Orzeszkowa Eliza - PATYOTYZM I KOSMOPOLITYZM.rtf

(572 KB) Pobierz

ORZESZKOWA ELIZA

PATRYOTYZM I KOSMOPOLITYZM

 

 

Stólecie nasze niewątpliwie nazwanem zostanie przez czasy przyszłe: wiekiem krytyki. Skłonność do powąt­piewania i bacznego, podejrzliwego niemal rozbioru pojęć i zjawisk, odziedziczyliśmy po umysłowych przod­kach naszych z drugiej połowy zeszłego wieku; wzmo­cniły ją i w szerokich kręgach społecznych rozpowsze­chniły, potęgujące się wciąż i mnóstwem strumieni w ogół wsiąkające, badania tegoczesnej wiedzy. Wszystko co istnieje, tak w umysłowości dzisiejszej, jak w naj- rozliczniejszych dziedzinach społecznych spraw, zmierzać się zdaje -do wzmożenia i rozpowszechnienia ducha krytyki i rozbioru. Tak jest, bo tak być musi, a skoro tak jest na całej przestrzeni umysłowości i etyki dzi­siejszej, możeż być inaczej na jednym z jej punktów, na tym mianowicie punkcie, kędy wszystkie dotąd wieki i ludy oddawały cześć głęboką i wątpliwościom żadnym nie poddawaną idei, noszącej w nowożytnych mowach nazwę—patryotyzmu?

Czy w tejże samej postaci wspaniałej i z tem samem niepokalanem obliczem stoi ona i dziś przed ludźmi? Nie wszędzie i nie przed wszystkimi. Istnieją pewne miejsca i warstwy społeczne, krytycyzm których, dla przyczyn rozlicznych, zwrócił się i w tym także kie­runku.

Daremniebyśmy zamykali oczy, aby nie widzieć i uszyj aby nie słyszeć; — są miejsca, istnieją sfery spo­łeczne, które na ideę tę patrzą z podejrzliwym scep­tycyzmem. Najupartsze zaprzeczania istnienia faktu tego nie sprawią, aby nie istniał.

Lecz cóż czynić mają ci, którzy po praco witem wniknięciu w istotę jej i głębię, po wszechstronnym rozejrzeniu się w kierunkach jej i wpływach, pozostali wiernymi opuszczonej przez innych idei, a przytomną i oświeconą myślą uznali prawdę jej i wielkość? Płacz tu marny, trwoga nieużyteczna, gniew szkodli­wy;—jedynym orężem skutecznym ten, który ukuty z tego samego kruszcu, z jakiego powstała broń przeciw­ników, od ducha czasu uczy się sposobów walczenia. Przeciw krytycyzmowi—postawić krytycyzm, na pyta­nia dać odpowiedzi, uznawszy fakt za istniejący—iść ku przyczynom jego i wskazywać je ludziom, aby wie­dzieli jakiemi są źródła myśli ich i uczuć,—oto środki, z pomocą których jedynie bronić można idei wszelkich i obronić je w obec pokoleń, których łzy i wyrzekania nudzą bardziej, niż roztkliwiają, które gromionemi być nie lubią, rozkazom opornie się stawią, a przekona- nemi zostać żądają. "Wytłómaczyć i przekonać—jedyna to dziś droga, którą dosięgnąć można zamierzonego celu. Drogę tę obrać powinien każdy, kto z miłością, dla bronionej przez się sprawy, łączy znajomość czasu swe­go i spółczesnych sobie ludzi. Przedmiotowe, bezstron­ne, beznamiętne traktowanie przedmiotu,—traktowanie, oparte na dowiedzionych prawdach nauki, na poznaniu istotnych właściwości natury ludzkiej i na wiedzy o

popędach i potrzebach społeczeństw dzisiejszych,—me­toda to pracy trudna różnostronnie, lecz dziś obowią­zująca ściśle i niezłomnie.

Obowiązek posiada tu tern większe znaczenie, a spełnienie go wydaje się tern pilniejszem i nieodzow­nie) szem, że naprzeciw odwiecznego tego strumienia uczuć i przekonań, wytryskuje na powierzchnię prąd inny, nie tak nowy, jak o tem mniema wielu, lecz co­raz wyraźniejszy i wzmagający się w siłę,—prąd idei, zwanej kosmopolityzmem.

Konieczność zachodzi pilna, aby ludzie, -porywani nowym tym prądem, zapoznali się gruntownie z istotą jego i wpływami, jasno ujrzeli: w jakie rozbiega się on kierunki, gdzie jest i być powinien naturalny kres jego biegu. Trzeba także, ażeby oba prądy te, umieszczone na jednym obrazie, zmierzyły się z sobą i uległy po­równawczej ocenie; ażeby historya ludzkości i tworząca historyę przyroda. człowieka, określiły naturalne ich łożyska, nadały im nad sercami i umysłami ludzkimi prawa takie, jakie każdemu z nich są należne.

Pytania na tym punkcie etyki i umysłowości, przez krytycyzm pewnych miejsc i sfer społecznych zadawa­ne, są następujące:

1) Ozem są zbiorowe gruppy ludzkości, zwane na­rodami: sztucznym wytworem przypadku lub dowolnych jakichś urządzeń albo naturalnym tworem przyrodzenia ludzkości i świata? i czy istnienie grupp tych, z niena­ruszalnością indywidualnych praw ich i właściwości, uwa­żać należy za jedną z dobroczynnych lub szkoliwych, pomocnych lub zgubnych form bytu ludzkiego na ziemi?

2)              Ozem jest patryotyzm? uczuciem tylko instynktow- nem, ślepem, sztucznie obudzanem i podtrzymywanem,— uczuciem, które, przy wyższym cywilizacyjnym rozwoju ludzkości, zniknąć może lub nawet powinno,—czy też ideą, czerpiącą część siły swej z przyrodzonych i po­tężnych władz uczuciowych człowieka, lecz źródło swe mającą także w potwierdzanych przez rozum pobudkach moralnych i w wytwarzanych przez rozum pojęciach i kombinacyach?

3)              Jeżeli patryotyzm jest uczuciem i zarazem ideą, należyż uważać go za wytwór dobrych lub. złych wła­ściwości natury ludzkiej, błędnych lub ku prawdzie wiodących pomysłów i kombinacyi ludzkiego umysłu? Czy ulegał on i dla czego ulegał kierunkom błędnym i szkodliwym? Jestże możliwem doskonalenie jego i modyfikowanie wedle modyfikujących się wciąż z bie­giem czasu modeł wszechstronnego ludzkiego bytu?

4)              W jakim stosunku patryotyzm zostaje względem idei innej, zjawiającej się w obec niego z pozorami absolutnego z nim antagonizmu? Ozem jest Kosmopoli­tyzm? Czy istotnie dwie idee te wyłączają się wzajem bezwzględnie i bezzaradnie, lub może, gdy każda z nich właściwe otrzyma określenie i we właściwśm ło­żysku zamknie prąd obudzanych przez się uczuć i my­śli, czy przez wzajemne na siebie oddziaływanie, obie nie posiądą doskonałości wyższej i silniejszymi niż dotąd nie staną się motorami dla uszczęśliwienia i udoskona­lenia ludzkości?

O przyczynach i prawach bytu indywidualności zbiorowych, czyli narodów.

Starajmy się ująć zagadnienie u samych jego pod­staw i przedewszystkiem rozpatrzmy się w przyczy­nach i prawach bytu rozlicznych grupp, na które rozpa­da się ludzkość, czyli narodów; zobaczmy też, czy roz­dział ten sztucznym jest lub spowodowanym natural­nym rozwojem ludzkości, zarówno jak naturą zamiesz­kiwanego przez nią globu. Nauka, która na ten punkt zagadnienia pierwsze rzuca światło, jest Etnologja, czyli nauka o ludach, o pierwotnem powstawaniu ich, różnicach i wspólnościach, pomiędzy nimi zachodzących.

Jak we wszystkich prawie gałęziach wiedzy, tak i ' w Etnologji, znajdujemy u samego źródła spór i nie­zgodę. Dwoją się tu zdania, co do punktu wyjścia ludzkości, który mistrze nauki jedni widzą w jednem miejscu i w jednej prarodzicielskiej parze (Agaszis, Quatrefages, Flourens etc.), drudzy spostrzegają na wielu punktach ziemi i w wielu pniach początkowych, (Darwin, Heckel, Amerykańscy Etno i Antropo-logowie). Po stronie jednych i po stronie drugich stoją fakty ważne, a dotąd niepogodzone, takie, jak np. możność powstania potomstwa z połączonych ze sobą jednostek dwu odmiennych rass ludzkich, co z odmiennymi gatun­kami zwierzęcymi zajść może tylko przez długą pracę chowu i przystosowywania,—a zkądinąd znowu, głębo­kie, zasadnicze niemal różnice, zachodzące nietylko w flzyologicznym ustroju rass i ludów, jak: w kształcie i

objętości czaszki, kącie twarzowym, budowie włosa, kolorze skóry i t. d., ale w czynnościach i processach umysłowych, objawiających się w językach, religjach, cywilizacyach. Spór ten u źródła, roztrzygnięcie któ­rego dokonanem być może tylko przez nowe odkrycia, któreby stwierdziły obustronnie dotąd czynione hypo- tezy, dla’kwestyi o istocie i prawdzie indywidualności narodowych, ważnym jest przez to tylko, iż wskazuje wielkość różnic, zachodzących pomiędzy rozlicznemi grup- pami ludzkości taką, iż badaczów swych wprowadzić mogła na myśl, różnorodnego ich pochodzenia, czyli, że przedstawiła im ona dość faktów, aby dowodzić mogli, iż ludzkość nie stanowi jednego gatunku istot. Nie­równie ważniejszém dla kwestyi jest to wszystko, co nastąpiło potém, po tym mroczhym i wątpliwościami otoczonym momencie pierwobytu. Etnologji przyby­wają tu z pomocą nauki i prace inne: antropologja, od­słaniająca nam pod postacią t. zw. kopalnych zabytków, budowę i sposób życia pierwotnego człowieka; wyko­pywane też, lub na skałach, kamieniach, trumnach wy- czytywane napisy i rysunki prastarożytnego świata, jedyne źródła historyczne do epoki pierwotnego zadzie- rzgania się węzłów społecznych; odkrycia i opisy pod­różnicze, które, ukazując nam ludy, przebywające obecnie pierwsze stadya rozwoju, pozwalają Socyologji, téj no­wonarodzonej nauce o powstawaniu i rozwijaniu się społeczeństw, odgadywać przeszłość ludzkości tak, jak słynny naturalista, z jednego żebra, czy zęba, przez assocyacyą i kojarzenie faktów, odgadł ustrój i sposób bytu przedpotopowego źwierzęcia.

Odkrycia i pewniki, na wszystkich drogach tych zdobyte, nie tłómaczą nam jeszcze rozłamania się ludz­kości na zasadniczo różniące się z sobą rassy, lecz zu­pełnie już jasno i dowodnie ukazują przyczyny i spo­soby powstawania ludów, szczepów i plemion.

Jak daleko sięgnąć może w kierunku tym wzrok ludzki, wszędzie i zawsze, jako pierwszy zawiązek uspołecznienia, spostrzega on rodzinę w formie nie­wyłącznej zapewne i należącej do specyalnej jakiejś cywilizacyi naszej lub innej, owszem w najrozmaitszych postaciach i kombinacyach, zaopatrzoną jednak w pew­ne cechy ogólne i podstawowe: jak wspólne wyżywia­nie i wychowywanie potomstwa przez obojga rodziców, władza rodzicielska, niekiedy macierzyńska, najpowsze­chniej ojcowska, nad dziećmi i—solidarność członków rodziny w posiadaniu i podziale dóbr, będących jej wła­snością. Jakkolwiek temu powszechnemu istnieniu ro­dzinnych związków u ludów przedhistorycznych zaprze­czali pewni znakomici uczeni (John Lubbock), to jednak początkowanie rodziny, spostrzegane już w samym świe- cie zwierzęcym (Darwin, Abstamnung des Menschen) i fakty, znajdowane u ludów, dziś znajdujących się w nie­mowlęctwie, jak np. przysłowie Weddów, z wyspy Cey- lon, twierdzące, iż śmierć tylko rozłączyć może męża z żoną, utrwaliły w nauce przekonanie, że takim najpo­wszechniej być musiał początek zlewania się osobników ludzkich w zbiorowe ciała. (Pesehel, „Nauka o ludach;“ Bagehot, „O początku narodów“). Rodziny, w przeciągu czasu rozrodzone, rozpadały się na wiele gałęzi, wytwarza­jących sobie stopniowo odrębne i samodzielne warunki

istnienia. Wielka ilość odrośli takich, z jednego pnia wychodzących, tworzyła ród, ciało zbiorowe z organiza- cyą, daleko już więcej składową od pi*ostego ustroju rodziny, spójne jednak, ściśle z sobą związane pamięcią pochodzenia wspólnego i solidarnością interessów, ujaw­niającą się najlepiej w absolutnie obowiązującem prawie zemsty za krzywdę, wyrządzoną któremukolwiek z człon­ków rodu. Prawo to zemsty nie było zapewne czem innem, jak zmięszaniem uczucia przywiązania rodzinnego z uczu­ciem potrzeby bronienia interessów wspólnych, gwaran­towania wspólnego bezpieczeństwa i wspólnej czci, przed napaściami, któremi ścigaćby ich mogły rody inne. Sia­dy prawa tego do niedawna jeszcze istniały w Europie, pod postacią słynnej Korsykańskiej wendetty, jak rów­nież Klany Szkockie przedstawiały w bliskiej jeszcze przeszłości żyjący zabytek tego drugiego stadyum uspo­łeczniania się ludzkości.

Lecz przyszła chwila, w której przy wzrastającej wciąż liczbie osobników ludzkich, przy zwiększających się bogactwach, otrzymywanych za pomocą zwycięztw, nad przyrodą odnoszonych, wobec potrzeb, które pom­nażały się wraz z bogactwami i niebezpieczeństw, któ­re groziły wraz z doskonaleniem się uzbrojenia i wal­ką o lepsze miejsce pod słońcem, rody, przechowujące pamięć o wspólnem pochodzeniu, złączone z sobą jedno­ścią mowy i sympatyami, powstającemi z fizyologicznych i psychicznych podobieństw, uczuły popęd do zlania się w spójniejszą jeszcze, solidarniejszą całość i—poddając się władzy jednego człowieka i jednych praw, zakreś­lając sobie jedne cele obrony lub zdobyczy i obowiązu­

jąc ściśle wszystkich członków swych do wspólnego ku celom tym dążenia, utworzyły — lud, trzecie i do dziś przez ludzkość nieprzekroczone stadyum uspołecznienia.

W jaki sposób, następnie, ludy, rozradzając się i w poszukiwaniu możności i ułatwień bytu posuwając po przestrzeni ziemskiej wciąż dalej i dalej, rozłamywały się z kolei na szczep i jak szczepy te, przechowując mniejsze lub większe podobieństwo cech fizyologicznych, charakterowych i językowych, tworzyły z kolei plemio­na, ciała o luźnych już, samoistnych, a często i wrogich sobie członkach,—mniej nas już to w tej chwili zajmo­wać powinno.

W tej chwili zapytać się musimy o dalsze losy grupp tych, które powstały ze zlania się pewnej ilości rodów w całość, ściśle spojoną jednością władzy, praw, potrzeb i prac, a więc sposobów bytu, celów i zobowią­zań.

Losy te były najróżniejsze, tak różne, jak różnśm jest na globie naszym natężenie spływającego nań sło­necznego światła i ciepła, jak różnemi są w łonie globu zawarte materye, odżywiające organizm ludzki, jak nie- przebranemi, w rozmaitości swej, są obrazy, roztaczane przed oczami ludzkiemi, tymi przewodnikami wrażeń, rodzących uczucie i myśl, przez przyrodę umiejącą na- przemian zachwycać i trwożyć, roztkliwiać i hartować, uszczęśliwiać i nękać. "W poszukiwaniu miejsc, któreby jak najlepiej zabezpieczyć je mogły nie tylko od za­głady, ale i od cierpień, wemigracyach, spowodowywa- nych wyjałowieniem źle wyzyskiwanego gruntu, współ- ubieganiem się i przeludnieniem, szczepy, odrywając się

u

od pnia macierzystego, pokrywały sobą przeróżne pun-

*

kty globu, osiadały i praeowicie zagospodarowywać się usiłowały w upalnych podzwrotnikowych, zarówno jak w podbiegunowych, mroźnych sferach, na szczytach gór, zarówno jak w głębiach dolin i na rozłogach równin i stepów, przy biegach rzek, nad brzegami mórz, w cie­nistych tajnikach puszcz.

Pomiędzy fizyologicznym ustrojem ich, a cechami i wpływami natury otaczającej, zachodzić musiały często­kroć i z konieczności srogie niezgody, którel z postępem czasu usuwały się, znikały stopniowo przez długą, cięż­ką, tragiczną pracę przystosowywania się organizmu do otaczających go warunków. Praca to być musiała cięż­ka i tragiczna, bo śród niej jednostki, podołać jśj nie mogące, ginęły, pozostawały zaś i rozradzały się te tylko, które zdołały z otaczającą je przyrodą w najlepszej żyć zgodzie, co więcej, jak najskuteczniej ją wyzyskiwać z pomocą zdobywanej, a przez dziedziczenie zwiększającej się coraz zgodności własnych cech i narzędzi z jej za­sobami i wpływami. Tym sposobem powstawały fizyo- logiczne właściwości różnych plemion i szczepów, roz­mnażały się i dojrzewały te głębokie i częstokroć za­sadnicze różnice, które nauka dzisiejsza spostrzega w budowie ich organizmów, w ustroju i dźwięku ich języ­ków, w popędach temperamentów, jak w skłonnościach i sile umysłów. Lecz różnice te, w temperamentach, charakterach, umysłach i językach, warunkowane dziś układem tkanek mózgowych i nerwowych, budowy skie- letu i krtani, powstały i z innych jeszcze przyczyn,— z przyczyn, daleko bardziej skomplikowanych, jak działa­

nie przyrody na organizm zwierzęcy i przystosowywa­nie się organizmu tego do otaczających go żywiołów. Przyczyny te spoczywały nie w samych już tylko pro­cesach fizyologicznych, lecz poszukiwać ich trzeba tak­że na drodze psychologicznych badań,—na drodze badań nad wychowaniem, udzielanem ludom przez cały ten zbieg, całą tę niezmierną plątaninę dążeń i przeszkód, upad­ków i tryumfów, strat i zdobyczy, używania, niedostat­ków i doświadczeń, które składają się na to, co zowiemy historyą.

W coraz bardziej rozrjaśniającem się przed nami za­raniu pierwszej historycznej doby, spostrzegamy ludź- kość, rozbitą już na gruppy liczne a różnorodne, z któ­rych każda posiada własną swą flzyonomiję, własny swój sposób bytu i pracowania, własny swój ustrój wewnę­trzny, własne wierzenia i dążenia, z których, słowem, każda, pod wpływem przyrody i pierwotnej historyi, wy- tworzyła się w odrębną, pośród wszystkich innych, wy- pukłemi linjami zarysowującą się indywidualność. Tu, na wązkim pasie gruntu, użyźnianego wylewami dobro, czynnej rzeki, zbiła się ludność gęsta i pracowita; bo wdzięczna, lecz uprawy pilnśj wymagająca ziemia u- dzifelała jśj darów swych w zamian tylko poniesionych trudów. W ludzie tym, dzięki nagromadzonym bogac­twom, wytworzyła się kasta, mająca możność, a potem obowiązek krzesania i wzmagania umysłowych świateł,— kasta kapłanów, która w świątyni, poświęconej słońcu (Heliopolis), oddawała cześć!jedynemu Bogu i ciekawem okiem badała usiane słońcami niebieskie stropy; której absolutny jednowładzca kraju kornie ulegał, a od któ-

réj, pomimowoli jéj może, promienie wiedzy, tchnienia wysokich pojęć i dążności, rozchodziły się po całej prze­strzeni krają. To też pomniki pisane i ryte, a staro­ścią swą sięgające niekiedy pięciu tysięcy lat przed erą naszą, ukazują nam lud ten, wyznający najszczytniejsze prawdy moralności (Pierret Petit, „Manuel de Mytho­logie;“ Paul Queysse, „Idées morales de l’ancien Egypte, Revue littéraire et polit. 1878, 18 Mai“), oddany zaję­ciom rolniczym, znający wszystkie słodycze i dostojeń­stwa domowego i towarzyskiego życia. Obrazy życia Egipcyan, znajdowane na ścianach nekropoljów, ukazu­ją się zdumionym oczom mężów nauki, jak w słońcu skąpana sielanka z młodzieńczych lat ludzkości.

