Nowy32(1).txt

(25 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 31
Lorda Senedai obudziły zapachy ognisk i pieczonego mięsa oraz głosy szamanów przewodniczšcych pieniom i modlitwom o wsparcie duchów i obecnoć na polu bitwy mocy pradawnych wojowników.
Obrócił się na sienniku i spojrzał na lekko wypukły dach swego namiotu. Posłuchał głosów swych ludzi i szeptu wiatru w obozie, potem westchnšł, głęboko i powoli. Usiadł, rozmasował dłońmi twarz i przeczesał splštane włosy.
 Wachmistrzu!  zawołał i zasłona namiotu odsunęła się niemal natychmiast, ukazujšc wysokiego, acz bardzo młodego wojownika. Pod opalonš skórš prężyły się twarde mięnie. Miał szarš, obcisłš koszulę bez rękawów, a włosy przycięte tuż przy czaszce były oznakš jego rangi.
 Panie?
 Futra i niadanie  rozkazał.
 Panie  wojownik skłonił się i wyszedł.
Senedai niechętnie zwlekł się z łóżka, przeszedł kilka kroków do wejcia i uchylił zasłonę. Na zewnštrz półmrok panujšcy przed witem był jeszcze pogłębiony przez gęstš mgiełkę drobnego deszczu spadajšcego z zachmurzonego nieba. Jedyne wiatła pochodziły z rozlicznych ognisk obozu, gdzie przyrzšdzano posiłki. Ziewnšł i cofnšł się do rodka namiotu, którego wnętrze było stosunkowo ciepłe.
 No i po modlitwach  mruknšł.
Mokre pole bitwy było ostatniš rzeczš, jakiej potrzebował. Krew i tak miała je skropić, ale deszcz na trawie oznaczał liski grunt od samego poczštku, a miał przeczucie, że mimo przewagi liczebnej będš potrzebować wszelkich dogodnych okolicznoci.
Podczas bezsennej nocy rozważył wszystkie dostępne im możliwoci, żałujšc bardzo, że katapulty pozostały w Julatsie, czekajšc na oblężenie Dordover. Mógł spróbować po prostu zmiażdżyć wrogów siłš uderzenia i tłumem swoich ludzi, wdeptać ich ciała w błotnistš ziemię. Jednak taki szturm musiałby osobicie poprowadzić, a nie pragnšł dzi umrzeć.
Zjadł i ubrał się szybko, a potem wyszedł na zewnštrz. Niebo rozjaniało się powoli. Natychmiast podbiegł do niego Wesmen i wcisnšł mu w dłoń wiadomoć. Była jeszcze zapieczętowana.
 Kto to przyniósł?
 Kurier z Kamiennych Wrót, panie. Przybył na chwilę przed twym przebudzeniem.
Tessaya przysyłał wieci. wietnie. Senedai odwrócił się i otworzył list, podchodzšc do jednego z ognisk, by zapewnić sobie odpowiedniš iloć wiatła. Przeszedł pomiędzy gromadš wojowników ostrzšcych broń, przygotowujšcych futra, trenujšcych albo zwyczajnie rozmawiajšcych. Zewszšd dobiegały go odgłosy budzšcego się do życia obozu. Psy szczekały i warczały, wykrzykiwano rozkazy, ogień strzelał wesoło, płótna namiotów łopotały, a wszędzie rozlegały się bojowe pieni. Trudno było nie zachować wiary w zwycięstwo. Wrogowie nie mieli dokšd uciec, a nawet dla niedowiadczonego wojownika byłoby jasne, że jest ich zbyt mało.
A jednak Senedai w duszy skrywał wštpliwoci. Wiadomoć od Tessayi pogłębiła jedynie jego obawy. Miał nadzieję, że wódz plemion Paleon przybędzie tego ranka, by zapewnić im zwycięstwo. Tymczasem plan uległ zmianie. Tessaya otrzymał wieci od niedobitków armii Taomiego o silnym oddziale nadchodzšcym z południa. Senedai miał wykonać zadanie bez żadnego wsparcia. Tessaya planował połšczyć się z wojownikami Taomiego i zniszczyć wroga z południa. Potem mieli ruszyć do Koriny, przesyłajšc wczeniej posiłki do obrony Julatsy.
Zwycięstwo było pewne, tymi słowami kończyła się wiadomoć. Duchy były im przyjazne, a bogowie ich wrogów odwrócili wzrok. Tessaya tego dopilnował.
Tylko że Tessaya nie miał się zmierzyć z tym, z czym musiał Senedai. A w miarę jak słońce rozwietlało niebo, ukazujšc zamaskowanych wojowników stojšcych nieruchomo przed ruinami, jakby nie poruszyli się od poprzedniego wieczoru, lord Wesmenów poczuł lęk i modlił się o co, co pozwoliłoby mu uniknšć upokorzenia.
Gdzie z tyłu szczeknšł pies, ale natychmiast uciszył go szorstki głos. Znał przynajmniej częć rozwišzania. Rzucił list w ogień i przywołał swych kapitanów, by wydać rozkazy przed bitwš.

* * *
W gasnšcym wietle pónego popołudnia generał Darrick siedział przy prowizorycznym stole z mapami, w towarzystwie Blackthornea, Gressea i zmęczonego Połšczeniem maga. Wesmeni zatrzymali się i okopali. Jak donieli zwiadowcy, Tessaya zdołał dołšczyć do niedobitków armii południa.
 O co w tym wszystkim chodzi?  zapytał Gresse. Włanie wysłuchał raportu z Połšczenia i obaj z Blackthorneem patrzyli na Darricka pytajšco.
 Niestety, dzieje się co, o czym nie macie pojęcia. Wybaczcie, że nie powiedziałem wam wczeniej, ale wydawało się, że nie ma to sensu, poza tym musielimy skupić się na walce z Wesmenami.
 A co dokładnie się dzieje?  zapytał ostrożnie Gresse.
 To może zabrzmieć naiwnie i niewiarygodnie, ale przysięgam, że to wszystko jest prawdš  generał rozejrzał się dokoła, upewniajšc się, że nikt nie może ich usłyszeć.  Na niebie nad Parvš jest... dziura. Powiększa się, a kiedy jej cień w południe zakryje całe miasto, czeka nas inwazja smoków. Nie pytajcie mnie, jak ani dlaczego, ale tak będzie. Krucy i Styliann próbujš znaleć sposób na zamknięcie tej dziury. On wrócił do Xetesku, a oni ruszyli do Julatsy. Mnie pozostało tylko modlić się, by tam dotarli i najwyraniej im się udało. Teraz jednak Wesmeni, choć zabrzmi to miesznie, zagrażajš nawet sobie, i my musimy ich jako powstrzymać.
 Ale dlaczego Wesmeni ich cigajš? W końcu ponad dziesięć tysięcy wojowników ruszyło za szóstkš ludzi.
 Sš przekonani, że Krucy zamierzajš sprowadzić tu smoki. To znaczy, że w ogóle nie zrozumieli, co się dzieje, ale tak włanie mylš. I to jest nasz problem. Co więcej  cišgnšł Darrick  tłumaczy to, dlaczego Tessaya wyruszył. Spójrzcie  wskazał na mapę.  Poczštkowo Tessaya planował ić na Korinę, jak tylko jego południowa armia zajmie Gyernath, a północna Julatsę. W ten sposób odcišłby zaopatrzenie na całym odcinku północ  południe, izolujšc dwa najpotężniejsze kolegia, Xetesk i Dordover. Lystern mógłby się zajšć póniej. Ma dziesięć tysięcy rezerwy do obrony obydwu miast i przełęczy, więc nie musi się martwić. Wie także, albo tak mu się wydaje, że nie istnieje już żadna zorganizowana obrona Wschodu, więc  nawet kiedy Złodziej witu wyeliminował WiedMistrzów i ich magię  cišgle wierzy, że może podbić Balaię. Chce teraz zajšć Korinę i odcišć główne zaopatrzenie na linii wschód  zachód, by złamać morale Balaian.
Patrzyli na siebie w milczeniu. A Darrick mówił dalej.
 Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Po pierwsze, Gyernath przetrwało atak i nadal stoi. Jakby tego było mało, wy dwaj i gromada wieniaków  generał starał się włożyć w to okrelenie jak najwięcej szacunku  rozbilicie resztę jego południowych sił, co, z czego dopiero niedawno zdał sobie sprawę. Ponadto na wschodzie pojawili się Krucy, Styliann i ja. Krucy opucili oblężonš Julatsę, a Wesmeni, prawdopodobnie dzięki torturom, uzyskali odpowiedzi na pytanie dlaczego. Tyle że błędnš. Senedai wie teraz, że musi działać szybko, więc niszczy wszystko po drodze. Zdaje sobie sprawę, że nie będziemy w stanie odbić przełęczy, ale chce zlikwidować wszelkie zaopatrzenie, stšd spalenie Kamiennych Wrót. Zmierza do Koriny, ale nie chce nas pocišgnšć za sobš do domu Septerna, żebymy nie mieli szansy powstrzymać jego drugiej armii, zanim nie zniszczy ona Kruków. Gdybym wierzył w to, co oni, zrobiłbym to samo. Krucy już parę razy dawali sobie radę z przeważajšcymi siłami i sšdzi, że mogš zrobić to ponownie. Nie chce ryzykować. Chce ich widzieć martwych.
 Więc będzie z nami walczył tylko po to, bymy nie dotarli do lorda Senedai?  Gresse był sceptyczny.
 Również, ale także dlatego, że lepiej stoczyć tę bitwę tu niż pod Korinš, gdzie  jak sšdzi, zresztš znów błędnie  uzyskalibymy dodatkowš pomoc. Może nawet wystarczajšcš, by go pokonać  puls Darricka przyspieszył, kiedy widział, jak baronowie zaczynajš składać częci układanki.
 Ale to wszystko i tak nie będzie miało znaczenia, jeli Senedai zabije Kruków  powiedział Blackthorne.  Ponieważ jeżeli masz rację co do smoków...
 ...to jedynš szansš, jakš mamy i my, i Wesmeni, i cała Balaia, jest zatrzymanie lorda Senedai i jego armii  dokończył Darrick.
 A Tessaya nam nie uwierzy  podsumował Gresse.  Na bogów, ja sam ledwie w to wierzę.
 Powiedzmy, że to wszystko prawda, jak długo mogš wytrzymać Protektorzy? Tyle, by Krucy wykonali zadanie? Tyle, bymy zdšżyli ominšć Tessayę i sami uderzyć na lorda Senedai?  zapytał Blackthorne.
Darrick pokręcił głowš.
 Co do Kruków, nie wiem. Wiem za to, że nie ominiemy Tessayi, nie armię tej wielkoci. Jego zwiadowcy już znajš naszš pozycję.
 Więc będziemy z nim walczyć?  Gresse nie wydawał się do końca zdenerwowany takš możliwociš.
 Jeżeli będziemy walczyć i zwyciężymy, to stracimy co najmniej dwa dni. Nie  umiechnšł się, wiedzšc, co zamierza zaraz powiedzieć.  Mamy tylko jedno wyjcie i, choć to brzmi nieprawdopodobnie, potrzebujemy jego pomocy.
 Czyli?  zapytał Blackthorne, choć Darrick widział, że zna już odpowied i zmaga się podobnie jak on sam z żšdzš zemsty, którš musieli odłożyć na bok.
 Czyli ruszymy prosto do niego, tak szybko jak się da, robišc wrażenie tak potężnych, jak to tylko możliwe, a potem przekonamy go, by wysłał wiadomoć do lorda Senedai.

* * *
Hirad wiedział, że będzie pięknie, wiadczyły o tym uczucia płynšce z umysłu Sha-Kaana, gdy o tym mówił, ale nie wyobrażał sobie nawet w połowie urody tego wiata. Pokonali kilkaset metrów stromego, skalistego stoku, oblanego wiatłem pomarańczowego słońca zawieszonego na tym samym niebieskim niebie, spoglšdajšcego na nich, odkšd znaleli się w wymiarze smoków.
Ostatni etap podróży stanowił nerwowy, pospieszny marsz przez zniszczonš ogniem równinę. Pozostali przy życiu wędrowcy spotkali się w godzinę po ataku Vereta i choć Krucy byli w miarę nietknięci, to z szeciu Protektorów pozostali tylko Cil i dwóch jego braci, a Jatha stracił w sumie siedmiu ludzi.
Styliann milczał, nie wspom...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin