Rozdział POD KSIĘŻYCEM DEMONA (II) Coral ciskała ramię Susan mocno, lecz nie zadajšc bólu. Nie było ladu okrucieństwa w tym, jak prowadziła jš koryta- rzem na parterze domu; pozostawała wyłšcznie nieubłagana i to włanie odbierało wszelkš nadzieję. Susan nie próbowała protestować, każda forma protestu z góry skazana była na klęskę. Za obiema kobietami stali vaqueros, uzbrojeni w noże i bolas; cała nadajšca się do użytku broń palna trafiła w ręce ludzi z oddziału Jonasa. Za kowbojami, kryjšc się w cieniach niczym nie do końca ukształtowany duch, któremu brakuje mocy, by się w pełni zmaterializować, snuł się Laslo, starszy brat nieodżałowanej pamięci kanclerza. Reynolds, któremu pod wpływem nasilajšcego się niepokoju przeszła ochota na seksualne rozrywki po podróży, albo pozostał na piętrze, albo udał się do miasta. Zamierzam umiecić cię w kuchennej piwniczce, póki się nie dowiem, co właciwie mam z tobš zrobić, kochanie powiedziała Coral. Będziesz tam bezpieczna... i nie zmarz- niesz. Jakie to szczęcie, że włożyła serape. A potem, kiedy wróci Jonas... Już nigdy nie zobaczysz sai Jonasa. On już nie wró... Nabrzmiałš twarz znów przeszył przejmujšcy ból, tak ostry, że dziewczyna miała przez chwilę wrażenie, że to wybuchł wiat. Zatoczyła się, oparła o pokrytš tkaninš kamiennš cianę korytarza, a wszystko wydawało jej się zamazane; ostroć widzenia odzyskała jednak szybko. Czuła na policzku krew, płynšcš z rozcięcia po kamieniu w piercionku, który rozdarł jej skórę, gdy Coral uderzyła jš grzbietem dłoni, i nos, ten przeklęty nos znów zaczšł krwawić. Coral patrzyła na niš chłodnym wzrokiem, mówišcym dla mnie to tylko interes, dziecko", ale w jej spojrzeniu kryło się co jeszcze. Strach? Nie mów do mnie o Eldredzie, panienko. Wysłali go, żeby złapał chłopców, którzy zamordowali mojego brata, a których ty uwolniła z więzienia. Daj sobie spokój. Susan dotknęła nosa, skrzywiła się na widok krwi i wytarła rękę o nogawkę spodni. Równie dobrze jak ty wiem, kto zabił Harta, więc nie próbuj mnie oszukiwać, to i ja nie będę oszukiwać ciebie. Spojrzała na rękę Coral, wznoszšcš się do kolejnego ciosu, ale udało się jej nawet rozemiać kpišco. No, dalej. Jeli masz ochotę, skalecz mnie w drugi policzek. Czy pomoże ci to zasnšć tej nocy bez mężczyzny ogrzewajšcego drugš częć łóżka? Coral opuciła rękę szybkim, zdecydowanym gestem. Nie uderzyła jej jednak, lecz znów chwyciła za ramię, tym razem bolenie, ale dziewczyna niemal nie odczuła bólu. Tego dnia krzywdzili jš prawdziwi eksperci, a zniosłaby znacznie więcej, gdyby przyspieszyło to chwilę, w której znów spotka się z Ro- landem. Resztę drogi, przez korytarz i kuchnię wielkš, w każde inne więto Plonów wypełnionš parš i krzštajšcymi się ludmi, dzi przedziwnie pustš i zimnš przecišgnięto jš niemal siłš. Otwarły się ciężkie, okute żelazem drzwi, zza których wydobył się zapach ziemniaków, dyń i ostreżnika. Wła do rodka. I to szybko, nim kopnę cię w ten twój liczny tyłeczek. Susan spojrzała z umiechem w oczy Coral Thorin. Przeklęłabym was jako dziwkę mordercy, sai Thorin, ale przecież sami się już za to przeklęlicie. I dobrze o tym wiecie, aż za dobrze, macie to wypisane na twarzy. Więc tylko dygnę przed wami umiechnęła się licznie i rzeczywicie dygnęła i pozwolę sobie życzyć wam dobrej nocy. Wła do rodka i zamknij cwanš gębę. Coral siłš wepchnęła jš do piwniczki. Zatrzasnęła i zaryglowała drzwi. Płonšcy wzrok zatrzymała na kowbojach, którzy mšdrze zde- cydowali trzymać się od niej jak najdalej. Pilnujcie jej dobrze, muchachos. Bardzo, bardzo dobrze. Minęła ich, jakby nie istnieli, nie zwracajšc najmniejszej uwagi na goršczkowe obietnice, że będš pilnowali więnia, bardzo dobrze pilnowali. Poszła wprost do gabinetu nieodża- łowanego brata; miała tam czekać na Jonasa lub wiadomoć od Jonasa. Mała suka z gębš jak serwatka, siedzšca teraz wród marchewek i ziemniaków, nie mogła wiedzieć nic, oczywicie, że nie mogła wiedzieć nic, ale jej słowa (już nigdy nie zobaczysz sai Jonasa) odbijały się echem w głowie Coral Thorin i echo to nie milkło. Zegar na przysadzistej wieży miejskiego ratusza wybił dwu- nastš. Jeli niezwykła, wiszšca nad Hambry cisza rzeczywicie mogła wydać się dziwnš we wczesne popołudnie Plonów, to atmosfera panujšca w Odpoczynku Wędrowca sprawiała wra- żenie wręcz niesamowitej. Pod martwym spojrzeniem Wesołka zgromadziło się ponad dwustu goci i wszyscy pili na umór, ale słychać było tylko szuranie stóp i stukot uderzajšcych w bar szklanek znak, że pilnie i natychmiast potrzebny jest kolejny drink. Sheb próbował zagrać co Big Bottle Boogie, wszyscy to lubili i kowboj z bliznš na policzku włożył mu czubek noża w ucho. Kowboj oznajmił, że ma się trzymać z dala od pianina, jeli nie chce, by mózg wyciekł mu na policzek. Sheb, który miał szczery zamiar przeżyć jeszcze tysišc lat, jeżeli tylko bogowie dozwolš, natychmiast porzucił instrument i poszedł za bar pomagać Stanleyowi i Pettie Pijaczce nalewać drinki. Wszyscy pijšcy byli przygnębieni i li. Kto skradł im więto Plonów, a nie mieli pojęcia, jak je odzyskać. Oczywicie zapłonie stos, a na stosie płonšć będš wypchane ludki, ale nikt nikomu nie kradł pocałunków, tańce zostały odwołane, odwołano zagadki, wycigi, zapasy ze winiami, żarty... do diabła, odebrano im dobrš zabawę! Nie pożegnajš już wesoło odchodzšcego roku. Wesołoć zgasiło morderstwo w ciemno- ciach nocy i ucieczka winnych, zemsty za mogli tylko oczeki- wać, wcale nie byli jej pewni. Ludzie ci, pijani i ponurzy jak noc, potencjalnie tak niebez- pieczni jak ciemne chmury rozjanione błyskawicami, nie wiedzieli, na kim wyładować swój gniew, potrzebowali kogo, kto powiedziałby im, co majš robić. I oczywicie kogo, kogo można byłoby rzucić w płomienie, jak za czasów Elda. W tym momencie gdy w powietrzu dwięczało jeszcze wspo- mnienie po ostatnim uderzeniu dzwonu, otworzyły się wahadłowe drzwi i do baru weszły dwie kobiety. Wielu z pijšcych w Odpo- czynku Wędrowca znało wiedmę, która szła pierwsza, wielu zasłoniło oczy kciukami, bronišc się w ten sposób przed jej złym spojrzeniem. Przez salę przeszedł pomruk jak powiew zimnego wiatru przed burzš. Przybyła czarownica, starucha z Coos, i choć twarz miała pokrytš wrzodami, a oczy wpadnięte tak, że niemal nie było ich widać, promieniowała przedziwnš witalnociš. Usta miała szkarłatne, jakby przed chwilš pożywiła się jarzębinš. Idšca za niš kobieta poruszała się powoli, sztywno, przycis- kajšc rękę do brzucha. Twarz miała tak bladš, jak usta wied- my były czerwone. Rhea przeszła na rodek sali, mijajšc gapišcych się na niš kowbojów, którzy stali przy stołach do strzeż się, nie za- szczycajšc ich nawet spojrzeniem. Zatrzymała się dopiero porodku sali, pod martwym spojrzeniem Wesołka, odwróciła i obrzuciła milczšcych goci zimnym spojrzeniem. Większoć z was mnie zna! krzyknęła ochrypłym, drażnišcym uszy, lecz wyranym głosem. A wy, którzy nigdy nie potrzebowalicie naparu lubczyku, nie pragnęlicie, by wasz członek znów nabrzmiał siłš, nie mielicie doć ostrego języka teciowej, słuchajcie: jestem Rhea, mšdra kobieta z Coos. Za mnš idzie ciotka dziewczyny, która zeszłej nocy uwolniła trzech morderców, zabijajšc szeryfa waszego mias- teczka i jego zastępcę, człowieka dobrego, który pozostawił po sobie żonę spodziewajšcš się dziecka. Stał przed niš z uniesionymi rękami, błagajšc o życie w imieniu żony i niena- rodzonego maleństwa, a jednak go zabiła! Okrutna! Okrutna dziewczyna bez serca! Tłum zaszemrał. Rhea uniosła dłoń chudš jak szpon. Szmer ucichł natychmiast. Odwróciła się dookoła powoli, by móc spojrzeć w twarz każdemu; z rękš uniesionš w górę wyglšdała jak najstarszy i najobrzydliwszy w wiecie zapanik. Obcy przybyli na waszš ziemię, a wy ich powitalicie! krzyknęła głosem przypominajšcym krakanie kruka. Powi- talicie ich, łamalicie się z nimi chlebem, oni za zapłacili wam zniszczeniem! Zapłacili mierciš tych, których kochalicie i na których polegalicie, dali wam smutek na więto Plonów i bogowie wiedzš jakie przekleństwo na czas pofin de ano\ Nad tłumem poniósł się grony pomruk. Ostatnie słowa wiedmy dotknęły ich serc tam, gdzie krył się strach najgłębszy: strach przed złem, mogšcym się przecież rozprzestrzenić, zatruć krew zwierzšt, która na Łuku Zewnętrznym, po wielu, wielu latach, prawie się już oczyciła. Mordercy uciekli i zapewne nie powrócš mówiła dalej Rhea. Może to i lepiej, po co nam obca krew, wsiškajšca w naszš ziemię? Pozostała jednak ona, dziewczyna wychowana wród nas, zdrajczyni ojczystego miasta, zdrajczyni swego ludu! Przy ostatnich słowach głos wiedmy opadł do ochrypłego szeptu. Ludzie pochylili się, by słyszeć jš lepiej; twarze mieli ponure, oczy wytrzeszczone. W tym momencie stara wypchnę- ła przed siebie bladš, chudš kobietę w starej czarnej sukni. Cordelia stała w miejscu, bezwolna jak lalka brzuchomówcy. Stara szepnęła jej co do ucha... a szept ten rozszedł się wyranie słyszalny przez wszystkich. Nadszedł czas, kochanie. Powiedz im, co mnie powie- działa. Cordelia Delgado odezwała się martwym, choć dononym głosem: Powiedziała, że nie zostanie dziewkš burmistrza. Po- wiedziała, że nie jest wystarczajšco dobry dla kogo takiego jak ona. A potem uwiodła Willa Dearborna. Oddała mu ciało w zamian za wysokš pozycję w Gilead, przy jego boku... i za zamordowanie Harta Thorina. Dearborn zapłacił tę cenę, pożšdał jej i zapłacił z zachwytem. Przyjaciele mu pomogli, być może też jej użyli, jestem tego prawie pewna. Kanclerz Rimer musiał wejć im w drogę. Albo może zobaczyli go i zabili dla przyjemnoci? Sukinsyny! wrzasnęła Petti...
sunzi