Inaczej było tam, gdzie bliskość morza, istnienie mięczaka, zaopatrzonego w ciecz purpurową, świetnie ubarwiającą tkaniny i gatunku piasku, z którego szkło wyrabiać się dawało, obudziły w danej gruppie ludz­kości ciekawość dalekich światów, nauczyły ją sztuki żeglarskiej, dały popęd do przemysłu i handlu. Tu indywidualność narodowa wyrabia się enei*giczna, ruch­liwa, mniej o umysłowe, niż o materyalne zyski dbają­ca, pchająca statki swe ku lądom obcym, aby na nich korzystne zakładać osady. Tu, pod grozą zwalczanych wciąż morskich burz i bałwanów, w zawrotnych niepo­kojach handlarskiego żywota, zamiast słonecznego bó­stwa z Heljopolis, które, mieniąc się w przeróżne po­stacie, z przyrody zapożyczane, przyświecało E^ipcya- nom światłem bratniem nieledwie, samą nawet potęgę jedynowładztwa łagodzącem, urodził się potworny bóg Molloch, z piersią spiżową, napełnioną wiecznie gore­

jącym płomieniem, a spragnioną błagalnych i pokutnych ofiar z niemowląt. Tu, religijne wierzenia, odpowia­dając zajęciom i upodobaniom ludu, który je wytworzył, zamiast abstrakcyjnego boga Egipcyan, lub poetycznych bóstw, które wraz z przezroczem niebem i mirtowymi gajami Grecyi, na świat przyjść miały, przedstawia czci i hołdom ludzi, szereg dobroczynnych ludzkich genju- szów, wynalazców statków morskich, igły magnesowej, budownictwa, strycharstwa i przeróżnych narzędzi, rę­kodzieł i przemysłu. (Pierret Petit, Manuel de My* thologie).

Wszak Fenicyanie są szczepem Semickiego plemie­nia, tego samego więc, z którego początek otrzymał lud Izraelski. A jakaż niezgłębiona rozpadlina różnie rozdziela dwa te braterskie, zda się, ludy! Oi roztaczają działalność swą na całą niemal przestrzeń znanego w onczas świata, ci przed wpływami świata tego zamy­kają się szczelnie w ojczystej swej krainie; tu wyra­biają i zabarwiają drogocenne tkaniny, kupczą, wędru­ją, gonią za zyskami,—tam, w ciszy i poezyi rolniczego życia, sieją zboża, uprawiają winną latorośl i, owocowe drzewa. Tu, nakoniec, w Fenicyi, dziewice, poświęcone bóstwu miłośnej roskoszy, chóry strojnych Bajader, odbywają w świątyniach lubieżne tańce i, rozsypane po drogach, wyciągają ku przechodniom miłośne obję­cia; tam, w Palestynie, powstają surowe szkoły proro­ków, stróżujących wierze narodowej i narodowym spra­wom w nieporównanej powadze i czystości. Nie tu jest miejsce dla porównawczych studyów historycznych, nie będziemy zatem mnożyli przykładów; powyższe

2

wystarczą dla przypomnienia nam, że, w pierwszem zaraniu historycznego życia ludzkości, narody różne stały już w obec siebie, jak różne z sobą zbiorowe osobniki, jak różne z sobą wytwory czynników fizycz­nych i psychicznych, które urabiały je i wychowywały przez wieki. Kto w uważnej pamięci przesnuć zechce cały, długi wątek historyi, ten wiedzieć będżie, że tak było zawsze i wszędzie, że wątek ten nie był nigdy nicią jednolitą, lecz pasmem przędz, z jednego może , początku wypływających, lecz rozmaitej barwy i mocy, ostatecznie, ku jednemu może kresowi zdążających, lecz w dążeniu tem zakreślających linje i zwroty najprze- ciwniejsze sobie.

Nie idzie zatem, aby zbiorowy osobnik taki nie ule­gał nigdy zmianom żadnym, aby istnienie jego nie pod­legało tak, jak istnienie pojedynczej jednostki, prawu przemian, przekształceń i śmierci. Indywidualność na­rodowa podatną być musi zmianom i przekształceniom już przez to samo, że zmieniają się i przekształcają warunki fizyczne zamieszkiwanego przez nią punktu ziemi, a wychowanie historyczne, które otrzymuje, zmie­nia też, przekształca i rozmnaża psychiczne jej właści­wości. Stać się może i stawało się niejednokrotnie, iż pod wpływem nowych warunków, sprowadzonych przez uprawę miejscową lub ościenną, naród wyłącznie wprzódy rolniczy stał się handlarskim i przemysłowym, że prądy cywilizacyjne, przez niego samego wyrobione lub od innych zbiorowych osobników przybyłe, na miejsce daw­nej jego religijnej wiary przyniosły inną, dawne jego stosunki domowe i towarzyskie, rozprzęgły na rzecz

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin