Nowy28(1).txt

(8 KB) Pobierz
7

W nadbudówce rufowej wybuchła panika. Wallie, który sieŹdział tuż pod oknem, wstał i pchnšł okiennicę. Spojrzał w górę, odchylajšc się do tyłu. Na tle prawie czarnego nieba rysowało się nadburcie. Gdyby stanšł na palcach, dosięgnšłby poręczy... Wtem nad relingiem zamajaczyła ciemna plama. Błysnęło ostrze. WalŹlie chwycił za framugę i zawisł nad wodš. Stal ze wistem przeŹcięła powietrze w miejscu, gdzie przed sekundš znajdowała się jego głowa. Chwilę póniej wliznšł się z powrotem do kajuty. Plan numer dwa...
- Tutaj - szepnšł Nnanji u jego boku.
- Mężczyni na rodek, pozostali pod ciany - rozkazał Wallie.
Harmider ucichł. Tylko jedno z dzieci pochlipywało.
Wszystkie okiennice były teraz otwarte. Sšczyła się przez nie nikła szaroć. Chmury przesłaniały Boga Snów, ale deszcz ustał. Z pokładu dobiegał tupot nóg.
- Tomiyano? Holiyi?
- Jestem.
- Jestem.
- Ja podniosę Nnanjiego, a wy dwaj chwyćcie mnie za pasy. Potem pójdę za nim, ale reszta zostanie. Sprawę wezmš w swoje ręce zawodowcy. Nnanji, puszczę twojš prawš kostkę, kiedy bęŹdziesz na górze. Lepiej trzymaj nóż w pogotowiu. Chodmy.
Zaprowadził ich do okna od strony rufy
Do kajuty wrócił spokój. Rzeczni Ludzie okazali się twardzi. Nnanji stanšł tyłem do okna. Jego oczy zdawały się jarzyć własŹnym blaskiem. Wallie przykucnšł, nie zważajšc na nie wygojonš jeszcze ranę, i chwycił Czwartego za kostki. Żeglarze trzymali go za pasy.
- Gotowy?
Usłyszał chichot protegowanego.
Gotowy!
Jednym płynnym ruchem Wallie wyprostował się i uniósł raŹmiona, windujšc Czwartego ku niebu. Nie było jednak czasu na podziwianie wyczynu.
Na górze czekali piraci. Nagle zmaterializował się nad nimi szermierz. Rzucił nożem w najbliższego wroga i dobył miecza. Drugi napastnik skoczył na niego, ale Nnanji odparował cios. PiŹrat zatoczył się na baksztag i krzyknšł. Jego broń o cal minęła Walliego i sekundę póniej wpadła do wody z głonym plusŹkiem. Nnanji zachwiał się niebezpiecznie, gdy mentor pucił jeŹgo kostkę, sparował jeszcze raz, postawił prawš stopę na relin-gu, chwycił się liny, udaremnił następny atak, cišł i zeskoczył na pokład.
Tymczasem Wallie wygramolił się przez okno nadbudówki i dał susa przez poręcz. Rekiny znalazły się w zamkniętym baŹsenie. W tym momencie można było uznać, że piraci przegrali walkę.
Czerń nocy rozwietlał jedynie nikły blask Boga Snów, który od czasu do czasu pojawiał się w przerwach między srebrnymi chmurami. Rany, mierć, brak litoci, żadnych honorowych poŹjedynków obwieszczonych przez heroldów, żadnego przestrzeŹgania zasady walki równego z równym. Shonsu wydał okrzyk wojenny:
- Siedem! Siedem!
Usłyszał miech Nnanjiego.
- Cztery! Cztery!
Wallie zaatakował kolejnš ciemnš zjawę z błyszczšcymi oczami. Poczuł, że ostrze przeszywa ciało i trafia na koć. UsłyŹszał wrzask bólu i przekleństwo. Napastnik z hukiem runšł na deski.
- Siedem!
- Cztery!
Ledwo widział przeciwników, ale oni byli w gorszej sytuacji. Nadzwyczajne umiejętnoci, znajomoć pokładu, pewnoć, że ma przed sobš wrogów, a nie przyjaciół, oraz sama postura i siła czyniły go niepokonanym. Najlepszego wojownika na wiecie wspomagał protegowany, prawie Szósty. To nie była walka, tylŹko rze. Piraci mieli przewagę liczebnš, ale szermierze przewyżŹszali ich klasš.
- Cztery!
- Siedem!
- Trzy! - wrzasnšł jaki głos.
Zaraz po nim rozległo się charczenie i ostry miech Nnanjiego. Piraci cofnęli się. Przez chwilę kršg uzbrojonych m꿏czyzn stał naprzeciwko dwóch szermierzy, a między nimi leżaŹło pięć ciał. Jeden z rannych krzyczał.
- No chodcie! - prowokował Nnanji.
Ruszyli. Co najmniej szeciu. Popełnili błšd. Zaczęli przeszkaŹdzać sobie nawzajem, potykać się o trupy, natomiast mentor i proŹtegowany stali plecami do relingu. Wypad. Przekleństwo. PchnięŹcie. Wrzask.
- Siedem!
- Cztery!
Nagle piraci rzucili się do ucieczki, a szermierze popędzili za nimi jak lwy za chrzecijanami. Jaka dłoń chwyciła Walliego za kostkę. Siódmy zachwiał się, cišł mieczem i pobiegł dalej. WalŹczšc, utorował sobie drogę w dół po schodach. Wtem blask pierŹcienia owietlił ludzi wdrapujšcych się na reling.
- Stój! - wy sapał Wallie. - Niech uciekajš. Wiatr owiewajšcy spoconš skórę był zimny jak mierć. Nnanji zatrzymał się i otarł twarz ramieniem.
- Niezła zabawa - powiedział. - Kłopot w naszym zawodzie polega na tym, bracie, że jest za dużo ćwiczeń, a za mało akcji.
W tym momencie drzwi nadbudówki zamknęły się z trzasŹkiem. Piraci opucili pokład, ale na dole czekali inni. Wallie ruszył przed siebie, uważnie sprawdzajšc, czy za szalupami nie ma zasadzek. Wychylił się przez poręcz i zobaczył kilka łodzi.
- Zaczekajcie na rannych! - krzyknšł.
Odpowiedział mu chór przekleństw.
- Jestem szermierzem siódmej rangi. Przysięgam na swój miecz, że nie będzie żadnych podstępów. Oddamy wam rannych. Ilu ludzi się schowało?
Okrzyki były pomieszane i niezrozumiałe. Szermierz kopnšł w drzwi nadbudówki dziobowej.
- Słyszycie mnie?
Cisza.
Wallie pchnšł drzwi i odskoczył w bok. Miał przed soŹbš całkowitš ciemnoć. Nie potrzebował wiedzy Shonsu, by zdaŹwać sobie sprawę, że na tle nieba stanowi doskonały cel.
Powtórzył obietnicę, że jeli napastnicy wyjdš, będš mogli spokojnie odpłynšć. Jedynymi dwiękami była stłumiona wrzaŹwa dobiegajšca z nadbudówki rufowej, jęki rannych i pluskanie wody o kadłub.
- Wemiemy was głodem!
Żadnej reakcji.
- Powiedziałem, że możecie odpłynšć. Ale pod warunkiem, że sami wyjdziecie.
Cisza.
- Jestem szermierzem! - ryknšł Wallie. Usłyszał desperację w swoim głosie. Miał nadzieję, że piraci również. - Za minutę zjawiš się tu żeglarze. Pospieszcie się!
- Z mieczami? - zapytał jaki głos ze rodka.
- Tak. Przyrzekam.
Nnanji zamruczał gniewnie.
- Uważaj na łodzie! - warknšł mentor.
- Idę! - zawołał kobiecy głos.
Ciemna postać puciła się biegiem w stronę burty. Nnanji chwycił jš za ramię wolnš rękš.
- Ile was jeszcze jest?
- Czworo.
W tym momencie nadbiegli członkowie załogi; kto wydostał się przez okno i odblokował drzwi rufówki. Wallie musiał stawić czoło nowemu zagrożeniu, obronić wrogów przed swoimi przyŹjaciółmi. Tomiyano zaatakowałby napastników sztyletem, gdyby Nnanji go nie powstrzymał. Kapitan szalał z wciekłoci i krzyŹczał, że piraci powinni umrzeć.
W końcu Wallie złapał go za nadgarstek i ryknšł:
- Sš żeglarzami! Połowa z nich to kobiety. W łodziach siedzš dzieci! Jak twój dziadek zdobył Szafir?
Cios okazał się celny. Trzeci umilkł. Ostatni piraci wskoczyli do łodzi. W tym momencie zza rufy dobiegł głony plusk. Wallie popędził w tamtš stronę, majšc nadzieję, że wyrzucony nieszczęŹnik był martwy. Niewiele brakowało, a musiałby użyć miecza, żeŹby obronić trzech rannych przed żeglarzami. Oprócz ognia Rzeczni Ludzie najbardziej nienawidzili piratów.
Rannych opatrzono i wsadzono do ostatniej łodzi. Zmęczony Wallie oparł się o reling. Na ramieniu i piersi zasychała mu krew. Czuł tępe pulsowanie w nodze. Patrzył, jak oddala się mała żaŹłosna flotylla, i gardził barbarzyńskim wiatem. Bez przerwy trwała tu nie kończšca się, okrutna gra. Gdyby atak się powiódł, rano Szafir nadal byłby statkiem handlowym, ale miałby noweŹgo właciciela. Brota i jej rodzina staliby się pokarmem dla ryb, chyba że darowano by im życie. W takim wypadku to oni sieŹdzieliby teraz w łodziach, z mieczami lub bez, bezdomni rzeczŹni włóczędzy i potencjalni piraci.
Rozpalonš twarz chłodził wiatr. Chmury odsłoniły Boga Snów. Zrobiło się janiej.
- Mylę, że załatwiłem czterech i raniłem jednego - powieŹdział Nnanji. - W takim razie ty masz trzech zabitych i dwóch rannych, zgadza się?
- Nie liczyłem.
Z ciemnoci wybiegła Thana i zarzuciła Nnanjiemu ramiona na szyję. Walliego chwyciła w objęcia szlochajšca Brota. KlepaŹno go po plecach, ciskano dłoń, miano się i wiwatowano. W osłupienie wprawił go Tomiyano. Uciskał Siódmego i burkli-wie przeprosił za wszystko. Szermierze byli bohaterami.
W końcu Wallie wymknšł się z tłumu, wszedł po schodach do nadbudówki na dziobie i oparł się o kabestan. Dopiero wtedy zaŹczšł drżeć. Tam znalazła go Jja. Otoczyła ukochanego ramieniem.
- Co się stało? Jeste ranny? Mężczyzna trzšsł się coraz bardziej.
- Nie.
Stoczył zwykłš rzecznš potyczkę, a miał jeszcze odebrać czarŹnoksiężnikom siedem miast. Ile krwi? Ilu zabitych?
- Wykonałe swój obowišzek, kochany - szepnęła Jja, wyczuŹwajšc jego nastrój. - Spełniłe wolę bogów.
- Ale nie muszę być zadowolony, prawda?
W czasie bitwy na więtej wyspie dopucił do głosu krwiożerczoć Shonsu. Tym razem Wallie panował nad sytuacjš i wcale mu się to nie podobało.
- Prawda, ale trzeba było to zrobić. Oni sš twoimi przyjaciółŹmi, przyjaciółmi Walliego.
Bardzo rzadko tak do niego mówiła. Tylko kiedy się kochali. Wallie uciskał mocno niewolnicę i ukrył twarz w jej włosach.
Tak, teraz zostanš przyjaciółmi. Na głównym pokładzie toczyŹło się przyjęcie. Kto wylał wino na głowę Nnanjiego.
Deszcz zaczšł kapać Walliemu na plecy, przyprawiajšc go o jeszcze silniejsze dreszcze. Żeglarze wołali, żeby przyszedł i napił się z nimi.
Piraci zginęli, żeby mogło się spełnić boskie polecenie. SiódŹmy zdobył armię.
Morderca!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin