PATYKOLUDEK Uderzenie pioruna o północy. Co eksplodowało niedaleko cyklera Calvina, na południe od Gray Harbor. Jeden z muchobotów okršżał włanie cypel, kierujšc się na południe. Nie widział wprawdzie momentu detonacji, ale miał uszy. Zaalarmował bazę i pospieszył, aby zbadać sprawę. Sou-Hon Perreault miała włanie dyżur. Przepisała się na nocnš zmianę w dniu, kiedy odkryła, że syreny wychodzš na brzeg po zmroku (jej mšż, dowiedziawszy się niedawno o specjalnych potrzebach ofiar wirtualnych urazów psychicznych, zaakceptował tę zmianę bez szemrania). Teraz kobieta wliznęła się w sferę percepcyjnš muchobota i zabrała się za sporzšdzanie bilansu. W wattowym podłożu ział płytki krater. Na zewnštrz krateru widoczna była chaotyczna plštanina ciepła i bioelektrycznoci, niespokojna niczym wystraszone bydło. Perreault zawęziła zakres promieniowania elektromagnetycznego do jego widzialnej, wzmocnionej częci, dzięki czemu błyskawice ciepła przybrały kształt kłębišcych się mas szarych, nijakich ludzi. Pas miał swoje dzielnice, własne, tworzšce się samorzutnie getta we wnętrzu gett. Tutejsza ludnoć pochodziła głównie z subkontynentu indyjskiego, więc Perreault ustawiła podstawowe filtry na pendżabski, bengalski i urdu. Zaczęła zadawać pytania. Eksplozja, tak. Nikt nie był pewny, co do niej doprowadziło. Kto powiedział, że było słychać podniesione głosy. Mężczyzny, kobiety, dziecka. Oskarżenia o kradzież. A potem, nagle bang. Potem wszyscy zerwali się na równe nogi, zaczęli uciekać. Kobieta wymachujšca czym w rodzaju paralizatora niczym maczugš. Tłumy trzymajšce się na dystans. Jeden mężczyzna z zakrwawionš twarzš, razem z niš, wewnštrz kręgu. Wciekły. Stojšcy naprzeciwko niej, obojętny wobec broni w jej ręku. Wszyscy byli zgodni, co do tego, że dziecko gdzie już wtedy zniknęło. Nikt nie wiedział, kim było. Wszyscy pamiętali jednak dorosłych. Amitava i syrenę. - Dokšd poszli? - spytała Perreault, a muchobot przetłumaczył bezbarwnie jej słowa. Do oceanu. Syrena zawsze wraca do oceanu. - A ten drugi? Ten Amitav? Za niš. Z niš. Do oceanu. Minęło może dziesięć minut. Perreault skierowała muchobota ostro pod górę, by mieć panoramiczny widok na Pas z wysokoci pięćdziesięciu metrów. Uchodcy zamienili się w hordę Browna - fale ruchu przebiegały przez tłum o wiele szybciej niż ktokolwiek byłby w stanie zejć im z drogi. Z góry zobaczyła ledwie dostrzegalnš, blednšcš cieżkę zawirowań, łšczšcš krater z falami przyboju. Kłębišce się czšsteczki, roztršcone na boki przez co zmierzajšcego do celu. Zanurkowała w stronę linii wody. Wszędzie widziała zwrócone ku górze twarze, szare i błyszczšce, dzięki wzmacniaczom wiatła muchobota. ledziły tor jego lotu niczym słoneczniki, kierujšce się w stronę słońca. Wszystkie, poza jednš osobš, która, daleko na plaży, biegła na południe, nie oglšdajšc się za siebie. Perreault zwiększyła zakres filtrów. Nie widziała żadnego mechanizmu w jej klatce piersiowej. A więc to nie syrena. Były jednak inne anomalie. cigała groteskowy szkielet, wychudzony relikt z czasów, kiedy niedożywienie było powszechnie uznanš cechš charakterystycznš wszystkich uchodców na całym wiecie. Tutaj nie trzeba było głodować. Nie trzeba było już od wielu lat. Ten kto postanowił głodować. Musiało chodzić o politykę. Nic dziwnego, że uciekał. Zmusiła muchobota do pocigu. Maszyna w kilka sekund wyprzedziła swš ofiarę, obróciła się i opadła na ziemię, by odcišć jej drogę ucieczki. Perreault włšczyła reflektory, przeszywajšc uchodcę bliniaczymi promieniami olepiajšcych halogenów. - Amitav - powiedziała. * Słyszała o nich, rzecz jasna. Nie było ich zbyt wielu, ale dostatecznie dużo, by zarobić sobie na etykietkę. Nazywano ich patykoludkami. Perreault nigdy wczeniej nie widziała żadnego z nich na żywo. Hindus. Zapadnięte oczy, kręgi ponurych cieni pod nimi. Po jego twarzy spływały połyskliwe krople krwi. Uniósł jednš rękę, by osłonić oczy przed wiatłem. Ze stygmatu na jego dłoni pociekło więcej krwi. Spod podartego odzienia wystawały kociste kończyny, stawy i palce, kanciaste niczym origami. Zamiast butów, podeszwy jego stóp zostały spryskane plastikiem. Z jednej strony otaczał go ocean, z pozostałych spoglšdali ciekawie mieszkańcy Pasa, trzymajšc się jednak poza kręgiem halogenowego wiatła. Każda częć ciała patykoludka była spięta, jakby przygotowywała się do równie daremnej próby ucieczki albo ataku. - Uspokój się - powiedziała Perreault. - Chcę tylko zadać ci kilka pytań. - Ach. Pytania od robota policyjnego - odpowiedział. cišgnšł wšskie wargi, ukazujšc bršzowe zęby, popękane i krwawišce. Usta zastygły w cynicznym grymasie. - Co za ulga. Perreault zamrugała. - Mówisz po angielsku. - Nie jest to znowu taki rzadki język. Aczkolwiek, ostatnimi czasy, nie jest już tak elegancki jak francuski, prawda? Czego chcesz? Perreault wyłšczyła tłumacza. - Co się tam stało? - Nie ma powodów do niepokoju. Żadna wasza maszyna nie uległa uszkodzeniu. - Nie interesujš mnie maszyny. Miała tam miejsce eksplozja. - Wasze wspaniałe maszyny nie zaopatrujš nas w materiały wybuchowe - zauważył Amitav. - Była tam kobieta-nurek. Było też dziecko. Patykoludek spojrzał na niš spode łba. - Chcę tylko dowiedzieć się, co się stało - wyjaniła Perreault. - Nie zamierzam przysparzać ci kłopotów. Amitav splunšł. - Oczywicie, że nie. Olepiasz mnie, żeby przetestować moje oczy, tak? Perreault wyłšczyła reflektory. Czerń i biel ustšpiły miejsca szaroci. - Dziękuję - odezwał się po chwili Amitav. - Powiedz mi, co się stało. - Mówiła, że to był wypadek. - Wypadek? - Ten dzieciak... Clarke miała takš, nie jestem pewien, czy to właciwe słowo, takš maczugę. Przy nodze. Nazywała jš pałkš. - Clarke? - Kobieta-nurek. Clarke. - Wiesz, jak ma na imię? - Nie - prychnšł Amitav. - Równie dobrze może być i Kali. - Kontynuuj. - Ten dzieciak... chciał jš ukrać. Kiedy my rozmawialimy. - Nie próbowałe go powstrzymać? Amitav przestšpił z nogi na nogę. - Wydaje mi się, że chciała pokazać mu, że pałka jest niebezpieczna - powiedział. - No i jej się udało. Odrzuciło mnie. Zostawiło lady. - Umiechnšł się i wycišgnšł ręce, kierujšc wnętrza dłoni ku górze. Zdarta skóra, kapišca krew. Umilkł i spojrzał w stronę morza. Obraz widziany przez Perreault zadrgał lekko na nagłym wietrze, jakby muchobot pokiwał głowš. - Nie wiem, co stało się z dzieckiem - odezwał się wreszcie Amitav. - Zanim znów stanšłem na nogi, już go nie było. Clarke próbowała go odnaleć. - Kim ona jest? - zapytała łagodnie Perreault. - Znasz jš? Mężczyzna splunšł. - Ona by zaprzeczyła. - Ale widziałe jš już wczeniej. Dzi nie był pierwszy raz. - O tak. Wasze zwierzštka - powiódł wzrokiem po innych uchodcach - przychodzš do mnie za każdym razem, kiedy trzeba wykazać trochę inicjatywy. Mówiš mi, gdzie jest syrena, żebym mógł pójć się z niš rozprawić. - Ale was dwoje co łšczy. Jestecie przyjaciółmi czy... - Nie jestemy owcami - odparł Amitav. - To wszystko, co mamy ze sobš wspólnego. Tutaj, to wystarcza. - Chcę dowiedzieć się o niej więcej. - Słusznie - powiedział ciszej. - Dlaczego tak uważasz? - Bo przetrwała to, co jej zrobilicie. Bo wie, że to wy to zrobilicie. - Ja niczego nie zrobiłam. Patykoludek lekceważšco machnšł rękš. - To nie ma znaczenia. I tak po ciebie przyjdzie. - Co się stało? Co jej zrobiono? - Nie powiedziała, co dokładnie. Nie mówi zbyt wiele. A czasami, kiedy już co mówi, nie mówi do nikogo tutaj. A przynajmniej do nikogo, kogo mógłbym zobaczyć. Ale porzšdnie wytršcajš jš z równowagi. - Widzi duchy? Amitav wzruszył ramionami. - Duchy nie sš tu rzadkociš. Z jednym z nich włanie rozmawiam. - Wiesz, że nie jestem duchem. - Może nie jeste prawdziwym duchem. Nawiedzasz jedynie maszynerię. Sou-Hon Perreault zaczęła szukać filtru, który mogłaby podkręcić. Nie znalazła żadnego, który by pasował. - Powiedziała, że wywołalicie trzęsienie ziemi - odezwał się nagle Amitav. - Powiedziała, że to wy wysłalicie falę, która zabiła tak wielu z nas. - To niedorzeczne. - Ty by o tym wiedziała, tak? Wasi przywódcy dzielš się takimi rzeczami z pilotami mechanicznych owadów? - Dlaczego ktokolwiek miałby zrobić co takiego? Amitav wzruszył ramionami. - Zapytaj Clarke. O ile uda ci się jš znaleć. - Możesz mi w tym pomóc? - Oczywicie. - Wycišgnšł rękę w kierunku Pacyfiku. - Jest tam. - Zobaczysz się z niš jeszcze? - Nie wiem. - Mógłby dać mi znać, gdyby tak się stało? - A jak miałbym to zrobić, nawet gdybym chciał? - Sou-Hon - powiedziała Perreault. - Nie rozumiem. - Tak mam na imię. Sou-Hon. Mogę zaprogramować muchoboty, by rozpoznawały twój głos. Jeli usłyszš, że próbujesz się ze mnš skontaktować, dadzš mi znać. - Ach - mruknšł mężczyzna. - Więc jak? Amitav umiechnšł się. - Proszę nie dzwonić. Skontaktujemy się z paniš.
sunzi