest sprawą Bożą? — Ozy, bronąu sprawiedliwości, nie bronimy jednego z najwyraźniejszych praw Boski cl: ? -- Czy, kochając zgnębionych, siłami swemi wspierając ich s:łyłzami omywając rg ny, a może bćl ich kojąc pieśniami, nie pełnimy jednego z najważniejszych rozkazów Boge ?
Zagadnienie szkodliwości lub pożyteczności pism moich rozstrzygmęiem zostanie przez odpowiedź Szan. Księdza Profesora twierdz czy przeczącą. Jeżeli jednak odpowiedź ■wypadnie twieffóąca, — okaże się, żeśmy pracowr ikami jednej winnicy, że nikt kamieni pod stopy niczyje nie rzuca, * że jest tu tylko podział zadań, bo zasadzamy płonki swe je w miejscach winnicy rożnych, i niezawodnie też miary różnej. Szanownemu Księdzu Profesorcw; przypadła w udziale część zadania nieskończenie wznioślejsza i bliższa Tego,
Który wszystkie zadania rozdaje. Ja pracowałam tam, gdzie umieszczoną zostałam, i płonki moje dorównywują ciężarem tym, które dźwigają mrówki. Lecz z całej siły pragnęlun oddać światu, — specyaLnie krajowi mojemu—wszystko to, co mi było danem.
O tem, że prace moje posiadają miarę niedużą, jestem przekonaną tak szczerze i głęboko, że bronię ich tu ż uczuciem zawstydzenia. Wstyd mi wynosić niby to, czego małość widzę sama najlepiej, Gdyby szło o ich wartość lite- racko-arty styczną, nie broniłabym ich wcale, jak me broniłam nigdy. Owszem, piszę się najzupełniej na zarzuty, czynione powieściom moim z tej strony przez Szan. Ks, Profesora.
Od siebie jeszcze dodaję: posiadam więcej wykształcenia literackiego, niż talentu; dlatego w żadnej z prac moich me zdołałam doścignąć ideału sztuki, którego szczyty pozwala mi dojrzeć to wykształcenie.
Znając zblizka mistrzów, poczytuję siebie za robotnicę.
Ten sam cel, inne środki; znowu rozmaitość w jedności.
Wiem jednak, że, będąc robotnicą skromną, można być — w pewnych momentach zwłaszcza — użyteczną, pod warunkiem koniecznym, aby także być wytrwałą i uczciwą. Za taką siebie poczytuję. Uczyniłam mało, lecz praerwałam wiele, i mniemam, że uczciwie. W obronie tej uczciwości staję,
odpowiadając Szanownemu Ks. Profesorowi na. wzmiankę
0 „Antyfonie” i ustęp o „Ascetce”.
Pierwszeństwo daję drugiemu, aby co prędzej wyrazić uczucie przykrego zdumienia, którem ustęp ten mnie przejął. „Ascetka” — pisze Sz. Ks. Profesor — jest paszkwilem na klasztory i życie klasztorne.” Ależ przeciwnie: w wyobraźni mojej i tych czytelników, którzy mi o niej mówili albo pisali, posiada ona raczej charakter idylli klasztornej! — Z twierdzenia tego zaraz się usprawiedliwię.
Prawdą jes^ że Siostra Meci ty^da posuwa się za daleko w swojej wzgardzie dla śwula i ludzi, że rcz- nija się przez to z duchem narnc Chrystusowej, że w jej unicestwianie się fizyczne i dichowe wchodzi pierwiastek dumy i egoizmu. Czyliż przecie w mniemaniu samegc Kościoła każdy zakonnik jest, świętym, rozumiejącym ze ścisiością i stosującym z wiernością zupełną cnotę chrześcijańską? Nie miałam zamiaru przedstawiać Siostry Mechtyldy jako świętą,— niemniej jest to w pojęciu mcjem istota wysoce szlachetna
1 czysta, której boleść niezmierna ma źródło nietylki w zia- nionem sercu własnem, *ecz teikże w widoku ran świi.ta,— która ognia boleści nre poszła gasić u źródeł mętrych, — której błędem samym jest rozpacz nad 'ńemcżnością ujrzenia w świecie i doścignięcia w sobie — doskonałości.
Ta rozpacz jest błędem z punktu etycznego, jako brak wyrozumiałości i :n i i osierdzia dla braci słabych i grzeszny ch, niemniej przeto braci,—a z punktu religijnego — .,ako sprzeciw ianie się woli Stwórcy, Który sam, eden wie, jakie, dlaczego i do jakiego celu ostatecznego wiodące drog* dla tworów i stworzeń Swoich wykreślił. Ta rozpacz — to mt lancholia, choroba dusz zwichniętych, lecz zawsze szlachetnych i głębokich, bo liche i płytkie doświadczać jej nie mogą, żada- walniane i pocieszane rzeczami lichemi i płytkiemi.
Siostra Mechtylda — dusza wyższa nad takie zadowolenie i pociechy — pod wpływem ciosu, nadwerężającego jej równowagę duchową, staje się pasi,wą melancholii,' niezgodnej z nauką chrześcijańską, bo dusza, skąpana w jej ciem« nych nurtach, traci ufność, słodycz i ochotę do czynów n iio- ści, czyli, jak mi się zdaje, pryncypalne cnoty chrześcijańskie.
Następnie Siostra Mech ty Idź, oddając się w służbę Chrystusowi, nie spełniła jednego z pry ncy palnych rozkazów — nie przebaczyła. Sama nie zeznawała przed sobą tego, że ns dnie jej duszy, przytłoczone przez czas i życie świątobliwe,
tają się jednak żmi je urazy ostrej, goryczy nie wypłakali ej, żalów uśpionych, lecz nie umartych. Wszystko to budzi się i daje znać o sobie na widok dziecięcia tycb, którzy byli kiedyś -- niezbyt jeszcze dawno — mordercami nie tylko jej szczęścia osobistego, lecz wiary w możliwość na ziemi dobra, prawdy i szczęścia, z niemi zgodnego.
W miłości dla Boga Siostry Mech tyldy jest wiele nienawiści dla ludzi, a taka miłość nie jest miłą Bogu. Siostra Mechtylda tedy nie jest świętą, lecz nie przestaję utrzymywać, że jest istotą zupełnie wyższą, bo dla ran swoich szuka najczystszych balsamów w idei najwyższej, bo, udręczona przez ludzi, dręczy nie ich, lecz siebie, bo nakoniec, oświecona przez promień litości, który w duszę jej pada od cierpień niewinnego dziecka, pojmuje wielkie prawo miłosierdzia, przebaczenia i z narażeniem się na śmierć prawie niechybną idzie pełnić ich dzieła najwyższe.
Ale to, co w Siostrze Mechtyidzie widziałam skażonem i zwichniętem, chciałam przedstawić doskonałem w Matce Romualdzie. Postać ta miała być, w wyobrażeniu mojem, pięknem i czystem upostaciowaniem cnoty chrześcijańskiej. Posiada i ona słabości swoje, — nie jestże człowiekiem? Jakże blade, nieplastyczne, nieprzekonywające są postacie powieściowe, z jednego łomu marmurowego kute i obleczone w nieskazitelną i nienaruszoną białość marmuru!
...
kadorka1