Nowy4(1).txt

(26 KB) Pobierz
Rozdział 3
Cztery lata po wygnaniu ostatniego Wesmena Kolegium Julatsy powróciło do życia, choć nie było już takie jak dawniej.
Ilkar stał na jednym z kilku nie uszkodzonych fragmentów muru kolegium i rozglšdał się, a jego grzywkę krótkich ciemnych włosów odgarniał z czoła wiatr. Położone na granicy miasta fortyfikacje Wesmenów zostały rozebrane, dostarczajšc materiału do odbudowy domów, warsztatów, biur oraz karczm spalonych bšd zdemolowanych przez najedców podczas ich krótkiej okupacji. Mieszkańcy, rozproszeni lub wzięci w niewolę, wrócili zaraz po wyparciu Wesmenów i teraz zniszczone miasto znów tętniło życiem.
Mag lekko pokręcił głowš na widok niektórych przykładów nowej architektury. Najlepsze słowo, jakim można by je okrelić, brzmiało entuzjastyczne. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że choć rozstawiane były bez przemylenia, pokręcone iglice, kopuły z białego kamienia i unoszšce się w powietrzu przypory promieniowały energiš. Zbudowano je z niesamowitš werwš.
Lecz pragnienie odbudowy i być może le ulokowany entuzjazm skończyły się u bram centrum magii. A przecież zaraz po pokonaniu Wesmenów zniszczone kolegium stało się oczkiem w głowie miasta. W cišgu kilku pierwszych miesięcy z ruin wyłoniły się kwatery, budynki administracyjne, kuchnie i refektarz, długa sala, stary dziedziniec i biblioteka - przygnębiajšco pusta, z wyjštkiem kilku tekstów Septerna sprowadzonych przez samego Ilkara, który przybył tu zaraz po zamknięciu szczeliny Cienia w Południe.
Lecz w miarę, jak Julatsańczycy wracali do miasta, całkiem słusznie zaczęto zwracać coraz większš uwagę na jego infrastrukturę. Tak więc, kiedy w Julatsie znów zaczęło się życie, jej mieszkańcy odwrócili się od kolegium i zapomnieli o nie dokończonych zadaniach.
Ale Ilkar nie mógł zapomnieć. Obrócił się i spojrzał na nowš bibliotekę. Nie mógł narzekać na jakoć tego, co już zostało wykonane, lecz jeszcze wiele brakowało do powstania w pełni funkcjonalnego kolegium. A najważniejszy był budynek, który powinien stanšć w samym jego rodku, w miejscu szerokiej na trzysta stóp osmolonej, poszarpanej dziury.
Wieża.
Ilkar wiedział, że to, co znajduje się poniżej, przeraziło budowniczych i handlarzy. Bogowie, czasem on też czuł strach, lecz jego przerażał tylko ogrom krateru. Na jego dnie, okryte nieprzeniknionš czarnš mgłš, leżało Serce. Zostało tu schowane podczas upadku Julatsy przez Barrasa, starego elfiego Negocjatora, i grupę starszych magów. Podniesienie Serca było niezbędne, aby przywrócić kolegium jego moc.
Tam, w dole, leżało także tyle wiedzy. Nie tylko najważniejsze magiczne teksty, lecz jeszcze ważniejsze plany i wzory. Dopóki nie wycišgnš Serca, nie będš mogli odbudować między innymi Wieży, Skarbca Many, Zimnego Pokoju czy komnat do odpoczynku. A dopóki nie ma wystarczajšcej liczby magów, nie może mieć nadziei na wydobycie Serca.
Ilkar usiadł na murze, machajšc nogami i mylšc o wszystkich swoich problemach. Dochodziły do niego odgłosy walenia młotami. wieża farba migotała w promieniach słońca, jej zapach kręcił go w nosie. Drewniany pył pokrywał bruk, po którym nie tak dawno spłynęło tyle krwi.
To się nigdy nie skończy. Julatsańskich magów jest zbyt mało, by mogli rzucić odpowiednie czary. Na bogów ziemi, oni mieli nawet za mało dowiadczenia, by utworzyć Radę, więc on to zrobił, aby jako to miejsce zorganizować. Nie chciał przyjmować tytułu Starszego Mistrza, lecz nie było innych kandydatów, a jego reputacja zdobyta poród Kruków zjednała mu głęboki szacunek.
Musi zwołać więcej magów. Muszš być jeszcze jacy Julatsańczycy rozrzuceni po kontynentach, którzy, podobnie jak on, rzadko odwiedzali kolegium, choć zawdzięczali mu życie. Wysłał wiadomoć nawet na południowy kontynent Calaius, do elfiej ojczyzny, dokšd wróciło tak wielu tutejszych elfów, pozbawiajšc Balaię tego, co mieli w sobie najcenniejszego. Tylko bogowie wiedzš, w jakim stanie może być teraz ich magia. Ilkar miał jednak nadzieję, że ich wiedza z Julatsy z biegiem czasu nie zmalała. Coraz bardziej rozumiał, że potrzebuje ich zaraz, natychmiast.
- Ilkar! - zawołał kto z dołu. Pochylił się. Pheone - bršzowe włosy zwišzane w kucyk, pocišgła, młoda twarz ubrudzona pyłem i potem - spoglšdała w górę, a skraj zielonej sukni łopotał wokół jej kostek. Była dobrym, lecz niedowiadczonym magiem, i miała szczęcie przeżyć pogrom dordovańskich posiłków podczas oblężenia Julatsy w czasie najgorętszego okresu wojny.
- Jak leci? - zapytał.
- Sklepienie długiej sali jest już gotowe. Pomylelimy, że zrobimy test. Uwolnimy odrobinę stłumionych emocji, jeli wiesz, o czym mówię. Masz odwagę do nas dołšczyć?
Ilkar zachichotał i dwignšł się na nogi.
- Nie mam nic przeciwko temu - rzekł.
Strzepnšł kawałki kamienia z bršzowych spodni i ciemnego skórzanego kaftana nałożonego na płowš koszulę i skierował się ku schodom.
Przepełniajšce go uczucie energii kazało mu spojrzeć w górę. Syczšca błyskawica w słomkowym kolorze przecięła nieskalany błękit nieba, a jej huk pozostawił w uszach tępe dzwonienie. Kolejny błysk, a potem trzeci zakłóciły spokój dnia. Na ten zaskakujšcy i niepokojšcy widok Ilkar zmarszczył brwi.
Idšc po schodach, postanowił wspomnieć o tym po wieczerzy. Spodziewał się, że kto mu to wyjani.

* * *
Bezimienny siedział na krzele obok pišcego dziecka. Wrócił do domu tuż przed witem i choć wlizgnšł się do łóżka obok Diery - by złapać choć odrobinę snu - jego myli wcišż kršżyły wokół słów Densera. Wkrótce potem Diera wstała do płaczšcego Jonasa, by go nakarmić i utulić. Bezimienny dał więc sobie spokój z cišgłym przewracaniem się z boku na bok i usiadł w ciszy pokoju chłopca, dajšc żonie szansę na spokojny sen.
Siedział tak, kiedy słońce pokazało się nad horyzontem, rzucajšc zimne wiatło na Korinę, i nasłuchiwał łagodnego oddechu szeciotygodniowego synka, który wcišż odczuwał skutki lekkiego przeziębienia, po którym nastšpił atak kolki. Był silnym chłopcem i Bezimienny cieszył się z jego dowiadczeń z chorobami, będš mu potem służyć tak samo, jak służš jego ojcu.
Przyglšdajšc się, jak Jonas wierci się, by zmienić pozycję, i spycha nakrywajšcy go miękki biały kocyk, poczuł ukłucie strachu i jednoczenie takš wspólnotę z Denserem, jakiej nie zrozumiałby żaden bezdzietny mężczyzna. Nie musiał nawet pytać samego siebie, jak czułby się, gdyby to jego dziecko zniknęło z matkš lub bez niej. I nie musiał pytać samego siebie, czego oczekiwałby od przyjaciół, gdyby tak się stało.
Lecz ruszajšc w drogę z xeteskiańskim magiem, ryzykował, że nie zobaczy już swojej żony i syna. Łamał też obietnicę danš Dierze - że nigdy nie stanie na czele Kruków.
Bezimienny westchnšł i jeszcze raz przeczytał list, który dał mu Denser, szukajšc bez większej nadziei wskazówek, co tak bardzo go w nim zaniepokoiło.

Mój drogi mężu,
Wiem, że znajdziesz ten list nie otworzony, ponieważ oczy dordovańskiego kolegium sš lepe na wszystko, co oczywiste. Od pewnego czasu czuję, że tutejsi mistrzowie narażajš Lyannę i jej zdrowie na szwank z powodu many, którš przycišga, lecz nie potrafi kontrolować.
Czasem bardzo za Tobš tęskni, lecz zdaje się rozumieć, że nie możesz tu być, choć jeszcze nie w pełni pojmuje dlaczego. Mam nadzieję, że pewnego dnia powiemy jej to razem, lecz być może proszę Cię o zbyt wiele.
Pewnie zastanawiasz się teraz, gdzie jestemy i dlaczego nie opowiedziałam Ci przez Połšczenie o moich coraz większych kłopotach, lecz to trudne, kiedy nie ma Cię w codziennym życiu naszej córki. Poza tym to co, co musimy zrobić same, bez pomocy tych, którzy mogš chcieć zawrócić nas z naszej drogi. Lyanna o tym wie. Ja też.
Mogę sobie wyobrazić Twój gniew. Wiem, że Rada Dordover ukryje przed Tobš naszš ucieczkę. Żałuję tylko, że nie mogę zobaczyć, jak poniżasz Vuldaroqa. Proszę, zrozum, że tylko ja mogę towarzyszyć naszej córce - zaangażowanie Ciebie naraziłoby nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
Chcę, by wiedział, że jestemy bezpieczne i udajemy się do miejsca, gdzie Lyanna może spokojnie uczyć się sztuki, do której się zrodziła, wcišż pozostajšc uroczš małš dziewczynkš. Sš tu osoby, które rozumiejš jej talent i chcš go odpowiednio wykształcić. Czułam je - to pełne dobroci umysły, Lyanna bardzo się cieszy, że je pozna. Sšdzę, że my również możemy im pomóc, mimo całej swojej mocy wydajš się stare i kruche.
Z trudem ukrywam ekscytację. Sšdzę, że wreszcie znalelimy tych, co do których żywilimy mocnš nadzieję, że wcišż jeszcze żyjš. A raczej to oni znaleli nas. To będzie długa podróż i nie pozbawiona ryzyka, ale proszę, nie martw się o nas.
Odezwę się, kiedy tylko będę mogła i kiedy Lyanna przyzwyczai się do nowego miejsca, a może nawet się spotkamy. Teraz muszę się z Tobš pożegnać. Obie wylewałymy łzy na myl o tym, jak długo możemy być z dala od ciebie, lecz tak będzie dla nas najlepiej.
Lyanna będzie pierwszš prawdziwš czarodziejkš, teraz to wiem. To znaczy, że możemy zaczšć budować lepszš przyszłoć dla nas wszystkich.
Życz mi szczęcia i miłoci. Jedna magia, jeden mag.
Zawsze Twoja
Erienne

Co w tym licie zmartwiło Densera bardziej niż tylko podróż, w którš Erienne postanowiła ruszyć z córkš. Najwyraniej miało to co wspólnego z goršcym pragnieniem Dordovańczyków, by je odnaleć i sprowadzić do kolegium. Dlatego Denser tak bardzo chciał spotkać się ze wszystkimi Krukami, a zwłaszcza z Ilkarem, lecz Bezimienny nakazał mu odpoczynek.
Teraz nowy dzień trwał już w najlepsze, Korina tętniła życiem. Było wiele do zrobienia i choć Bezimienny nie mógł pozbyć się dreszczyku emocji, martwił się, że nie ma zielonego pojęcia, jak na tym wielkim wiecie znajdš czarodziejkę i jej córeczkę. Wszystko, czym dysponowali, to był ten list i ogólne wzmianki o pradawnej magii, o której Bezimienny nigdy wczeniej nie słyszał. Lecz jeli Denser uważa, że to ważne, Bezimienny nie będzie tego kwestionować. Bogowie, ile mógłby im pomóc Thraun... Le...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin